piątek, 9 listopada 2018

Spektrum: B-day oczami Mai


Po dniu buntu policjant Jared Quinn cudem uszedł z życiem Maya, android i jednocześnie jego partnerka udała się za mur. Jednak tylko ona wie, w jakich okolicznościach do tego doszło.


Tytuł: Spektrum
Tytuł serii: Czarne światła
Numer tomu: 2
Autor: Martyna Raduchowska
Liczba stron: 416
Gatunek: cyberpunk
Wydanie: Uroboros, Warszawa 2018
Nim zabiorę się za ocenę „Spektrum” muszę na chwilę wrócić do części poprzedniej, czyli „Łez Mai”. Czytałam ją wcale nie tak dawno, bo w tym roku, choć jeszcze przed wydaniem części pierwszej. Muszę jednak przyznać, że… niewiele pamiętam z lektury. Pamiętam, że uznałam ją za całkiem fajną, rozrywkową pozycje, ale fabuła? Większa jej część uciekła mi z pamięci. Część wróciła przy lekturze „Spektrum”, ale… no właśnie, ale. Nie do końca, nie w całości. A to w przypadku tej konkretnej książki wydaje mi się dość istotne. Dlaczego?
„Spektrum” jest powieścią nierozerwalnie związaną z tomem pierwszym serii. Akcja tej książki rozgrywa się w tym samym czasie, co „Łzy Mai”, jednak obserwujemy wszystkie wydarzenia z innej perspektywy. Tym razem to Maya jest naszą główną bohaterką, wokół której kręci się sama historia, która jednak nieco odbiega od tego, co przeżywał Jared: wprawdzie oczywiście, obydwie historie łączą się i splatają to jednak nie mamy w tym przypadku dokładnej powtórki z rozrywki.
Czy jednak Maya jest ciekawszą postacią niż Jared? Wydaje mi się, że tak, choć mam przy tym wrażenie, że jest… zbyt ludzka. Zbyt zwyczajna. Choć jest androidem, który powinien wzbudzać pewien strach, lęk, niepokój, to… Maya wydaje się być po prostu kobietą. Niemniej, na pewno ta część jest o wiele bardziej skupiona na samej bohaterce. Poznajemy ją naprawdę bardzo dokładnie, ta książka jest wyraźnie o niej. Kryminalne elementy schodzą trochę na drugi plan; ważniejsze są jej emocje, uczucia, czyny.
Raduchowska w „Spektrum” kontynuuje też analizę sztucznej inteligencji. Zadaje pytania bardzo typowe dla science-fiction dotyczące tego, kiedy maszyna staje się człowiekiem i na ile można sobie względem niej pozwolić. Muszę jednak przyznać, że przy jej naprawdę lekkim stylu pisania (jak na tego typu literaturę) mam wrażenie, że nie wybrzmiewa to tak mocno, jak wybrzmieć by mogło. A może po prostu sama poznałam już tyle książek poruszający to zagadnienie, że przestało to na mnie robić wrażenie? Nie przeczę, jest to możliwe.
No właśnie, skoro wspomniałam już o stylu to muszę dodać, że „Spektrum” czyta się naprawdę błyskawicznie. Sama byłam zaskoczona tym, jak szybko „lecą” mi kartki – zwykle nawet przy lekkiej fantastyce naukowej spędzam trochę czasu. Tekst Raduchowskiej, mimo że ma stosunkowo dużo opisów czyta się bardzo płynnie i bardzo dobrze. Pamiętam też, że w przypadku „Łez Mai” bolała mnie nieco duża ilość angielskich wtrąceń. W „Spektrum” tego problemu w żadnym razie nie zauważyłam.
Muszę przyznać, że jednak o ile czytało mi się tę powieść naprawdę dobrze i o ile przez samo zakończenie chętnie sięgnę po kolejny tom to niekoniecznie czułam się w pełni zaangażowana w fabułę. Mam wrażenie, że ma to związek z moimi lukami w pamięci związanymi z „Łzami Mai”, dlatego naprawdę szczerze polecam czytać te książki jedna po drugiej, w odpowiedniej kolejności. Obydwie są tak mocno ze sobą związane, że po prostu to coś naprawdę koniecznego.
Należy dodać, że ulokowanie historii „Spektrum” w Dark Horizon, części miasta wyjętej spod prawa, nadaje jej ciekawego klimatu. Wszelkiego rodzaju gangi i mafie, wszechobecny brak ufności i różnego typu układy to coś, co w takich miejscach występuje zawsze i w tym przypadku nie możemy mówić o jakimkolwiek wyjątku. A w końcu chyba nic nie fascynuje bardziej, niż ta ciemna strona świata, do której większość z nas jednak nie ma wstępu.
Jak już wspominałam, chętnie sięgnę po kolejny tom „Czarnych świateł”, bo nie wątpię, że takowy się ukaże. Chyba jednak przed lekturą będę musiała wrócić do „Łez Mai”, by nie mieć wciąż wrażenia, że coś mi umyka. Samego „Spektrum” nie potrafię uwielbiać, ale niewątpliwie to ciekawa pozycja, udowadniająca, że Raduchowska wciąż się rozwija i doskonali swój warsztat. Mam nadzieję, że teraz, po znalezieniu nowego wydawcy, jej kariera zacznie rozkwitać i spod jej pióra wyjdzie jeszcze wiele ciekawych książek.



* * *

– Izzie, zanim mnie wyłączą, pozwól mi zrozumieć. Dlaczego?
Kobieta siedzi w kucki pod ścianą i kiwa się lekko w przód i w tył, wpatrzona w podłogę, z dłońmi przyciśniętymi do czoła i palcami wbitymi w rozczochrane włosy.
– Bo nie chcę go stracić – mówi niewyraźnie, nie podnosząc głowy, nie patrząc mi w oczy.



Fragment „Spektrum” Martyny Raduchowskiej



Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Uroboros!

7 komentarzy:

  1. Hmm, zastanawia mnie ta seria. Niby mam ochotę ją przeczytać, ale jednak nie ma w sobie tego czegoś, co kazałoby mi zrobić to już, teraz. Natychmiast. Jak ostatnio wybierałam pozycje z Uroborosa, to wybrałam jednak inne tytuły. Ale może kiedyś :)

    mrs-cholera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Po kontynuacji "Łez Mai" spodziewałam się czegoś innego... Ale taki POV też nie był zły. Przynajmniej mieliśmy okazję bliżej poznać Mayę. Również czekam na kolejny tom.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, książkę czyta się błyskawicznie. A czy Maya była zbyt ludzka? Ciężko powiedzieć... Ja miałam wrażenie, że ten balans między człowiekiem a androidem został zachowany, ale byłam w zasadzie tuż po "Łzach...".

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie słyszałam wcześniej o tej serii, wiec chętnie ją poznam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawie zapowiada się świat:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Raczej nie w moim guście :c
    http://whothatgirl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam Raduchowską, ale nie trawię sf, więc za Łzy Mai na pewno się nie wezmę :D

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony