czwartek, 21 września 2023

Wieża koronna: średniawe fantasy z lepszym drugoplanowym wątkiem

Hadrian chce tylko dotrzeć do celu swojej podróży, jednak nie jest mu to dane. Razem ze znienawidzonym Royce’em musi najpierw włamać się do strzeżonej wieży koronnej. W tym samym czasie prostytutka Gwen próbuje zbudować lepsze życie dla siebie i swoich towarzyszek.


Wieża koronna
Michael J. Sullivan
wyd. Mag, 2018
cykl Kroniki Riyrii, t. 1


Skąd wiadomo, że główna fabuła książki to absolutna sztampa? A no na przykład można to rozpoznać po tym, że wątek drugoplanowy okazuje się ciekawszy od tego, co jest na planie pierwszym. „Wieża koronna” Sullivana to moje pierwsze spotkanie z autorem i cóż, spodziewałam się tego, co dostałam, ale jednak miałam nadzieję, że będzie odrobinę lepiej.

Ta książka w moim odczuciu jest takim wyrobniczym, masowo pisanym fantasy ze sztampowym wszystkim, która ma się po prostu sprzedać. To nie jest zła powieść, ale mam poczucie, że brakuje jej lekkości, unikatowego pomysłu i po prostu – czegoś więcej.

To książka otwierająca cykl, w którym każda kolejna powieść ma być odrębną powieścią, a nie jedną historią podzieloną na części. Jednak to w dalszym ciągu historia otwierająca, więc w gruncie rzeczy nie dzieje się tutaj nazbyt dużo. Opis z tyłu okładki sugeruje heist, ale po prawdzie ⅔ historii to sam wstęp z przedstawieniem bohaterów. A że nie jest to zbyt długa historia (350 stron) to na prawdę czasu na tę główną i wyczekaną akcję aż tak dużo nie ma.

Ponadto opis z tyłu okładki sugeruje połączenie sił dwóch nienawidzących siebie mężczyzn. I to niby prawda, ale… [SPOILER?] Hadrian i Royce poznają się dopiero w tym tomie, w trakcie muszą się znienawidzić, a następnie jeszcze pogodzić, by można było pisać kolejne ich przygody. W związku z tym w moim odczuciu w tej relacji jest raczej uprzedzenie i uraz, a nie prawdziwa nienawiść. Z kolei dialogi tego duetu przypominają mi przekomarzanki nastolatków, które trudno traktować na poważnie.

Dlatego też ich wątek po prostu mnie nie chwycił i nie zainteresował. Nie dlatego, że był absolutnie zły, a dlatego, że był nudnawy i sztampowy. Ciekawszy zaś wydał mi się wątek Gwen. Jest to w tej powieści sporo (chyba tylko troszeczkę mniej, niż wątku Hadrina) i wypada naprawdę sympatycznie. To historia grupy kobiet, które chcą decydować o sobie. Nie jest to nic nadzwyczajnego, ale moim zdaniem to i tak lepsza opowieść.

Sam styl Sullivana nie jest dla mnie zachwycający. Poprawny, ale lekko toporny, widzę w nim szkołę takiego starego à la RPGowego fantasy. Rozumiem, jeśli to komuś w pełni odpowiada, ja jednak chciałabym czegoś trochę więcej.

Jako że na półce czekają na mnie kolejne tomy z cyklu, mam nadzieję, że w kolejnych częściach będzie widoczna poprawa. Podsumowując, tę historię można i da się czytać, ale jeśli kogoś nie kuszą specjalnie zapowiedziane przez opis wydawcy motywy, to nie zachęcałabym do tego szczególnie gorąco.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony