wtorek, 29 marca 2016

Fantastyka - co i jak z tym gatunkiem?

Przez jeden z moich postów - który znajdziecie tutaj - zorientowałam się, że tak na prawdę, sporo osób ma problem z rzeczą, wydawałoby się, banalną. Mianowicie, rozróżnianiem gatunków fantastyki, w ogóle, zdefiniowaniem jej samej. Z tego powodu postanowiłam napisać post na ten temat. Zachęcam więc wszystkich niepewnym, niemających pojęcia o gatunkach, jak i znawców tematu (tak jakbym popełniła jakiś błąd, ktoś poprawić musi) do przeczytania tego posta :) Mam nadzieję, że po nim temat będzie choć trochę jaśniejszy, bo wydaje mi się, że warto znać podstawy klasyfikacji gatunków, jeśli się po nie częściej, lub rzadziej sięga :D

Na starcie, przydałoby się wyjaśnić, czym właściwie jest fantastyka?
Fantastyka to dość ogólna nazwa, obejmujące wszystkie te dzieła kultury (film, powieść, gra komputerowa i planszowa, anime, manga etc.) w których dzieją się rzeczy nierealne. Występują inne rasy, technologia jest zaawansowana, pojawiają się magiczne umiejętności. Jeśli więc macie przed sobą jakiś wytwór ludzkich rąk, w którym znajdziecie elementy nieistniejące w naszym świecie, macie do czynienia z fantastyką, albo dziełem zawierającym fantastyczne elementy. Oczywiście, należy wziąć po uwagę to, co autor chciał nam przekazać. Przykładowo, Świat Zofii (recenzja) zawiera ogrom przesłanek o tym, że historia mogłaby być powieścią fantastyczną, ale ponieważ głównym założeniem autora jest pokazanie nam świata filozofii, znajdziemy w niej tylko elementy tego gatunku i nie przypiszemy jej do niego. Jasne?
Poza tym, jak już wspomniałam, fantastyka to nie tylko powieści. Możesz być fanem fantastyki i nie czytać kompletnie nic, a na przykład uwielbiać gry przygodowe, albo filmy. Ten fandom jest na prawdę olbrzymi i łączy ludzi z przeróżnymi zainteresowaniami :)
Mój własny podział fantastyki przez wzgląd na jej powagę.
Nim przejdę do omawiania typowych gatunków fantastyki (powieści, rzecz jasna), pozwólcie, że omówię najpierw mój własny, osobisty podział, jaki stosuje. Może rozjaśni Wam on nieco cały ten światek i uświadomi kilka kwestii. Podział ten nie dotyczy samego gatunku jako gatunku fantastyki, a własnie, powagi i często - jakości historii, po jakie się sięga. Każdy z nich ma po prostu swój własny target ;)
Za najpoważniejsze i najlepsze książki fantastyczne generalnie uważa się tzw. klasyki. I nie chodzi tu, broń Boże, o Pottera. To nie jest klasyka tego gatunku, nawet, jeśli seria Rowling stała się klasyką powieści młodzieżowej. Nie. Klasyczna fantastyka to taka, która wniosła coś nowego do gatunku, a przy tym przez krytyków uznawana jest za literackie dzieło sztuki. Najbardziej znanym, klasycznym przykładem jest twórczość Tolkiena. Stworzył schematy, z których korzystamy do dziś. Utworzył język, niezwykły świat. Poza tym mamy takie powieści jak Diuna, cykl Ziemiomorze, Opowieści z Narnii jeśli mówimy o fantastyce tworzonej z myślą o młodzieży. Naszą polską klasykę stworzył niewątpliwie Sapkowski, wraz ze swoim cyklem wiedźmińskim.
Klasyczna fantastyka to wszystkie te dzieła, które choć w części powinno się znać,  choć niekoniecznie uwielbiać, bo bywają nie raz trudne, nieco przestarzałe, czy nawet nudnawe i to z czystym sumieniem przyznaje.

Później mamy zwykłą fantastykę. To ogromny wór, w którym znajdziemy i dobre, i złe dzieła. Są jednak one zawsze pisane z myślą o czytelniku raczej dorosłym. Zaliczyć tu możemy twórczość Grzędowicza, J. R. R. Martina (którego za klasykę fantastyki mimo wszystko nie uważam), Ćwieka, Piekary, Dąbrowskiego...

Następnie, mamy literaturę dziecięcą i młodzieżową, formą przypominającą jednak zwykłą fantastykę. Mam tu na myśli dzieła pokroju Percy'ego Jacksona. To historie, raz lepsze, raz gorsze, ale trzymające się znanych nam klasycznych, często epickich tematów: walka dobra ze złem, bohater, który mimo młodego wieku ma w sobie jakąś niezwykłą umiejętność, ratowanie świata etc. Czujecie ten klimat, prawda? :) W tego typu historiach łatwiej wpaść na coś, co jest po prostu kiepskie, przez wykreowany świat, ale to nie znaczy, że nie znajdziemy paru fantastycznych perełek, po które warto sięgnąć w każdym wieku.

Na koniec, fantastyka tak na prawdę będąca tylko książkami z elementami fantastyki, czyli wszelkie paranormal romance oraz książki pisane z myślą o nastolatkach i sporej ilości sprzedanych egzemplarzy, często wywodzące się z nurtu new/young adult. Czyli wszystkie romansidła, które w gruncie rzeczy bez tego, że on jest wampirem też fabularnie dałyby radę. I wszystkie amerykańskie masówki, do których ja spokojnie mogę zaliczyć historie pokroju Igrzysk Śmierci, czy Niezłomnej. Pytanie, czy czujecie ten klimat i wiecie, o jakie dzieła mi chodzi?  Mam nadzieję, że tak ;]
Generalnie, jak zawsze można znaleźć wśród tych książek ciekawe rzeczy, ale...  nazywanie tego czystą fantastyką  uznałabym za błędne. To znaczy, takie historie często mają więcej, lub mniej cech, które sprawiają, że należałoby zakwalifikować je do tego gatunku, ale jeśli spytacie osoby z fandomu, one raczej odpowiedzą Wam podobnie, jak ja, albo nawet (jeśli trafcie na agresywnych obrońców honoru gatunku) zaczną Was obrażać za nazwanie takiego gówna prawdziwą fantastyką, bo i tak bywa. 

Oczywiście, gatunki te mogą częściowo się mieszać (np. Daninę [recenzja] podpięłaby pod mieszankę dwóch ostatnich rodzajów), ale zwykle przynajmniej ja dość jasno potrafię historie do tego mojego podziału dopasować.

Jak dzieli się fantastyka?
 Okeej, to teraz przechodzimy do poważnego, ustalonego przez fandom podziału. Tu niestety, już tak łatwo nie ma, i bądź, co bądź, sama potrafię się w tym gubić. Tu trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że często różne rodzaje, gatunki fantastyki mieszają się ze sobą i nie raz nie da się jasno przydzielić historii. Po prostu fantastyka pozwala na tak duży freestyle, że do niektórych dzieł trzeba byłoby tworzyć zupełnie nowe gatunki, obejmujące jedno, czy dwa tworzy :D
I uwaga, bo zaraz może się okazać, że Ci z Was, którzy uważają, że fantastyki nie lubią, tak na prawdę uwielbiają jeden z ich gatunków :D 
Czemu...?
Bo chyba najbardziej znanym gatunkiem z dziedziny fantastyki wśród osób niesiedzących w fandomie jest horror.
Horror, czyli książka zawierająca elementy paranormalne, jest zaliczana, jak najbardziej, do fantastyki. Oczywiście, zależnie od woli i pomysłu twórcy, może zawierać mniej, lub więcej nadprzyrodzonych elementów, ale nie ma tu to większego znaczenia. Jeśli lubisz horror, lubisz fantastykę. A że tylko jej niewielki wycinek...?
Ach, przy horrorze należy pamiętać o tym, że historia należy do tego gatunku tylko i wyłącznie w chwili, gdy jej tło jest w pełni obyczajowe.

Skoro horror mamy za sobą, przejdźmy do najbardziej podstawowego podziału fantastyki samej w sobie. O czym mowa?
O fantasy i science-fiction
Fantasy to dzieła z dziedziny fantastyki, w których występują nawiązania do mitologii, baśni, legend, których akcja często odbywa się w średniowiecznym klimacie. Nie zawsze, ba, nawet powoli się od tego odchodzi, ale jednak, stosunkowo często. Same fantasy można podzielić na ogrom podgatunków, ale o tym napiszę później.
No i mamy science-fiction, w skrócie SF. Akurat, niestety, rzadko sięgam po książki tego typu, dlatego wiele Wam o nim nie opowiem, niemniej, spróbuję. SF to wszystkie te historie, w których główną rolę gra technologia, nie magia, jednak jest tak zaawansowana, że trudno wyobrazić sobie, by ludzie kiedykolwiek ja stworzyli. Oczywiście, mogą występować tu inne rasy, jednak zwykle są to po prostu wszelacy kosmici, podobnie, jak może w takich uniwersach istnieć magia, jednak nie gra ona kluczowej roli w działaniu świata przedstawionego.
Poza tym SF to te dzieła, których akcja rozgrywa się w przyszłości.
O fantasy i SF jeszcze za chwilę powiem więcej, teraz jednak chciałabym przedstawić Wam dwa bardzo podobne do siebie gatunki, które też są częścią fantastyki, ale przy tym często przenikają się głównie z science-fiction, przynajmniej częściowo.
Mowa o dystopiach, antyutopiach i historiach post-apokaliptycznych
I nie, dystopia to nie to samo, co post-apo. Boże, wiecie, jak to boli, gdy mylicie te gatunki? Dlatego teraz czytać i uczyć się :D
Dystopia, w większości przypadków jest podgatunkiem SF. No, przynajmniej ja nie wpadłam jeszcze na jakąś, której akcja nie miałaby miejsca w przyszłości :) To wszystkie te dzieła, których akcja toczy się w naszej, ludzkiej przyszłości. Świat, który obserwujemy często jest pesymistyczny, wyraźnie źle i nienaturalnie skonstruowany. Do dystopii możemy zaliczyć np. Igrzyska Śmierci.

Jeśli chodzi o antyutopie, powiedziałabym, że to po prostu taki... podgatunek dystopii. Pokazuje ona przyszłość, również niezbyt kolorową, ale tu wyznacznikiem gatunku jest system polityczny, który chce kontrolować wszystko i wszystkich. Czyli znów, Igrzyska Śmierci są świetnym przykładem.
A co z post-apokalipsą? Od dystopii różni się przede wszystkim tym, że mocno zaakcentowany jest fakt, prawie-końca świata. To znaczy, w dystopii może być mowa o tym, że świat przez katastrofę stał się taki, jaki jest... ale jeśli mamy sprawnie działające państwo i cywilizacje, nie będzie to post-apo. W utworach z tego gatunku tragedia, która się wydarzyła odgrywa główna rolę. Zaliczymy tu np. Metro 2033 [recenzja], czy filmowego Mad Maxa.


Fantasy - podział
Powyżej omówiłam chyba te najważniejsze gatunki fantastyki. Wydaje mi się, że podział jest dość jasny i z nim nie powinno być jakiś większych problemów. Zapamiętajcie go, a już połowa sukcesu za Wami ;D Teraz jednak wkraczamy na niepewne, nawet dla mnie, wody. Mianowicie, sam podział fantasy. na wszelkie podgatunki podgatunku XD Na prawdę, sama mam zwykle problem z dopasowaniem jakiejś książki do danej kategorii i zwykle tego nie robię, ale dobrze jest znać jako taki podział, choćby trochę. Poza tym, szczerze mówiąc rzadko tak konkretnie dzieli się te historie, a przynajmniej ja się z tym nieczęsto spotykam.

Najmniej fantastyczną z historii fantasy jest tzw. low fantasy, czyli dzieła, w których wątki fantastyczne to tylko ułamek, zabawiający coś, ale nawet niekoniecznie wpływający konkretnie na fabułę. Tu sama zaliczyłabym sporą ilość paranormal romance :) Chociaż wg. Wikipedii w tym gatunku nie ma ani magicznych zdolności, ani ras... 

Horror, sam w sobie, jest osobną kategorią, jednak bardzo blisko jest mu do tzw. dark fantasy.
Dark fantasy to fantasy o bardzo mrocznym, gęstym klimacie. Często przypomina horror, ale horrorem w sumie... nie jest. Chociaż leży na pograniczu, dlatego czasem nie będzie błędem, gdy pomylimy jedno z drugim*. Nikt nikogo nie będzie za to sądził :) Znów, według Wikipedii do tego typu literatury możemy zaliczyć Kroniki Wampirów.
Później mamy high fantasy. Teoretycznie wyznacznikiem gatunku jest tu osobny świat i tak, nie ma high fantasy bez własnego, wymyślonego przez autora świata... ale... obawiam się, że sprawa nie jest taka prosta. Choć większość takich historii zaliczałaby się do tego podgatunku, uważam, że nie każdą można do niego zaliczyć. Sama wahałabym się, czy np. takie Dziedzictwo jest high fantasy (może ktoś oświeci?). W każdym razie, na pewno do tego gatunku zaliczymy Tolkiena, Prachetta, czy C. S. Lewisa.
Dość ciekawym gatunkiem jest urban fantasy, czyli historie, których akcja rozgrywa się w miejskich realiach. Rural fantasy to zaś praktycznie to samo, ale odgrywające się w realiach wiejskich. Sama nie czytałam zbyt wielu pozycji z tych gatunków, ale mam w planach to nadrobić :D
Jako, że pomagam sobie nieco Wikipedią (inaczej o czymś na pewno bym zapomniała) pozwólcie, że wkleję tu Wam cytat Sapkowskiego, który ładnie tłumaczy o co w tym gatunku chodzi, a ukradziony został z tej właśnie strony:

Urban fantasy (wymawia się "erben"), to jeden z subgatunków naszego ulubionego, jakże bogatego gatunku literackiego. Mianem urban fantasy określamy utwory utrzymane w poetyce pikarejsko-wielkomiejskich ballad, krzyżujące i godzące atmosfery kryminałów Chandlera z tymi rodem z West Side Story i z tymi z Pulp Fiction, tymi z ballad Leonarda Cohena i Stinga z tymi z tekstów i muzyki Marka Knopflera, Kurta Cobaina i Sida Viciousa. Utwory, w których magia wśród kwadrofonicznego łomotu rock and rolla i ryku Harleyów wkracza do betonowo-asfaltowo-neonowej dżungli naszych miast. Magia wkracza. Wraz z nią wkraczają mieszkańcy magicznych krain. Najczęściej po to, by cholernie narozrabiać.




Warto wspomnieć też o czymś takim jak steampunk. Poza jedną książką Prachetta, której i tak nie nazwałabym za w pełni utrzymaną w tym klimacie, nigdy nie wpadłam na żadne dzieło tego typu, jednak jeśli wpadniecie na coś, gdzie widać fascynacje wiekiem pary - to wiedźcie, że macie w ręki coś, co zwie się steampunk.

Ostatnio dość popularne stało się tzw. angel fantasy - i chyba nazwa sama za siebie mówi, o czym tego typu historie traktują. Mamy nasz świat i anioły, często też demony. Przykładem takich historii będzie Kłamca Ćwieka, czy Zastępy Anielskie Kossakowskiej.

Poza tymi wszystkimi dziwnymi rodzajami możemy wpaść również na fantastykę historyczną. Jest to nic innego, jak zabawa z przeszłością, poprzez dodawanie do niej większej, lub mniejszej ilości elementów nadprzyrodzonych. Czasami jest to główny wątek w powieści, innym razem, jak w Koronie Śniegu i Krwi - takie elementy stanowią tylko dodatek.


TO JEST STEAMPUNK. Jasne? :D

* aczkolwiek jak pisałam przy horrorze - wyznacznikiem tego gatunku [horroru] jest obyczajowe tło historii. 


To teraz trochę o science-fiction
Fantasy za nami, to teraz gatunek, w którym po prostu za bardzo nie siedzę - nasze kochane SF :D
Część podziału już trochę omówiłam - za podgatunki SF uważamy dystopie, antyutopie i post-apokalipsę. Niemniej, i tu wiele gatunków zapewne znajdziemy, niestety, ja mogę nie podać wszystkich z powodu mojego ograniczonego zainteresowania tematem.
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na space opery. Kojarzycie Star Treka? Albo Gwiezdne Wony? Tak? No to wiecie, czym jest space opera. Mamy statek kosmiczny, dobrze zgraną ekipę i podróże między planetarne. To zwykle niezbyt ciężkie historie, często radosne, może nieco kiczowate. Bywa, że opowiadają o epickich bitwach. Często wykorzystujące baśniowe elementy. Miły, na prawdę miły gatunek :)
Mamy jeszcze tz. science fantasy, które dość trudno konkretnie określić. To powieści, w których elementy SF i fantasy bardzo wyraźnie się łączą. I tak, teoretycznie Gwiezdne Wojny możemy zaliczyć zarówno do space opery, jak i science fantasy.
Takim naszym polskim, typowym przykładem będzie Pan Lodowego Ogrodu Grzędowicza - kto przeczytał, ten wie i bez problemu wyczuje, dlaczego. 

Jeśli chodzi o SF - z mojej strony to tyle. Jak już pisałam, moja wiedza na ten temat nie jest zbyt rozległa :)


Post wyszedł dość długi, ale wydaje mi się, że wyjaśniłam wszystko, co chciałam i jestem z siebie zadowolona. Obyście się tylko nie zgubili w natłoku informacji.

sobota, 26 marca 2016

Aparatus: Odkrywając tajemnice historii


W końcu sięgnęłam po książkę Pilipiuka! Na pierwszy ogień nie poszła jednak jego najbardziej znana powieść, a zbiór opowiadań :)


Tytuł: Aparatus
Autor: Andrzej Pilipiuk
Liczba stron: 395
Gatunek: zbiór opowiadań fantastycznych

Aparatus... osiem opowiadań rodem z XIX i XX wieku. Cztery pierwsze publikowane były już wcześniej, cztery kolejne pojawiły się dopiero w tym zbiorze.
Za kordonem. Lwów to historia batiara, który z powodu wojny opuścił swoje rodzinne miasto. Teraz ma do niego wrócić, aby odnaleźć niezwykły wynalazek zaginający czasoprzestrzeń.
W Ostatnim Biskupie poznajemy znudzonego pracą na XIX-wiecznej Syberii doktora Skórzewskiego. Pracuje on przy linii kolejowej, którą zwożeni są do niego nieliczni chorzy. Pewnego dnia pojawia się u niego dziwny, umierający człowiek, który tuż przed śmiercią prosi lekarza o wykonanie pewnego zadania...
Ośla Opowieść prowadzi nas do współczesnych Włoch. Pewien człowiek szuka informacji o dziwnym gatunku karłowatych osłów, a jego historia prowadzi nas do niezwykle baśniowego zakończenia...
W tytułowym Aparatusie obserwujemy poczynania tego samego bohatera. Tym razem Robert, nasz bohater, kupuje dziwny, zepsuty przedmiot, przypominający pozytywkę. Postanawia go naprawić, aby odkryć jego tajemnice.
Choroba Białego Człowieka? Znów wracamy do naszego XIX-wiecznego lekarza. Tym razem przybywa do niego krewniak, prosząc o pomoc: brat młodzieńca wybrał się na wyprawę i prawdopodobnie utknął na jakiejś wyspie. Rozpoczyna się wyprawa, prowadząca nas prosto w serce groźnej choroby...
W 1940 roku Polska nie znajdowała się wcale, a wcale w korzystnej sytuacji, co doskonale widzimy w kolejnym opowiadaniu noszącym tytuł Staw. Pewien nazista dostaje przydział w Łazienkach i na razie to w nich ma mieszkać oraz wykonywać swoją urzędniczą pracę. Odkrywa jednak, że w pobliskim stawie żyją ogromne karpie o dziwnej budowie ciała. Postanawia je zbadać.
Księgi Drzewne to kolejne spotkanie z naszym Robertem. Podczas poszukiwań zabytków, trafia na stare, zepsute skrzypce. Postanawia pójść z nimi do swojego nowego sąsiada, zajmującego się właśnie ich tworzeniem. Ten zaś ma dla protagonisty niełatwe zadanie. Jego wnuczka (rudowłosa piętnastolatka, która okrzyknęła się mianem księżniczki wiewiórek) ma niezwykły dar do grania na instrumentach. Jako kochający dziadek, chce wiec stworzyć dla niej wyjątkowe skrzypce. Prosi więc Roberta, aby znalazł dla niego specjalne drewno.
A na zakończenie, znów obserwujemy naszego Skórzewskiego w Dzwonie Wolności. Tym razem lekarz ma zaszczepić wygnańców na czarną ospę. Okolica, do której się wybrał skrywa jednak pewną mroczną tajemnice...

Tak, tak, treści jest trochę, jak na te czterysta stron. Nim jednak ocenię treść, muszę bardzo, ale to bardzo pochwalić wydania - istnieją dwa i obydwa mają wprost cudowne okładki, a tom, który miałam przy okazji wewnątrz jest na prawdę dopracowany. Bardzo miło trzyma się tą pozycje w ręce :) Ale dobrze, teraz już do rzeczy. Jak sprawa ma się z treścią?
Nie skłamię, mówiąc, że bardzo dobrze, rewelacyjnie wręcz. Styl Pilipiuka jest dość prosty i przystępny, ale przy tym autor ma pewne wyczucie oraz sporą dawkę wiedzy, dzięki czemu łatwo wpaść w klimat opowiadań. Choć wszystkie są inne, coś je łączy: każde skrywa jakąś tajemnice i każde w jakiś tam sposób dotyczy przeszłości. Co jest jednak dość istotne, to elementów fantastycznych w większości opowiadań nie ma zbyt wiele. Ba, w tytułowym opowiadaniu, Aparatusie, w ogóle ich nie znalazłam. Na szczęście, nie wpływa to wcale na na niekorzyść pozycji. Przeciwnie, wprowadza do treści specyficzny klimat oraz zamieszanie, w które bardzo łatwo się wciągnąć. A tak, akcji w tych historiach na prawdę jest niemało, choć raczej nie zaznacie w nich strzelaniny rodem z amerykańskich filmów.
By nie było, nie uważam tego zbioru za wybitny. Tak, mamy przyjemnych bohaterów i ciekawe przygody, ale nie zakochałam się w nich. To fajna lektura, którą polubiłam i z chęcią czytałam, ale nie mam zamiaru śpiewać serenad na jej cześć. Nie wiem, czego mi w niej brakło... Może mistrzowskiej zabawy słowem? Może. Poza tym wydaje mi się, że wydarzenia czasem są do przewidzenia, ale o to trudno w jakikolwiek sposób winić autora. Mając niecałe 50 stron na opowiadanie trudno o na prawdę rozwiniętą i nietypową fabułę.
Gdybym miała wybrać swoje ulubione opowiadanie z całego zbioru, chyba nie byłabym w stanie tego uczynić :) Uważam, że są dość zbliżone swoim (na prawdę wysokim!) poziomem, a żadne nie zapadło mi jakoś szczególnie w pamięć.
Podoba mi się fakt, że z dwoma bohaterami spotykamy się kilkukrotnie - dzięki temu autor mógł opowiedzieć nam nieco więcej o nich, przy okazji mając więcej miejsca na konkretną historię.
Polecam wszystkim, którzy mają ochotę na fajną fantastykę, która świetnie sprawdzi się, jako umilacz czasu, czy to w domu, czy to w pociągu, do którego świetnie się sprawdzi - może historie są zbyt długie, aby przeczytać je w całości w autobusie, ale jeśli dojeżdżacie gdzieś nieco dłużej, na pewno dobrze spędzicie ten czas. Wydaje mi się też, że może nieźle sprawdzić się jako lektura dla osób, które od fantastyki stronią, właśnie przez to, że jej wcale aż tak dużo w tych opowiadaniach nie ma, a choć w tym tomiku nie znajdziecie wielu dat, Pilipiuk przemyca w treści również trochę historycznych faktów :)

piątek, 25 marca 2016

Spotkanie z Ziemiomorzem: Opowieści z Ziemiomorza

Jako, że święta już za rogiem uznałam, że wrzucę Wam coś jeszcze w tej przerwie, abyście mieli co czytać w chwili odpoczynku :)
Dziś zapraszam Was na ostatnią moją opinie odnośnie cyklu o Ziemiomorzu. Ne wiem, czy Wy też tak macie, że gdy jakaś historia ciągnie się i cały czas do niej wracacie, to czasem chcecie ją po prostu skończyć, ale jednocześnie męczy Was ta myśl? Bo mi po ten tom było na prawdę trudno sięgnąć. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;D W końcu seria jest za mną.
Jeśli macie ochotę zapoznać się z poprzednimi postami z tego cyklu zapraszam TUTAJ [tam też wyjaśniłam zamieszanie z numerami tomów]. Generalnie, nie będzie on kontynuowany, chyba, że chcielibyście, abym napisała coś o ekranizacjach :)

Tytuł: Inny Wiatr
Tytuł serii: Ziemiomorze
Numer tomu: 6/5
Autor: Ursula K. Le Guin
Liczba stron: 280
Gatunek: high fantasy

Jak sugeruje tytuł, Opowieści z Ziemiomorza Le Guin to nie kolejna powieść, a zbiór opowiadań, pochodzących z tejże krainy. W tym tomie możemy znaleźć ich pięć.
Szukacz to chyba najdłuższa historia opowiadająca o początkach szkoły magów na Roke.
Diament i Czarna róża opowiada o tym, co powinno być dla nas na prawdę ważne: młody Diament musi wybrać między magią i luksusem, a muzyką i miłością.
Kość ziemi to powrót do chatki w Re Albi, w której dość długo mieszka nasz główny bohater serii, Ged,  i maga w niej mieszkającego.
Historia z Górkich Moczarów to opowieść z życie smutnego człowieka, który uciekł w najdalsze zakątki świata, by za pomocą swojego talentu leczyć krowy.
Ważka zaś opowiada o pewnej samotnej dziewczynie oraz zachłannym magu, dzięki któremu ta może dotrzeć do swojego przeznaczenia.
Wszystkie treści łączy usytuowanie z Ziemiomorzu oraz styl autorki. Kilka z nich - powiązania z poprzednimi tomami cyklu. Wydaje mi się, że brakło tu tej niezwykłej magii i piękna słowa z Czarnoksiężnika (choć może to wina i tłumacza, i tego, że po prostu przywykłam), ale historie opisane są podobnie do pierwszego tomu. Z dystansem, w formie baśni. Dzięki temu Le Guin na na prawdę niewielu stronach potrafi opowiedzieć stosunkowo długie, choć owszem, w większości jednowątkowe, bo jakby inaczej, historie. 
Tak, to bardzo dobry zbiór opowiadań. Utrzymany w podobnej konwencji i klimacie, a przy tym niezbyt monotonny. Historie nie są może przepełnione akcją, ale typową dla Le Guin nutką nostalgii. Zauważyłam, że autorka wprost uwielbia przedstawiać w swoich opowieściach dorastanie swoich bohaterów i uznałabym, że jest to nawet typowe dla niej. Czy to dobrze? Myślę, że tak, bo na prawdę trudno trafić na dobre historie zajmujące się tym tematem. Poza tym, jeśli zaczniemy rozważać każde opowiadanie z osobna, na pewno wyciągniemy z nich wiele nauki dla siebie. 
Mimo wielu zalet, opowiadania mają jedną, chyba dość dużą wadę. Aby po nie sięgnąć i w pełni zrozumieć najlepiej być po całym cyklu Ziemiomorza. Autora po prostu często odnosi się do znanych nam już w jakimś stopniu legend i bohaterów i jeśli to będzie pierwsze, po co ktoś sięgnie, może nie do końca zrozumieć, o co w niektórych historiach chodzi. Braknie tej zabawy w łączenie wątków :) Jeśli jednak przeczytaliście pozostałe tomy, nie możecie nie sięgnąć i po ten, bo Opowieści są bardzo dobrym dopełnieniem całości.


czwartek, 24 marca 2016

Waleczna. Wielkomiejska baśń: Magia z nowojorskiego metra

Nie wiem, co mnie ostatnio wzięło na czytanie przez sieć. Generalnie, na prawdę tego nie lubię - nie potrafię się na tym skupić. Ale... naszła mnie ochota, aby sięgnąć po kontynuacje Daniny [recenzja] i od razu wygrzebałam ją w wersji PDF :) Obawiam się, że niełatwo byłoby mi dostać ją w wersji papierowej. Z tego powodu, przepraszam znów za brak zdjęć, ale mimo to, zapraszam do mojej opinii na temat tej pozycji.


Tytuł: Waleczna. Wielkomiejska Baśń.
Tytuł serii: Nowoczesna/Wielkomiejska Baśń
Numer tomu: 2
Autor: Holly Black
Liczba stron: 208
Gatunek: urban fantasy / powieść młodzieżowa

Valerie Russell to szesnastolatka, wychowywana przez samotną matkę: jej ojciec wyprowadził się, zakładając nową, znacznie szczęśliwszą rodzinę. Pewnego dnia, gdy dziewczyna niespodziewanie przychodzi do domu, odkrywa, że jej własna matka sypia z... jej chłopakiem! Wściekła, ucieka z domu, aby wszystko przemyśleć... I wpada na trójkę dziwnych, tajemniczych dzieciaków, mieszkających w nowojorskim metrze. Szybko okazuje się, że jej nowi przyjaciele są częścią nietypowych zdarzeń...

Wiedząc, że tak jak i Danina, Waleczna jest młodzieżówką, nie spodziewałam się po niej zbyt wiele. Liczyłam jednak na całkiem fajny klimat, jaki Black zapewniła czytelnikowi w pierwszej części. I tak, dostałam go, choć pod nieco inną osłoną.
Przede wszystkim, nie jest to zbyt długa książka, co sprawia, że nie wszystkie wątki są dostatecznie, przynajmniej według mnie, rozwinięte. Brakuje mi w nich czegoś, co pozwoliłoby mi całkowicie wsiąknąć w świat przedstawiony przez panią Black. Mimo to, historia dalej sprawdza się, jako typowa młodzieżówka, utrzymywana w tajemniczym, brudnym, ale przy tym nieco bajkowym klimacie.
Główna bohaterka nie jest rozpieszczoną, śliczną dziewczynką - ma swój charakter, choć szczerze mówiąc, nie jest nadmiernie rozbudowaną postacią. Ot, zbuntowana, wściekła nastolatka. Dość odważna, rzucająca się w wir wydarzeń, ale nie ma w niej nic, co zapamiętałabym na dłużej. Podobnie rzecz się ma z pozostałymi bohaterami - raczej nie mam im wiele do zarzucenia, po prostu są, nie źli, nie nudzący, ale... nie pozostawiający po sobie nic większego.
Fabuła jest dość ciekawa - mamy jakąś tajemnice, coś, co trzeba odkryć, choć sama zagadka nie jest bardzo trudna i wydaje mi się, że co bardziej obyty czytelnik rozwiąże ją już na starcie. Wszystko w miarę trzyma się kupy, choć, jak wspomniałam wcześniej, akcja chwilami mknie po prostu za szybko. 
To, co zdecydowanie nie spodobało mi się w Walecznej to zdecydowanie wątek miłosny.[uwaga, mały SPOILER] Nie wchodząc w szczegóły, Valerie zakochuje się w kimś znacznie starszym od siebie. Bardzo długo miałam wrażenie, że postać ta będzie pełniła rolę po prostu jej opiekuna... a jednak... wyszedł romans. Który nijak pasował do całej ostrej, brudnej sytuacji przedstawionej w Walecznej.
Bądź, co bądź, znów muszę pochwalić sam świat stworzony przez Black. Jest brutalny, bez jasnego podziału na dobrych i złych, przy okazji mający w sobie sporo baśniowości i kreatywności - to zdecydowanie atut, który może przyciągnąć wielu czytelników.
Jeśli macie ochotę na w miarę przyjemną, nawet nie głupią młodzieżówkę utrzymywaną w klimatach urban fantasy - Waleczna będzie na prawdę fajną lekturą. Nawiązuje ona do pierwszej części tylko w bardzo subtelny sposób i znajomość jej nie jest konieczna, do zrozumienia lektury. Jest dość krótka, dzięki czemu będzie świetnym oderwaniem się od rzeczywistości na jeden leniwy wieczór :) Mimo to, uważam, że pierwsza część była zdecydowanie lepsza... choć całkiem możliwe, że czytałam ją gdy byłam zdecydowanie młodsza i po prostu łatwiej było mnie oczarować.

poniedziałek, 21 marca 2016

Jak to u mnie było z tymi Igrzyskami?

Uwaga, mogą pojawić się pewne spoilery dotyczące Igrzysk Śmierci Susane Collins. Planujesz czytać? Omiń ten post.

Co jakiś czas wypowiadam się na Waszych blogach niezbyt pochlebnie na temat Igrzysk Śmierci Collins... i choć nie jestem w stanie zrobić na ten temat żadnej bardzo konkretnej recenzji, dziś, w ramach nieco luźniejszego posta, chciałam Wam wyjaśnić mniej więcej moją opinię :)
Na Igrzyska wpadłam po raz pierwszy w 2012 roku, jakoś na przełomie wiosny i lata. Nie wiem, kiedy zaczął się robić taki boom na tą serie, jednak podejrzewam, że jak zwykle byłam trochę spóźniona ;D Dowiedziałam się o niej nie dzięki reklamie filmu, albo recenzji, a... piosenki, którą widzicie powyżej.

Nie jestem wielką fanką Taylor Swift. W późnej podstawówce przez chwilę dość intensywnie jej słuchałam, jednak nie stałam się członkinią jej stałej widowni :) Mimo to, lubiłam i dalej lubię klimat w jej teledyskach, przynajmniej niektórych. Są dla mnie straasznie nostalgiczne, podobnie jak niektóre teksty. Jej wokal jednak pozostawia wiele do życzenia, a za popem, który teraz nagrywa, po prostu nie przepadam.
Gdy jednak wpadłam na Safe & Sound po prostu się zakochałam.
Ten klimat... Wojna wokół, strach, lęk.. ale mimo wszystko, kołysanka, odrobina dziecięcej fantazji, próbująca zapomnieć o tym, że zaraz zginiemy, podobnie jak setki innych, że nikt i tak o nas nawet nie będzie pamiętał. Och, tak, moja wizja była drastyczna w przepiękny, melancholijny sposób. Nie czekając długo, zabrałam się za poznawanie serii, właśnie takiego klimatu od niej oczekując.

Czy go dostałam?
Cholera, nie. Za żadne skarby świata, nie.
Pierwsze co, zabrałam się za książkę. 
Dostałam coś tak zupełnie przeciętnego i zwykłego, o tak naiwnej narracji i świecie, że przez blisko godzinę wypisywałam pewnej osobie, punkt, po punkcie, nielogiczności w całości.
Gdybym ją miała, chętnie bym Wam tu dziś przedstawiła, jednak niestety, ona zniknęła, a moje wspomnienia dotyczące książki zatarły się na tyle, że nie mogę jej odtworzyć.
To, co jednak najbardziej mnie raziło, to sam bezsens Igrzysk Śmierci. Weźcie mi powiedzcie, po jakie licho cały ten rząd brał DZIECI aby zastraszyć dorosłych? oO A matki, ludzie, nie zrobili kompletnie nic?
Wiecie, z psychiką ludzką jest tak, że można odebrać nam na prawdę wiele, ale dzieci mają pozostać nietknięte. Matka raczej sama pójdzie na śmierć, niż wyśle na nią dziecko. Bo ona, w tym momencie, stanie się lwicą broniącą młodych. No, chyba, że ludzie w Igrzyskach są niepełnosprawni psychicznie...? Już więcej sensu miałoby wyłapywanie silnych mężczyzn, albo buntujących się jednostek. Wiecie, 24 młode osoby, w kwiecie wieku, które cośtam przeskrobały. Wygrywasz? Uniewinnienie. Przegrywasz? W sumie, już nie żyjesz. Wygodne rozwiązanie dla Kapitolu, fajna zabawa dla nich i pokaz okrucieństw dla pozostałych.
To był, jest i zawsze będzie mój główny zarzut  dotyczący świata wykreowanego przez Collins: typowo kobiecy sposób myślenia, a nie polityczny w chwili, gdy pisze książkę, której głównym atutem powinien być sposób, w jaki zbudowany jest system.
A z tego cudownego, pełnego lęku i grozy klimatu nie dostałam zupełnie nic.. ech, i jak ja tu mam tą serie lubić? Bo Igrzyska Śmierci to po prostu pisana pod nastolatki sielanka z odrobiną dreszczyku.
Dałam rade przebrnąć przez 1,5 książki, z filmów oglądałam chyba wszystkie, poza najnowszym, przywiązując jednak większą uwagę tylko do pierwszego. 
Na same filmy patrzy się fajnie, nie są źle zrobione, wyglądają dobrze. Ale pani Collins już wykorzystała u mnie swoją szansę i ochoty, by do niej wracać po prostu nie mam. Mam ciekawsze i lepsze rzeczy do czytania i poznawania :)

By nie było, nie nienawidzę Igrzysk. Rozumiem, z czego wynika cały hałas wokół tego tytułu, ale sama nie jestem w stanie się w niego wciągnąć. Fajnie, że wyszło coś nieco ambitniejszego od Zmierzchu kierowanego ku nastolatkom, ale... w sumie, to byłoby na tyle. 

Ta seria jest chyba jedną z tych, które najbardziej mnie zawiodły... ani bohaterzy, ani świat przedstawiony, ani styl pisania Collins do mnie nie przemówił. Nie jestem w stanie uwierzyć w tą historię. W jej spaczoną logikę, w jej niby głęboki przekaz... Wybaczcie, ale nie mam zamiaru chwalić i uwielbiać Katniss, czy bawić się w kłócenie, z kim powinna wylądować w łóżku. 
Już tak kończąc, na marginesie...  macie książkę o śmierci, o wielkich czynach... a tak na prawdę, zamiast skupiać się na nich, większość fanów rozważa tylko opcje związane z miłostkami Katniss... nie sądzicie, że choćby to doskonale oddaje niską jakość tej serii? Najwyraźniej o niczym innym nie da się tu więcej mówić, niż o sferze uczuciowej głównej bohaterki....

piątek, 18 marca 2016

Spotkanie z Ziemiomorzem: Inny Wiatr

Nie sądziłam, że ta seria będzie tak rozrzucona w czasie, ale może to i dobrze :) Przynajmniej coś na Drewnianym Moście trwa... jakiś czas, a nie jeden post i pojawia się częściej, niż posty o Zalenii. 
Jeśli chcecie zobaczyć poprzednie posty z serii o Ziemiomorzu, kliknijcie tutaj
I już wyjaśniam, o co chodzi z numerami tomu - według portalu lubimyczytać.pl jest to tom szósty, jednak w moim wydaniu jest na miejscu piątym. Kolejna część została (jeśli się nie mylę) wydana chronologicznie wcześniej, jednak jest to zbiór opowiadań, a nie sam cykl o Krogulcu. Stąd takie małe zamieszanie :)
Waszymi blogami zajmę się prawdopodobnie w weekend... ostatnio skupiłam się na czymś nieco innym ;D


Tytuł: Inny Wiatr
Tytuł serii: Ziemiomorze
Numer tomu: 5/6
Autor: Ursula K. Le Guin
Liczba stron: 240
Gatunek: high fantasy

Minęło piętnaście lat, odkąd Tenar, Ged i Tehanu zamieszkali razem, stając się rodziną. Teraz jednak żona i córka Krogulca wyjechały, aby wesprzeć króla Ziemiomorza, a on został sam, pilnując dobytku. 
Pewnego dnia Geda odwiedza czarodziej, któremu koszmary nie dają spać. Był już na Roke, jednak magowie odesłali go do starego Arcymaga, nie będąc w stanie mu pomóc. Olcha jest prostym człowiekiem który dzięki szczęściu nauczył się podstaw czarów, stracił swoją ukochaną żonę i od tej pory co noc odwiedza granicę z Suchą Krainą, miejscem, gdzie gromadzą się zmarłe duchy. Czy Ged będzie w stanie mu pomóc? I jaką rolę w tym wszystkim odegra Tenar, Tehanu i król  Lebannen?
Poprzednia część Ziemiomorza, Tehanu, była sielską, spokojną historią, pozwalającą czytelnikowi odetchnąć i nabrać sił na akcję w kolejnym tomie. W Innym Wietrze, Le Guin znów rzuca nas w wir wydarzeń.
Spodziewałam się, że ta część będzie skupiała się na poznanej w poprzedniej części Tehanu, jednak Le Guin znów udało się mnie w pewnym sensie zaskoczyć. Choć owszem, ta młoda kobieta jest w historii bardzo ważna, to nie ją obserwujemy najczęściej. Więcej w tej historii jest Olchy i Tenar, która zdaje się nad wszystkim sprawować piecze.
Inny Wiatr jest przede wszystkim historią o śmierci i smokach, które w końcu pojawiły się na pierwszym planie, zamiast cały czas majaczyć gdzieś w tle.  Jak na historię o Ziemiomozu przystało, nie mamy tu epickich bitw kilku amii, rozlewu krwi i bohaterskiego poświęcenia w boju. Nie, najważniejsze sytuacje odgrywają się w cichej, baśniowej atmosferze, pełnej rozmyślań, lęków i zapomnianych przed wiekami historii, które znów powracają, aby ożyć.
Jak zawsze, Le Guin opiera się na znanych nam schematach, dlatego już na początku opowieści da się częściowo przewidzieć jej zakończenie. Mimo tego, autorka przekazuje nam w swojej historii nieco więcej, niż pozostali pisarze zajmujący się tym gatunkiem, pokazując nam, jak w kreatywny, ale przy tym dość łagodny sposób przedstawić nam piękną, dojrzałą historię.
Ten tom historii o Ziemiomorzu jest bardzo dobrym zwieńczeniem całości, jednak nie należy spodziewać się tu bardzo uderzającego i szokującego zakończenia. Myślę jednak, że to raczej zaleta, a nie wada tej historii: dziś autorzy za często na siłę próbują wepchnąć nam epicki, niezwykły koniec, co niekoniecznie im wychodzi. W Innym Wietrze, choć ważnych sytuacji nie brakuje, zakończenie jest łagodne, delikatne i nieco wzruszające - co jest idealną odmianą po tych licznych pozycjach, w których ostatnie strony przepełnione są krwią i krzykami zabitych.


wtorek, 15 marca 2016

Zbieracz Burz. Tom I: Gdy Burzyciel Światów zaczyna świrować...

 
Wiem, że większość z Was raczej planuje, co przeczyta ze sporym wyprzedzeniem. Ja się jednak do tej grupy nie zaliczam i zwykle sięgam po coś zupełnie spontanicznie, tak jak i tym razem :) Niestety, jak to ze mną bywa, mój spontan skończył się na zobaczeniu, że mam w ręku tom 3... i zabraniem książki z biblioteki do domu... Ale skoro już miałam, wypadałoby choćby sprawdzić, czy da się to czytać od środka...
  
Tytuł: Zbieracz Burz. Tom I
Tytuł serii: Zastępy Anielskie
Numer tomu: 3
Autor: Maja Lidia Kossakowska
Liczba stron: 341
Gatunek: fantasy

Daimon Frey. Abaddon. Burzyciel Światów. Anioł, którego Jasność wskrzesiła z martwych, aby mógł godnie wypełniać swoje zadanie: niszczyć planety i uniwersa, których żywot według Pana należy ukrócić. Potężny i niezwyciężony, dostaje od swojego władcy przerażające zadanie - ma zniszczyć Ziemię. Ot, tak po prostu, wysadzić w powietrze. Daimon pragnie wykonać rozkaz, choćby był irracjonalny - niestety, trzem archaniołom wcale się to nie podoba...

Nie mając pojęcia, o czym były poprzednie serie, bałam się, że zgubie się w wątku, nie rozumiejąc go i po prostu jakiekolwiek czytanie Zbieracza Burz nie będzie miało sensu. Na całe szczęście, okazało się, że mimo kilku drobnych problemów, historia potrafiła nie tylko dać się zrozumieć, ale przy tym i wciągnąć. Ale od początku!
W pierwszej chwili historia przypominała mi nieco Kłamcę Ćwieka - jestem dość świeżo po lekturze, a w obydwu historiach mamy styczność z aniołami, na dodatek i tu, i tu, archaniołowie pełnią dość ważną rolę. Byłam więc nastawiona nieco sceptycznie, obawiając się kopii, albo czegoś bardzo podobnego i choć owszem, punktów wspólnych te historie mają niemało, to okazało się, że koncepcja Kossakowskiej jest jednak nieco inna. 
Bóg odszedł i aniołowie muszą radzić sobie sami. Sami, wraz z demonami, z którymi są w koalicji oraz licznymi mieszkańcami Uniwersum. Nie do końca przemawia do mnie mieszanie świata aniołów z naszym, nie potrafię do końca się w to wczuć, szczególnie, gdy boskim istotom przypisuje się zwykłe, ludzkie cechy. Gdy piją, palą, klną, zdradzają... I to chyba rzeczy, które najbardziej mnie w tej pozycji bolały... Gdyby tylko Kossakowska wymyśliła inny świat, kto wie, może Zbieracz Burz okazałby się jedną z moich ulubionych i ukochanych pozycji?
Niestety, świat jest jaki jest i nijak mi go zmieniać. Poza nim jednak, powieść jest na prawdę niezła. Mamy wartką akcję, prosty, ale składny styl oraz bohaterów, których bardzo przyjemnie mi się obserwowało. Ich relacje, ich wybory, ich perypetie i pomysły na prawdę mnie zainteresowały i im dłużej czytałam tą historię, tym bardziej wczuwałam się w świat Zbieracza Burz.
Główny bohater, Frey, to na prawdę porządnie skonstruowana, dobrze rozwinięta postać. Nie jest ideałem, ale ma wszelkie cechy potrzebne, aby służyć Jasności, będąc jednocześnie przerażającym niszczycielem. Bo musicie wiedzieć, że to wcale nie jest grzeczny aniołek. Daimon ma charakterek, oj ma. Podobnie z resztą, jak jego kumple - zarówno archaniołowie, jak i inni, na których wpada na swojej drodze. Wydaje mi się, że trudno nie polubić Freya, ale również do jego przyjaciół poczułam dość dużą sympatię.
Fabularnie wszystko trzyma się kupy, tekst raczej nie nudzi, bawi, a przy tym, mimo wszystko, spod tej całej krwi, którą Frey dość namiętnie rozlewa, widać coś więcej, niż typowy akcyjniak. Czego chcieć więcej od tego typu fantasy? 
Jedyna rzecz, do której jeszcze mogłabym się przyczepić, to nazewnictwo postaci. Podejrzewam, że przezwiska bohaterów były lepiej wyjaśnione w poprzednich częściach, ale nazywanie Lucyfera Lampką brzmi dla mnie zdecydowanie za mało poważnie, nawet, jak na tak lekką historię.
Zbieracz Burz nie jest dziełem sztuki. Nie zachwyca niezwykłą polszczyzną, ani bardzo głębokim przekazem. Linia fabularna jest dość prosta, a akcja mknie jak szalona. To zdecydowanie pozycja, przy której można nieźle się zabawić, dlatego jeśli tylko macie ochotę na coś takiego, polecam :)

źródło: traktorova.deviantart.com

niedziela, 13 marca 2016

Kłamca: "Nic ci nie da moje imię, mam ich tyle ile twarzy."


Tak, tak, znów musicie mi wybaczyć brak zdjęć bo i tym razem książkę czytałam elektronicznie. Mam jednak nadzieję, że fakt, iż ten post będzie dotyczył w końcu polskiej książki Wam to wynagrodzi ;) 
Jak pisałam, mam w planach za dużo postów, stąd też kolejny post wrzucany dzień po dniu... Och, na prawdę się niecierpliwie... ;P

Tytuł: Kłamca
Tytuł serii: Kłamca
Numer tomu: 1
Autor: Jakub Ćwiek
Liczba stron: 272

Walhalla zostaje zniszczona przez zastępy aniołów. Z pogromu ocalał tylko Loki, przybrany syn Odyna. Aby przetrwać, bóg kłamstwa dołącza do niebieskich zastępów, wypełniając zadania, którym aniołowie, przez narzucone im z góry zasady, nie mogą sprostać. 
Na prawdę, nie miałam bladego pojęcia, po co sięgam. Wiedziałam jedynie, że Ćwiek jest podobno fajnym pisarzem, a Kłamca opowiada o Lokim. Z taką wiedzą, zagłębiłam się w lekturze, po cichu spodziewając się wielkiej, epickiej przygody. A dostałam... amerykańskie kino akcji, tylko w postaci książki, kojarzące mi się klimatem z Avengersami, czy Supernatural.
Przynajmniej ta część Kłamcy nie przedstawia nam bardzo konkretnej historii. Nasz tytułowy bohater po prostu rozwiązuje niebiańskie sprawy kryminalne, a my w międzyczasie dowiadujemy się, czemu tak na prawdę sprawy mają się tak, a nie inaczej. Powieść tak na prawdę składa się z kilku historii, połączonych ze sobą tylko Lokim, przypominając nieco wiedźmińskie opowiadania*.
Nieco, bo na pewno nie stylem i klimatem. Styl Ćwieka jest bardzo prosty, szybki, nieprzynudzający, a całość w żadnym razie nie jest poważna. No, przynajmniej przez większość stron powieści. Obserwujemy zjazd książąt, archaniołów wrabianych w role gejów i egipskich bogów przypominających chwilami bardziej psy, niż stworzenia władające jakąś częścią świata. W Kłamcy nie brakuje także krwi i panien lekkich obyczajów.
red-szajn.deviantart.com
Sama, szczerze mówiąc, mam co do tej pozycji mieszane uczucia. Z jednej strony, to na pewno całkiem niezłe czytadło, które może sprawić, że kilka razy człowiek się uśmiechnie. Z drugiej, nigdy nie przemawiało do mnie mieszanie świata bogów, ze światem ludzkim, a tu mamy jeszcze mieszanie wszystkich religii, jakie kiedykolwiek zasiniały. Widzicie, czytając fantastykę, lubię mieć poczucie, że dana historia w przedstawionych przez autora realiach mogłaby się wydarzyć. W tym przypadku niestety go nie mam.
Jeśli chodzi o samego głównego bohatera, to taki typowy bad guy, który z jednej strony ma coś za uszami i lubi czasem płatać nieprzyjemne żarty, z drugiej jest całkiem równym gościem, który pomoże, gdy będzie trzeba i raczej swoich bliskich nie zostawi. Nie jest skonstruowany w jakiś genialny sposób, ale chyba trudno go zupełnie nie lubić. 
Aniołowie zaś po prostu są nieco śmieszni. Niby potężni, ogromni, z drugiej - ograniczeni głupimi zasadami i swoimi biblijnymi poglądami, nie raz błagając Lokiego o pomoc niemal na kolanach. Nie potrafią żartować, a do dobrych, kochanych stróżów jest im zdecydowanie daleko.
Kłamca doskonale sprawdzi się, jako lektura dla osób lubiących połączenie szybkiej akcji z dość krwawą fantastyką oraz nieco marvelowskim klimatem. Niestety, na pewno nie jest to historia, którą pokochają osoby lubujące się w baśniowości, czy delikatnej, kobiecej literaturze. Ćwiek daje nam dość barwną, ale przy tym krwawą i dość wulgarną historię, w której epickiego, fantastycznego klimatu oraz wielkich miłości silniejszych od śmierci z opisami na kilka stron po prostu nie znajdziecie.

*W gruncie rzeczy, to są opowiadania. Zorientowałam się już po napisaniu recenzji.

sobota, 12 marca 2016

Z Archiwum X. Sezon 1: Kryminał o Obcych

Z Archiwum X jest serialem, o którym ciągle gdzieś słyszałam, jednak nigdy żaden odcinek puszczany na AXN, czy innym programie nigdy nie zainteresował mnie na tyle, by obejrzeć go w całości. Teraz jednak, chyba nieco z nudów, jak i małego poruszenia przez wyjście kolejnego sezonu postanowiłam zobaczyć, jak całość się zacznie i czy zdołam się wciągnąć.

O czym w ogóle jest ta historia? Serial opowiada o młodej agentce FBI - Scully (Gillian Anderson), która zostaje przydzielona aby pilnować i kontrolować poczynania Foxa Muldera (David Duchovny), geniusza, z niezwykłym talentem do łączenia faktów, ale również - z niemniej niezwykłą wiarą w istnienie istot pozaziemskich. Nasza bohaterka jest bardzo sceptycznie nastawiona do poczynań swojego nowego partnera, ale szybko okazuje się, że świat skrywa o wiele więcej tajemnic, niż wcześniej jej się wydawało.

Podejrzewam, że większość z Was o tym serialu przynajmniej słyszała - powstał w 1993 roku, tak więc do najnowszych trudno go zaliczyć :) Wiek sprawia, że jakość nagrań odbiega od tej, do której przywykliśmy. Na całe szczęście, twórcy Z Archiwum X unikają pokazywania rzeczy, które musieliby stworzyć komputerowo, skupiając się raczej na zabawie światłami i charakteryzacji postaci, co wypada całkiem dobrze. Oczywiście, efekty stricte komputerowe, które jednak się pojawiają, już się zestarzały i nie robią tak ogromnego wrażenia, jak kiedyś, ale mimo wszystko, serial nie wygląda tak źle, jak by mógł ;P
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się po tym serialu zbyt wiele i dostałam mniej więcej tyle, ile oczekiwałam. Sezon pierwszy Z Archiwum X to po prostu kryminał, którego pojedyncze odcinki niekoniecznie się ze sobą wiążą bardziej, niż bohaterami i tematyką. Historie, które przedstawia są nieraz pomysłowe, ale nie tworzą większej całości i nie raz musiałam powstrzymywać się, aby nie oglądać serialu tylko w tle, w międzyczasie robiąc coś innego - bo tak, spokojnie dałoby się to zrobić, przy okazji rozumiejąc, o co chodzi w całej historii.

Jeśli chodzi o bohaterów, to o ile Mulder jest po prostu zwykłym, fajnym facetem, o tyle agentka Scully nie raz po prostu mnie irytowała. Co z tego, że oczywiste jest, że coś tu nie gra, skoro ona i tak na siłę będzie szukała zwykłego, ziemskiego wyjaśnienia, mimo, że całkiem niedawno widziała rzeczy nie z tego świata? Taak, ta pani potrafi nieco zirytować swoim podejściem do życia. Wprawdzie z czasem nieco się wyrabia, ale i tak coś w jej osobie sprawia, że nie jestem do niej w pełni przekonana.
Inni bohaterowie są raczej epizodyczni, szybko się zmieniają i nie poznajemy ich na przestrzeni większej ilości odcinków. Nie są też aż tak barwni, by ich zapamiętać na dłużej.

Jeśli jeszcze nie oglądaliście Z Archiwum X, a macie ochotę, nie widzę przeciwwskazań, aby obejrzeć pierwszy sezon. Nie spodziewałabym się jednak raczej czegoś bardzo zaskakującego, czy odkrywczego. To po prostu kolejny typowy, telewizyjny serial, który spokojnie można włączyć podczas prasowania, czy wykonywania jakiejś manualnej pracy :) Nie wątpię, że w '93 roku robił spore wrażenie, nie sądzę jednak, aby dziś był w stanie zaskoczyć widza czymkolwiek.

czwartek, 10 marca 2016

A po Dniu Kobiet...

8 marca na blogach aż roiło się od postów z typowo kobiecymi książkami. Kusiło mnie, nie powiem, aby wrzucić to zestawienie nieco inne, kontrujące z nimi, ale uznałam, że ani nie mam czasu, ani potrzeby. Dziś jednak nadarzyła się okazja... bo 10 marca to podobno dzień mężczyzny! Choć raczej takich świąt nie obchodzę (nie negują, róbta, co chceta, jak to się mówi, ale sama po prostu nie czuje takiej potrzeby), to uznałam, że w ramach małego kontrastu wrzucę tu zestawienie kilku charakternych książek. Oczywiście, nie tylko dla mężczyzn ;D Mam nadzieję, że i panie, po kilku dniach z typowo kobiecą literaturą, nie będą miały nic przeciwko, aby w weekend przysiąść nad nieco mniej delikatną historią.
Od razu uprzedzam, że książki mogły się już w zestawieniach gdzieś pojawiać - niestety, po prostu nie jestem w stanie spamiętać wszystkich, które gdzieśtam polecałam. W tym zestawieniu zrobię jednak coś, czego zwykle unikam, mianowicie, opisy książek pochodzić będą ze strony lubimyczytac.pl ;)


Okładka książki Piąta kobieta
Piąta kobieta Henninga Mankella
W algierskim klasztorze ginie z rąk fundamentalistów islamskich szwedzka turystka. Jej śmierć zostaje zatuszowana, córka ofiary dowiaduje się o niej niemal przypadkiem. Rok później, we wrześniu 1994, w okolicach Ystad zostaje dokonanych kilka tajemniczych, makabrycznych morderstw. Dlaczego ginie w męczarniach spokojny starszy pan, poeta i ornitolog? Właściciel kwiaciarni? A potem pracownik naukowy? Do akcji wkracza Kurt Wallander, ale jego zespół czeka trudne zadanie między ofiarami brak jest związku, ślady prowadzą donikąd. Kolejna, aż do ostatniej strony trzymająca w napięciu, mroczna powieść Henninga Mankella to doskonałe studium psychologiczne mordercy i ofiary, skłaniające do refleksji nad istotą przemocy i sprawiedliwości.

Kryminał, który wcale nie zrobił na mnie jakiegoś olbrzymiego wrażenia. Mimo to, pojawia się tutaj, jako, że chyba o nim jeszcze nie wspominałam. Jest... po prostu OK :) Zagadka, morderstwo, tajemnica, główny bohater, który da się lubić... czego chcieć więcej od historii na wieczór? 

Okładka książki Szubienicznik
Szubienicznik Jaca Piekary
Rzeczpospolita, koniec XVII wieku. Jacek Zaremba, podstarości łęczycki, przybywa do Wielkopolski na dwór starego przyjaciela. Ten prosi go o pomoc w rozwiązaniu tajemniczej sprawy. Intryga jest skomplikowana, a jej autor niezwykle przebiegły. Przed Zarembą nie lada wyzwanie…
Najnowsza książka Jacka Piekary to nie tylko powieść awanturnicza z czasów panowania Jana III Sobieskiego. To nie tylko wielowątkowa historia kryminalna, prowadząca czytelnika od zagadki poprzez sekret do tajemnicy. To również (a może przede wszystkim) wiarygodne i drobiazgowe studium zachowań oraz obyczajów Polaków z końca XVII wieku.

Tu zbyt wiele napisać nie mogę, jako, że recenzja tej powieści na blogu pojawi się dopiero za jakiś czas, a ja nie chcę zdradzać Wam zbyt wiele z mojej opinii o tej historii przedwcześnie.  W każdym razie, jeśli szukacie surowej i stosunkowo ciężkiej lektury - będzie jak znalazł!


Okładka książki Cesarz
Cesarz Ryszarda Kapuścińskiego
Jeden z największych bestsellerów światowych. Przedmiotem reportażu-powieści są ludzie dworu cesarza Etiopii Hajle Sellasje zmarłego w 1975 roku. Ukazując ich służalczość, lizusostwo, strach, pazerność, uległość oraz walkę o względy władcy, Kapuściński w mistrzowski sposób przedstawia ponure kulisy jego panowania. Książka ma uniwersalny charakter, obnaża mechanizmy władzy nie tylko politycznej. Cesarzem Ryszard Kapuściński rozpoczął karierę międzynarodową i nadał reportażowi wymiar literacki.

Jako, że książka znajduje się w spisie lektur, nie wątpię, że wielu z Was ma lekturę za sobą, jednak jeśli jeszcze po nią nie sięgnęliście z jakiegoś powodu - na prawdę polecam. To bardzo dobrze napisany, ciekawy reportaż... Choć muszę przyznać, że osobiście wolę jego pierwszą część ;)

Okładka książki Ani słowa prawdy. Opowieści o Arivaldzie z Wybrzeża
Ani Słowa Prawdy Jacka Piekary
Żądne złota krasnoludy, okrutne elfy-ludojady, mroczni wiedźmiarze, czarodziejki i czarownice, wampiry, demony, potwory z innych wymiarów.

Magia, intrygi i wielka Przygoda! Kiedy pomocy potrzebują ponętne czarodziejki, kiedy rusza wyprawa do Nowego Świata, kiedy zamek zostaje sterroryzowany przez okrutnego wampira, kiedy na horyzoncie widać złowrogie statki o dziobach w kształcie smoczych łbów, kiedy trzeba spenetrować tajemnicze królestwo wiedźmiarzy, kiedy krasnoludy żądają pomocy - wtedy właśnie do akcji wkracza czarodziej-samouk. Dawniej był sławnym najemnikiem i bardem. To na jego kolanach skonał krasnoludzki król Wszobrody, on walczył w Zgniłym Lesie i wyprowadził resztki krasnoludzkiej armii z bagien. Potem odziedziczył Księgę Czarów, kryształową kulę oraz różdżkę. Nie tylko poznał magię, ale też obwołał się magiem, a wkrótce stał się najsłynniejszym czarodziejem znanego świata. Pomogły mu w tym zaklęcia, a także ogromna inteligencja, wielka siła fizyczna, tony zdrowego rozsądku i prawy charakter. Wie jednak, że jeśli jego tajemnica się wyda, nic nie uratuje go przed karą z rąk innych czarodziejów. 
ANI SŁOWA PRAWDY to dziesięć opowiadań o Arivaldzie z Wybrzeża. Magu, który wie, że bystry umysł i silne pięści są czasami ważniejsze od znajomości zaklęć.

Druga książka Piekary w spisie, ale cóż, nie dziwcie się. Ten autor po prostu już tak ma, że pisze dość... męskie historie :) Ani Słowa Prawdy to zbiór na prawdę przyjemnych i baardzo kreatywnych opowiadań, które osobiście uwielbiam, podobnie jak ich głównego bohatera. 

Okładka książki Księga bez tytułu
Księga bez tytułu Anonima
„Ci, którzy przeczytają tę książkę, mogą nigdy więcej nie ujrzeć światła dziennego...” - ostrzega autor w szalonej powieści sensacyj no-przygodowej, łączącej thriller, horror, czarną komedię i... bardzo soczysty język. W obskurnym barze w Santa Mondega spotykają si ę m.in.: dwaj mnisi, kobieta wybudzona ze śpiączki, para zakochanych, morderca przebrany za Presleya i super zabijaka Bourbon Kid. W szyscy chcą zdobyć „Oko Księżyca” - magiczny kamień, który zniszczy świat, jeśli posiądzie go Władca Ciemności. Ale kto nim jest?! Mistrzowski pastisz powieści akcji, z drugim dnem dla wszystkich miłośników pop-kultury.

To jedna z książek, do których musiałam dorosnąć, aby przeczytać je w całości. Ironiczna, abstrakcyjna historia, która jednak zdecydowanie nie przypadnie do gustu delikatnym paniom. Ale jeśli lubicie krew i popkulturę, to jest pozycja wręcz stworzona dla Was.


Okładka książki Wyprawa Kon-Tiki
Wyprawa Kon-Tiki Thora Heyerdahl

1947 rok. Thor Heyerdahl, norweski odkrywca i podróżnik postanawia sprawdzić swoją teorię, jakoby mieszkańcy Polinezji przypłynęli na wyspy z okolic dzisiejszego Peru. Dla wszystkich wokół wydaje się to wręcz niemożliwe: ludy te pływały na niewielkich tratwach, jakże więc mogliby przepłynąć na nich 4 000 kilometrów? Heyredahl organizuje więc wyprawę, odtwarzając ich środek transportu i wraz z piątką ochotników wyrusza w podróż.

Jedyna pozycja z wymienionych, której opis jest mojego autorstwa. I również ją, jako jedyną, zrecenzowałam na blogu - moją pełną opinię o niej znajdziecie tutaj. W każdym razie, to propozycja dla tych, którzy Cesarza mają już za sobą, ale miałyby ochotę na ciekawy reportaż. Po tą niedługą książkę na prawdę warto sięgnąć.

* * *

Co sądzicie o tym zestawieniu? Coś Was zainteresowało? A może już coś z tego czytaliście? :) Zapraszam do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami oraz pomysłami na męskie, charakterne pozycje.


środa, 9 marca 2016

Spotkanie z Ziemiomorzem: Tehanu


Oj, ostatnio znów muszę się zmuszać, aby cokolwiek przeczytać. Niestety, mam takie fazy - jak zacznę, wciągnę się, czytam bardzo dużo, odłożę książki na moment i już trudno do tego wrócić. Mimo wszystko, staram się do sięgania po książki jakoś mobilizować, a dziś chciałabym Wam przedstawić kolejny tom opowieści z Ziemiomorza! Poprzednie posty z tej serii znajdziecie tutaj i na prawdę polecam się z nimi zapoznać, nim przejdziecie do tego :)

Tytuł: Tehanu
Tytuł serii: Ziemiomorze
Numer tomu: 4
Autor: Ursula K. Le Guin
Liczba stron: 280

Gdy Tenar przybyła na Gont, uczyła się u Ogiona, aby później wyjść za mąż za rolnika, urodzić mu dzieci i odchować je. Gdy w końcu zostaje sama na farmie - mąż zmarł, syn wyruszył w morze, córka zaś wyszła za mąż - znajduje poparzoną dziewczynkę. Therru, bo tak Tenar daje jej na imię, powoli dochodzi do zdrowia, gdy do wdowy przybywa posłaniec z informacją, że jej nauczyciel umiera. Obydwie wybierają się do niego w kilkudniową podróż, aby dotrzymać mu towarzystwa w ostatnich chwilach życia. Tenar nie spodziewa się, że przybywając do Ogiona nie tylko pożegna przyjaciela, ale i przyjmie w swoje progi drugiego, zdawałoby się - dawno utraconego.
Tym razem Le Guin nie daje nam bardzo konkretnej linii fabularnej. Spotykamy znanych już nam bohaterów oraz jednego nowego, małą, milczącą Therru, i przez większą część czasu po prostu obserwujemy ich życie. Czy ciekawe? Wydaje mi się, że tak, bo w świecie Ziemiomorza bezustannie coś się dzieje i coś dziać się musi, ale nie zmienia to faktu, że dość często obserwujemy naszych bohaterów podczas zwykłych, trywialnych czynności. Gotują, pasą owce, kozy, tkają, sadzą owoce... By w międzyczasie prowadzić ze sobą ciekawe, acz spokojne dialogi, przeżywać swoje smutki i lęki. Gdyby jednak Tehanu było tylko tym, nie sądzę, aby w tej historii było coś genialnego. Byłaby pięknie napisaną, sielska historią, ale nie wyróżniałaby się na tle innych książek, no, może poza barwnym, fantastycznym światem wokół. Długo jednak sama myślałam, że w tej historii nic więcej nie ma.
Ale cóż, jest. Choć czwarty tom przepełniony jest różnymi, zwykłymi czynnościami, wokół tego wszystkiego bezustannie krąży tajemnica, a jej powodem, można by rzec, jest mała Therru. Dziecko z uszkodzonymi przed ogień strunami głosowymi, zostawione na śmierć przez rodziców i odratowane przez Tenar. Tylko ona czuje się w jej towarzystwie swobodnie; tylko ona nie boi się jej wychowywać. Bo w tej małej jest coś więcej... tylko co?
W tym tomie Le Guin skupiła się na dwóch ważnych dla całokształtu serii kwestiach. Po pierwsze, na relacji Tenar i naszego Krogulca, którą obserwuje się po prostu niezwykle przyjemnie: ta dwójka to dojrzali ludzie, którzy przeżyli już swoje. Nie ma tu młodzieńczych porywów serc, ale jest zaufanie i troska o siebie nawzajem. Po drugie, mamy kolejną, bardzo ciekawą postać, powiedziałabym nawet, że ciekawszą od dwóch pozostałych bohaterów. W końcu cóż jest lepsze od tajemniczej, małej dziewczynki? Tehanu to doskonały przykład tego, jak można w świetny i nienudzący czytelnika sposób przedstawić głównego bohatera, przy okazji unikając wielkich bitew i bohaterskich czynów.
Jeśli podobały Wam się poprzednie części Ziemiomorza, nie możecie nie sięgnąć po tą. W końcu dwójka głównych bohaterów może spędzić ze sobą trochę więcej czasu, a obserwacja ich na prawdę rozgrzewa serce, zaś Therru ma ogromne zadatki na to, aby stać się jedną z ciekawszych postaci, jakie dane było Wam poznać. 

Nomida zaczarowane-szablony