R. A. Lafferty (1914-2002) w swoim życiu napisał ponad 200 opowiadań i 20 powieści. Dwadzieścia dwie najlepsze z krótkich form zostały zebrane w antologii. Przed każdym z tekstów pisarze fantastyki wspominają swojego kolegę po fachu, tłumacząc, dlaczego dany tekst jest dla nich istotny.
Mogłabym do końca życia czytać
fantastykę, a tak czy siak znajdzie się autor, o którym przez lekturą książki
czy opowiadania bym nie słyszała. O R. A. Laffertym dowiedziałam się właściwie
tylko dzięki serii „Artefakty”, które publikuje wydawnictwo Mag. To w ramach
niej, z cudownym kogutem na okładce, ukazały się „Najlepsze opowiadania” (dotarły do mnie dzięki uprzejmości księgarni Tania Książka).Najlepsze opowiadania, R. A. Lafferty
wyd. Mag, 2020
Z tego, co udało mi się o tym pisarzu
dowiedzieć, wynika, że znany był głównie właśnie z krótkiej formy. To jego
opowiadania, a nie powieści, zwykle zachwalają pisarze w przedmowach i to za
takowe zdobył Hugo. W Polsce jednak nie mamy zbyt dużej kultury czytania
antologii, w związku z czym wydaje mi się, że przechodził bez większego echa
(choć mogę się mylić?). Jakieś jego powieści zostały wydane w latach 90., ale
żadnych wznowień czy innych podobnych nie widzę. „Najlepsze opowiadania” są
więc chyba jedyną rzeczą od Lafferty’ego, którą obecnie można znaleźć u nas bez
problemu w księgarni.
I są – co tu kryć – tym typem
fantastyki, którą bardzo cenię, ale jednocześnie która jest na tyle absurdalna,
że nie umiem pałać do niej wielką miłością. Bo to właśnie absurdem,
pomieszaniem czasu i przestrzeni gra Lafferty. W krótkich tekstach zawiera
ciekawe koncepcje, szalone wizje, które niby nic nie mają do rzeczywistości, a
jednak mają wszystko. Gdybym miała porównać go chociaż trochę do innych znanych
mi pisarzy powiedziałabym, że jest trochę jak połączenie Dicka i Gaimana (choć
obydwoje byli/są od niego młodsi). Tego pierwszego przez dziwaczność, tego
drugiego – przez gawędziarstwo.
Bo właśnie choć Laffery często pisze o
trudnych i smutnych sprawach to zwykle jest w tym pewien żart i komedia. Mam
jednak wrażenie, że ta albo zginęła trochę w tłumaczeniu, albo po prostu nie do
końca jest w „moim guście”. Bo choć często rozumiałam na czym sam żart polega
to jednocześnie zwykle nie wywoływał we mnie większych emocji, gdzie w
przedsłowiu autorzy wręcz zachwycali się tym, jakim komediantem był Lafferty.
O ile nie mam pełnego oglądu na
amerykański rynek, to wydaje mi się, że istnieje na nim dość mocny nurt pisania
tekstów dziwacznych i absurdalnych. Weird fiction funkcjonuje przecież tam
pełną parą, gdzie polscy twórcy czasem tworzą jakieś „absurdy”, ale jednak
częściej trzymają się klasycznej konwencji. Z resztą, nawet jeśli napiszą coś
dziwnego to jednak oryginał łatwiej jest przyswoić. Łatwiej zrozumieć
nawiązania, czy kontekst, w jakim dane dzieło powstało, a w przypadku takich
tekstów to zdaje mi się niezwykle istotne.
Ze wszystkich tekstów chyba najmocniej
przypadło mi do gustu to, które zdobyło Nagrodę Hugo, czyli „Matka Euremy”.
Było jakieś takie… akurat. Trafiało w ten punkt, w który miało trafić, było
jednocześnie wystarczająco dziwne i wystarczająco normalne. Bardzo szanuję też
wydawcę (amerykańskiego? Wszak to tłumaczenie) za dodanie przedmów. Pozwalały
mi zrozumieć trochę bardziej kontekst, a jak napisałam wcześniej: to jest
niezmiernie istotne przy takich opowiadaniach. W ogóle sam Mag jako wydawca
polskiego tłumaczenia zasługuje na ukłon. Tego typu książki nie są tymi, które
będą się jakoś wybitnie dobrze sprzedawać, a jednocześnie warto mieć do takich
rzeczy dostęp i w naszym kraju oraz języku.
Nie będę dokładnie analizować każdego z
opowiadań: jest ich ponad dwadzieścia, często mają po kilka stron i naprawdę nie
widzę w tym sensu. Wydaje mi się, że lepiej zapoznać się z nimi po prostu
samodzielnie. Nie jest to jednak w żadnym razie uniwersalna lektura. Jeśli
lubicie szalone wizje, masę absurdów, czy zaginający się czas – proszę bardzo,
czytajcie! Jeśli chcecie po prostu poznać ten nurt: też warto. To jednak nie
jest „po prostu książka”, którą można „po prostu poczytać po pracy”.
[SPOILER] Aby była jasność o jakim absurdzie tu mówimy, może przytoczę dwa przykłady (bez tytułów opowiadań, wybaczcie). W jednym z opowiadań bohaterem jest Indianin, który chce mieć swoją ziemię na zawsze, ale nie ma aktu własności. Więc rzuca zaklęcie (trochę go nie zna, ale to nie ma znaczenia!) i jego ziemia z góry wygląda jak głęboki, ale szeroki na dwa metry wąwóz. Gdy ktoś kupuje ten teren po latach próbuje zbadać jego tajemnicę. Drugi przykład – archeologowie kopią w ziemi. I choć kopią coraz to głębiej i głębiej to znajdują rzeczy z różnych czasów, także najnowszych. A znalezione elementy okazują się swoistym listem miłosnym do kobiety, która im towarzyszy, ale właściwie to nie do końca.
Ojej, dziękuję za nakreślenie, jakiego rodzaju absurdu można się spodziewać po Laffertym! Mam akurat na takie dziwności alergię (żaden Gaiman mi nie podszedł) i zdecydowanie odpuszczę sobie zakup, choć nie rezygnuję z lektury - może kiedyś wypożyczę i sprawdzę sobie kilka tekstów, ale raczej bez oczekiwań, że jakoś bardziej do mnie "przemówią".
OdpowiedzUsuńKilka jest naprawdę dobrych, ale w sumie gdybym jej nie miała to kupiłabym ją bardziej przez względy kolekcjonerskie, niż z chęci posiadania konkretnie tych tekstów u siebie.
UsuńMnie jakoś potrzeba kolekcjonerska nie trzyma, więc zakup odpuszczam bez żalu:)
UsuńSpoiler jak najbardziej dla mnie, bo o ile na początku jakoś niechętnie na to patrzyłam, to jednak myślę, że mogłoby to do mnie trafić!
OdpowiedzUsuńNo widzisz, to już masz kolejną książkę do listy zakupów. :P
Usuń