poniedziałek, 30 października 2023

Na drugą stronę: Nancy Kress i młodzieżowe fantasy? No chyba nie


Roger ma niespełna piętnaście lat i szczególny dar: potrafi przenosić się do krainy umarłych. Jednak choć jego matka powinna gdzieś tam być, nie potrafi jej odnaleźć. Gdy traci swoich opiekunów, trafia do zamku jako sługa.


Na drugą stronę
Anna Kendal
wyd. Zysk i s-ka, 2014
cykl Kroniki Duszorośli, t. 1


Przed lekturą tej książki nie sprawdziłam, że Anna Kendell, autorka tej książki to ta sama osoba, co Nancy Kress – niegdyś popularna pisarka SF i fantasy, o której trochę słyszałam, choć nigdy wcześniej niczego od niej nie czytałam. Dlatego podeszłam do niej bez większych oczekiwań, a co najwyżej z pewną dozą ciekawości. Niestety, mimo wielu nagród, które ta autorka dostała za swoją twórczość, muszę przyznać, że „Na drugą stronę” jest raczej kiepskim fantasy. 

Mam wrażenie, że to książka, która stara się być bardziej współczesnym, młodzieżowym fantasy, ale jednocześnie autorka jest twórczynią fantastyki „starej daty” i po prostu nie potrafi się na to obecne pisanie przestawić. Na przykład: to niby historia o nastolatku, a jednak czasem pojawiają się w niej dziwne, wręcz lekko erotyczne wstawki. Nie powiem, nie spodziewałam się tego i w jednym momencie wręcz nie mogłam się nie roześmiać (choć nie to było raczej zamiarem Kendell).

Sam styl autorki jest prosty, ale zarazem toporny. Książka nie jest długa, ale dzieje się w niej naprawdę dużo. Akcja zdaje się skakać ze sceny na scenę, niczego odpowiednio nie budując. Świat przedstawiony zaś jest przede wszystkim po prostu nudny. Część należąca do żywych to sztampowe jakieś tam fantasy z losowym królestwem, które toczy wojnę, a do świata umarłych nie schodzimy aż tak znów często. Nie jest on zaś w moim odczuciu w szczególnie ciekawy sposób rozpisany. Ta książka przypomina mi rozbudowany szkic autorki, który wymagałby wypełnienia, by nabrał charakteru.

Coś w tej historii zdecydowanie nie wyszło, dlatego nie dziwię się, że przeszła bez większego echa. Obecnie można kupić książkę w outletach i na wyprzedażach (tak trafiła do mnie) i niestety, nie jest to jedna z tych zapomnianych opowieści, którą polecałabym dalej. Nie spodziewałam się po niej wiele, ale i tak czuje się trochę rozczarowana. To po prostu bardzo bezpłciowa opowieść, która niby trzyma się kupy, ale brakuje jej duszy.



piątek, 27 października 2023

Klątwa dla demona: powrót do statusu quo


Warszawskiej enklawie magów zagraża poważne niebezpieczeństwo: ktoś próbuje utknąć zakazaną, potężną klątwę, pozbawiając życia czarodziejów. Jagoda Wilczek zostaje wezwana jako specjalistka na miejsce zbrodni, ale sama nie ma pojęcia, co takiego dzieje się w stolicy.

Klątwa dla demona
Magdalena Kubasiewicz
wyd. SQN, 2023
cykl Wilcza Jagoda, t. 3


Trzeci tom cyklu „Wilcza Jagoda”, czyli „Klątwa dla demona”, moim zdaniem jakością dorównuje tomowi pierwszemu. Jest poprawny, lekko napisany, ale brakuje mi w nim czegoś więcej, co sprawiłoby, że nie mogę odłożyć lektury.

Mam wrażenie, że pierwszy i trzeci tom są lepszymi kryminałami, jednak to przy drugim, który skupiał się na budowaniu relacji Jagody i Caleba odczułam najwięcej emocji. Co prawda był on spoilerem sam dla siebie, ale nie jestem czytelniczką, która w kryminale szuka kryminału, a ciekawych postaci i kreatywnych rozwiązań. Tych drugich nie było tam zbyt wiele, ale bohaterowie w moim odczuciu mieli swój moment. W „Klątwie dla demona” wracamy trochę do statusu quo: to przede wszystkim raczej przeciętny kryminał, który przy okazji próbuje przedstawić nam relację protagonistki z otoczeniem, ale robi to jakoś trochę mdło.

Dla mnie ta powieść jest po prostu całkiem przyjemnym, rozrywkowym przeciętniakiem, który fajnie „wchodzi” w trudniejsze dni, zresztą to może być spokojnie lektura na jeden dłuższy wieczór, ale nie widzę w niej nic więcej, a o takich książkach najtrudniej się mówi/pisze. Bo tu niby wszystko gra: bohaterowie są OK, fabuła jest rozplanowana całkiem zgrabnie. To też dość bezpieczny wybór, w którym nie ma ani nadmiaru romansu, ani nadmiaru ckliwości, scen dla dorosłych też tu nie uświadczycie, a z bohaterami łatwo można się utożsamić. Autorka korzysta ze znanych motywów, układając je po swojemu, ale raczej nie zaskakując jakoś szczególnie. W związku z tym ta powieść powinna odpowiadać wielu czytelnikom i jak najbardziej rozumiem, jeśli komuś „Klątwa dla demona” po prostu „siądzie”.

Mnie w tym tomie jednak ponownie brakuje „czegoś”. W drugim tym „czymś” była relacja Jagody i Caleba. W tym nieszczególnie mnie już interesowała, tak samo jak inne znajomości protagonistki. Styl Magdaleny Kubasiewicz jest poprawny i rzemieślniczy, ale nie wybija się niczym ponad przeciętność, nie ma w sobie nic bardzo charakterystycznego. Fabuła również nie jest dla mnie niczym nowym.

Tu warto dodać, że o ile poprzednie części są zamkniętymi sprawami, tak ta książka to maksymalnie połowa opowieści. Także warto mieć to na uwadze i np. z lekturą tomu trzeciego poczekać na premierę czwartego. 

W związku ze wszystkim powyższym, o ile uważam, że jak najbardziej warto ten cykl, z trzecim tomie włącznie, wcisnąć w swoje czytelnicze plany, właśnie jako „rozluźniacz” w trakcie ciężkiego tygodnia albo w przerwie pomiędzy cięższymi książkami to ja zdecydowanie nie czytałam jej z zapartym tchem i choć po kolejną część pewnie sięgnę, to nie będzie mi się jakoś szczególnie do niej palić.


wtorek, 24 października 2023

Bezgwiezdne morze: dziwna, ale nie bardzo dziwna książka



Zachary studiuje nowe media. Podczas jednej z wizyt w bibliotece odnajduje tajemniczą książkę. Szukając na jej temat informacji, natrafia na ślad tajemniczej organizacji, która wkrótce ma zmienić jego życie na zawsze. 


Bezgwiezdne morze
Erin Morgenstern
wyd. Świat Książki, 2020


„Bezgwiezdne morze” to druga powieść Erin Morgenstern. To niezbyt płodna, ale zauważona i chwalona autorka, której książka trafiła do mnie właściwie przypadkiem: po prostu udało mi się kupić ją na promocji. Z tego powodu nie wiedziałam, czego dokładnie mogę się spodziewać. Wiedziałam tylko, że może być dziwnie.

I w gruncie rzeczy było dziwnie. To bardzo oniryczna fantastyka, w której to nie fabuła, a ogólny klimat jest najważniejszy. Historia zaczyna się jednak dość zwyczajnie: ot, mamy chłopaka, który znajduje książkę i próbuje dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Z czasem robi się jednak coraz bardziej absurdalnie. 

Myślę jednak, że warto zaznaczyć, że nie jest to książka bardzo-bardzo dziwna, a jedynie dziwna. W moje ręce wpadło już trochę weird fiction, realizmu magicznego i innych specyficznych tytułów i na ich tle ta książka jednak wypada dosyć zwyczajnie. Choć warstwa świata jest specyficzna, to jednak np. relacje pomiędzy postaciami wypadają dość naturalnie, charaktery są również zbudowane w dość standardowy sposób. To zaś w przypadku tej dziwnej strony literatury nie jest aż tak oczywiste.

Nie jestem pewna, czy dobrze wiem, o czym ta historia jest i na pewno nie podjęłabym się próby jej streszczania i z tego powodu to na pewno nie będzie moja historia życia, czy nawet roku. Ale bez wątpienia autorka ma przepiękny styl, przez który po prostu się płynie. To język dość prosty, ale obrazowy, dość poetycki, acz nie nadmiernie. 

Ta powieść to też w moim odczuciu hołd złożony historiom, nie tylko książkowym. Autorka bez wątpienia ma olbrzymią wiedzę na temat literatury i kultury ogółem, co na pewno w ogóle pozwoliło jej dźwignąć tak specyficzną książkę jak ta.

„Bezgwiezdne morze” na pewno nie jest książką dla wszystkich. Rozumiem, jeśli komuś się nie spodoba, albo jeśli w którymś momencie czytelnik uzna, że przestał czaić, o co w lekturze chodzi. Ale jednocześnie wydaje mi się, że to może być fajny tytuł, aby sprawdzić, czy dziwne książki wpadają w nasze czytelnicze gusta. Bo jak już wspominałam, to nie jest wcale najwyższy poziom dziwności i powieść Morgenstern może być naprawdę dobrym wprowadzeniem do sięgania po nieco bardziej wymagającą pod tym względem fantastykę.


Granty i smoki: obiecujący debiut


Cilgeran jest doktorantem na Uniwersytecie Wielkobohaterskim imienia Kelta Niezwyciężonego. Wraz ze swoim studentem, wiernym niziołkiem o imieniu Rorty Pragmeticbuck, podróżuje i wykonuje zadania godne bohatera, choć po prawdzie jest tylko teoretykiem pracującym po godzinach w bibliotece. 


Granty i smoki
Łukasz Kucharczyk
wyd. Pewne, 2022


Na „Granty i smoki” uwagę zwróciły mi nominację do Śląkfy, a następnie do sięgnięcia po lekturę popchnęła mnie nominacja do Zajdla. W końcu nie codziennie debiut i to na dodatek wydany raczej w mniejszym wydawnictwie zyskuje tyle nominacji, a jednak twórczość Łukasza Kucharczyka zwróciła uwagę fandomu. Czy słusznie? Po części owszem.

Choć książka została nominowana do Zajdla w kategorii „powieść”, swoją formułą jednak bardziej przypomina opowiadanie. Każdy z sześciu rozdziałów to inna historia Cilgerana i w gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia w jakiej kolejności czytelnik będzie je poznawał. 

Tekst Kucharczyka jest przy tym jednym z tych, który bierze popularną w popkulturze historie (baśń, bardzo znaną powieść etc.), a następnie opowiada ją na nowo, osadzając ją w swoim świecie, z założenia zabawnym, przez występujące w nim absurdy. Nie jest to nic nowego, nawet na polskim rynku mamy trochę tego typu książek, ale to w dalszym ciągu coś, co można zrobić dobrze.

Te dwie rzeczy w połączeniu ze sporą wiedzą Kucharczyka i wydaje mi się – wielką słabością do gatunku, dają nam książkę, którą czyta się lekko i przyjemnie. Która nie traktuje siebie zbyt poważnie. Mam wrażenie, że dziś wielu osób właśnie takich lektur może szukać i naprawdę nie dziwię się, że zdobyła uznanie, przynajmniej w pewnym gronie (bo jednak jak na razie chyba poza środowisko fandomowe zbyt mocno nie wyszła). 

Jednocześnie nie powiedziałabym, że to powieść, która „zmiotła mnie z planszy”. Po pierwsze, mnie rzadko kiedy komedie doprowadzają do stanu zachwytu, jeśli chodzi o ich żart. To jednak bardzo indywidualna sprawa, więc być może akurat komuś styl i żart Kucharczyka będzie naprawdę odpowiadał. Po drugie jednak mam wrażenie, że jednak autorowi brakuje trochę umiejętności, jeśli chodzi o tworzenie gier słownych i kreatywnych nawiązań, które sprawiałyby, że oparte na żartach historie byłyby po prostu ciekawsze. Nie chodzi o to, że jest źle, a o to, że mogłoby być tu w tym względzie po prostu lepiej. 

Z tym wiąże się też fakt, że nawiązania autora do innych dzieł kultury, takich jak „Wiedzmin”, „Opowieści z Narnii” czy „Władca pierścieni” przypominają bardziej uderzanie czytelnika cegłą po głowie, a nie subtelne mrugnięcia okiem. Ponownie, być może komuś akurat takie podejście będzie odpowiadać, ale osobiście wolałabym tutaj nieco więcej wyczucia bądź nieco więcej oryginalnej fabuły, a mniej zabawy w komedię i nawiązania.

Czytając, nie mogłam też nie odnieść wrażenia, że „Granty i smoki” stoją dość blisko czytanej przeze mnie kilka lat temu powieści, która przeszła kompletnie bez echa – „Początek, koniec i hot-dogi” Kacpra Kotulaka. Mam wrażenie, że obydwie mają zbliżony klimat. Co zresztą jak najbardziej ma sens, zważając na to, że Kucharczyk i Kotulak nawet mają wspólnie napisane opowiadanie (którego jak na razie nie przeczytałam).

Wydaje mi się też, że to historia, która szczególnie spodoba się osobom aktualnie powiązanych z uczelnią. W końcu to przede wszystkim satyra właśnie na to środowisko, w związku z czym jeśli dopiero zaczynacie studia, czy też zaczynacie pracę na uniwersytecie, albo po prostu macie wielką nostalgię do czasów spędzonych na nauce to moim zdaniem jest szansa, że „Granty i smoki” naprawdę do Was przemówią.

Podsumowując, jeśli szukacie lekkiej książki, która nie jest zbyt długa i którą można wygodnie czytać, jeśli nie macie zbyt wiele czasu na lekturę (np. w komunikacji miejskiej), to „Granty i smoki” naprawdę się polecają. Porządnie napisanej rozrywki z serduchem w końcu nigdy nie za dużo i jakimś cudem zawsze zbyt szybko się kończy. Ale jeśli koniecznie chcecie od fantastyki czegoś więcej, bądź mieliście nadzieję, że to jest książka, która może powalczyć jakościowo z „Aglą” Radka Raka (czyli inną tegoroczną nominacją do Zajdla) to moim zdaniem to po prostu nie jest ta półka. 



sobota, 21 października 2023

Czarownica ze wzgórza: lekko, kobieco i niby-historycznie


Fleetwood Shuttleworth jest panią dużego majątku. Choć ma zaledwie siedemnaście lat, jest właśnie w czwartej ciąży. Żadnej z nich dotychczas nie donosiła, a wraz z mężem marzy o potomku. Gdy poznaje Alice, postanawia obdarzyć akuszerkę zaufaniem, mając nadzieję, że uratuje ona życie jej dziecka oraz jej własne. Wkrótce w okolicy rozpoczyna się polowanie na czarownice.

Czarownica ze wzgórza
Stacey Halls
wyd. Świat Książki, 2019



„Czarownicę ze wzgórza” znalazłam w dyskoncie w kategorii książek fantastycznych i uznałam, że hej, okładka sugeruje lekką, w miarę miłą powieść, a mi takich często brakuje. Więc postanowiłam dać pani Stacey Halls szansę. I choć nie żałuje, to na pewno to nie jest powieść fantastyczna.

Nie pomyliłam się co do tej miłej i lekkiej książki, bo mimo dość trudnych tematów, ta historia w odbiorze właśnie taka jest. Pozornie porusza poważne tematy, ale styl autorki jest lekki, niezbyt opisowy i całkiem ładny. To przy tym powieść historyczna, ale mam wrażenie, że autorka nie skupia się na realnym odzwierciedleniu dawnych czasów, a na złapaniu romantycznego klimatu filmów kostiumowych. Nie mam jej tego za złe, niemniej, warto pamiętać o tym, że to nie jest powieść, która doskonale przedstawi życie w XVII wieku.

Mimo lekkiego klimatu tu naprawdę dzieją się rzeczy dość poważne. Główna bohaterka jest bardzo młoda, ale jednak sporo już przeszła. Choć pozornie wydaje się szczęśliwa, to do szczęścia brakuje jej ukochanego dziecka. Jest też dość samotna, a jedyna osoba, która okazuje się bliska jej sercu, zostaje oskarżona w procesie o czarownice. To napędza całą powieść, ale to nie jest jednak powieść akcji. Miałam wrażenie, że fabuła snuje się dość powoli, mimo tego, że „Czarownicę ze wzgórza” czytało mi się raczej przyjemnie.

To chyba sprawia, że powieść pozostawiła mi po sobie lekki niedosyt, ale niekoniecznie w tym dobrym znaczeniu. Z jednej strony tematy były na tyle poważne, że nie mogę uznać, że ta historia jest zupełnie pustą wydmuszką. Z drugiej mam jednak trochę takie wrażenie, bo jednak ta cała opowieść była zbyt lekka na tak trudne tematy. Ani to nie jest więc stricte rozrywkowa historia, ani jakaś analiza emocji czy sytuacji, którą przeżywały czarownice z Pendle z 1612 roku (bo powieść jest jak najbardziej oparta na prawdziwych wydarzeniach). Szczerze mówiąc, nie wiem, czy podoba mi się tworzenie tak baśniowej otoczki wokół faktycznego zdarzenia, przez które zginęli ludzie.

Co mnie zaskoczyło, to brak romansu w tej historii. Jej ton wręcz sugeruje, że będą tu jakieś większe uniesienia ze strony bohaterki, ale jednak nie. Fleetwood ma męża, ale autorka nie skupia się na opisie jej romantycznych emocji w stosunku do niego, ani w stosunku do jakiegokolwiek innego mężczyzny. To było nawet odświeżające.

Wydaje mi się, że powieść może sprawdzić się jako oderwanie na lekki wieczór, o ile czytelnikowi nie są straszne problemy związane z trudną ciążą (a jest tu tego troszeczkę). Nie uważam jednak, aby było w niej dużo więcej, niż dość prosta rozrywka.




środa, 18 października 2023

Piękna katastrofa: to nie ma wiele sensu (a film ma jeszcze mniej)


Abby chce zwyczajnego życia i niczego ponadto. Co jednak może poradzić na to, że Travis tak ją przyciąga? Chłopak słynie nie tylko ze swoich umiejętności bokserskich, ale również z tego, jak wykorzystuje dziewczyny. Abby nie chce mu ulec, ale jednocześnie nie potrafi się od niego odciąć.

Piękna katastrofa
Jamie McGure
wyd. Albatros, 2022
cykl Piękna katastrofa, t. 1


„Piękna katastrofa” Jamie McGuire nie ma zbyt wiele fabularnego sensu i trudno traktować ją na poważnie. Zabrałam się za nią, aby móc porównać ją z adaptacją, która podobno materiał źródłowy traktuje bardzo luźno i cóż, trudno się z tym nie zgodzić.

 W porównaniu do filmu książka mimo wszystko jest bardziej sensowna. Stawki są mniejsze, a zachowania bohaterów bardziej realistyczne, co nie oznacza, że ogólnie realistyczne. Film jednak idzie w stronę parodii tego typu historii, dlatego mimo wszystko chyba to na nim bawiłam się lepiej. Niestety, do takiego romansu trudno mi podejść na poważnie, a tam przynajmniej jego cech została w dość zabawny sposób przerysowana. 

Relacja Abby i Travisa w moim odczuciu trochę nie ma sensu. Dziewiętnastoletnia dziewczyna od początku czuje do niego mięte. Sytuacja sprawia, że wprowadza się do jego mieszkania i zaczyna spać z nim w jednym łóżku, mimo tego, że ich relacja pozostaje platoniczna. W tym czasie spotyka się z innym chłopakiem z uczelni, randkując z nim. Jednak nie dość, że wciąż czuje coś do Travisa, to ten wielokrotnie mówi jej o swoich uczuciach, a ona, choć je odwzajemnia, cały czas go odpycha… jednocześnie godząc się np. na dalsze spanie z nim w jednej przestrzeni, czy przytulanie. 

Takie zachowanie jest oczywiście toksyczne, ale w tym wydaniu nie potrafię tego traktować na serio. Autorka zdaje się na siłę wymyślać coraz to kolejne powody do kłótni bohaterów, nie pozwalając się im zejść, wszystko windując do maksymalnego poziomu melodramatyzmu.

Travis z resztą jest również moim zdaniem mało wiarygodną postacią pod kątem jego umiejętności i tego, w jaki sposób zarabia na uczelnie. Nigdy nie trenuje, nigdy nie ćwiczy, a i tak w studenckich bijatykach nie ma sobie równych. I choć nie znam na tyle realiów USA, by być tego pewną, to jakoś nie kupuje tajemniczego Kręgu, w którym studenci przychodzą bić się i doglądać, jak inni się biją, robiąc przy tym duże zakłady. 

Ponadto miałam wrażenie, że w wielu momentach zabrakło swobodnego przejścia do kolejnych (często ważnych) scen. Wielkie dramy rozpoczynają się przez jedno zdanie, miałam wrażenie, że historia po prostu czasem nienaturalnie skacze i to potrafiło wybijać mnie z czytelniczego rytmu.

Dodać muszę, że jako osobę wychowaną z psami, trochę rozbroił mnie wątek z pieskiem, który w pewnym momencie trafia w ręce Abby. Niby bohaterka psa dostaje i w gruncie rzeczy powinien gdzieś się pojawiać, ale autorka zdaje się regularnie o nim zapominać, dorzucając go tylko do wypełnienia sceny, tam, gdzie jest jej wygodnie. Tak, jakby w życiu nie miała psa i nie wiedziała, ile uwagi wymaga szczeniak.

Mimo tego wszystkiego, jako czytadełko ta książka sprawdziła mi się całkiem nieźle. To bardzo lekka lektura, która „wchodzi” bez większego problemu, a że naprawdę nie umiem traktować jej na poważnie to te wszystkie bzdury i głupotki nie wywołały u mnie wielu negatywnych emocji. Czy jednak polecam? Jeśli ktoś szuka dobrego romansu to raczej nie. Ale jeśli to ma być tylko lekkie oderwanie się od rzeczywistości, które nie będzie wymagało nadmiaru myślenia… cóż, czemu nie, w końcu takie książki chyba od tego są.


niedziela, 15 października 2023

Jak przeżyć w starożytnym Egipcie: lekko i dla początkujących


Jak to byłoby żyć w starożytnym Egipcie, mniej więcej w czasach Tutenchamona? Co byłoby na obiad i jakie byłyby możliwości zdobycia pracy? Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć Charlotte Booth w książce „Jak przeżyć w starożytnym Egipcie”. To niedługa, popularnonaukowa pozycja, która rzuciła mi się w oczy właśnie przez wzgląd na temat. Ten starożytny kraj interesuje mnie, odkąd pamiętam, choć absolutnie nie jestem historykiem czy bardziej zaangażowanym hobbystą.

Jak przeżyć w starożytnym Egipcie
Charlotte Booth
Wydawnictwo Poznańskie, 2022

I właściwie ta książka okazała się mniej więcej tym, czego się spodziewałam. Autorka miała na nią całkiem ciekawy pomysł. Czytelnik ma wcielić się w mężczyznę podróżującego do Egiptu, a ona opisuje, co mógłby w nim robić. Nie jest to przy tym żadne szczegółowe opracowanie. Ot, lekka książka po łebkach, która w przystępny sposób przedstawia podstawy, choć na pewno część informacji w niej zawartych warto zweryfikować przed podaniem dalej.

To na pewno fajny tytuł dla osób, które chcą poznać podstawy historii Egiptu przedstawione w ciekawszy sposób niż typowa, historyczna narracja. Może być to też fajny wstęp do bardziej detalicznego riserczu na ten temat, lub np. inspiracja do tworzenia fantastycznych światów. 

Jeśli ktoś szuka właśnie tego typu lektury to jak najbardziej, warto po to sięgnąć. Ale egiptomaniacy raczej nie wyniosą z niej zbyt dużo nowej wiedzy.


czwartek, 12 października 2023

The Spanish Love Deception: szukałam kolejnego fajnego romansu, ale...

Catalina ma problem. Jej rodzina jest przekonana, że na ślubie siostry pojawi się z ukochanym. Problem polega na tym, że tego nie ma… Gdy zwierza się o tym znajomym, podsłuchuje ją Aaron, mężczyzna, z którym Catalina od lat ma na pieńku. Niespodziewanie, ten oferuje swoją pomoc.

The Spanish Love Deception
Elena Armas
wyd. Otwarte, 2022

Po tym, jak spodobało mi się „The Love Hypothesis”, szukałam romansu z podobnym klimatem. I w ten sposób trafiłam na „The Spanish Love Deception” Eleny Armas. Książki, która jest faktycznie bardzo podobna do wcześniej wspomnianego romansu… tylko w moim odczuciu, zdecydowanie słabsza.

Zacznijmy od tego, że obydwie mają naprawdę podobne motywy. I tu, i tu pojawia się udawany związek. W obydwu przypadkach protagonistka jest nieco rozkojarzoną, ale miłą dziewczyną. W obydwu – facet jest po uszy zakochany w bohaterce od początku, tylko ta tego po prostu nie widzi. Obydwie również mają w gruncie rzeczy dość naciągane zawiązanie akcji.

Z tym że „The Love Hypothesis” wszystkie te rzeczy robi lepiej. Jest co prawda nieco bardziej absurdalną historią, jeśli chodzi o zawiązanie akcji, ale ma przy tym lekki, fanowski vibe, kompletnie nie jest na poważnie, co mi bardziej odpowiada. „The Spanish Love Deception” jest jednak bardziej osadzona w „tu i teraz”, choć dalej oczywiście pozostaje lekką powieścią.

Nie podobała mi się też baza samej relacji. Aaron w którymś momencie sam się przyznaje do tego, że wymusił na protagonistce poczucie, że go potrzebuje, a potem sprawił, że faktycznie go potrzebowała, a to po prostu brzmi bardzo toksycznie. Miałam często wrażenie, że nie respektuje jej granic, nie rozumie odmowy i traktuje ją jak dziecko. Rozumiem, że może być to po prostu pewna realizacja fantazji czytelniczki, jednak nie jestem w stanie w pełni cieszyć się lekturą, gdy widzę brak szacunku do drugiej osoby w relacji.

W mniej więc połowie książki wchodzimy zaś w przesłodzony fragment historii, w której non stop czytamy o tym, jak przystojny jest Aaron, zaś dialogi między bohaterami brzmią po prostu bardzo sztucznie. To, w połączeniu ze wcześniej wspomnianymi problemami, jest po prostu nieco „creepy”.

Nie jest to absolutnie najgorszy romans, jaki czytałam w życiu. Książkę Armas czyta się dość lekko i jeśli ktoś po prostu w pełni kupi tę relację, ignorując problemy związane z toksycznym zachowaniem protagonisty, to jak najbardziej myślę, że może być z lektury zadowolony. Z tym że jednak to nie było to, czego ja sama szukam w tego typu literaturze…


poniedziałek, 9 października 2023

Drapieżne bestie: afrykańska mitologia to nie wszystko


Szesnastoletnia Koffi i również nastoletni Ekon pochodzą z dwóch różnych światów. Los stawia ich jednak w podobnej sytuacji: obydwoje muszą wybrać się do Wielkiej Dżungli, aby odnaleźć żądnego krwi potwora. Łączą siły, wspólnie poszukując bestii.

Drapieżne bestie
Ayana Gray
wyd. Muza, 2022
cykl Beasts of Prey, t. 1


Szukasz idealnie przeciętnej przygodowej powieści fantasy dla młodzieży? No to właśnie udało Ci się ją znaleźć! „Drapieżne bestie” Ayany Gray to doskonały przykład przeciętnej i sztampowej powieści fantasy dla młodzieży z niezbyt rozbudowanym wątkiem romantycznym.

Mimo tego, że debiutująca autorka sięgnęła po dość intrygującą i jeszcze nie aż tak mocno eksplorowaną (przynajmniej w Polsce) afrykańską mitologię to stworzyła powieść, która jest wykreowana niczym od linijki. Mamy parę bohaterów z trochę innych światów, którzy muszą znaleźć przerażającą bestię (choć mają w tym inne cele), mimo tego, że są do tego kompletnie nieprzygotowani. Siła miłości i przyjaźni niechybnie prowadzi ich do zwycięstwa, z tym że nie potrafią się poprawnie komunikować, więc są komplikacje. Ach, no i mamy oczywiście nastolatkę z magicznymi umiejętnościami. Kto by się tego spodziewał.

Naprawdę, wszystkie konflikty w tej książce wynikają z braku pomyślunku u głównych bohaterów oraz z nieumiejętności rozmawiania i słuchania. Przykład? Koffi i Ekon wchodzą po raz pierwszy do magicznego lasu. Mają książkę z trującymi roślinami i szukają jedzenia. Znajdują jakieś owoce, których w owej książce nie ma, jednak nie wiedzą, co to dokładnie jest. To wcale nie tak, że już siedmiolatki zwykle mają świadomość, że nieznanych roślin się nie je.

Kolejny? Ale uwaga, to może być spoiler! Ekon od początku chce zabić bestię, jednak z czasem okazuje się, że to może nie najlepszy pomysł. Zmienia zdanie. Gdy znajduje go jego brat, chłopak chce powiedzieć o tym Koffi, ale ta, zamiast go wysłuchać, zaczyna się tłumaczyć z ich pocałunku i mówić, że to WCALE NIC TAKIEGO i że NIE MUSI SIĘ PRZEJMOWAĆ. Po co posłuchać i uratować sytuację, skoro można mieć słomę zamiast umysłu? Cóż, autorce chyba brakło pomysłu na jakiekolwiek sensowniejsze wyjścia fabularne…

Ponadto uważam, że pomiędzy bohaterami romans rodzi się bez jakiejkolwiek dobrej podstawy. Główna akcja tej powieści to dosłownie kilka dni, postacie rozmawiają właściwie wyłącznie o swoim queście oraz dramatycznej przeszłości (co wymusza fabuła, chyba po to, by jednak o niej porozmawiali) i bum, mamy miłość. Co kogo obchodzi, że chemii pomiędzy tymi bohaterami po prostu nie ma… Ale na szczęście przynajmniej nie ma tego wątku szczególnie dużo.

To więc powieść, która jest stworzona zgodnie z podstawową sztuką tworzenia przygodowych historii fantasy, ma początek, rozwinięcie i cliffhanger. Ma kilka pojedynczych, ciekawszych elementów (choć żaden nie jest moim zdaniem odpowiednio rozwinięty), fabułę klejącą się na ślinę (choć stosunkowo wiarygodną, zwłaszcza dla nastoletniego targetu). Czy jednak ja mam zamiar polecać kolejną nudną, schematyczną powieść fantasy? Cóż, zależy komu, bo pewnie osoby preferujące po prostu lekką literaturę albo rozpoczynające przygodę z fantasy będą zadowolone, ale samej sobie (nawet tej sprzed 10 lat) – zdecydowanie nie.


niedziela, 8 października 2023

Czerwone drzewo: mam do tej książki nitkę sympatii, ale...


Po burzliwym związku Sarah postanawia przenieść się do domku na odludziu w Nowej Anglii. W piwnicy budynku znajduje maszynopis poprzedniego lokatora. Kobieta zaczyna się w niego wgłębiać, odkrywając tajemnice związane z potężnym drzewem rosnącym na terenie posesji.

Czerwone drzewo
Caitlín R. Kiernan
wyd. Mag, 2018


Postanowiłam sobie jakiś czas temu, że lepiej poznam horror, bo do tej pory moja relacja z fantastyczną literaturą grozy nie była zbyt dobra. W ten sposób na mojej półce wylądowało kilka książek, głównie od wydawnictwa Mag, a na pierwszy ogień poszło „Czerwone drzewo” Caitlín R. Kiernan. Przyznaję się: głównie dlatego, że nie było zbyt długie, a ja i tak podchodzę do tych książek jak pies do jeża. 

I chyba jednak trochę słusznie, bo „Czerwone drzewo” nie okazało się w żadnym razie moim nowym ulubieńcem. Z drugiej strony chyba nie mam się czemu dziwić, biorąc pod uwagę, na jakie opinie o tej książce trafiłam już po lekturze. Ale, ale – może jednak wyjaśnię dokładniej, z czym to się je. 

To powieść napisana w formie dziennika. Sarah jest pisarką, która nie może zabrać się za pracę i próbuje przepracować swoją przeszłość, rozprawiając się z nią w trakcie pisania. Akcja rozgrywa się w 2008 roku, więc bohaterka zamieszkująca odludny teren jest faktycznie nieco bardziej odcięta od świata, niż gdyby to było dzisiaj. Nie jest to młoda, rozpoczynająca dopiero życie osoba – Sarah jest już po czterdziestce. 

Książka Kierman ma w sobie to, czego po prostu nie lubię w horrorach, a jakoś szczególnie często (czyt. niemal zawsze, gdy sięgam po te współczesne) na to trafiam. Mianowicie, ta powieść nie skupia się wcale na budowaniu klimatu grozy, a raczej wykorzystuje go, by opowiedzieć obyczajowy dramat, skupiając się na przeżyciach Sarah. Sporo jest tu psychoanalizy i dygresji, sporo chaosu. Przez to prowadzony przez Sarah dziennik brzmi dość naturalnie, ale moim zdaniem taka forma nie do końca sprawdza się w powieści.

Ponadto właśnie przez formę czytelnik zmuszony jest obcować z protagonistką przez cały czas trwania fabuły, a przyznaję, że nie jest to postać, która szczególnie przypadła mi do gustu. Sarah nie jest zbyt miłą osobą. Sięga po używki, jest też raczej marudna. Widać w niej inteligencje, ale też zmęczenie życiem i ogólną niechęć do wszystkiego. To całkiem realny obraz postaci, z tym że ja po prostu nie lubię takich bohaterów, nie chce mieć też takich ludzi wokół siebie, co sprawiało, że niezbyt chętnie sięgałam po „Czerwone drzewo” już po jego odłożeniu. 

Nie jestem więc zadowolona, ale patrząc na opinię innych, czuje że nie jestem aż tak niezadowolona, jak część czytelników. Uważam, że nie miałam w tej historii problemów z rozróżnieniem, co było jawą, a co snem/majakiem (choć snów jest tu trochę). Podoba mi się sam setting historii, a sceny związane z nadprzyrodzonymi elementami nie wypadają wcale tak źle. W związku z tym mniemam, że gdyby sam klimat tej historii był nieco lżejszy, albo gdyby całość była lepiej ułożona to „Czerwone drzewo” mogłoby mi nawet sprawić trochę radości. W obecnej formie mam może do historii nitkę pozytywnych odczuć, ale jednocześnie raczej nie chcę do niej wracać.

Jeśli to, co przedstawiłam jako męczące mnie elementy brzmi Wam dobrze, może akurat powinniście tej historii dać szansę. Kto wie, może po prostu jest tak, że mi i niektórym osobom piszących na jej temat opinie w sieci nie spasował ten klimat i prowadzenie narracji. Jeśli jednak miałabym polecać tylko książki, które stricte lubię to ta nie byłaby jedną z nich.



piątek, 6 października 2023

Pieśń o Achillesie: była sobie popularna książka, która jest OK

Patroklos nigdy nie był dumą ojca. Dlatego gdy trafia na wygnanie i zaczyna interesować się nim syn bogini Tetydy, Achilles, chłopiec początkowo nie chce w to uwierzyć. Wkrótce pomiędzy nimi zaczyna rodzić się uczucie.

Pieśń o Achillesie
Madeline Miller
wyd. Albatros, 2021


Od kiedy „Pieśń o Achillesie” ukazała się ponownie w 2021 (wcześniej pojawiła się w Polsce w 2014 pod tytułem „Achilles. W pułapce przeznaczenia”) widywałam ją regularnie i nawet dostawałam zapytania, co o niej sądzę. W końcu więc przyszedł na nią czas, choć przyznaję, raczej z powodu zapytań, niż mojej wewnętrznej chęci. Jak wypada moja opinia po tym spotkaniu? Cóż, było nawet miło.

Ta historia settingiem przypomina nieco historię o Percym Jacksonie, tylko osadzoną w starożytnej Grecji. Madeline Miller moim zdaniem nie stara się wcale oddać ducha starożytnego świata, a raczej pokazuje popkulturowo przerobiony świat dawnych mitów. Osobiście wolałabym, by jednak historia wchodziła nieco głębiej i nieco poważniej w klimat starożytnej Grecji, ale też nie uważam, aby samo podejście autorki było kategorycznie złe.

Pod względem fabuły i stylu pisania powieść przypomina mi zaś książkę „Arystoteles i Dante odkrywają sekrety wszechświata”. Obydwie te historie łączy homoseksualny romans (tu z większym natężeniem), tematyka dorastania bohaterów oraz styl, który wygląda, jakby te powieści były wstępem do literatury pięknej dla młodzieży, mimo że w przypadku „Pieśni o Achillesie” wahałabym się, czy aby na pewno jest to historia scricte dla tego targetu. 

Przy tym wydaje mi się, że książka Madeline Miller wszystko, co może, robi jednak gorzej od „Arystotelesa i Dantego”. Mam wrażenie, że porusza mniej istotne tematy lub w mniejszym natężeniu. Skupia się znacznie bardziej na romansie, ale jednocześnie osobiście nie czułam ani chemii pomiędzy tymi bohaterami, ani nie byłam zainteresowana samymi postaciami w jakiś szczególny sposób. Styl był ładny, ale często sprawiał wrażenie wydmuszki, a im bliżej było końca, tym bardziej osobiście na lekturze się nudziłam. 

To powieść, o której trochę czytałam. Słyszałam o niezwykłych emocjach, jakie wywołuje i potężnych „wzruszkach”, ale… ja tego absolutnie nie poczułam. To nie była wcale bardzo zła czy męcząca powieść, czytało mi się ją całkiem miło, ale raczej trafia u mnie do szufladki „wkrótce zapomnę”, a nie „jakie to jest piękne!”. Nie znalazłam tu nic szczególnego dla siebie, ani w kwestii relacji pomiędzy bohaterami, ani tworzenia fantastycznego świata. 

Koniec końców, dla mnie to po prostu neutralna lektura. Ot, miła, niby nie potrafię znaleźć tego jednego, konkretnego punktu, o który mogę się czepić, ale z drugiej strony zdecydowanie nie jest to w pełni moja książka. Ale jednocześnie wiem, że jeśli ktoś szuka stosunkowo lekkiej opowieści, nawiązującej do mitologii i z raczej dość delikatnie rozpisanym romansem to może akurat znaleźć tu coś dla siebie.


wtorek, 3 października 2023

Córka lasu: najbardziej męczące 10/10 w ostatnim czasie


Sorcha mieszka wraz z szóstką braci w zaczarowanym królestwie, którym włada ich ojciec. Gdy ten znajduje sobie nową żonę, rodzeństwo zauważa, że coś z nią jest nie tak. Szybko okazuje się, że kobieta nie ma względem nich dobrych zamiarów. Nakłada na braci klątwę, zmieniając ich w łabędzia. Trzynastoletniej dziewczynie udaje się uciec, a lud lasu daje jej szansę na odzyskanie rodziny. Cena, którą jednak będzie musiała zapłacić, jest jednak niewyobrażalnie wysoka.

Córka lasu
Juliet Marillier
wyd. Papierowy Księżyc, 2019
Cykl Siedmiorzecze, t. 1



„Córka lasu” jest powieścią, która styrała mnie jak dawno żadna powieść. To naprawdę unikatowy przypadek: nie dzieje się tu niby zbyt dużo, a jednocześnie w tych słowach czai się tyle treści i emocji, że w trakcie lektury naprawdę warto zadbać o skupienie.

Powieść Juliet Marillier jest w pewnym sensie podobna do historii tworzonych przez Annę Brzezińską. Z jednej strony jest bardzo baśniowa, napisana w pięknym stylu, nawiązując do opowieści o sześciu braciach, czy irlandzkiej mitologii. Jednak pod tą piękną otoczką kryje się realny świat, który często po prostu jest okrutny i brutalny. 

Styl autorki jest przy tym gęsty, mimo tego, że opowieść snuje się powoli. Tu istotne są drobne gesty, szczegóły, pojedyncze słowa. Dlatego też ani przez chwilę „Córka lasu” nie wydaje się tzw. laniem wody, które tak często widzę w pisanej dzisiaj fantastyce. Warto tu chyba dodać, że premiera tej powieści miała miejsce w 1999 roku — pozornie nie aż tak dawno, jednak nie da się ukryć, że rynek książki od końca lat 90. znacznie się zmienił.

Biorąc pod uwagę aktualny wysp powieści fantasy dla młodzieży, które często są również retellingami, wydaje mi się, że warto tu dodać, że ta historia ani przez chwilę nawet nie stoi koło takowych. To dość ciężka emocjonalnie powieść, w której protagonistka nie raz i nie dwa przeżywa naprawdę okrutne rzeczy i choć nie chce powiedzieć, że młodsza osoba się w niej nie odnajdzie, to na pewno po prostu nie jest jej targetem.

To, co mnie w tej powieści urzekło to relacje między Sorchą a otaczającymi ją osobami. Nie zawsze są pozytywne i nie zawsze są w pełni zdrowe, ale są zbudowane z naprawdę bardzo dobrym wyczuciem. Ponadto to nie jest też tak, że autorka w tej powieści epatuje przemocą. Przeciwnie, raczej panuje tu pewien balans, w związku z tym mamy tu też dość dużo pozytywnych relacji. Nie brakuje rodzinnego ciepła, czy przyjaźni.

Bardzo podoba mi się również to, że Sorcha jest dobrze wyważoną postacią. Z jednej strony jest bardzo młoda i czasem woli skryć się za plecami kogoś starszego, czy spytać o radę. Z drugiej jest naprawdę silną osobą, która jest w stanie wiele znieść, a kiedy ktoś nie traktuje jej odpowiednio, jest w stanie to zauważyć. Dba o samą siebie, na ile jest to możliwe, a to jest coś, czego w wielu historiach mi brakuje. 

Warto tu też dodać, że chociaż to historyczne fantasy to jednak historię czyta się bardziej jak high fantasy. Akcja osadzona jest gdzieś, kiedyś, niby w Irlandii, niby pojawiają się Brytowie, ale nie ma to w gruncie rzeczy większego znaczenia. To trochę jak z bajkami Disney’a. Niby wiemy, że akcja „Krainy lodu” rozgrywa się w Skandynawii, widzimy nawiązania, ale wiemy, że to w gruncie rzeczy jakiś świat obok naszego, tylko przypominający realną rzeczywistość.

Pierwsze kilka rozdziałów przyprawiały mnie o ból głowy, mimo że widziałam, że ta historia jest napisana w naprawdę piękny sposób. W kolejne naprawdę mocno się wciągnęłam, ale po każdej „sesji czytelniczej” czułam się po prostu zmęczona. Jednak mimo tego mam wrażenie, że to jak na razie najlepsza książka fantasy, którą przeczytałam od dłuższego czasu, a już na pewno w tym roku. Jednocześnie należy zaznaczyć: nie będzie to na pewno odpowiednia lektura dla każdego.


Nomida zaczarowane-szablony