Takeshi Kovacs jest najemnikiem biorącym
udział w wojnie panującej na odległej planecie. Były emisariusz ONZ dostaje
propozycje, aby zrezygnować w udziale w bitwach i wziąć udział w poszukiwaniu
marsjańskiego artefaktu. Kovacs zgadza się i trafia do świata pełnego
korporacyjnych przekrętów.
Tytuł: Upadłe
Anioły
Tytuł
serii: Takeshi Kovacs
Numer tomu: 2
Autor: Richard
Morgan
Liczba
stron: 544
Gatunek: fantastyka
naukowa
Wydanie: Mag,
Warszawa 2018
|
„Modyfikowany
węgiel” Richarda Morgana po lekturze wydał mi się całkiem dobrą, choć
niekoniecznie idealną, powieścią. To była ciekawa fantastyka naukowa z
elementami kryminału i światem przedstawionym, który na tamtą chwilę wydał mi
się całkiem pomysłowy. Mam jednak wrażenie, że w tomie drugim, czyli w
„Upadłych aniołach” zalety części pierwszej zaczęły wyparowywać, a to, co było
w powieści nienajlepsze, tylko zyskało na sile.
Zacznijmy
jednak od tego, że to nie jest zupełnie zła powieść. Morgan ma wyćwiczony
warsztat i potrafi w miarę poprawnie budować historie. To książka, która ma
naprawdę dobre fragmenty. Sama historia Marsjan, czyli dawnej cywilizacji
poprzedzającą ludzką (motyw zbliżony do tego z gry „Mass Effect”) wydaje mi się
naprawdę ciekawa. Niestety, to nie na nią nacisk położył Morgan.
Skupił
się za to na wątkach militarno-politycznych, które w przypadku tej historii
moim zdaniem nie zdają egzaminu. To nie jest bezpośrednia kontynuacja
„Modyfikowanego węgla” – akcja „Upadłych aniołów” rozgrywa się lata po
poprzedniej części i to w zupełnie innej części galaktyki. W związku z czym
wszystkich zawiłości politycznego światka musimy uczyć się zupełnie od początku
i chyba właśnie to sprawiło, że czytanie tej książki bardziej mnie męczyło, niż
cieszyło. Interesował mnie Kovacs (bo tylko on łączył tę serię) oraz samo
poszukiwanie artefaktu, a dostałam od autora kompletnie coś innego.
Mam
wrażenie, że autor w ogóle zdaje się nie przykładać uwagi do tego, by czytelnik
poczuł się przywiązany do postaci, traktując je zupełnie bezosobowo. Te
postacie nie budują między sobą ludzkich relacji. Przeciwnie, Morgan wydaje się
wręcz uprzedmiotawiać seksualność. W tej powieści jest przynajmniej jedna
scena, która w każdej innej historii mogłaby budować relacje między postaciami…
a w „Upałych aniołach” po prostu… jest. Ani nie przedstawia nam Takeshiego w
innym świetle, ani nie wpływa na bohaterkę, ani na to, co dzieje się z tym
duetem później. Przy tym ta scena jest jedną z wielu, które moim zdaniem
udowadniają, że autor trochę nie wie, na czym się w swojej książce skupić. W
końcu po co przedstawiać nam ciekawą historię świata przedstawionego, skoro
można czytelnikowi zafundować nic nie wnoszący do fabuły rozdział albo dwa?
Jako,
że mam na swojej półce także tom trzeci, na pewno przygody z tą trylogią
jeszcze nie zakończyłam. Gdyby jednak było inaczej, prawdopodobnie nie
zabierałabym się za kontynuacje „Upadłych aniołów” – to chyba najlepiej
podsumowuje moją przygodę z kolejną książką Morgana. Ze wszystkich sił starałam
się ją polubić po całkiem sympatycznym „Modyfikowanym węglu” i podeszłam do
niej bardzo entuzjastycznie. Niestety, dobre pierwsze spotkanie z częscią
pierwszą nie zawsze oznacza, że drugi będzie równie przyjemny.
*
* *
Nie
mamy pojęcia, czym jest połowa z rzeczy, które wykopaliśmy, a mimo to wciąż
sprzedajemy je jako cholerne ozdoby na meble. Całkiem możliwe, że ktoś na
Latimerze powiesił sobie na swojej pieprzonej ścianie zakodowaną tajemnicę
napędu nadświetlnego. – Przerwała. – I to zapewne do góry nogami.
Fragment
„Upadłych Aniołów” Richarda Morgana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.