piątek, 31 marca 2023

Wyspa doktora Moreau: czy te eksperymenty są moralne?

Katastrofa sprawia, że Edward Pendrick jest jedynym ocalałym ze statku. Przypadkiem trafia na bezludną wyspę, na której mieszka jedynie doktor Moreau oraz jego asystent. Mężczyzna szybko zauważa, że naukowcy zachowują się w podejrzany sposób i powoli zaczyna odkrywać, co tak naprawdę dzieje się na samym środku oceanu.



„Wyspa doktora Moreau” to już trzecia powieść H. G. Wellsa, po którą sięgnęłam. W końcu udało mi się spełnić postanowienie, że nadrobię twórczość tego klasyka fanatyki i dotrzymałam dane samej sobie słowo. Te niedługie powieści (poza tą jeszcze „Wojnę światów” oraz „Wehikuł czasu”) przeczytałam w 2022 roku. 

I nie powiem, bym poczuła się zaskoczona. Ponownie dostałam książkę, która w moim odczuciu jest napisana w bardzo prościutki sposób. Ładny, całkiem elegancki, ale jednak prosty. Przynajmniej dla mnie, osoby, która już trochę klasyki w życiu bądź co bądź przeczytała. Te książki od samego początku miały być literaturą rozrywkową i to jak najbardziej da się wyczuć w trakcie lektury.

Wyspa doktora Moreau
H. G. Wells
wyd. Vesper, 2020

Jednocześnie wydaje mi się, że tym razem uchwyciłam jeszcze mocniej różnicę pomiędzy współczesną fantastyką, a tymi pierwszymi powieściami. Mianowicie, aktualnie świat nierealistyczny jest budowany po to, aby opowiedzieć pewną opowieść. Wells pisał zaś po to, aby przedstawić czytelnikowi pewien motyw. I tak w „Wojnie światów” mamy koncept ataku obcych na Ziemię, w „Wehikule czasu” koncept podróży w przyszłość, a w przypadku „Wyspy doktora Moreau” koncept niekoniecznie etycznych eksperymentów.

Nie wątpię też, że w chwili publikacji, poruszała ona kuszące wizje i jednocześnie interesujące zagadnienia moralne. To książka, która wręcz pyta się o to, jak daleko możemy się posunąć dla dobra nauki i o to, czy na pewno ingerencja w naturę jest czymś, co powinniśmy robić. Bez wątpienia to tematy dalej aktualne do pewnego stopnia, acz dziś już raczej w nieco zmienionej formie. W końcu dziś wiemy, że eksperymenty doktora Moreau w tej formie raczej nie mogłyby zaistnieć.

Nie jestem osobą, która przy książkach H. G. Wellsa jakoś wybitnie się bawi. Czyta mi się te książki stosunkowo lekko, ale jednocześnie po prostu czuję w nich ich wiek. Są reliktem swoich czasów i jako taki, chce je poznać. Ale nie sięgam po nie scricte w celach rozrywkowych. Aczkolwiek osoby, które w życiu czytały mniej fantastyki i chcą gdzieś zacząć, być może będą pod tym względem czerpać z tych książek więcej. 

Warto jednak dodać, że takie klasyki po prostu warto znać i jeśli chcecie wiedzieć, jak przed laty przedstawiano popularne fantastyczne motywy, to bez wątpienia powieści H. G. Wellsa będą prawdziwą kopalnią inspiracji.



poniedziałek, 27 marca 2023

Pałac kobiet: studium odcieni kobiecości

 

Pani Wu kończy czterdzieści lat. Żyje w pięknym domu, jest otoczona luksusami, a jej mąż zawsze był dla niej dobry. Podejmuje jednak decyzje, że nie chce więcej rodzić dzieci i mając pełną świadomość potrzeb partnera, przyprowadza dla niego konkubinę. Sama zaś przenosi się do innych komnat, powoli odkrywając samą siebie.



Tytuł „Pałacu kobiet” jest naprawdę adekwatny. Choć większość książek Peal S. Buck skupia się na postaciach kobiecych, to mam wrażenie, że w tej konkretnej autorka położyła największy nacisk na nieco filozoficzną analizę pojęcia kobiecości. Czym jest, z czym się wiąże, czy jakie mogą być jej odcienie, oczywiście w kontekście Chin na przełomie XIX i XX wieku.

Pałac kobiet
Pearl S. Buck
wyd. Mag, 2011

Przy okazji to powieść o naprawdę interesującym temacie. Pani Wu to ciekawa bohaterka, z nieco innym spojrzeniem na świat, niż wszyscy, ale jednocześnie nie buntowniczka. To osoba mądra i szanowana, dlatego też to, jak zmienia się jej życie, jest naprawdę ciekawe w obserwacji. To chyba jedna z powieści Buck, która ma w sobie najwięcej fabuły, a nie po prostu scenek z życia bohaterów (co nie zawsze jest wadą, wszak to powieści obyczajowe).

Jak jednak na tę autorkę przystało, „Pałac kobiet” to powieść napisana zręcznie, acz delikatnie, lekko. Niby zaglądając w dusze bohatera, ale wciąż zostawiając mu trochę przestrzeni dla siebie. Nie jest to w żadnym względzie powieść akcji. 

Buck naprawdę zręcznie kreuje swoich bohaterów, co wiem nie od dziś, ale za każdym razem jest miło sobie o tym przypomnieć. Postacie są po prostu wiarygodne. Popełniają błędy, nawet jeśli są mądre i wykształcone. Mają swoje marzenia i cele, a jednocześnie są po prostu zakorzenione w swojej kulturze. Chiny zaś zdają się, również jak zwykle, przedstawione z miłością do tego miejsca, ze zrozumieniem kultury i czasem również z krytyką i pochwałą dla pewnych sytuacji społecznych.

„Pałac kobiet” jest książką niezwykle kobiecą, ale nie tylko dla pań. To po prostu kobieca perspektywa na wiele tematów związanych z płcią, którą warto poznać, niezależnie od tego, kim się jest. Przy okazji to powieść tak łagodna i spokojna, że jest po prostu idealnym oddechem pomiędzy historiami, w których akcja pędzi na łeb na szyję.



czwartek, 23 marca 2023

Przebudzeni: romans z egipskim księciem


Liliana ma wymagających rodziców. Próbując uciec przed światem, spędza czas w nowojorskim muzeum, szkicując zwiedzających. Przypadkiem trafia na nową wystawę dotyczącą starożytnego Egiptu. Tam zaś odkrywa, że jedna z mumii ożyła, a ona sama jest z młodym księciem związana za pomocą magii. Wspólnie muszą uratować świat.



Jako dziecko miałam fizia na punkcie starożytnego Egiptu, a wizja młodego faraona, wraz z którym miałabym przeżywać przygody była jedną z moich fantazji. Dlatego już, gdy w 2019 roku „Przebudzeni” zostali wydani w Polsce, byłam książką jak najbardziej zainteresowana. Ale z czasem o niej zapomniałam i tak dopiero pod koniec 2022 roku udało mi się z książką Colleen Houck zapoznać. I nie ma co ukrywać: to jest po prostu jedna z dość tanich młodzieżówek fantasy z romansem w roli głównej.

Przebudzeni
Collen Houck
wyd. We need YA, 2019
cykl Strażnicy gwiazd, t. 1

Już sama początkowa ekspozycja jest niezwykle toporna. Od razu dostajemy informacje, że główna bohaterka (narratorka) ma wymagających rodziców, nie może spotykać się z byle kim i że właściwie to nie ma konkretnego gustu, co do mężczyzn. Dziewczyna idzie niedługo na studia, czyli ma jakieś 19 lat. A poniewąż fabuła wymagała, by często spędzała czas w muzeum, to chodzi tam, by obserwować ludzi. Ten wątek nie ma żadnego znaczenia. Jest wyłącznie fabularną wymówką. Słabą, szczerze mówiąc.

Następnie dowiadujemy się, jak dokładnie wygląda nasza Liliana, ponieważ musi dokładnie przejrzeć się w lustrze, a potem dochodzi do spotkania bohaterki z Amonem, jej egipskim towarzyszem. Jak do tego dochodzi? A no tak, że przestraszona i skonfundowana dziewczyna non stop myśli o tym, jak przystojny i jak bardzo nie w jej typie jest protagonista. A to tylko pierwsze 40 stron.

Byłam gotowa na to, że tego typu powieść będzie lekka, ale przy tym niezbyt wiarygodna. Nie oczekiwałam jakiejś szczególnie wygórowanej fabuły i dobrze, bo takiej tu po prostu nie ma. Ratujemy świat, podróżując po świecie. I choć Liliana nie ma swoich funduszy i mieszka z rodzicami to nikt nawet nie zwraca uwagi na to, że tymczasowo opuściła kraj. No kto by się takimi detalami przejmował? Biorąc pod uwagę, że nie jest to książka dla 10-12 latka, a raczej osoby w wieku 14-17 lat to wydaje mi się, że niestety, czytelnik może już na to zwracać uwagę.

I gdyby po prostu autorka skupiła się na przygodzie, to naprawdę byłabym po prostu zadowolona z lekkiej, nostalgicznej dla mnie lektury. Problem polega na tym, że przygoda jest tu tylko wymówką do romansu. Amos i Liliana co chwilę zostają sam na sam. Dziewczyna zaś non stop myśli jak bardzo jest przystojny (początkowo jeszcze, że go nienawidzi, ale szybko sama traci w to wiarę) i narzuca się chłopakowi, który wyraźnie woli się odizolować. Co właściwie jest całkiem ciekawe, bo w tym przypadku to ona jest tą bardziej toksyczną stroną. Amon naprawdę próbuje budować dystans, jednocześnie troszcząc się o towarzyszkę i wyjaśniając jej, ile może z całej tej dziwnej sytuacji.

Oczywiście nie ma się co spodziewać po tej książce dobrze rozbudowanego systemu magicznego, czy poszanowania dla historii. To też tu kuleje. I jasne, Amon jest postacią wymyśloną przez autorkę, ale jeśli osadza się bohatera w czasach przed faraonami, to wypadałoby wiedzieć choćby o tym, że Dolina Królów była wykorzystywana jako miejsce pochówku dopiero znacznie później.

Mimo wszystkich swoich wad „Przebudzeni” jest po prostu przeciętną, dość toporną i stosunkowo „tanią” młodzieżówką fantasy dla młodzieży. W gruncie rzeczy to niewinna przygoda. Nie mogę jej wprawdzie z czystym sumieniem wszem wobec polecać, ale jednocześnie jest lekka w przyswojeniu, a książek fantasy z motywem starożytnego Egiptu nie ma aż tak dużo, więc jeśli ktoś konkretne tego szuka, to właściwie nie ma w czym przebierać. A wtedy dobre i to.



niedziela, 19 marca 2023

Zamek w chmurach: arabska baśń nie sprostała pierwszej części

Na południu mieszka Abdullah. Młody handlarz nie jest zbyt zamożny, ale pewnego dnia w jego ręce trafia warty fortunę latający dywan. W ten sposób dostaje się do ogrodów zamieszkiwanych przez Kwiat Nocy, piękną córkę bogacza. Niestety, pewnego dnia dziewczyna zostaje porwana.



Miałam nadzieję, że wszystkie opinie uznające „Zamek w chmurach” za słabszy od „Ruchomego zamku Hauru” po prostu się mylą. W końcu wiele osób po prostu jest przywiązanych do bohaterów, a jednak ta część kręci się wokół Abdullaha, a nie Hauru oraz Sophii. Niestety, okazało się, że po prostu ta powieść na chyba wszystkich płaszczyznach wypada gorzej.

Zamek w chmurach
Diana Wynne Jones
wyd. Nowa Baśń, 2020
Cykl Zamek, t. 2

Nie chodzi o to, że to, tak ogólnie rzecz biorąc, jest zła powieść. To bardzo baśniowa historia, osadzona w świecie zainspirowanym krajami arabskimi, czy po prostu opowieścią o Aladynie. To niezwykle kuszące klimaty, a Diana Wynne Jones ma na tyle ładny styl, że to momentami naprawdę działa. Mój główny problem polega na tym, że w tym tomie po prostu czuć, że targetem tej powieści nie jest osoba dorosła, a dziecko.

„Ruchomy zamek Hauru” jest na tyle wyjątkowy, że w jego przypadku wiek odbiorcy nie ma większego znaczenia, ale tutaj moim zdaniem już jak najbardziej tak. Fabuła tej części jest dużo prostsza. To po prostu powieść drogi, w trakcie której bohater cały czas natrafia na inne przygody i inne postacie, z wielką „bitwą” na samym końcu. 

Ponadto pierwszy tom stał dobrze poprowadzonymi relacjami postaci. Tutaj nic takiego nie ma miejsca. Relacja romantyczna głównego bohatera i Kwiatu Nocy jest po prostu bardzo niemrawa, a on sam nie sprawia zbyt sympatycznego wrażenia. Dla mnie jako dorosłego czytelnika Abdullah jest po prostu męczący, a sposób, w jaki zwraca się do wszystkich (kwiecisty i poetycki) mnie w żadnym stopniu nie bawi. Rozumiem, że 9/10-latek, który po tę książkę sięgnie, może być zadowolony, ale… ja nie.

Ponadto należy pamiętać, że to jedynie amerykańska wizja krajów arabskich tak jak choćby Aladyn w wersji Disneya. To nie jest książka, z której młody człowiek nauczy się o kulturze arabskiej, czy też pozna podstawy Islamu. I moim zdaniem nie ma w tym nic złego, tak długo, jak młody człowiek będzie rozumiał, że to jest po prostu fikcja, niemająca wiele wspólnego z rzeczywistością. Ale to jest już rola rodzica.

Chciałabym, by ten tom był po prostu ciekawszy i głębszy, tak jak robiła to pierwsza powieść z cyklu. Niemniej, jednocześnie zdaje sobie sprawę, że to mimo wszystko literatura dla dzieci, czy też „wczesnej młodzieży” i jako taka, jest po prostu w porządku. Dlatego, o ile nie polecałabym jej tym, którzy chcą drugiego „Ruchomego zamku Hauru” to jako książka do biblioteczki dziecka może się jak najbardziej sprawdzić.

Uwaga, mimo tego, że to odrębne fabuły, tę książkę najlepiej czytać po pierwszym tomie cyklu.


środa, 15 marca 2023

Miłość krok po kroku, t. 1: to zaskakujące


Yura i Makoto to młode małżeństwo, które zaraz po ślubie odkrywa, że obydwoje jeszcze TEGO nie robili. Jak będzie wyglądać ich droga i wspólna nauka?



Naprawdę nie chciałam zaczynać czytać mangi od tego typu historii. Ale tak się złożyło, że tom pierwszy „Miłość krok po kroku” leżał mi pod ręką, nie był długi i… no tak jakoś się stało, OK? Ale o dziwo, jestem zaskakująco pozytywnie zaskoczona tym komiksem.

Jeśli człowiek szybko przejrzy tylko strony tej historii, to istnieje spora szansa, że w pierwszej chwili uzna tę mangę za pornografię. Nie oszukujmy się, na większości stron przedstawione są strony łóżkowe, a na pozostałych są omawiane. Z tym, że jeśli człowiek się wczyta, to szybko odkryje, że całość podana jest lekko, z humorem i… jej celem wcale nie jest zaspokojenie czy „podjudzenie żądz czytelnika”. Ta manga, moim zdaniem, ma przede wszystkim na celu edukowanie czytelnika.

Miłość krok po kroku, t. 1
Katsu Aki
wyd. Waneko, 2009
Cykl Miłość krok po kroku, t. 1

Po pierwsze historia toczy się wokół problemów Yuri i Makoto. Fabuła jest bardzo pretekstowa i krok po kroku prowadzi nas przez to, co może przytrafić się młodym ludziom, którzy dopiero rozpoczynają współżycie. Forma mangi jest oczywiście przy tym bardzo obrazowa, ale i prosta w przyswojeniu. Przez to wydaje mi się, że ma szansę na niezanudzenie czytelnika, a jeśli ten ma się czegoś z tego nauczyć to… właściwie czemu unie?

Po drugie, w tej mandze po prostu pojawiają się edukacyjne plansze, np. przestawione są różne kształty błony dziewiczej. Ot tak, nagle narrator wyjaśnia nam, co jest czym. 

Przez to sama manga jest dość toporna, a przynajmniej tak bym określiła ją ja – człowiek z rzadka sięgający po komiksy, a po mangi to już w ogóle. Ale jednocześnie doceniam lekki humor i walory edukacyjne: mimo wszystko to bardziej przystępna forma niż podręcznik, czy poradnik z cringowymi żartami. 



sobota, 11 marca 2023

Legion: Sanderson jednak nie pisze dla mnie?


Stephen Leeds ma halucynacje. Wyobraża sobie osobowości, które pomagają mu w codziennym życiu. Dzięki nim wie więcej niż zwykły człowiek. To pozwala rozwiązywać mu różne zagadki i pakować się w niebezpieczne przygody.



Ostatni raz czytałam Sandersona w 2017 roku. Wówczas trochę się na niego „obraziłam”, bo po obiecującym „Z mgły zrodzonym” kolejne pięć tomów cyklu stawało się coraz słabsze i słabsze. Jednak po latach uznałam, że dam mu szansę i sprawdzę jego „Legion”. I okazuje się, że albo źle wybrałam, albo po prostu jest mi z tym autorem nie do końca po drodze.

Legion: Wiele żywotów Stephena Leedsa
Brandon Sanderson
wyd. Mag, 2019

Ta niedługa książka zawiera trzy opowiadania/minopowieści Sandersona o jego bohaterze, Stephenie Leedsie i jest jedną z niewielu historii tego autora zahaczającą bardziej o fantastykę naukową, niż o czyste fantasy. Aczkolwiek to SF w wydaniu bardzo komiksowym. Nie ma tu zbyt dużej ilości technologii czy czegokolwiek takiego. Po prostu główny bohater ma zaburzenie osobowości, które w tej formie podpada bardziej pod tę „naukową” część fantastyki.

W gruncie rzeczy ta książka to właśnie komiksowa sensacja z drobną domieszką kryminału. Akcja goni akcję, a sama historia stoi przede wszystkim dialogami. Zaś ponieważ Leeds ma wokół siebie ponad 40 różnych osobowości, to te rozmowy tutaj naprawdę dominują. Opisów jest niewiele, tylko tyle, ile jest koniecznie potrzebne.

I jak najbardziej rozumiem, że komuś taka stylistyka może się najzwyczajniej w świecie podobać. Z tym że ja się do takich osób po prostu nie zaliczam. Nie przepadam za komiksem przeniesionym na karty książki – zwykle po prostu mi się to gryzie. Zwłaszcza w wydaniu sensacyjnym, bo po pierwsze, za sensacją ogólnie również nie przepadam, po drugie takie książki często wypadają zaskakująco… pusto, nijako. Tak jak w tym przypadku.

Brakuje mi tutaj czegoś. Czegokolwiek więcej. Wiem, że Sanderson potrafi być kreatywny i jest w stanie wymyślić ciekawe przypadku i światy, ale ten konkretny przypadek jest dla mnie dość wtórny.  Nie interesowała mnie ani fabuła tych krótkich opowieści, ani relacje pomiędzy osobowościami Leedsa, których po prostu było zbyt dużo. I choć nie jest to tragicznie napisana rzecz,  to po prostu czułam duże braki w trakcie lektury.

Jeśli moje „wady” uważacie za „zalety”, to jak najbardziej możecie sprawdzić „Legion”. Dobrze wiem, że jest grupa czytelników, która właśnie takich powieści szuka i dobrze też, że takie historie dla tych osób są. A ja jak na razie pewnie znów na jakiś czas porzucę twórczość Sandersona. Choć być może na krócej, bo coś mi od niego na półce już stoi.



wtorek, 7 marca 2023

Miasto, którym się staliśmy: potknięcie czy upadek?


W drodze do Nowego Jorku zapomina swojego imienia. Wkrótce odkrywa, że jest żywym wcieleniem jednej z jego dzielnic – Manhattanem. Szybko okazuje się, że w mieście dzieje się coś niepokojącego.



Na tę powieść Nory K. Jemisin czekałam jeszcze przed jej wydaniem w USA. Nie sądziłam jednocześnie, że aż dwa lata zajmie wydanie polskiego tłumaczenia „Miasta, którym się staliśmy”. Ale w końcu się udało: nowa książka autorki, której dwa cykle okazały kilka lat temu książkami dla mnie, w końcu trafiła w moje ręce. Niestety, mam wrażenie, że albo autorka w tym tomie naprawdę gdzieś się pogubiła i coś po prostu jej nie wyszło, albo po prostu te kilka lat temu miałam zupełnie inne wymagania.

Miasto, którym się staliśmy
N. K. Jemisin
wyd. SQN, 2022
Cykl Wielkie miasta

Zaczyna się dość typowo jak na Jemisin. Autorka nie wykłada wszystkiego od razu. Wrzuca czytelnika prosto w świat przedstawiony, tłumacząc tylko niektóre elementy. Jednocześnie akcja osadzona we współczesnym, istniejącym mieście i sposób prowadzenia narracji sprawia, że czyta się to początkowo jak jakieś weird fiction. Naprawdę początkowo zastanawiałam się, czy mogę to klasyfikować jako po prostu fantasy. 

Po przeczytaniu mogę jednak z czystym sumieniem stwierdzić, że początkowo ta powieść udaje, że jest czymś więcej, niż jest naprawdę. Ale po kolei.

Zacznijmy od rzeczy, które mi do końca nie pasowały, ale do końca są błędem autorki. Po pierwsze, to książka o Nowym Jorku. Mam wrażenie, że jest w niej wiele podtekstów, które zrozumieją wyłącznie ludzie z tym miastem związane albo się nim interesujące. Ja kompletnie nie jestem w tej grupie.

Po drugie, wydaje mi się, że część rozdziałów była napisana w oryginale slangiem aforamarykanów i że przez to momentami ta książka po prostu nie brzmi. Acz nie mam zamiaru tego aktywnie weryfikować.

Z rzeczy już częściowo związanych z warsztatem jako takim, nie podoba mi się wybór narracji w czasie rzeczywistym. Wiem, że Jemisin ją lubi, ale w tym przypadku na dłuższą metę była po prostu dość męcząca i kompletnie zbędna, niepotrzebnie udziwniająca bardzo prostą powieść.

Sam motyw przewodni, który skupia się na tym, że wiara ludzka przebudza do życia bogów (i nie tylko), a wśród nich są miasta, jest jednocześnie interesujący i wcale nie aż tak nowatorski, jakbym się po Jemisin spodziewała. No bo w gruncie rzeczy czy to miasto, czy grecki bóg – to nie robi nam aż takiej różnicy, a sama moc wiary to motyw wałkowany w fantasy wielokrotnie. Ale w dalszym ciągu da się go naprawdę dobrze ograć, jeśli ktoś ma na to pomysł.

Z tym że Jemisin nie wyciska z tego motywu zbyt wiele. W gruncie rzeczy ta początkowo dziwna powieść to bardzo prosta fabuła o ratowaniu świata przez ludzi, którzy przypadkiem dostali super moce. Ot, tyle. To bardzo prosta rozrywka. Ale zaznaczmy, że to dalej może do pewnego stopnia bronić się jako hołd oddany Nowemu Jorkowi. W końcu USA to kraj superbohaterów, więc wybór takiej linii fabularnej da się uzasadnić.

To jednak, czego nie mogę Jemisin wybaczyć to ostateczne traktowanie czytelnika jak idiotę. Po mrocznym początku narracja przechodzi do właśnie typowej przygodówki ze zbieraniem drużyny i ratowania wszystkiego, gdzie bohaterzy ganiają od punktu, do punktu. I na tym etapie, jeśli ktoś nie domyślił się, o co chodzi, co chwilę będzie zasypywany prostacką ekspozycją w stylu: on wygląda jak mieszanka wszystkich ras ludzkich i dlatego jest Manhattanem, a ona to ruda Hinduska, dlatego jest Bronksem (ona nie jest rudą Hinduską, to tylko przykład). 

Ponadto pomimo tego, że charaktery, wygląd, pochodzenie itd. bohaterów mają oddawać pewne miasta to po nich nie do końca czuć jakikolwiek charakter. Wyglądają jak figury, stworzone tylko po to, by pasowały do koncepcji Jemisin, którą autorka chyba sama bardzo, bardzo polubiła, ale jednocześnie nie jest na tyle dobra, by nadawała się na tak pozornie górnolotną powieść.

W opiniach innych widzę trochę zarzutów o kwestie związane z powiedzmy, poprawnością polityczną. Osobiście nie mam z tym w przypadku tej powieści większych problemów. Autorka oczywiście porusza tu tematy gdzieś tam związane z kwestią gorszego traktowania osób czarnoskórych, ale należy zauważyć, że ona sama do takowych należy. Na dodatek mieszka od lat w Nowym Jorku i ma pełne prawo mieć do tego swoje własne, osobiste przemyślenia. To jej świat, jej poglądy i jej opowieść. Cudze spojrzenie na świat wydaje mi się zaś cenne.


Ponadto warto zwrócić uwagę, że w historii Jemisin nawiązuje do Lovecrafta, który był nomen omen rasistą. W związku, z czym choćby w postaci Kobiety w Bieli raczej dolatywałabym się pstryczka w nos w jego stronę, niż krytyki wszystkich osób odmiany kaukaskiej. 

To nie tak, że „Miato, którym się staliśmy” jest powieścią złą. Odbieram ją w tym momencie jako potknięcie Nory Jemisin, które miewa każdy pisarz. Autorka chciała napisać ponownie dużą historię, jednocześnie chcąc chyba zachować rozrywkowy sznyt i po prostu ten koncept okazał się nie do końca trafiony. Na tyle, aby w trakcie czytania ta książka czasem wzbudzała rozdrażnienie, czy nawet irytacje. Ale jednocześnie widać, że jest to powieść napisana przez wprawną osobę, która potrafi pisać. I pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że się nie mylę.


piątek, 3 marca 2023

Królestwo Miedzi: gdy intrygi polityczne wchodzą za bardzo

 

Minęło pięć lat. Ukochany Nahri nie żyje, a ona została zmuszona do małżeństwa z synem znienawidzonego władcy, który ślepo podąża za swoim ojcem. Młoda uzdrowicielka wpada coraz głębiej w sieć pałacowych intryg.




Byłam gotowa zarówno na to, że „Królestwo miedzi” okaże się przyjemną lekturą, jak i na to, że to będzie książka, która nie będzie miała zbyt wiele sensu. Nie spodziewałam się jednak, że będzie jednocześnie tak poważna i… nudna!

„Miasto mosiądzu” stało dla mnie relacjami: Dara i Nahri stanowili przyjemny do obserwowania duet. Za to nie kupowałam politycznego aspektu: podział na dobrych i złych wydawał mi się dosyć prostatki, a strony konfliktu nie zostały dla mnie zbyt klarownie opisane. W drugim tomie sprawa jest już jaśniejsza, ale… no właśnie, jest „ale”.

Królestwo miedzi
S. A. Chakraborty
wyd. We Need YA, 2021
Cykl Dewbad, t. 2

Tom pierwszy był przede wszystkim przygodówką, z odkrywaniem nowego świata i stosunkowo subtelnym romansem na pierwszym planie. Niestety, „Królestwo miedzi” nie skupia się już wcale na relacji Dary i Nahri, bo ta z przyczyn fabularnych właściwie w tym tomie nie istnieje. Za to autorka skupiła się na pisaniu „poważnej” fantastyki, skupionej na pałacowych intrygach. Niestety, moim zdaniem to po prostu w tym przypadku nie działa. Między innymi dlatego, że zabrakło tu na tyle charyzmatycznych postaci, które te intrygi mogłyby ciągnąć. To, wraz ze wspomnianym już wcześniej klarownym podziałem na dobro i zło sprawia, że całość łatwo da się przewidzieć i właściwie czytelnik nie ma dylematu, komu kibicować. Zaś te postacie, którym kibicować się powinno, nie są na tyle dobrze rozpisane, by to kibicowanie było szczególnie emocjonujące.

Właściwie całość skupia się na obserwowaniu Nahri, która wymyka się niechcianemu mężowi, odkrywa jego pojedyncze (niezbyt zaskakujące) sekrety i próbuje zbudować coś własnego, wbrew woli władcy. Mamy oczywiście wątki poboczne: jeden związany z (powiedzmy, aby nie spoilerować) tajnym ugrupowaniem oraz jeden związany z księciem Alim. Z tym że ten pierwszy skupia się na snuciu planów, które efekty dają dopiero pod koniec książki i właściwie moim zdaniem lepiej byłoby, gdyby autorka nie odkrywała wszystkich kart od razu. Ten drugi jest ciekawszy, ale jednocześnie mam wrażenie, że ta postać w drugim tomie jest mniej sympatyczna, niż w pierwszym i szczerze mówiąc, trochę mnie drażniła.

Z jednej więc strony fajnie, że autorka zaczęła cykl jako coś dla starszej młodzieży, a następnie postarzyła nieco bohaterów i spróbowała sił w poważniejszym fantasy, ale mam wrażenie, że ta historia ma po prostu zbyt słabe fundamenty, by budować na niej polityczne intrygi. I dlatego cóż, wyszło, jak wyszło.

Niemniej, muszę oddać Chakraborty, że ma całkiem niezły styl i naprawdę sporo potencjału. Najpewniej sięgnę po trzeci tom, by po prostu tę historię zakończyć, ale szczerze przyznam: chętniej wezmę się za jakiś jej inny cykl, który będzie pisała ze świeżą głową i nowymi umiejętnościami, jakie bez wątpienia nabyła w trakcie pisania „Dewbadu”.



Nomida zaczarowane-szablony