piątek, 29 września 2023

Conan z Cimerii: pulpa pełna kontrastów


Postaci Conan Barbarzyńcy nie trzeba nikomu przedstawiać. Ten bohater zadebiutował w 1932 roku i choć jego twórca, Robert E. Howard zmarł młodo, to swoimi opowiadaniami poruszył masy. Do jego twórczości dołączyli się inni, wykorzystując Conana do swoich opowieści, a filmy tylko utrwaliły tę postać w ogólnej świadomości. Ja jednak dopiero teraz, po latach czytania fantastyki, wzięłam się za historie o tym herosie, chwytając niedługą (bo liczącą ok. 200 stron) książeczkę z 1988 zatytułowaną po prostu „Conan z Cimmerii”. Czemu akurat ona? Cóż, jej okładka jest doskonałym dzieckiem swoich czasów i jako kolekcjoner, musiałam mieć ją w swoich zbiorach.

Conan z Cimerii
Robert E. Howard
wyd. Alfa, 1988

Gdybym miała wymienić trzy cechy, które opisują historię Conana, to powiedziałabym, że jest to ładny styl, proste historie oraz kobiety. Piękne, cycate i półnagie kobiety w dużych ilościach.

Ale zacznijmy od początku. W retro klimat książeczki wprowadza już wstęp, który wyjaśnia, czym jest fantasy, nazywając je współczesną baśnią (co troszkę mija się z prawdą). W tamtym czasie tego gatunku prawie w Polsce nie było i generalnie uchodził on za tę gorszą fantastykę. Następnie dostajemy wstęp, który wyjaśnia świat Conana. Dla tych, co nie wiedzą, jego akcja rozgrywa się w zapomnianej przeszłości ludzkości, głównie w okolicy Nilu.

Howard jednak lekką ręką traktował risercz oraz swój własny setting, bo jest tu miejsce na przykład również dla bogów Asgardu, zaś wielki i potężny Conan, zamiast nosić przepaskę ze skóry lwa, ubiera się w jedwabie. Czemu nie, kto silnemu i potężnemu chłopowi zabroni. 

W każdym razie po wstępie przechodzimy do samych opowiadań, które są naprawdę prostymi historiami o heroicznych wyczynach Conana. I dla mnie to teksty pełne wewnętrznych sprzeczności. Oczywiście Howard pisał opowiadania stricte rozrywkowe, to nie miała być w żadnym razie kultura wysoka, a przez tyle lat jego twórczość po prostu troszeczkę się zestarzała. Ale jednak wówczas po prostu pisało się inaczej, więc niektóre fragmenty można by wyjąć z kontekstu i oprawić w ramkę, bo po prostu te słowa są ułożone momentami naprawdę bardzo ładnie. Ale po chwili dostajemy opis kolejnych losowych barbarzyńców, potężnej siły Conana, czy jego pięknych i półnagich kobiet... 

Nie przeczę, czasem ta pulpa była po prostu zabawna. Poza przepaską z jedwabiu okazuje się na przykład, że Conan to Chrystus swoich czasów i zszedł z krzyża, korzystając ze swojej barbarzyńskiej siły. Innym razem dostajemy bohaterkę, której zła siostra więzi ją przez ponad pół roku, a ona dalej jest piękna, co podkreśla nie tylko narracja, ale również jej oprawczyni. Conan zaś jest w stanie biec sobie przez pustynię z kobietą na ramionach, a gdy odstawia ją na ziemię, wystarczy, że rozmasuje sobie mięśnie i już wszystko gra. 

Fajnie było spotkać Conana. Trochę dla nauki i lepszego poznania gatunku, trochę dla tych wszystkich głupotek, które się w nim pojawiają. Ale czy będę śpieszyć się z sięgnięciem po kolejne opowiadania Howarda? Raczej nie. Raz na maksymalnie kilka lat mi zdecydowanie wystarczy.



1 komentarz:

  1. W kolejnym tomie (Conan. Droga do tronu) jest chyba najlepsze z opowiadań Howarda z Conanem: "Czerwone ćwieki".
    A to wydanie akurat ma fatalne tłumaczenie.

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony