piątek, 29 kwietnia 2016

Demon Luster: O Idzie, którą włada Pech

Tak. To kontynuacja. Nie, nie czytałam tomu pierwszego. I nie, tym razem przysięgam, wyjątkowo nie była to moja wina, mimo, że wolałabym zacząć od części pierwszej...

Tytuł: Demon Luster
Tytuł serii: Szamanka od umarlaków
Numer tomu: 2
Autor: Martyna Raduchowska
Liczba stron: 499
Gatunek: fantasy

To nie Ida ma Pecha. To Pech ma Idę.
Ida ma dwadzieścia lat, studiuje psychologię i całkiem niedawno odkryła swój dar: jest czymś pomiędzy medium, a banshee - szamanką od umarlaków. Jej zadaniem jest przeprowadzanie dusz na drugi brzeg Rzeki. Niestety, ona wcale nie ma na to ochoty, a co gorsza, już zdążyła wpaść w niezłe kłopoty, składając pewnej umarłej niemożliwą do wykonania przysięgę. Wprawdzie ma do pomocy zmarłą ciotkę oraz Kruchego, łowcę z Wydziału Opętań i Nawiedzeń, ale czy to wystarczy, by podołać zadaniu?

Demon Luster jest jedną z tych książek, którą chciałam wziąć z półki tylko przez przepiękną grafikę na okładce. Oj, tak, po prostu zakochałam się w niej po uszy. Niestety, mimo pięknych pierwszych stron, tym razem Fabryka Słów nieco mnie zirytowała... nie dając nigdzie informacji o tym, że jest to kontynuacja. Przejrzałam książkę bardzo dokładnie i na prawdę, nie znalazłam nawet cyferki, która oznajmiłaby mi, że to nie jest tom pierwszy... I chcąc, nie chcąc, wzięłam się za drugi. Oczywiście, wprowadziło to nieco mętliku do mojej głowy i części rzeczy musiałam sama się domyślać, jednak na całe szczęście, powieść jest na tyle prosta, że nie było to zbyt trudne.
źródło
Czym właściwie jest Demon Luster? To dość prosta w swojej konstrukcji, ale bardzo barwna powieść fantasy, pisana raczej z myślą o młodzieży i studentach, niż dorosłych czytelnikach. Nie nazwałabym jej jednak czystą młodzieżówką: klimat, w jakim rozgrywa się cała akcja porównałabym do filmowego Star Treka. Jest lekki, kolorowy, ale przy tym w odpowiednich chwilach trzyma w napięciu.
Osobom przyzwyczajonym do poważnej literatury, styl Raduchowskiej może wydać się nieco zbyt prosty, jednak ja na niego nie narzekam. Autorka kreuje rzeczywistość z pewnym dystansem i dozą ironii, tak, że nie mamy wątpliwości co do (braku) autentyczności zdarzeń. Dzięki temu choć pewnie mogłabym wytykać jakieś dziury w fabule i brak logiki, nie czuję ku temu najmniejszej potrzeby: Demon Luster z założenia miał bawić, a nie uczyć, czy poruszać. A w tej roli sprawdza się na prawdę dobrze.
Bohaterowie? Są. Jacy? Przyjemni. Ida właściwie przez cały tom wariuje, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, jednak trudni jej się dziwić. Jej ciotka, nieco demoniczna starsza pani stara się jej pomóc, ale i ona nie bardzo panuje nad swoimi nerwami. Tworzą, bądź co bądź, nieco zabawny duet. Sytuacje próbuje ratować Kruchy, jednak i jemu czasem nie łatwo odmówić szaleństwa. 
Oczywiście, nie byłoby książki bez czarnych charakterów, szczególnie, że Demon Luster swoją formułą przypomina nieco (a może nawet bardzo?) kryminał. Tak, tacy jak najbardziej się pojawiają i choć nie są wcale wybitnie skonstruowani, sama nie mam zamiaru na nich narzekać.
To, co na pewno zainteresuje część osób to fakt, że w Demonie Luster nie ma jako takiego romansu. Mimo, że wyraźnie jest to historia skierowana w stronę młodzieży, Ida nie zakochuje się i z nikim nawet nie próbuje się całować. Z resztą, nic dziwnego, ma na głowie zdecydowanie poważniejsze sprawy. Dzięki temu nic nie odciąga naszej uwagi od samej fabuły, co uważam za spory plus.
Jeśli macie ochotę na lekkie fantasy, albo po prostu lubicie młodzieżówki, na prawdę polecam zapoznanie się z Demonem Luster. To bardzo przyjemna odskocznia od rzeczywistości oraz przygoda, której przeżycia raczej nie będziecie żałować. 

źródło

czwartek, 28 kwietnia 2016

Kłamca 3. Ochłap Sztandaru: "Jeruzalem Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga."

źródło
Coraz więcej części Kłamcy Ćwieka za mną... To już trzeci tom, który wymęczyłam online, jako, że w mojej pobliskiej bibliotece po prostu nie byłam w stanie go znaleźć. Całe szczęście, że seria jest na tyle lekka, że nie trzeba przy niej za bardzo się skupiać. Szybko skończyłabym z bólem głowy... W każdym razie, przed Wami odsłona trzeciej części cyklu.
Cytat w tytule pochodzi rzecz jasna z Apokalipsy św. Jana (Ap 21:2).

Tytuł: Kłamca 3. Ochłap Sztandaru.
Tytuł serii: Kłamca
Numer tomu: 3
Autor: Jakub Ćwiek
Liczba stron: 272
Gatunek: fantasy

Paskudnie wykorzystywany przez Michała Loki postanawia wziąć sobie urlop, aby spędzić kilka chwil z ukochaną. Nie dociera jednak do niej, bo prędko okazuje się, że Lucyfer wyszedł z ukrycia i zdecydowanie knuje coś niedobrego... Kłamca znów musi pomóc aniołom, zmagając się z zadaniem, które tym razem może przerosnąć nawet jego.

Tak oto, po dwóch tomach opowiadań, Ćwiek zmienia swoją historię w powieść. I choć dalej skaczemy między kilkoma wątkami, to wszystkie łączą się, a ich akcja rozrywa się w tym samym czasie. Czy obawiałam się takiego zabiegu? W żadnym razie. Z resztą, nie miałam czego się bać, o czym przekonałam się bardzo szybko.
By nie było, poprzedni tom podobał mi się nieco bardziej od trzeciej części Kłamcy. Nie bez powodu z resztą. Najzwyczajniej w świecie, w przypadku tak luźnej historii wolę, aby fabuła nie zobowiązywała mnie konkretną akcją. W tym tomie, niestety, to właśnie ma miejsce.
źródło
Ale spokojnie, Ochłap Sztandaru to dalej ten sam styl i ten sam zamysł. Historia jest bardzo lekka, nieco prześmiewcza i czerpiąca z popkultury oraz mitologii garściami. Wyraźnie widać, że Ćwiek wiedział, co robił, pisząc tą powieść, przy tym chyba nieźle się bawiąc. Bohaterowie poznani w opowiadaniach powoli się rozwijają. Dowiadujemy się o nich coraz więcej, jednak nie spodziewajcie się w Kłamcy analizy psychiki, czy wspominek przeszłości. To zdecydowanie nie typ literatury, w którym takie zabiegi by zadziałały :)
To, co zdecydowanie Ćwiekowi się udało i co muszę pochwalić, to samo przedstawienie aniołów. W opowiadaniach zwykle byli trochę nieudolni, niezbyt straszni, ot, takie luźne postacie, które nie mogą kłamać i nie rozumieją założenia rodziny, jako, że same nie są w stanie jej posiadać. W Ochłapie Sztandaru Ćwiek pokazuje jednak, że aniołowie w jego uniwersum to na prawdę wojownicy, którzy, gdy trzeba, potrafią być bezwzględni w swoim działaniu i są na prawdę dobrymi wojami, nawet, jeśli w pierwszym i drugim tomie nie było to do końca widoczne.
Sam wątek Lokiego również jest bardzo dobrze zrobiony. Mam słabość do irlandzkiej mitologii, a Ćwiek wplótł ją w jego historie bardzo naturalnie, z typowym dla siebie poczuciem humoru, co jak najbardziej mi odpowiadało. Przedstawione przez autora elfy, ich świat i zachowania są na prawdę całkiem przyjemne. Sam Kłamca ma też jakieś pole do popisu i akcji w jego wątku nie brakuje. Z resztą, tak jak we wszystkich, które znajdziecie w tej części. Ten autor zdecydowanie nie pozwoli nikomu odetchnąć ani na moment.
Podsumowując, jeśli dwie poprzednie części Kłamcy Wam odpowiadały, nie bójcie się sięgnąć po kolejną. Ochłap Sztandaru to następna, niezbyt wymagająca, ale przyjemna historia, która świetnie bawi się znanymi nam wszystkim motywami. Nie wątpię, że całkiem fajnie umili czas sporej rzeczy fanów fantastyki.

źródło

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Droga do Nidaros: Szlakiem przeszłości


Nadrabiania polskiej literatury ciąg dalszy, czyli drugie już moje spotkanie z Pilipiukiem! Poprzednio, po lekturze Aparatusa czułam się całkiem usatysfakcjonowana dlatego dość szybko w moich rękach pojawiła się kolejna jego książka. 
Tytuł: Droga do Nidaros
Tytuł serii: Oko jelenia
Numer tomu: 1
Autor: Andrzej Pilipiuk
Liczba stron: 400
Gatunek: science fiction

Lada moment ziemia ma zostać zgładzona. Nauczyciel informatyki, Marek, w przypływie bohaterskich emocji oraz strachu, ratuje pewnego nastolatka. Obydwoje szykują się na koniec, gdy niespodziewanie się, że mogą ujść z życiem - na Ziemi pojawia się obcy, który oferuje im życie w zamian za służbę. Zgadzają się i Marek natychmiast zostaje przeniesiony do XVI wieku.
Mimo, że po przebudzeniu, nie znajduje wokół nowo poznanego chłopaka, myśl o nim szybko ulatuje mu z głowy, bo oto przed nim staje gadająca łasica, każąc mu odnaleźć kogoś w jaskini, pewnego alchemika z nieznanego mu miasta oraz Oko Jelenia, nawet nie próbując wyjaśniać, czym ono tak na prawdę jest...

Brzmi jak zupełna abstrakcja...? Mi też początkowo tak się wydawało. Prolog Drogi do Nidaros wydał mi się zupełnie absurdalny. Ba, amatorski wręcz. Nie potrafiłam się w niego wczuć, za szybko zostałam rzucona w wir wydarzeń i przez chwilę nawet myślałam, aby powieść odstawić. Na całe szczęście, gdy ten minął, akcja nieco się uspokoiła i okazało się, że pierwszy tom cyklu Oko Jelenia jest nie tylko  przyjemną lekturą, ale też na prawdę kreatywną i ciekawą.
Już po samym stylu Pilipiuka mogę stwierdzić, że nie jest to wielka, patetyczna historia, napisana z rozmachem godnym Tolkiena. Nie, autor pisze prosto i jasno. Nie przekomponowuje, nie stylizuje zanadto tekstu, ale przy tym da się wyczuć, że ma wiedzę na temat historii epoki, w której umiejscawia bohaterów, dzięki czemu mimo prostego języka, książka ma na prawdę fajny klimat. Jak już pisałam, nie znajdziecie w powieści Pilipiuka bardzo podniosłej atmosfery, ale ja sama podczas czytania czułam się tak, jakbym trafiła do Parku Jurajskiego. Z tą różnicą, że zamiast dinozaurów, mamy ludzi i nieprzyjazny świat, w którym nasi bohaterowie muszą jakoś przetrwać. 
Historia wciąga. Sprawiła, że obserwowałam poczynania bohaterów z lekkim napięciem, który jednak nie przekroczył żadnej wyższej normy. Ot, po prostu chciałam wiedzieć, co się wydarzy, szczególnie, że postacie przedstawione przez Pilipiuka w większości przypadków dają się lubić. Wprawdzie nie znalazłam wśród nich żadnego charakteru, którego uwielbiałabym przez lata, ale są wystarczająco dobrze skonstruowani, aby po prostu cieszyć się lekturą.
Zauważyłam, że gdy polscy pisarze biorą się za czasy historyczne, wyraźnie siedzą w temacie. Znają historię i wiedzą, jak do niej podejść tak, aby była ciekawa i przystępna dla czytelnika. Nie inaczej jest tutaj. Pilipiuk ma dużą wiedzę o naszej przeszłości i nie boi się o niej pisać, tym samym pozwalając nam bez problemu zapamiętać kilka drobnych faktów.
Sam pomysł na fabułę nie jest może nadzwyczaj innowacyjny, ale Pilipiuk ma kilka fajnych pomysłów, a jego powieść aż kipi od akcji i wydarzeń, nie pozwalając czytelnikowi na nudę. Nie jest to arcydzieło - zdecydowanie nie - ale wydaje mi się, że sporo osób, nawet niezainteresowanych fantastyką i science-fiction samym w sobie, powinno Drogę do Nidaros polubić. Wprawdzie owszem, mamy tu wątek typowo nadprzyrodzony, ale jest on na tyle delikatnie wpleciony w fabułę, że jeśli tylko czytelnik potrafi uwierzyć w podróże w czasie, z resztą nie powinien mieć problemów :) Krótko mówiąc, polecam wszystkim zainteresowanym.

Muszę pochwalić tu jeszcze jedną, niby drobną rzecz. WYDANIE. Pomijam klimatyczną okładkę... ale te ozdobione kartki wewnątrz! <3 Są na prawdę cudowne.

źródło

sobota, 23 kwietnia 2016

Szubienicznik: Szlachta, szabla i tajemnica

Piekara to moja dość duża słabość, o czym chyba kiedyś już tu pisałam :) To pierwszy polski autor, pomijając Sapkowskiego, po jakiego świadomie sięgnęłam i chętnie wracam do jego pozycji choćby z powodu sentymentu. Zapraszam Was wiec na moją opinię o Szubieniczniku, a ponieważ mam na swojej półce również drugą część, pewnie i ona tu zagości :)


Tytuł: Szubienicznik
Tytuł serii: Szubienicznik
Numer tomu: 1
Autor: Jacek Piekara
Liczba stron: 462
Gatunek: kryminał historyczny

Polska, koniec XVIII wieku. Na zaproszenie stolnika Ligęzy do jego majątku przybywa podstarości Jacek Zaręba - młody szlachcic i tropiciel złoczyńców. Początkowo nie jest świadomy tego, po co został zaproszony, gospodarz dość szybko jednak wyjawia mu, dlaczego wezwał go do siebie. Okazuje się, że ktoś, podszywając się pod stolnika, zaprasza różnorakich ludzi do jego domu... Jaki jest tego powód? I jaką rolę w tej tajemnicy odegra pan Jacek?

Przy Koronie Śniegu i Krwi Cherezińskiej narzekałam na brak średniowiecznego klimatu - historia ta wydawała mi się zdecydowanie zbyt czysta, jak na te czasy. Na całe szczęście, u Piekary tego nie znajdziecie, oj nie. Na stronach Szubienicznika stylizacja na okres panowania w Polsce sarmackiej szlachty  jest zrobiona wręcz wybitnie. Nasi bohaterowie piją, jedzą, wychwalają Boga, ojczyznę, w międzyczasie prawie bijąc się na szable i rozmawiając o kobiecych wdziękach. Zdarza im się również analizować Pismo oraz mitologię, rozprawiając na temat tego, czy grzech tak na prawdę jest grzechem. Ta powieść ocieka klimatem i wiedzą, tego Piekarze nie mogę odmówić.
Na dodatek, w tym dość trudnym, specyficznym stylu między wierszami możemy wyczuć typową dla Piekary ironię i kpinie z otaczającego bohaterów świata, co jest jednym z powodów, dla których przepadam za tym autorem.
Niestety... przy tym wszystkim, w Szubieniczniku zabrakło mi... konkretnej akcji. Dokładnie. Przez pierwsze pięćdziesiąt stron obserwujmy całodzienny obiad w domu pana Stolnika. Poznajemy bohaterów, słuchamy ich dyskusji na dość kolokwialne tematy. Dopiero później zaczyna się dziać cokolwiek, jednak w dalszym ciągu, w treści przerażają dialogi. I opowieści - Piekara zbudował swoją historie za pomocą szkatułki. Szubienicznik składa się właściwie z czterech częsci. Głównej, której akcja dzieje się u Ligęzy oraz trzech pobocznych z takim ale, że przeplatają się z podstawowym wątkiem, który łączy je wszystkie w jedno.
Co tu dużo mówić, nie przywiązałam się do żadnego z bohaterów, a akcja na prawdę potrafiła mnie nużyć. Dostajemy za dużo stron, jak na tak krótką historię, która na dodatek kończy się w samym środku, gdy dopiero coś większego zaczyna się szykować. 
Mam na prawdę bardzo mieszane uczucia co do tej powieści. Z jednej strony, brakowało mi historii z porządną stylizacją i niezłym warsztatem. Ta książka wręcz kipi polskością i typowym dla XVII wieku sarmatyzmem. Z drugiej... spodziewałam się czegoś, co bardziej mnie zainteresuje i wciągnie, czegoś mocnego, konkretnego... a nie czterystu stron dyskusji kilku szlachciców...
Na pewno muszę odradzić tę książkę paniom lubiącym delikatność i subtelność. Tego tu na prawdę nie znajdziecie i nawet nie próbujcie po Szubienicznika sięgać. Co do innych... jeśli kusi Was wyprawa do XVII wieku, obserwowanie szlachty i ich relacji, podejścia do życia, a przy tym wszystkim nie przeszkadza Wam powolny rozwój fabuły - jasne, sięgajcie, bo ta powieść niewątpliwie wniesie coś do Waszego życia. Jeśli jednak nie... lepiej sięgnijcie po coś innego :) Nie ma co katować się stosunkowo trudną i niekoniecznie przystępną lekturą.

źródło

piątek, 22 kwietnia 2016

Irytujące tendencje na blogach: Posty

źródło
Było trochę książek, trochę zabaw i luźnych postów... Dziś wiec, w ramach znów czegoś innego, chciałabym przedstawić Wam irytujące tendencje, które zauważam na blogach i chwilami sprawiają, że po prostu nawet nie zwracam uwagi na niektóre posty ;) Od razu uprzedzam, temat będzie się dotyczył raczej blogów lifestyle'owych, albo modowych - na całe szczęście, blogi recenzenckie przez swoją tematykę nie mają za dużego pola do popisu jeśli chodzi o bezsensowne notki ;D Nawet, jeśli moje gusta nie pokrywają się z twórcą strony. Ale do rzeczy! Co widzę irytującego w blogosferze? 

Pseudo-filozoficzno-głębokie posty
Kto czyta mojego bloga, ten wie, że czasem jakiś post na którym rozważam jakiś problem się pojawia. Piszę je jednak tylko, gdy mam jakiś konkretny pomysł (co nie zmienia faktu, że sporej ilości tych starszych trochę mi wstyd, ale shhh) i po prostu muszę wylać gdzieś swoją irytacje, czy poglądy, które kotłują mi się w głowie. Przy okazji, staram się poruszać stosunkowo konkretne problemy, a nie ogólne jak miłość, wolność, równouprawnienie
Ale... niestety, sporo blogerek, szczególnie młodszych, nastolatek, myśli, że gdy wstawi swoje posty i kolejne przemyślenia, po raz setny na ten sam, ogólny problem, to będzie uchodziła za fajną i mądrą. Otóż nie! Zwykle takie osoby robią na mnie wręcz przeciwne wrażenie.
źródło
Brzydko mówiąc, rzygam takimi postami. Serio.
Pomijam już fakt, że często argumenty umieszczone w tych postach są albo cholernie banalne, albo dość nielogiczne. Pomijam, że ich posty nie uczą niczego - autorzy zwykle nie przytaczają żadnych przykładów, autorytetów, zwykle lejąc wodę. Ale... kurcze, one są po prostu cholernie nudne. Ile razy mogę czytać o czym, że trzeba szanować bliźniego, przy okazji oglądając (niekoniecznie wybitne) zdjęcia nastolatki? Nie, wybaczcie, ale napisanie 400 słów, co drugie powtarzając słowo miłość, albo homoseksualizm nie zrobi z nikogo intelektualisty.
Mam często wrażenie, że takie osoby często chcą wyjść na mądre, tak na prawdę nie interesując się tematem o którym piszą... Nie mając praktycznie żadnych doświadczeń, ani wiedzy na dany temat. To na prawdę widać.
Ach i jeszcze jedno. Ogromne znaczenie przy takich postach ma sposób pisania. Zdecydowanie bardziej negatywnie odbieram posty, których autor pisze bezstronnie (Życie w dzisiejszym świecie sprawia, że ludzie są nie czuli), niż takie, których autor po prostu snuje swoje rozważania (Dzisiejsza sytuacja sprawiła, że zaczęłam myśleć o tym, jak bardzo nieczuli są ludzie w dzisiejszym świecie).

Oczywiście, nie piszę tu o osobach, które ładnie i elegancko opisują jakąś problematykę - ale takich to ze świecą szukać.


Inspiracje
źródło
Wklej do posta tonę nie swoich zdjęć, nadaj tytuł Inspiracje - Szarość albo Inspiracje - Styczeń 2016 i post gotowy! Kurczę, jak już chcesz się takim czymś dzielić, napisz, skąd pochodzi zdjęcie, kto je wykonał. Wyjaśnij, czemu Cię to inspiruje i dlaczego ma zainteresować innych. Na prawdę, post z setką zdjęć mam uznać za ciekawy? Jak będę chciała zobaczyć róże na tle zegarków, albo innego badziewia, otworze grafikę w googlach, dA, czy Instagrama i w ciągu chwili znajdę setki takich zdjęć.
Takie kopiowanie zdjęć bez podawania autorów, ba, nawet bez konkretnej przyczyny, podchodzi mi pod plagiat, szczerze mówiąc. To znaczy, jasne, w sieci autor musi liczyć się z tym, że jego praca zostanie skopiowana... ale w tym przypadku czasami to wygląda tak, jakby autor posta przypisywał sobie prawa do tych prac. 
Oczywiście, posty dotyczące swoich własnych zdjęć, to trochę inna bajka :) Własną pracą należy się chwalić ;D 
Tu jednak kłania się pytanie do Was: lubicie takie posty? Co w nich widzicie? 

Wish-listy
Źle to napisałam? Możliwe. Jeśli tak, proszę o poprawę :) 
źródło
Okeej, inspiracje - bo podobają się Wam zdjęcia i chcecie się nimi podzielić. Powiedzmy, że rozumiem. Ale posty typu wish-lista to często kompletna kpina.
Rozumiem, że współpraca, fajnie, i takie tam... ale post, który zawiera tylko i wyłącznie zdjęcie ciuchu i klik pod nim? Tak, tak, wiem, że ludzie wymieniają się tymi klikami. Ale przykładowo, mnie to nijak interesuje. O ile ciekawszy byłby post, gdyby autor/autorka omawiał/a ubrania. Albo tworzyła z nich stylizacje, również je omawiają, pod spodem podając linki do ubrań! Tak, wtedy jeśli by mnie coś zainteresowało - może i bym weszła. Może myślałabym o zakupie. A tak? Odbieram tego typu posty jako zwykły spam.
Kreatywności trochę, ludzie. To na prawdę nie jest trudne.

Kopiuj-wklej: Przepisy i DIY
źródło
Bardzo często wpadam na posty, które zawierają z 5-6 przepisów na coś, albo pomysłów. Zwykle nie są dopracowane, po prostu przepis, opis jak coś wykonać i tyle. Koniec. Za każdym razem zastanawiam się wtedy: czy autor/autorka bloga próbował to coś wykonać? Bo ja często mam wrażenie, że nie. Że nie miał pomysłu na post, dlatego wygrzebał z sieci pomysły na zdrowy obiad, albo jak zrobić ozdobny słoik, po czym wkleił to do posta, by cokolwiek na blogu się pojawiło. Najbardziej chyba śmieszy mnie, gdy jakaś znana youtuberka zrobi dopiero co film na jakiś temat, a potem widzę wysyp tego samego pomysłu na blogach i mniej znanych kanałach, gdzie dziewczyny często przypisują sobie ta idee. Czy to nie jest plagiat? Według mnie, trochę tak.
Nie mam nic przeciwko blogom z ciekawymi instrukcjami. Przeciwnie! Jeśli post jest porządnie zrobiony, ze zdjęciami, z dokładnym opisem oraz opinią twórcy na temat danego obiektu, wtedy nawet mam ochotę z niego skorzystać. Ale kopiuj-wklej, bo nie miało się pomysłu na post? Przepraszam, ale nie.


Co Wy o tym sądzicie? Jakie typy postów Was najbardziej irytują, albo sprawiają, że omijacie je dalekim  łukiem? :)

Na koniec dodam jeszcze, że jeśli tworzysz posty w/w typu - nie miej wrażenia, że wytykam Cię palcem. To moje ogólne obserwacje. Możesz z nich coś wyciągnąć dla siebie, możesz zupełnie olać - w końcu to autor decyduje, co pojawia się na jego stronie.

środa, 20 kwietnia 2016

Ja na Wattpadzie?


Witajcie :) Ostatnio zasypuje Was postami, niemniej, w sumie dlaczego nie? Dzisiejsza notka powstała ponieważ... dołączyłam do społeczności Wattpada i chce się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat tej strony. 

Już wyjaśniam, czym ta strona w ogóle jest, dla tych, którzy nie mają o niej pojęcia. Wattpad to  strona społecznościowa, taka jak deviantart.com, czy tumblr.com z tą różnicą, że wrzuca się na nią tylko prace literackie. Choć jest amerykańska, bez problemu można na niej wrzucać historie pisane po polsku, bo naszych rodaków tam nie brakuje. 
Po moim krótkim pobycie tam, mam już mniej więcej wyrobioną opinię na temat tej strony. Na pewno to lepsze wyjście dla osób chcących pisać, niż blog, bo czytelnicy wchodzą na nią regularnie, przeglądają i mają wszystkie treści w jednym miejscu - nie trzeba promować bloga, a tylko dany tekst, co może okazać się po prostu łatwiejsze :) Sama publikacja tekstu, zapisywanie tych, które chcemy przeczytać, szukanie historii nas interesujących jest bardzo, bardzo proste.
Oczywiście, strona też ma swoje minusy. To, co najbardziej mnie irytuje, to fakt, że nie mogę ustawić tekstu tak, jakbym chciała. Nie mogę wyjustować tekstu, ani zrobić akapitów... a lubię, jak mój tekst wygląda ładnie.

  


Powyżej macie porównanie tekstu na Wattpadzie i w Wordzie. Jest różnica, prawda? Ach, skopiujcie adresy URL obrazków i wklejcie je do innej karty, jeśli się nie otwierają.
Plus takiego rozwiązania jest jeden... Wattpada cudownie czyta się nawet na niewielkiej komórce. O ile na laptopie wybrałabym tekst z Worda, o tyle aplikacja tej strony świetnie dopasowuje się do urządzeń mobilnych.

Jakie mam plany względem tej strony? Raczej nie będę czytać zbyt wielu tekstów tam zamieszczanych, bo... mam książki. Niemniej, nie wykluczam czytania czegoś z nudów. Poza tym Wattpad na pewno będzie świetny, w chwili, w której będę się nudzić i poza komórką z internetem nie będę miała zupełnie nic pod ręką. Doskonale sprawdzi się jako takie czytelnicze S. O. S :) Jeśli chodzi o publikowanie tekstów, tak, mam plan coś tam wrzucać. Czy regularnie? Czy to w ogóle wyjdzie? Nie wiem. Zależy, od mojego czasu, nastroju i czytelników, bo jeśli odzew będzie zerowy zapewne szybko mi się to znudzi. Niemniej, uważam, że to fajny sposób na zdobycie paru czytelników, którzy ewentualnie kupią twoją prace, jeśli zostanie wydana.

Oczywiście, zapraszam Was na mój profil, jeśli interesuje Was moja twórczość, zwłaszcza do mojego najnowszego pomysłu na zbiór opowiadań: Łapacze mają być steampunkową, może stosunkowo prostą, ale w miarę pozytywną historią :)



W tym miejscu chciałam Was też zaprosić na mojego Instagrama - poza zdjęciami, które wykonuje normalnie, znajdziecie tam też zdjęcia książek i różne inne, na które czasem mam ochotę :D

wtorek, 19 kwietnia 2016

Misja na czterech łapach: ezoteryczna 'Lassie'


Jako psiara, miałam w swoich rękach kilka pojedynczych książek o tych zwierzakach. To kolejna, która w jakiś sposób wpadła mi w ręce, po na prawdę długiej przerwie. Czy jednak, mimo informacji na okładce, że została bestselletem New York Timesa, jest dobrą lekturą?

Tytuł: Misja na czterech łapach
Autor: W. Bruce Cameron
Liczba stron: 304
Gatunek: powieść obyczajowa

Pewnego dnia, w pustym konarze drzewa na świat przychodzi kilka szczeniąt - w tym Bailey, nasz główny bohater. Nie wiedzie zbyt szczęśliwego życia, jednak w każdym szczególe zdaje się znajdować radość... Szybko odchodzi z naszego świata, nie na długo jednak... Odradza się w nowym ciele, stając się towarzyszem niewielkiego chłopca i za swoją misje uznaje pilnowanie, aby ten zawsze był zadowolony.

Dostajemy banalnie wręcz prostą, przewidywalną historię opowiadaną z perspektywy psa. Zabieg dość typowy, z którym spotkałam się już nie raz, nie da. Nasz główny bohater to nieco naiwny, ale radosny i przyjacielski zwierzak, który robi wszystko, aby uszczęśliwić ludzi wokół. 
Styl pisarza jest tak, jak nasz główny bohater. Prosty, naiwny i bardzo, bardzo lekki. Na prawdę, Misję na czterech łapach czyta się zdecydowanie zbyt szybko, jak na trzysta stron powieści :) Wystarczy przysiąść na moment, aby już znajdować się niemal przy samym jej końcu. 
Nie inaczej jest z na prawdę przewidywalną linią fabularną. Nie mamy tu żadnej tajemnicy, a poza tym, że świat obserwujemy z perspektywy psa, nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Obserwujemy zwyczajne perypetie zwyczajnych ludzi. Mimo tego, akcja nie stoi w miejscu. Historia poprowadzona jest tak, aby cały czas coś się w niej jednak działo, co w połączeniu w lekkim stylem sprawia, że trudno zacząć się nudzić przy tej opowieści.
Mimo wszystko, to cały czas banalnie prosta historia, w którą został wpleciony wątek reinkarnacji zwierząt. Jest trochę niedorzeczny i irracjonalny, niemniej, jakoś składa całość do kupy i jest w miarę kreatywne.
Cóż mogę jeszcze rzec? Ach, no tak, zapomniałam o jednej z ważniejszych wad! Całość napisana jest tak, aby wręcz wymusić u nas współczucie, gdy z naszym bohaterem dzieje się coś złego, albo smutek, gdy temu przychodzi cierpień. Nie jest to zabieg, za którym przepadam w książkach...  Raczej unikam takiego grania na emocjach. 
Niemniej, muszę przyznać, że Misja na czterech łapach zrobiła na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale jako umilacz czasu, czy odskocznia, od trudniejszych pozycji jak najbardziej się sprawdza, szczególnie, jeśli czytelnik przepada za psami.  Nie wątpię, że jest w stanie zmusić do łez niejedną skłonną do płaczu osobę, choć u mnie ta pozycja jakiś wielkich emocji nie wywołała. Dlatego też spokojnie mogę ją polecić każdemu, kto ma ochotę na taką literaturę :) Jeśli tylko lubicie psy i szukacie czegoś lekkiego, nie wahajcie się, by sięgnąć po książkę Camerona.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Pyrkon 2016, odsłona druga - zdjęcia!

Dziś spontanicznie i znów pyrkonowo! Moją pisemną relacje z tegoż wydarzenia znajdziecie tutaj, a dziś zapraszam Was do obejrzenia zdjęć z tego wydarzenia wykonanych przeze mnie. Kilka (prawie) reportażowych, większość - sesyjnych. Rozpoznajecie choć jedną z postaci? Hm? :)



















Na zdjęciach sesyjnych znajdziecie: Marikę Makles i Adę Szczyrę, Ruru, grupę Vorondili, Alis Cosplay oraz Bura-chan Cosplay :) A moje zdjęcia, regularnie dodawane możecie śledzić na tej stronie

sobota, 16 kwietnia 2016

Kłamca 2. Bóg Marnotrawny: Loki wraca, by znów siać zamęt

źródło
Skoro zaczęłam już Kłamcę, należałoby sięgnąć po kontynuacje :) Nie pozwoliłam sobie zbyt długo czekać
 Wprawdzie przeczytałam serie jeszcze przed Grimm City, ale posty mają oczywiście opóźnienie. Zapraszam do zapoznania się z moją opinią na temat książki Ćwieka.
Recenzje pierwszego tomu znajdziecie TUTAJ.

Tytuł: Kłamca 2. Bóg Marnotrawny
Tytuł serii: Kłamca
Numer tomu: 2
Autor: Jakub Ćwiek
Liczba stron: 296

Mimo śmierci swojej ukochanej żony, Loki zmuszony jest pracować dalej dla aniołów. Tym razem jego przygody sprawiają, że poznaje bliżej kilka ciekawych osobistości, przy okazji nie raz nieźle obrywając. Spotyka greckich bogów, całą rzeszę demonów oraz znajomych z przeszłości. W między czasie zaś realizuje swój tajemniczy plan...

Pierwsza część Kłamcy wzbudziła we mnie dość mieszane uczucia. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego, dlatego bądź, co bądź, nieco się zawiodłam. Sięgając po drugą część, byłam nieco lepiej przygotowana na to, co przyjdzie mi przeczytać... i tym razem, o dziwo, książka Ćwieka wypadła w moich oczach na prawdę pozytywnie.
Mam wrażenie, jakby ten tom był nieco poważniejszy od pierwszego. Znów mamy zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań, tym razem jednak historie tworzą nieco spójniejszą całość. Są lepiej przemyślane, ale przy okazji, nie tracą nic na swojej zawadiackości. 
To nie jest książka, którą będę kochać i uwielbiać, ale na prawdę, nie mam czego wytknąć autorowi. Stworzył własną wersje naszego świata, wplatając w niego aniołów, świętych oraz postacie z przeróżnych mitologii. Jest kreatywny i pomysłowy. Warsztat ma również na prawdę dobry, a odniosłam wrażenie, że ten poprawił się nawet w porównaniu do pierwszego tomu.  Bądź co bądź, nie mogłam nie uśmiechnąć się przy kilku fragmentach opowiadań. Nie jestem osobą, którą łatwo rozśmieszyć, dlatego na prawdę, za to Ćwiekowi należy się spory szacunek! 
Loki, jako jedyna bardzo rozwinięta postać, jest protagonistą, którego po prostu trzeba lubić. Jego podejście do życia, jego pozornie ironiczne i nieugięte oblicze. Nie da się też narzekać na jego Bądź co bądź, nie mogłam nie uśmiechnąć się przy kilku fragmentach opowiadań. Nie jestem osobą, którą łatwo rozśmieszyć, dlatego na prawdę, za to Ćwiekowi należy się spory szacunek!
Chyba nawet przywykłam trochę do mieszania świata boskiego z naszym. Nie uważam, aby to był najlepszy sposób na książkę, ale w wypadku tej serii jakoś to wszystko wpasowuje się w klimat. Dalej da się wyrzuć pewne zgrzyty pod względem logicznym, ale w takich historiach chyba nie da się tego do końca uniknąć.
Jeśli tylko spodobał się Wam pierwszy tom Kłamcy - spokojnie sięgajcie po kontynuacje :) Sądzę, że się nie zawiedziecie.

piątek, 15 kwietnia 2016

Zamek Złudzeń: Nie ma to jak wyrwać się z prowincji!

Na Zamek Złudzeń wpadłam przypadkiem, na promocji w jednej z internetowych księgarni. Szczerze mówiąc, trafiła do koszyka, mimo, że nawet nie przeczytałam jej opisu, więc moje spotkanie z nią było nieco szalone. Jak jednak się zakończyło?
Post wrzucany jest nieco wcześniej, bo wisieć tu aż tyle nie musi raczej, a... mam taki kaprys :D


Tytuł: Zamek Złudzeń
Tytuł serii: Opowieść Barda
Numer tomu: 1
Autor: Mercedes Lackey, Josepha Sherman
Liczba stron: 271
Gatunek: powieść fantasy, powieść młodzieżowa

Kevin ma serdecznie dość siedzenia na prowincji. Ma szesnaście lat i jest uczniem wielkiego barda dlatego chyba należałoby mu się nieco rozrywki i przygód! Pewnego dnia mistrz wzywa go do siebie, każąc mu wykonać niezwykle ważne zadanie. Początkowy zapał chłopca gasi wieść o tym, co tak na prawdę ma zrobić. Bard każe mu przepisać cały, długi manuskrypt znajdujący się w najbliższym zamku. Nie wie jednak, że od tego dokumentu może zależeć los całego królestwa i że w pozornie przyjaznym mu miejscu są ludzie, którzy koniecznie chcą przeszkodzić mu w wykonaniu zadania...

Firma zajmująca się planszówkami i kartami nie powinna zajmować się wydawaniem książek - to była jedna z pierwszych myśli, jakie przeszły przez moją głowę po pierwszych stronach Zamku Złudzeń oraz sprawdzeniu, kto jest wydawcą tej powieści. Oj, tak, nie dość, że do czynienia mamy z tanią fantastyką dość niskich lotów, to na dodatek niewątpliwie tłumacz pogorszył moją ocenę tej książki. Czemu? Bo przynajmniej na początku w treści wypatrzyłam sporo powtórzeń, a nawet później przez znak wykrzyknienia postawiony w losowych miejscach po prostu nie byłam w stanie płynnie czytać tej książeczki.
Zamek Złudzeń nie jest popularny i wcale się temu nie dziwie. Przedstawia nam banalną historię, z typową i przewidywalną fabułą, nie dając nam niemalże nic pozytywnego. To znaczy, jasne, mimo błędów tłumacza, sama treść jest napisana bardzo prostym językiem, nie ma problemów z jej zrozumieniem i podążaniem za nią, ale... jednak od książek fantasy, nawet od młodzieżówek, chcę czegoś nieco więcej.
Nasz główny bohater, Kevin, jest tak irytujący, jak tylko irytujący może być. Przede wszystkim, wpada na banalnie proste pomysły, jest strasznie butny, przerysowany, a jego komentarze mogą przyprawić o ból głowy. Ma szesnaście lat, a zachowuje się, jakby miał co najmniej sześć mniej.
Drugoplanowe postacie wcale nie ratują sytuacji. Są schematyczni i zwykli, choć tu na szczęście obyło się bez tak irytujących zachowań. Jedyną postacią, do której poczułam nić sympatii jest drow, towarzysz Kevina - Naiachal - który podczas tej niedługiej historii na prawdę wyraźnie się rozwija. Mimo to, dalej poziom w jaki została ta postać wykreowana jest na prawdę słaby.
Wrogowie Kevina to również bardzo proste, czarno-białe postacie, które zdają się być głupsze od samego protagonisty, a mogę Wam przysiąść, to na prawdę nie jest łatwe!
Nie mogę odmówić autorkom odrobiny kreatywności. Nie! Motyw z magią bardów, magią muzyki - jest na prawdę ciekawy. Niestety, potencjał jaki tkwił w tym pomyśle nie został w żadnym razie wykorzystany.
Zamek Złudzeń przypomina bardziej amatorską bajeczkę, niż powieść napisaną przez dwie profesjonalistki. Na rynku mamy zdecydowanie więcej ciekawszych i łatwiej dostępnych książek o bardzo podobnej tematyce i fabule, dlatego nie widzę sensu, aby komukolwiek ją polecać. Twórczynie chyba nie zrozumiały, że do dobrej powieści fantasy nie potrzebujemy setek ras i wymyślnych czarów... Bez dobrych, wyraźnych charakterów oraz ciekawych, logicznych wydarzeń trudno sprawić, aby jakakolwiek książka była na prawdę dobra.

źródlo
Nomida zaczarowane-szablony