środa, 24 września 2014

Wybrzeże Szkieletów

Hej :) Ostatnio w moje ręce wpadła dosć nietypowa, jak dla mnie, powieść, jako, że na prawdę rzadko czytam powieści przygodowe... tak więc od razu na wstępie mówię - nie mam za bardzo porównania z innymi książkami. Jak już mogę ją porównywać z przygodową fantastyką... ale jakby nie patrzeć, choć często opierają się na podobnych schematach to jednak coś nieco innego :) Zapraszam do czytania!

Tytuł: Wybrzeże Szkieletów
Autor: Clivie Cussler, Jack De Brul
Liczba stron: 399
Gatunek: powieść przygodowa

Po opisie z tyłu okładki przypuszczałam, że ot, tak, trafiłam na typową, strasznie schematyczną przygodówkę: ot, mamy sobie panią, która szuka skarbu. Wpada na pana, który postanawia pomóc jej odnaleźć te bogactwa, co oczywiście udaje im się, z jakimiśtam przeszkodami na drodze. By nie było nudno, pan i pani zakochują się w sobie, stwierdzają, że pieniądze jednak szczęścia nie dają, wszyscy są szczęśliwi, koniec. Nie pomyliłam się jakoś szczególnie, jednak muszę przyznać, że autorowi udało się mnie odrobinę zaskoczyć. 
Na początku poznajemy pewnych XIX-wiecznych anglików, którzy ukradli diamenty jakiemuś plemieniu i uciekając przez pustynię, aby ostatecznie dotrzeć do morza, natrafić jednak na burze piaskową, która zasypie ich statek. Nie muszę chyba mówić, że skończyli źle? Po tym wstępie zaczynamy powoli poznawać naszych bohaterów. Sloane, młoda kobieta pracująca dla firmy jubilerskiej, szuka wraku parowca, w której ponad 100 lat temu zostali pogrzebani żywcem złodzieje owych diamentów, o których wspomniałam wcześniej. W tym samym czasie oraz w tej samej okolicy kapitan Cabrillo, właściciel nijakiej Korporacji, prywatnej firmy pomagającej w zażegnywaniu konfliktów ma do wykonania zadanie mogące wpłynąć na losy świata (a jakby inaczej, nie?). Oczywiście, nasze parka głównych bohaterów wpada na siebie ii... zaczynają nawzajem pomagać w swojej pracy. Nie będę zdradzać więcej, coby przypadkiem nie spojlerować :) Ale wspomnę jeszcze, że cała powieść nie skupia się wcale aż tak bardzo na diamentach - co jest właśnie tym drobnym zaskoczeniem o jakim wspominałam wcześniej.
Główni bohaterowie szczególnie na początku wydali mi się strasznie... plastikowi. Wszystko potrafią, mają rozległą wiedzę i oboje mają nadaną nieśmiertelność głównego bohatera, co sprawia, że najzwyczajniej w świecie są... nudni. Trochę nieludzcy wręcz, powiedziałabym. Nie mają słabości, są liderami. Trudno jest wczuć się w taką postać... bo niby każdy z nas taki chciałby być, ale mamy przecież swój rozum, wiemy, że takie zachowania, taki zapał jest niemożliwy... przez co nie jesteśmy w stanie współodczuwać wraz z nimi. No, może nie każdy z nas - przynajmniej ja mam z tym problem i najzupełniej w świecie mi się to nie podoba. 
Ale to w końcu nie jest powieść psychologiczna, czy skupiająca się w jakimkolwiek stopniu na psychologii bohaterów... dzięki czemu nie jest to aż tak rażące, jak byłoby w przypadku większości innych gatunków. Mamy do rozwiązania jakiś problem, jakąś zagadkę i to na niej skupia się fabuła książki. I fakt faktem, akurat w dziedzinie akcji, autorzy spisali się na prawdę nieźle, bo właściwie w każdej chwili coś się dzieje - raz jest to ciekawsze, innym razem - mniej, ale jednak... cały czas wszystko popychane jest do przodu, nic nie stoi w miejscu. Na początku czytania wprawdzie nieco bolały mnie opisy czysto techniczne, jako, że większa część fabuły odgrywa się na statkach, a ja o nich nie mam najmniejszego pojęcia, jednak gdy już do tego przywykłam, nie był to dla mnie problem i mogłam skupić się właśnie na samych wydarzeniach.
Same opisy nie są może najbardziej porywające i wciągające na świecie, jednak... są w porządku. Na tyle poprawnie napisane, że nie usypiają, a zachęcają do przeczytania kolejnej strony. 
Myślę, że powinnam poruszyć tutaj jeszcze jeden, może drobny temat, ale jednak. Widzicie, gdy czytam fantastykę wiem, że to są sytuacje niemożliwe do zrealizowania, że to bajki, ale... całokształt był tak logiczny, tak dobrze skonstruowany, że chciała w to wierzyć. Zaś w Wybrzeżu Szkieletów  mimo, że teoretycznie akcja rozgrywa się na Ziemi, że sytuacje są bardziej prawdopodobne, niż te z fantastycznych książek... nie, ja po prostu nie jestem w stanie wczuć się w pełni w tą sytuacje. Wiem, że to bajka, fikcja i nawet nie chce znaleźć się w tamtym miejscu. Autorzy nawet nie próbują nam wmówić, że taka sytuacja, jaka została przedstawiona w tej książce mogłaby na prawdę mieć miejsce. Wydaje mi się, że to jest główny problem tej opowieści - jasne, przygodówki nigdy nie słynęły z realistyczności, ale jednak.. jeśli już coś czytam chciałabym się poczuć jakbym była zaraz obok bohaterów... w Wybrzeżu Szkieletów tego brakło.
Podsumowując, to nie jest najgorsza książka - jeśli ktoś lubi przygodowe powieści może spokojnie po nią sięgnąć. Ale nie jest to w żadnym razie literatura wysokich lotów, którą polecałabym dosłownie każdemu bo musisz to przeczytać, bo jest najcudowniejsze w świecie i po prostu musisz.  Masz tą książkę pod ręką? A może jedziesz pociągiem, czy autem i masz trochę wolnego czasu, nie mogąc się jednak dobrze skupić? Sięgnij, może Cię zaciekawi, a podróż pewnie umili. Tyle, że na niezwykłe przeżycia, czy skoki ciśnienia lepiej się nie szykuj, ponieważ najzwyczajniej w świecie Wybrzeże Szkieletów jest powieścią zbyt niskich lotów, aby Ci to zapewnić. 

wtorek, 9 września 2014

Chcę szczeniaki! Czyli co, jak i czy warto dopuścić, aby suka miała młode

Hej! Jako, że na dniach jeden z moich psów ma rodzić, wpadł mi pomysł na tą notkę :) Nie będzie to typowo naukowy tekst, a raczej po prostu zbiór moich doświadczeń i punktów widzenia. Do tej pory miałam już u siebie dziesięć miotów, teraz zbliża się jedenasty - także nie jestem zielona w tym temacie. Mimo, że moja wiedza dalej jest dość licha. Niemniej, może ktoś z Was coś z tego tekstu wyniesie, choćby i dla zaspokojenia swojej ciekawości.



Czy warto rozmnażać psy?

Masz jedną suczkę i chcesz mieć szczeniaki po to, by zobaczyć jak to jest, dlatego zastanawiasz się, czy nie znaleźć dla niej partnera? Jeśli tak - dla Ciebie odpowiedź na to pytanie brzmi: zdecydowanie nie warto tego robić. Mitem jest, że zdrowe dla każdej suki jest, aby miała szczeniaki co najmniej raz w życiu. Spójrzcie chociaż na nas, na ludzi: czy jeśli jakaś kobieta nie ma dzieci, źle wpływa to na jej zdrowie fizyczne? Nie, w żadnym razie! Przy okazji nie zapominajmy, że psy pochodzą od wilków i mają całkiem sporo ich cech, a w watasze młode ma tylko samica alfa. Zauważcie, że nasze schroniska są przepełnione, że mamy masę fundacji, które pomagają właśnie psom. Psów jest nadmiar i rozmnażanie ich tylko z czystej ciekawości jest najzwyczajniej w świecie głupotą. Jeśli jednak ktoś z Was na prawdę chcą pobawić się w hodowanie zwierząt mam dwie rady: po pierwsze, jeśli zależy Ci na zobaczeniu jak młode zwierze się rozwija, spraw sobie jakiś mniejszy i mniej wymagający gatunek, niż psy. Chomiki łatwiej rozdać i w razie czego łatwiej utrzymać, niż sforę 5-6, a czasem nawet i dwunastu szczeniaków, które przecież rosną, jedzą coraz więcej, potrzebują dużo miejsca... Po drugie - zajmij się hodowlą psów, jeśli bardzo Ci na tym zależy... ale pamiętaj, jeśli chcesz coś robić, rób to dobrze i od początku do końca... a na dobry początek, przejdź do poniższego punktu.

Zakładanie hodowli psów
Na początku, zastanów się jeszcze raz, czy w ogóle jesteś w stanie hodować psy. Zauważ, że szczeniaki przez pierwsze dwa tygodnie życia wymagają kontroli człowieka przez dwadzieścia cztery godziny, przez siedem dni w tygodniu. Dlaczego? O tym napiszę trochę niżej :) Przy okazji, szczeniaki kosztują: trzeba je zaszczepić, wykarmić. Potem - znaleźć im domy. Czy będziesz w stanie utrzymać nawet cały miot, jeśli nie znajdą domu po 7-8 tygodniu życia? Co, jeśli nie uda Ci się oddać/sprzedać psa, który jest już dorosły, a niestety, w Polsce dużo trudniej takie sprzedać, czy oddać? Te kwestie nie są dla Ciebie dużym problemem? Jesteś w stanie sobie z nimi poradzić? Okey, w takim razie możesz przejść dalej.
Doskonale wiem, że wiele osób to fani kundelków, psów nierasowych, uznających, że one są najlepsze, najfajniejsze - i dobrze, rozumiem to jak najbardziej. Problem polega na tym, że własnie takie psy najczęściej trafiają do schronisk. Sprawa prosta - nie dość, że jest ich najwięcej, to na dodatek są najmniej warte. Nie, nie, fani nierasowych psów, nie czujcie się urażeni! Tylko... najzwyczajniej w świecie, za takiego niekrasowca nikt Wam nie zapłaci tysiąca złotych, prawda? Tylko i wyłącznie o to mi chodzi. I... właśnie dlatego, jeśli chcesz hodować psy, skup się najpierw na rasie, którą chcesz rozmnażać. Zapobiegniesz w ten sposób do pewnego stopnia zapełnianiu schronisk, a przynajmniej - zminimalizujesz szanse, że psiaki, które się u Ciebie urodzą do takowego trafią.
Wybierając rasę nie kieruj się tylko i wyłącznie tym, która Ci się najbardziej podoba, a weź pod uwagę zdrowy rozsądek. Jakie psy jesteś w stanie u siebie utrzymać? Bo jakby nie było łatwiej jest sobie poradzić z yorkiem, który urodzi 2-3 szczeniaki w miocie, niż z wielkim dogiem, który w miocie ma często ponad dziesięć szczeniąt...
Gdy już wybierzesz rasę, pamiętaj, aby kupić psa od hodowcy, który jest zarejestrowany w Związku Kynologicznym w Polsce (www.zkwp.pl) - jest to jedyny związek zrzeszający hodowców, który nie tylko działa bardzo długo, ale jest zaakceptowany przez Międzynarodową Federacje Kynologiczną (FCI). Dobrze byłoby, gdybyś jeszcze przed wyborem psa i hodowcy zarejestrował się w ZKwP jako członek i pozbierał informacje na temat specyfiki hodowli oraz rasy. Jeśli jednak uważasz, że szkoda Ci na to czasu, po znalezieniu hodowcy poinformuj go o tym, że masz w planach rozmnożenie psa.

Ach, zapomniałam o pewnej kwestii - jeśli już masz swojego psa, sukę, z hodowli zarejestrowanej w ZKwP spokojnie ją możesz spróbować rozmnożyć. Ale... aby zapobiec tworzeniu nierasowych psów, musisz sprawić, aby Twoje szczeniaki miały rodowód/metrykę (w Polsce najpierw wydawana jest metryka, na bazie której można później stworzyć rodowód). Do tego wymagane jest członkostwo w Związku, zapisanie do niego psa, zdobycie przez psa co najmniej 3 ocen bardzo dobrych (min. 1 wystawa międzynarodowa) i, jeśli specyfika rasy tego wymaga, testów charakteru i wybranych badań.
Nie takie to proste, jak się wydaje, czyż nie? Ale cóż, jeśli chcesz mieć szczeniaki oznacza to, że chyba lubisz psy... a skoro je lubisz... raczej nie chcesz dopuścić do przepełniania się schronisk? :)

Jak wygląda psia ciąża?
Zacznijmy może od samego początku. Aby w ogóle doszło do ciąży, suka musi zostać zapłodniona. Logiczne, prawda? :D Sukę zwykle kryje się w 10-15 dniu cieczki - wtedy, gdy znika czerwona wydzielina, a nie od razu, jak spora część społeczeństwa myśli. Także, moi drodzy, jeśli nie chcecie szczeniaków, właśnie po tych kilkunastu dniach pilnujcie najbardziej swoich psów :) Sama ciąża trwa około 9 tygodni (63 dni), jednak suka zaczyna wyraźnie grubnąć dopiero w ok, 5-6 tygodniu i do tego czasu właściwie nie wiemy, czy coś z tego będzie. Zwykle w okolicach 4 tygodnia wykonuje się USG - szczeniaki są na tyle małe, że można je w miarę dokładnie obejrzeć, bo płody nie nachodzą na siebie (uwaga: USG nigdy nie poda ilości szczeniąt! Można powiedzieć, że jest ich dużo, albo mało, ale nigdy nie dowiemy się, jaka jest dokładna liczba), przy okazji jest to na tyle zaawansowana ciąża, że suka przez stres nie może już wchłonąć szczeniąt (tak, tak, to się zdarza ;P). Niemniej, do czasu potwierdzenia ciąży zwykle się tego po suce nawet nie widzi. Warto jednak już na początku podawać psu lepszą karmę, albo specjalne suplementy: tak na wszelki wypadek.
Gdy suka zaczyna grubnąć, dzieje się to naprawdę błyskawicznie. I choć może wyglądać na nieco wymęczoną, nie zapominajcie, że ciąża nie jest chorobą. Będzie wolniejsza, może nieco bardziej marudna (oj tak, mam jedną BARDZO marudną dziewczynę, która w ciąży marudzi dwa razy bardziej), może będzie bardziej domagała się pieszczot, o bieganiu i wskakiwaniu na łóżka oczywiście w końcowej fazie raczej nie ma mowy, ale zwykle suki same tego pilnują i same wiedzą na ile mogą sobie pozwolić, dlatego, gdy widzimy, że pies, który ma na dniach rodzić biega można mu spokojnie na to pozwolić :) Pamiętajcie też, że ciężarna suka w ostatnich tygodniach może jeść tyle, ile chce oraz kiedy chce - w końcu, ma w brzuchu szybko rozwijające się szczeniaki, które potrzebują sporej dawki energii.

Poród 
To jest, jakby nie było, zwykle najbardziej stresujący moment zarówno dla właścicieli, jak i dla psa. Wprawdzie wiem, że w internecie znajdziecie masę poradników opisujących co i jak, ale może trochę się powtórzę.
Przede wszystkim, już kilka dni przed terminem sukę należy uważnie obserwować i dobrze jest jej jakiś tydzień wcześniej przygotować miejsce, w którym będzie wychowywać szczeniaki - najlepszy do tego byłby duży kennel transportowy, ewentualnie taki zbity z desek, domowej roboty. Grunt, by było to miejsce dość odosobnione, ale z dużym wejściem - w końcu przy porodzie zwykle trzeba suce pomóc, a jeśli nie będziemy mieli do niej swobodnego dostępu, może się nam zrobić mały problem. Przy okazji już wtedy możemy zamontować w kennelu lampy grzewcze, które potem będą potrzebne, aby utrzymać wewnątrz temperaturę odpowiednią dla szczeniąt. Warto przy klatce trzymać ręczniki, koce, nożyczki, ewentualnie nitkę i oczywiście przed porodem skontaktować się z weterynarzem, który w razie czego pomoże w przygotowaniach.
Widzimy, że poród się zaczyna po kilku symptomach. Suka odmawia jedzenia nawet przysmaków, temperatura jej ciała spada poniżej 38*C (zakup termometru przed porodem jest wręcz obowiązkowy!), czasem, próbuje kopać, chować się w ciasne szczeliny, szczególnie, jeśli niezbyt bezpiecznie czuje się w przygotowanym dla niej miejscu,później zaczynają się skurcze, odchodzą wody płodowe.
Najbezpieczniej jest takiego psa po prostu zaprowadzić do kennela - nie zrobi sobie przez to krzywdy, a my możemy obserwować sytuacje. Przy tym suka powinna mieć stały dostęp do wody (my zwykle co jakiś czas po prostu podstawiamy psy miskę pod pysk). Ważne jest, aby obserwować drogi rodne - jeśli zobaczymy błony płodowe, taki mały woreczek oznacza to, że zaraz na świecie powinien pojawić się pierwszy szczeniak. Jeśli jednak suka ma wyraźne skurcze, a nic nowego się nie dzieje, oznacza to, że młode mogło się zablokować. Wtedy zwykle nie ma innego wyjścia, jak po prostu pomoc ręką - grunt, by zrobić to ostrożnie i delikatnie. Najlepiej byłoby, gdyby w takiej sytuacji pomógł weterynarz, jednak zazwyczaj nie ma go przy nas, a szczeniak w takiej sytuacji nie ma zbyt dużo czasu; może po prostu się udusić.
Gdy już maluch przyjdzie na świat należy rozerwać worek, w którym się znajduje (suki często tego nie robią) i dobrze jest malucha wytrzeć (pobudzi to przy okazji krążenie), sprawdzić, czy oddycha, czy jest zdrowy, no i oczywiście - sprawdzić jego płeć. Przy okazji należy odciąć pępowinę (na długość 2-3cm) i związać ją, bądź zacisnąć palcami i chwilę przytrzymać. Po tych zabiegach możemy spokojnie odstawić go do matki.
Suka powinna rodzić szczeniaki w odstępie od godziny do dwóch, jeśli czas ten przedłuża się do trzech godzin najlepiej skontaktować się z weterynarzem. Czasem może się zdarzyć, że nasza psinka będzie strasznie piszczeć podczas porodu, jednak przynajmniej mi zdarzyło się to raz, podczas pierwszego porodu jednej z dziewczyn, dlatego nie przeraźcie się tym i pamiętajcie, że nie prawdą jest to, co wielu z nas wmawiano od dzieciństwa: że suka odrzuci szczenie dotknięte przez człowieka.


Wychowanie szczeniąt
Nowo narodzone szczenięta są ślepe, głuche i nie są w stanie same utrzymywać ciepła; nie chodzą, a pełzają, większość czasu przesypiają, a gdy coś jest nie tak (są głodne, jest im zimno etc) piszczą. Przez pierwsze dwa tygodnie bardzo ważne jest, aby pilnować miotu przez cały czas; co prawda suki są zwykle dobrymi matkami, jednak zdarza się, że szczenie przez przypadek zaklinuje się pomiędzy ścianką kennela i swoja mamą, albo ta, wychodząc, przez przypadek wyciągnie szczenie z legowiska na zimną podłogę, co może doprowadzić do przemarznięcia pieska (dlatego przed miejscem, gdzie chowają się szczeniaki warto ułożyć jakiś dywanik, lub kocyk - gdyby szczenie wypadło, zawsze zapewnia mu to nieco ciepła), czasem jakieś szczenie jest mniejsze i przez liczny miot nie jest w stanie dostać się do jedzenia - możliwych sytuacji jest na prawdę wiele. Książki mówią, że po jakiś dziesięciu dniach szczeniaki otwierają oczy, jednak o ile to jest czas, gdy już zaczynają powoli widzieć, to tak na prawdę dopiero trzytygodniowe szczeniaki w miarę dobrze widzą i powoli uczą się chodzić na swoich koślawych łapkach :)
Chodzące szczeniaki muszą znajdować się w bezpiecznym miejscu, dlatego dobrze jest zaopatrzyć się w klatkę/wybieg dla zwierząt, wykonany z metalowych elementów. Dzięki temu maluchy będą mogły swobodnie pochodzić, bez ryzyka, że wejdą pod meble, zjedzą coś, co im zaszkodzi etc. Szczeniakom jak najbardziej można dać kilka zabawek, jednak pamiętajcie, że prawdopodobieństwo, że po chwili będą całe brudne jest dość duże...
Gdy tylko szczeniakom zaczynają wychodzić zęby, można powoli zacząć je karmić: najwygodniejsza jest namoczona w wodzie, sucha karma z której tworzy się po prostu papka. Zwykle pierwsze kilka dni tylko ją liżą i wąchają, jednak ponieważ matka coraz mniej ma ochotę karmić gryzące ją dzieci w końcu nie mają wyboru i burczenie w brzuchu przezwycięża - po prostu zaczynają jeść :) Gdy maluchy już nauczą się dobrze tej czynności powoli można odsuwać od nich matkę. Może i brzmi to nieco... drastycznie, ale prawda jest taka, że suka sama ucieka od pięciotygodniowych szczeniąt. Mimo to, i tak nowych domów mogą szukać dopiero pomiędzy siódmym a ósmym tygodniem: po pierwszym szczepieniu oraz, w przypadku psów hodowanych pod patronatem ZKwP tzw. odbiorem miotu, podczas którego szczeniaki są oglądane przez komisje i wystawiane są im metryki.

Czy tęsknie za szczeniakami, które przekazuje nowym właścicielom?
Ludzie czasem pytają się, czy nam nie żal tak rozstawać się ze szczeniakami, które się przecież wychowało, było świadkiem ich narodzin, które się przecież dość dobrze poznało... Wydaje się logiczne, że powinnam za nimi tęsknić, czyż nie? Może patrząc na to z tego punktu widzenia: i owszem. Ale ludzie często zadając to pytanie zapominają, że hodowcy mają więcej, niż jednego pieska, mieli już kilka-kilkanaście miotów i oddawanie szczeniaków jest czymś najnormalniejszym w świecie. Przy okazji, mając kilka szczeniąt traktuje się je bardziej jako grupę, niżeli indywidualne jednostki. Jeśli już zdarza mi się smucić z powodu sprzedaży jakiegoś psiaka to zwykle są to maluchy, które zostały u nas nieco dłużej, jako ostatnie z miotu, ewentualnie - takie, które w jakiś sposób zwróciły moją uwagę.

Hodowla zwierząt połączeniem przeciwieństw
Na sam koniec chyba najważniejsza rzecz dotycząca ogólnie hodowli zwierząt, nie tycząca się tylko psów: jeśli jesteś osobą o słabym charakterze, która często ulega emocją... to na pewno nie będzie zajęcie dla Ciebie! Bo, niestety, to zajęcie potrafi być zarówno bardzo przyjemne - jak i bardzo bolesne. Wymaga połączenia olbrzymiej wrażliwości z pewnością siebie i dużą obojętnością. Już wyjaśniam. Mianowicie, bez pasji, nie ma się w co mieszać... a jakby nie patrzeć, posiadanie pasji, a w szczególności takiej związanej ze zwierzętami jest jak najbardziej objawem wrażliwości. Bez pewności siebie zaś trudno zapanować nad jednym psem - a co dopiero nad całą chmarą? Nawet zakładając, że mamy jedną sukę hodowlaną... to gdy urodzi, psów będzie 5-6, może 10? A obojętność... cóż, zdarzają się przeróżne sytuacje. Czasem okazuje się, że pies, którego mamy nie nadaje się do hodowli - i trzeba mu znaleźć nowy dom, bo czasem może nam zajmować miejsce dla lepszego psa, albo jest po prostu zbyt dużym wydatkiem (wiadomo, małych hodowli rzadko kiedy to dotyczy - ale przy np. 15 psach, gdy pięć w żaden sposób nie może na siebie zarobić - robi się nam już spory problem, szczególnie, jeśli to jedyny dochód hodowcy), czasem szczenie jest chore i trzeba je uśpić. A co, jeśli ma już właścicieli, którzy czekają na odbiór pieska? Trzeba ich o tym poinformować. Szczenięta czasem rodzą się martwe, psy odchodzą we wcześniejszym, czy późniejszym wieku, a przy ich większej ilości szansa, że pewnego dnia znajdziemy naszego psa nieżywego na posłaniu jest niestety większa... Dlatego jeśli jesteś osobą, która nie jest w stanie się na to uodpornić, zobojętnieć... to na prawdę, nawet nie próbuj brać się za hodowlę, bo to nie jest zajęcie dla Ciebie.

W końcu koniec notki :D Gratuluje tym, którzy dotarli do końca. Jeśli ktoś zauważył jakiś błąd - proszę o informacje, bo pisałam z pamięci bazując na własnych wiadomościach i doświadczeniach. Z tego samego powodu, jak już pisałam na początku proszę nie brać tego jako tekstu typowo naukowego, a jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości - polecam sprawdzić, bądź zaciągnąć informacji u weterynarza, bądź kogoś z ZKwP :) Pamiętajcie, by nie wierzyć wszystkiemu co jest w internetach na słowo, a dobrze na tym wyjdziecie ;D

poniedziałek, 8 września 2014

Kroniki Świata Wynurzonego: Nihal z Krainy Wiatru

Hej, hej! Tak, jak pisałam wczoraj, dziś wklejam tu recenzje napisaną na potrzeby szkolnej gazetki, dlatego jej forma może jest nieco... bardziej oficjalna. Ale cóż, skoro blog ma te moje próby napisania dobrej recenzji kolekcjonować, tej nie mam zamiaru ukrywać.

Cykl: Kroniki Świata Wynurzonego
Tytuł: Nihal z Krainy Wiatru
Autor: Licia Troisi
Liczba stron: 342
Gatunek: przygodowo-fantastyczna


Nihal z Krainy Wiatru jest pierwszym tomem trylogii pod tytułem Kroniki Świata Wynurzonego autorstwa Licii Troisi. Ta trzytomowa seria jest pierwszą, którą pisarka umieściła w tytułowym Świecie Wynurzonym. W trakcie trwania trylogii wszystkie znane nam landy są atakowane i niszczone przez Tyrana, potężnego czarodzieja, który najwyraźniej pragnie przejąć władze nad całym znanym nam z książki światem. Pierwszy tom opowiada historię dziewczynki o imieniu Nihal, która wyróżnia się na tle innych dzieci: ma fioletowe oczy, granatowe włosy i szpiczaste uszy. Razem z ojcem mieszka w Krainie Wiatru, w wieży-mieście Salazar. Od najmłodszych lat pragnie być wojowniczką. Do tej roli wprawia się tocząc bitwy przeciwko swoim kolegom, walcząc na drewniane miecze. Pewnego dnia dostaje prawdziwy sztylet od swojego ojca-płatnerza. Po jakimś czasie zostaje wyzwana na pojedynek przez chłopca o imieniu Sennar. Nihal nie wie, że jej przeciwnik jest czarodziejem i przegrywa walkę, tracąc przy tym swój sztylet. Czując się oszukana przez chłopca kłóci się z ojcem, chcąc zacząć uczyć się magii. Ten, po krótkiej wymianie zdań informuje ją, że jej ciotka jest czarodziejką i pozwala dziewczynce wyruszyć do niej.
Nie tylko pierwszy tom, ale również cała ta trylogia jest historią bardzo schematyczną: mamy młodego bohatera, który ma w sobie coś niezwykłego (w typ przypadku jest to odmienność w wyglądzie bohaterki) i który właśnie z powodów tej niesamowitości wyrusza w podróż, podczas której szybko okazuje się, że jest jedyną osobą, która może pokonać zło jakie przejęło władzę nad niemal całym światem przedstawionym. Brzmi znajomo? Właściwie ta sama historia została przedstawiona w takich książkach jak Dziedzictwo Christophera Paoliniego, czy znana chyba wszystkim seria o Harrym Potterze autorstwa J. K. Rowling.
Skupmy się jednak na pierwszym tomie. Powieść czyta się szybko i przyjemnie - napisana jest prostym językiem, niewymagającym od czytelnika dłuższego zastanowienia się nad tekstem. Bohaterowie co prawda nie zapadają w pamięć, ale są dość przyjemni w odbiorze. Tytułowa Nihal jest wprawdzie zbyt pewna siebie, przez co bywa arogancka i zarozumiała, na dodatek ma swoje demony, które bezustannie ją prześladują, jednak przechodzi przemiane, uczy się na błędach i dorasta. Młodego maga, Sennara, ciężko nie lubić: jest inteligenty, łagodny i wyrozumiały. Zawsze wierny swoim przyjaciołom i gotowy walczyć w dobrej sprawie. Drugoplanowych bohaterów również mamy całkiem sporo: poznajemy czarodziejkę Soanę, duszki leśne, które pomagają naszej bohaterce, dobrodusznego Lajosa, czy jeźdźca,smoka, gnoma, Ido. Niestety, chyba żaden z nich nie rzuca się jakoś bardziej w oczy, głównie dlatego, że charakter wszystkich można opisać bardzo podobnie. Mimo to są mili i ciężko ich nie lubić.
Wracając na chwilę do Nihal: wprawdzie nie jest ona typową Mary Sue, ma wady i często popełnia błędy, ostatecznie praktycznie wszystko jej wychodzi, przez co osiąga niemal wszystkie wyznaczone sobie cele, nawet, jeśli narrator wyraźnie mówił nam, że jest to niemożliwe. Bywa to bardzo irytujące, jednak dla tego typu książek fantasy, jest to rzecz normalna, dlatego nie zwróciła aż tak mojej uwagi.
Strasznie bolały mnie nazwy, jakie Troisi umieszczała w swoim świecie. Wprawdzie większość imion jest klimatycznych i brzmią całkiem przyjemnie, dodatkowo nie są trudne do wymówienia i zapamiętania co dla mnie jest sporym plusem. Nieprzyjemne są głównie nazwy lokacji: o ile Świat Wynurzony brzmi w miarę dobrze, jako że niezbyt często używamy takiego określenia i nie jest ono zbyt typowe, o tyle Puszcza północna, Kamienny Las czy Góry Słońca brzmią już nieco śmiesznie. To samo tyczy się nazw krain: mamy Krainę Wiatru, która pokryta jest wielkim stepem, Krainę Morza, która znajduje się nad morzem, w Krainie Nocy na prawdę panuje wieczna noc, a Wielka Kraina jest tą centralną i jak wskazuje nazwa - największą. Czy tak ciężko było wymyślić jakiekolwiek inne nazwy, które nie mówiłyby nam bezpośrednio o tym, co w danym rejonie się znajduje? Podobny problem jest z imieniem naszego wroga: nazywany jest przez wszystkich Tyranem, co od razu mówi nam, jak działa. Czy pani Troisi na prawdę uważa, że jej czytelnicy są tak głupi, że trzeba im podsuwać takie informacje na tacy? Choć świat opisany jest dość dobrze, mimo że niezbyt szczegółowo, tego typu nazwy brzmią bardzo nieprzyjemnie, niszcząc to, na co zapracował opis.
Autorka wyraźnie chciała sprawić, aby smoki miały jakąś ważną rolę w całej trylogii. Niestety, nie wyszło jej to. Smoki, i owszem, są, jednak dość szybko zostają zdegradowane do roli transporterów, maszyn bojowych i istot, o których marzą mali chłopcy. Pomijam tu fakt, że jeźdźcy smoka z Kronik Świata Wynurzonego przypominają mi aż za bardzo smoczych jeźdźców z Dziedzictwa Paoliniego.
Reasumując, Nihal z Krainy Wiatru to niezbyt porywająca, ale miła powieść. Czytając ją nie należy spodziewać się zbyt wiele, bo i zbyt wiele nie ma nam do zaoferowania. Jeśli jednak szukasz książki, przy której można na chwilę odciąć się od świata, myślę, że będzie dobrym wyborem. Nawet jeśli nie przepadasz za fantastyką, powinieneś znaleźć tu coś dla siebie, oczywiście pod warunkiem, że nie jesteś na ten gatunek uczulony. Licia Torisi oferuje nam powieść, która bardzo przypomina baśń - prosta fabuła z przyjemnymi bohaterami, umieszczona w dość kolorowym oraz przyjemnym świecie, z moralizującymi przesłankami i z wyraźnym podziałem na dobro i zło, na pewno niektórym z Was przypomni historie zasłyszane w dzieciństwie.

niedziela, 7 września 2014

...ergo sum! - czyli próba złożenia gazetki

Witajcie :)
Pod koniec poprzedniego roku szkolnego moja klasa została wyznaczona do złożenia szkolnej gazetki: mieliśmy napisać artykuły, później miał to wszystko ktoś złożyć do kupy. Jakoś tak wyszło, że poza napisaniem do niej dwóch tekstów, właśnie ja miałam ją poskładać. Dla jasności - nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłam i choć owszem, był czas, że gazetkę tworzyć chciałam (mniej-więcej w podstawówce :D) to w tej chwili nie było to szczytem moich marzeń. Ale jak jest zadanie do wykonania i możliwość zdobycia jakiegoś doświadczenia, to dlaczego nie spróbować?
Musiałam ogarnąć program, w którym nigdy wcześniej nie pracowałam, a ponadto nie miałam za dużo czasu... samą gazetkę musiałam złożyć w 1-2 dni, pod koniec roku szkolnego, gdy miałam nawał pracy...i to wyraźnie na niej widać: zarówno niedopracowanie przez brak czasu, jak i brak doświadczenia. Ale zrobiłam to i choćby dlatego jestem z niej zadowolona ;)
Jeśli kogoś interesuje w ogóle taka szkolna gazetka zapraszam do obejrzenia jej (mam nadzieję, że nikt z Was się jej wyglądem nie przerazi...), zaś już jutro na bloga wkleję recenzje, którą napisałam na jej potrzeby.

sobota, 6 września 2014

Ja, inkwizytor. Bicz Boży

Witajcie! Znów moja dłuższa nieobecność na blogu.... cóż, w czasie wakacji odpoczywałam od wszystkiego :) Nawet od książek - z ledwością przeczytałam Starcie Królów Martina oraz połowę książki, której recenzje macie poniżej. Nawet z fotobloga niemal zupełnie zrezygnowałam i chyba przeniosę to, co pisałam tam, tutaj - tak od czasu, do czasu. Blogspot ma jednak o wiele większe możliwości, a mimo sentymentu do tamtej platformy (mój najstarszy blog wszech czasów), to jednak... jest niewystarczający. Ale dość gadania! Zapraszam do recenzji :)

Cykl: Ja, inkwyzytor (Cykl Inkwizytorski)
Tytuł: Bicz Boży
Autor: Jacek Piekara
Liczba stron: 483
Gatunek: fantastyka

Bicz Boży to, jeśli pamięć mnie nie myli, ósmy tom Cyklu Inkwizytorskiego i pierwszy, jaki z niego przeczytałam, a szczerze mówiąc, na razie nie zapowiada się, bym czytała kolejne... ale po kolei!
Cały cykl przenosi nas do alternatywnego świata, w którym Chrystus zszedł z krzyża i zabił wszystkich niewiernych, niemal doszczętnie niszcząc przy tym Rzym, przez co zupełnie zmieniony został charakter chrześcijaństwa. W prawdzie, Bóg dalej jest miłosierny i podobno wybacza winy skruszonym, jednak przy tym jest też karzący i brutalny. Aby rozprawić się z niewiernymi powołał Świętą Inkwizycje, instytucje z ogromnymi wpływami, przed którą drżą nawet najsilniejsi. Piekara wysyła nas do XV wieku i za przewodnika w swoim świecie daje nam nijakiego Mordimera Madderdina, który jest nikim innym jak właśnie inkwizytorem. W tej części cyklu nasz bohater jest członkiem śledztwa, które bada tajemniczą śmierć biskupa oraz innych dostojników Kościoła. 
Mimo, że jest to już któraś z kolei część, nie trzeba czytać poprzednich, aby się w tym świecie odnaleźć: wszystko jest dobrze wyjaśnione, przy okazji, każda część jest zupełnie innym opowiadaniem. To nic innego jak powieści detektywistyczne; jedyną różnica jest właśnie alternatywny świat. 
Spodziewałam się po tym cyklu na prawdę dużo, szczególnie, że słyszałam o nim wiele dobrego, ale... zawiodłam się i to bardzo. Nie, nie jest to zła książka! Nie zrozumcie mnie źle. Sama fabuła w miarę wciąga, wprawdzie niektóre fragmenty bardziej, inne mniej - ale pod tym względem wszystko gra. Powieść jest dobrze skonstruowana. Narracja nie jest wybitna: Mordimer mnie nieco irytował, szczególnie, gdy zaczynał sam siebie wychwalać, a jak na książkę osadzoną w dość mrocznym świecie język jest zbyt lekki, zbyt... ironiczny wręcz, przez co całość trudno traktować na serio, ale w gruncie rzeczy nie jest źle. Sam bohater, jak już wspomniała, bezustannie siebie chwali, chwali swoją lotność umysłu, swoje talenty, spryt etc., czym właśnie nieco irytuje, ale skonstruowany jest dość dobrze. Niemniej, nie wydaje mi się, by była to postać, do której będzie wzdychać żeńska część czytelniczek... co akurat mi nie przeszkadza, aczkolwiek znam kilka osób dla których jest to mały problem.
Ale... ale... właśnie, te pozornie małe rzeczy, które zwróciły moją uwagę sprawiły, że czuje spory zawód. biło mi się o uszy, że te pierwsze części Cyklu są lepsze - kto wie, może i prawda. W końcu, przy ósmej części zaczyna robić nam się taśmowiec... a biorąc pod uwagę fakt, że ta część nie łączy się za dobrze w całość z poprzednimi ma ku temu całkiem niezłe predyspozycje. Ale i tak miałam nadzieję, że będzie to kolejna wybitna książka polskiego pisarza, którą będę uwielbiać - a szczerze mówiąc, nie mam większej ochoty, by sięgać po inne części. Owszem, Piekara jest pomysłowym pisarzem i tego odmówić mu nie można, ale przynajmniej w przypadku Bicza Bożego choć sam wykreowany świat jest ciekawy, to sama zagadka jest... zwykła, dość typowa i wcale nie aż tak trudna do rozwiązania przez czytelnika. Jeśli spojrzeć na tą powieść przez pryzmat powieści detektywistycznych jest po prostu przeciętna. Także... jeśli macie możliwość by tą powieść przeczytać i nie przeraża Was wizja takiego świata - sięgnąć możecie, bo poznać warto i tego nie żałuje, ale... chyba lepszym pomysłem byłoby sięgnąć po wcześniejszą część... kto wie, może są napisane na wyższym poziomie? 
Nomida zaczarowane-szablony