wtorek, 19 stycznia 2021

Sto tysięcy królestw: Jemisin zaczynała od... młodzieżówek?!

 

 

Jako mieszaniec z nieucywilizowanej północy, Yeine nigdy nie miała łatwo. Teraz, gdy ma szansę objąć tron w stolicy, jej życie właściwie wisi na włosku. Młoda kobieta zostaje wrzucona w wir walki o tron, pomiędzy bogów i ludzi, musząc obrać konkretne sojusze.

 

Gdy w Polsce w 2011 roku został wydany debiut Nowy Jemisin raczej nie byłam jeszcze na etapie głębszego zainteresowania fantastyką i literaturą, toteż nawet nie pamiętam osobiście czasów promocji „Stu tysięcy królestw”. Biorąc pod uwagę jednak ilość nominacji za najlepszy debiut oraz późniejszą twórczość autorki uznałam, że obecne kiepskie opinie oraz ocena w ilości 5,9/10 to pewnie wyraz pewnego niezrozumienia treści przez czytelnika, albo po prostu kiepskiego wydania. W końcu Papierowy Księżyc nie słynie z najlepszych praktyk wydawniczych. A jednak... debiuty rządzą się swoimi prawami. O ile uwielbiam „Sen o krwi” Jemisin za nawiązania do Egiptu, a „Trylogia pękniętej ziemi” jest absolutnie wspaniała, o tyle „Sto tysięcy królestw” pozostawia naprawdę bardzo wiele do życzenia.

Sto tysięcy królestw
N. K. Jemisin
wyd. Papierowy Księżyc, 2011
Trylogia Dziedzictwa, t. 1

Nie czytając wcześniej opisu, spodziewałam się raczej typowo „dorosłej” fantasy, zwłaszcza biorąc pod uwagę wspomniane wcześniej nominacje. Wystarczyło jednak kilka pierwszych stron, abym zorientowała się, z czym mam do czynienia. Ta powieść strukturalnie jest bardzo typową, skierowaną do nastolatek powieścią fantasy z elementem romansu (bo taki w tych książkach jest zawsze). Nasza główna bohaterka to ta „zwyczajna dziewczyna”, pochodząca z gminu (tutaj: z mniejszej i niezbyt bogatej szlachty), która zostaje wybrana do czynienia rzeczy wielkich i musi przejść swoją drogę od zera do bohatera, w międzyczasie zakochując się i najlepiej ratując najmroczniejszego z okolicznych typów. Kilkanaście pierwszych stron wystarcza, aby móc mniej-więcej określić, w jaką stronę ma iść fabuła... a to przecież nie jest zapowiedzią najlepszej książki.

Problem polega na tym, że Jemisin chyba już wtedy miała ambicje na tworzenie czegoś więcej, ale nie do końca potrafiła to zrobić. Ta autorka ma tendencje do trzymania czytelnika w niepewności, jeśli chodzi o świat przedstawiony. Nie wykłada wszystkiego od razu, tłumaczy spokojnie i powoli, ale bardzo klarownie, co świetnie udało jej się w „Piątej porze roku”. Tu jednak po prostu nie była tego w stanie zrobić technicznie, przez co ekspozycja wypada topornie i chaotycznie, zwłaszcza, że często wciskana jest pomiędzy akcją, często także jako zapowiedź przyszłych akcji. Wprowadza to sporą dawkę chaosu do samej treści.

Gdy już pogodziłam się z myślą, że OK, to jest powieść dla młodzieży, nie dostanę kolejnej wybitnie dobrej historii, to pomyślałam, że może jednak TO jest ten moment na który zawsze czekam przy podobnych książkach. Na dobrze poprowadzony romans, który ma ręce  i nogi, w którym czuć chemię między głównymi bohaterami. W końcu w jej najbardziej znanej trylogii dostałam naprawdę dobre relacje, a to jest coś, na czym mi zależy. Niestety. Nie wyszło. Yeine zakochuje się w sposób najbardziej przewidywalny, bez nawet jednej rozmowy o pogodzie ze swoim ukochanym, nic o nim nie wiedząc, a cała relacja skupia się bardzo mocno na seksualności, chociaż przyznaję, że Jemisin nie jest w tym nadmiernie obrazowa. Przynajmniej tyle.

Omawiając relację romantyczną głównej bohaterki, przychodzą mi na myśl dwa kolejne tematy z tym tytułem związane i które chcę poruszyć, dlatego po kolei. Uwaga, mogą pojawić się mniejsze lub większe spoilery, choć spróbuje pisać dość ogólnie.

Po pierwsze, sama relacja romantyczna głównej bohaterki MOGŁA BYĆ ograna doskonale. Co prawda, uważam, że błędem Jemisin było wrzucanie do świata bogów istniejących przy początku istnienia świata jako główny temat i głównych bohaterów (to trudno opisać wiarygodnie), ale jeśli skupimy się na samym występującym tu motywie „dżinów” spełniających życzenie panów, to właściwie dostaniemy coś, z czego w każdej relacji można wiele wyciągnąć. Oto potężne istoty, skute kajdanami. Wściekłe, poirytowane, znudzone, pozbawione nadziei na lepszą przyszłość. Oto ich władcy: słabi ludzie, którzy mają nad nimi wielką władzę. To naprawdę można byłoby perfekcyjnie ograć, ale... Jemisin nie ciągnie tego wystarczająco. Skacze po tematach, opisuje nic niewnoszące do historii pseudopolityczne kwestie, nie zwraca uwagi na to, co mogło być wielką siłą jej tekstu.

Po drugie, nie rozumiem, w jaki sposób wywodząca się z barbarzyńskiego plemienia kobieta mogła okazać się istotą tak słabą, aby ulec i zakochać się w charakterze, który właściwie od początku głównie ją krzywdzi? To chyba wymaga z resztą szerszego wytłumaczenia.

To, że Nora Jemisin jest feministką i jednocześnie osobą starającą się walczyć z rasizmem wiem od dawna. I to, że takie elementy wplata do swoich powieśc,i nie jest mi obce. Tu jednak wyraźnie nie miała jeszcze wyczucia co, ile i gdzie może wrzucić, jednocześnie próbując pogodzić swoje poglądy z typowo młodzieżowymi marzonkami. Dostajemy więc silną kobietę z wojowniczego plemienia, w którym to kobiety są częścią armii, a mężczyźni siedzą w domu i pilnują dzieci, będąc ostatecznością w walce. Oni mają pilnować gospodarstw, kobiety granic (jakby to miało sens...). Ta sama kobieta już na pierwszych stronach książki uznaje, że ona w tej stolicy zginie i nie przetrwa. Ta sama zakochuje się w człowieku wyraźnie toksycznym. I ta sama jest po prostu wrednym i niemiłym charakterem. Więc choć z założenia ma być wzorem do naśladowania dla czytelników, w praktyce jest naprawdę nijaką postacią, którą ciężko bardziej polubić.

Gdy poważnie wytężę umysł, rozumiem skąd te wszystkie nominacje dla Jemisin. Pomijając kwestie poprawności politycznej, rozumiem, że być może w 2010 roku próba dołożenia warstw do typowo młodzieżowego fantasy było czymś nowym i świeżym. Tyle że w praktyce to po prostu naprawdę przeciętna (w stronę kiepskiej) książka, która dla fana młodzieżówek może okazać się zbyt specyficzna, a dla czytelnika preferującego poważniejszą literaturę – zbyt głupia  i naiwna.


6 komentarzy:

  1. To jedna z tych autorek, z którą muszę się wreszcie poznać, a na takie młodzieżówki o dziwo ostatnio mam ochotę, więc kto to wie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To raczej jednak nie ten typ młodzieżówki, który bym komukolwiek polecała. xD

      Usuń
  2. Nie znam autorki, ale widzę, że nic nie straciłam z owej,, nieznajomości " Bardzo fajna recenzja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym że Jemisin ma naprawdę dobre rzeczy w swoim dorobku. Tylko ten debiut jakiś taki... nie wyszedł.

      Usuń
  3. A tam "zaczynała". Gorzej, że Papierowy Księżyc a) słabo przetłumaczył/skorekcił, b) NIE DOKOŃCZYŁ T_T

    Btw., czemu nie ma cię na fanpage'u tak długo? :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet zakładając złą stronę, nazwijmy to, redakcyjną, to ta książka dalej jest po prostu kiepska fabularnie i tego chyba nic nie naprawi. A że nie dokończył... Może lepiej będzie, jak ktoś inny ten cykl przejmie.

      Nie ma, bo obecnie z fb korzystam w sumie tylko dla grup, a fanpage i tak niewiele wnosi. Jestem bardziej na Instagramie, niż gdziekolwiek. Blog zmienił się w trochę archaiczny dodatek.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony