piątek, 11 października 2019

Upadłe Anioły: Takeshi Kovacs po latach


Takeshi Kovacs jest najemnikiem biorącym udział w wojnie panującej na odległej planecie. Były emisariusz ONZ dostaje propozycje, aby zrezygnować w udziale w bitwach i wziąć udział w poszukiwaniu marsjańskiego artefaktu. Kovacs zgadza się i trafia do świata pełnego korporacyjnych przekrętów.



Tytuł: Upadłe Anioły
Tytuł serii: Takeshi Kovacs
Numer tomu: 2
Autor: Richard Morgan
Liczba stron: 544
Gatunek: fantastyka naukowa
Wydanie: Mag, Warszawa 2018
„Modyfikowany węgiel” Richarda Morgana po lekturze wydał mi się całkiem dobrą, choć niekoniecznie idealną, powieścią. To była ciekawa fantastyka naukowa z elementami kryminału i światem przedstawionym, który na tamtą chwilę wydał mi się całkiem pomysłowy. Mam jednak wrażenie, że w tomie drugim, czyli w „Upadłych aniołach” zalety części pierwszej zaczęły wyparowywać, a to, co było w powieści nienajlepsze, tylko zyskało na sile.
Zacznijmy jednak od tego, że to nie jest zupełnie zła powieść. Morgan ma wyćwiczony warsztat i potrafi w miarę poprawnie budować historie. To książka, która ma naprawdę dobre fragmenty. Sama historia Marsjan, czyli dawnej cywilizacji poprzedzającą ludzką (motyw zbliżony do tego z gry „Mass Effect”) wydaje mi się naprawdę ciekawa. Niestety, to nie na nią nacisk położył Morgan.
Skupił się za to na wątkach militarno-politycznych, które w przypadku tej historii moim zdaniem nie zdają egzaminu. To nie jest bezpośrednia kontynuacja „Modyfikowanego węgla” – akcja „Upadłych aniołów” rozgrywa się lata po poprzedniej części i to w zupełnie innej części galaktyki. W związku z czym wszystkich zawiłości politycznego światka musimy uczyć się zupełnie od początku i chyba właśnie to sprawiło, że czytanie tej książki bardziej mnie męczyło, niż cieszyło. Interesował mnie Kovacs (bo tylko on łączył tę serię) oraz samo poszukiwanie artefaktu, a dostałam od autora kompletnie coś innego.
Mam wrażenie, że autor w ogóle zdaje się nie przykładać uwagi do tego, by czytelnik poczuł się przywiązany do postaci, traktując je zupełnie bezosobowo. Te postacie nie budują między sobą ludzkich relacji. Przeciwnie, Morgan wydaje się wręcz uprzedmiotawiać seksualność. W tej powieści jest przynajmniej jedna scena, która w każdej innej historii mogłaby budować relacje między postaciami… a w „Upałych aniołach” po prostu… jest. Ani nie przedstawia nam Takeshiego w innym świetle, ani nie wpływa na bohaterkę, ani na to, co dzieje się z tym duetem później. Przy tym ta scena jest jedną z wielu, które moim zdaniem udowadniają, że autor trochę nie wie, na czym się w swojej książce skupić. W końcu po co przedstawiać nam ciekawą historię świata przedstawionego, skoro można czytelnikowi zafundować nic nie wnoszący do fabuły rozdział albo dwa?
Jako, że mam na swojej półce także tom trzeci, na pewno przygody z tą trylogią jeszcze nie zakończyłam. Gdyby jednak było inaczej, prawdopodobnie nie zabierałabym się za kontynuacje „Upadłych aniołów” – to chyba najlepiej podsumowuje moją przygodę z kolejną książką Morgana. Ze wszystkich sił starałam się ją polubić po całkiem sympatycznym „Modyfikowanym węglu” i podeszłam do niej bardzo entuzjastycznie. Niestety, dobre pierwsze spotkanie z częscią pierwszą nie zawsze oznacza, że drugi będzie równie przyjemny.

* * *


Nie mamy pojęcia, czym jest połowa z rzeczy, które wykopaliśmy, a mimo to wciąż sprzedajemy je jako cholerne ozdoby na meble. Całkiem możliwe, że ktoś na Latimerze powiesił sobie na swojej pieprzonej ścianie zakodowaną tajemnicę napędu nadświetlnego. – Przerwała. – I to zapewne do góry nogami.
Fragment „Upadłych Aniołów” Richarda Morgana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.