czwartek, 11 czerwca 2020

Rycerz Siedmiu Królestw: Dunk i Jajo w podróży przez Westeros



Życie wędrownego rycerza nie należy do prostych.  Bez domu i rodziny, posiadając jedynie konia i zbroje, jest najemnikiem, który walczy dla pieniędzy, a zimą łupi innych na szlakach. Dunk nie zna jednak innego żywota. Gdy jego mistrz odchodzi, on sam zajmuje jego miejsce, przygarniając pod swe skrzydła Jajo: łysego chłopca, który uparł się, aby być jego giermkiem. Razem podróżują przez Siedem Królestw, próbując przetrwać w tych nieszczególnie sprzyjających warunkach.


Choć to pięknie wydana książka, która aż kusi, by się za nią zabrać, “Rycerz Siedmiu Królestw” swoje u mnie przeleżał. Zawsze miałam do czytania inne rzeczy, które były bardziej pod ręką, a przy tym inne książki George’a R. R. Martina również co jakiś czas przewijały mi się przez ręce. Nie czułam więc chyba potrzeby, aby do tej konkretnej zaglądać… a szkoda, bo ta pozycja to chyba najprzyjemniejsza rzecz tegoż twórcy, jaką dane było mi przeczytać.

“Rycerz Siedmiu Królestw” to nie powieść, a zbiór trzech (dość obszernych) opowiadań. Są w pewnym stopniu połączone fabularnie, jako że traktują o przygodach tych samych bohaterów, ale w dalszym ciągu są odrębnymi, zamkniętymi historiami. Trochę jak opowiadania z “Miecza przeznaczenia” Sapkowskiego, jak dwa pierwsze tomy “Opowieści z meekhańskiego pogranicza” czy nawet początek “Kłamcy” Jakuba Ćwieka. Dlatego na pewno nie jest to typowa antologia, zbierająca różnorakie teksty. 

Akcja tych historii rozgrywa się około stu lat przed “Grą o tron”, gdy w Westeros nie było już smoków, ale przy włazy wciąż był ród o srebrnych włosach i fioletowych oczach. To jednak właściwie nie jest aż tak istotne, bo… “Rycerz Siedmiu Królestw” jest swoistą fantastyką bez fantastyki. Choć w tle opowiadane są nam legendy o smokach, choć nazwiska postaci są mi już bliskie, to gdyby wszystkie nazwy miejsc podmienić na realne… dostalibyśmy przygodowe opowiadania historyczne. Bo nikt tu nie włada magią i poza jakimiś gusłami czy zwyczajami jej w tych opowiadaniach po prostu nie ma. A w okresie średniowiecza przecież w różne rzeczy się wierzyło. Generalnie rzecz biorąc, George R. R. Martin w przypadku “Piesni lodu i ognia” stawia na dość duży realizm, ale tutaj, przez brak smoków czy szerzej zakrojonej magii, jest on jeszcze mocniej widoczny.

Skupiamy się więc właściwie w pełni na rycerskich zmaganiach Duncana i jego łysego towarzysza. Nie są to “duże” historie: nikt tu nie ratuje świata, ani nie podróżuje na drugi koniec świata. Za to Dunk bierze udział w turniejach rycerskich, pomaga uciśnionym, czasem przypadkiem wplątuje się w polityczne konflikty. I żyje dość zwykłym życiem, co czyni je bliższe czytelnikowi i sprawia, że tak łatwo jest się cieszyć tymi historiami. Tymi przyjemnymi przygodami, w których czasem Dunk i Jajo ryzykują majątkiem, zdrowiem bądź życiem, ale zawsze starają się wybrać jak najlepiej.

Bo tu jest chyba pies pogrzebany: główni bohaterowie są po prostu bardzo sympatyczni. Dunk nigdy nie był bogaty. To prosty, przerośnięty chłopak, któremu dawny nauczyciel wbił do głowy jedno: rycerz swój honor powinien mieć. I postępować właściwie. Jajo zaś, pochodzący z innych rejonów, niż Dunk, jest chłopcem o wiele sprytniejszym, bardziej wygadanym i inteligentniejszym. Jego rycerz więc podejmuje słuszne moralnie decyzje, a Jajo działa jak jego przeciwaga, wspierając go, gdy szlachetne próby dotarcia do celu zawodzą. Nie jest to może najbardziej oryginalny z duetów, ale często w literaturze czy filmie się sprawdza… i tak też jest w tym przypadku.

Dodać muszę, że ja naprawdę uwielbiam to wydanie. Wprawdzie sama okładka mnie nie zachwyca, ale wnętrze już owszem. Moja wersja ma bowiem kremowy, ale dość gruby papier oraz piękne, bardzo klimatyczne ilustracje. Czasem nie oddają dosłownie tego, co znajduje się w samej historii (np. często przedstawiają smoki, które w Westeros już nie występują), ale sprawiają wrażenie czasem niedokończonych szkiców. To, w moim odczuciu, niezwykle pasuje do historii o wędrownym rycerzu.

“Rycerz Siedmiu Królestw” nie jest może opowieścią ponadczasową, która wbije się w pamięć, ale na pewno to zbiór trzech historii, które są bardzo, bardzo przyjemną rozrywką. A co najlepsze: aby te teksty poznać, nie trzeba wcale znać innej twórczości Martina. W końcu to odrębne dzieła, które jedynie dzieją się w tym samym świecie. Co prawda, znajomość “Pieśni lodu i ognia” może być pomocna (np. nazwy rodów po prostu więcej nam powiedzą), ale nie jest niezbędna. Myślę więc, że po to dzieło może sięgnąć każdy zainteresowany przygodowym fantasy, ale nie tylko: osoby lubiące rycerską tematykę bez dodatku magii też powinny być z lektury zadowolone.



Przy okazji zapraszam na mój profil na Instagramie, gdzie akurat odbywa się mały konkurs z ciekawą lekturą do zgarnięcia. 


10 komentarzy:

  1. Fantastyka to niestety zupełnie nie mój gatunek, ale Martina oczywiście kojarzę (bo kto by nie kojarzył), a nawet na studiach musiałam przeczytać pierwszy tom gry o tron. Pióro ma wprawne, pomysł też, ale no... Fantastykę trzeba lubić. Myślę jednak, że ta książka nada się na prezent dla mojej przyjaciółki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fantastyka akurat ma tyle odcieni, że pewnie znalazłabyś coś dla siebie. ;) Każdy realistyczny gatunek ma swoje odbicie w fantastyce, a każdy pisarz to zupełnie inny koncept na świat przedstawiony.
      Ilustrowane wydania Martina na prezent nadają się bardziej, niż doskonale. :)

      Usuń
  2. faktycznie bardzo fajna oprawa, warto mieć dla samej jakości. Co do fabuły to świat GoT mnie nie porwał, chociaż serial obejrzałam, ale czasami lubię sięgnąć po ten rodzaj fantastyki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tylko właśnie, to fabularnie nie ma wiele wspólnego z "Pieśnią" :)

      Usuń
  3. To są znakomite opowiadania i pokazują, jakim mistrzem w tworzeniu postaci i ich motywacji jest Martin. Szkoda, że zgubił tę umiejętność w ostatnim tomie Gry o tron...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do niego nie dotarłam. Ale on ma tendencje do przeginania z opisami i rozbudowywaniem wszystkiego - może dlatego krótsza forma wychodzi mu "lepiej", bo musi się pilnować.

      Usuń
  4. Mam w planach tą książkę i mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać jeszcze w tym roku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie lubię zbiorów opowiadań, bardzo cieżko znaleźć mi taki, w którym opowiadania nie wydają się za krótkie. I mam podobnie - ta książka na czytniku leży i leży i leży i wciąz nie mogę się zabrać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tylko to nie jest taki typowy zbiór. :) Bo to nie antologia jako taka, a raczej naprawdę taki pierwszy tom "Wiedźmina" - a takie podejście do krótszych tekstów często (mam wrażenie) trafia do większej grupy odbiorców. :)

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony