środa, 2 stycznia 2019

Zły brzeg: Zaczęło się dobrze, zakończyło – źle



Na Północy czai się zło: wie o tym każde dziecko mieszkające na wybrzeżu. Żarek ma piętnaście lat, gdy niecne siły zakradają się do jego wioski. Razem ze swoimi bliskimi musi poradzić sobie w starciu z mocami ciemności pod postacią wilkołaków, strzyg, świdrzaków i innych nieprzyjaznych stworzeń.

Czasem zdarza mi się dawać autorom kolejne szanse wręcz „na siłę”, bo po prostu chcę sprawdzić, czy są w stanie napisać jakiś dobry tekst. Po części było tak z Piotrem Patykiewiczem: dwa tomy jego cyklu „Dopóki nie zgasną gwiazdy” nie były czymś, co wspominam nadzwyczaj dobrze. Nie chcąc tego pana skreślać sięgnęłam po jego debiut, „Zły brzeg” i szczerze mówiąc – chyba dawno nie zawiodłam się na książce tak bardzo.
Dlaczego? Powód jest prosty: pierwsze sto pięćdziesiąt stron właściwie w całości mnie „kupiło”. Dopiero potem zrobiło się znacznie gorzej.
Tytuł: Zły brzeg
Autor: Piotr Patykiewicz
Liczba stron: 480
Gatunek: fantasy
Wydanie: SuperNowa, Warszawa 2006
„Zły brzeg” to mocno słowiańskie fantasy z 2006 roku: właśnie nasza rodzima mitologia jest dla tej powieści bazą. I tak też na początku książki autor wrzuca nas do niewielkiej wsi na wybrzeżu. Nie wiemy, gdzie dokładnie leży: to mała osada, w jakimś księstwie i na tym kończy się nasza wiedza. Nie dostajemy nawet jej nazwy. Historia, która zaczyna się w niej rozgrywać jest mocno baśniowa i jednocześnie bardzo swojska. Wprawdzie główny bohater, Żarek, jest nastolatkiem, jednak widzimy, że to nie on tu rządzi: wszystko, co robi, wykonuje właściwie na czyjeś polecenie.
W stylu autora początkowo mamy bardzo dużo treści: niby nic takiego w tej wsi się nie dzieje, ale jednocześnie jeśli zaczniemy rozpisywać wszystkie zdarzenia okaże się, że opisów ataków potworów i radzenia sobie z nimi naprawdę jest niemało.
Niestety, potem cała powieść zaczyna się „sypać”. Żarek wyrusza w podróż w trakcie której przeżywa przygody, bezustannie jęcząc i marudząc. Fabuła traci na kameralności, a historia zaczyna powielać znane nam schematy z młodym wybrańcem, prowadząc do absolutnie głupiego zakończenia (choć przyznaje: scenka zamykająca była absolutnie klimatyczna). I choć w dalszym ciągu same opisy potworów, jakie napotyka Żarek są całkiem ciekawe to jednak autorowi najzwyczajniej w świecie na złe wyszła zmiana tonacji i miejsca akcji.
Ponadto uderzyła mnie dość mocno jedna, teoretycznie drobna, lecz dla mnie istotna sprawa. „Zły brzeg” początkowo wydaje się być powieścią osadzoną w innym świecie, który jest pewną alternatywą naszego. Nie mamy podanych nazw, więc możemy podejrzewać, że w tej alternatywie absolutnie wszystko wygląda inaczej. Z czasem zaś dowiadujemy się, że bohaterowie są… katolikami. To absolutnie nijak nie ma się do całości: brakło mi tu konkretnego stwierdzenia dotyczącego w jakim świecie odbywa się akcja. W naszym? Czy jednak zupełnie wymyślonym?
Muszę też dodać, że w trakcie czytania miałam czasem wrażenie, że jednak wróciłam do „Dopóki nie zgasną gwiazdy”: choć tematyka jest inna to sam główny bohater wydał mi się stosunkowo podobny do Kacpra z pierwszego tomu cyklu. Ponadto tak jak i tam, tak i tutaj znajdują się mocne nawiązania do religii chrześcijańskiej. Z tym, że w tym przypadku pierwsza część powieści jest dość mięsista i widać w niej pewną… pasję do tego tekstu. W nowszej powieści autora chyba właśnie tego mi zabrakło.
Po przeczytaniu wstępu naprawdę wierzyłam, że będę mogła tę powieść wychwalać, dlatego niezmiernie żałuję, że tak potoczyła się moja przygoda z nią. Nie jest to wprawdzie zupełnie zła lektura. Zapewne sprawdzi się u czytelników młodszych, mniej wymagających, lub szukających w literaturze przede wszystkim mitologii słowiańskiej w formie licznych potworów w opowieści. Zaletą może okazać się też fakt, że to jednotomowa powieść, o które dziś w tym gatunku naprawdę trudno. Niemniej, ja się najzwyczajniej w świecie na „Złym brzegu” zawiodłam.

* * *

Kiedy to było? Z sześćdziesiąt lat temu. Był chłopcem, kiedy smukłe statki z Północy pokazały się na tych wodach. Wszystko zaczęło się o pierwszym brzasku, a przed południem był koniec. Ci, którzy nie zdążyli dopaść lasu na pierwszy okrzyk trwogi, zginęli najpierw.
Fragment „Złego brzegu” Piotra Patykiewicza

11 komentarzy:

  1. Lubię słowiańskie klimaty i na początku myślałam, że będę mogła po nią sięgnąć, ale raczej sobie ją odpuszczę Myślę, że te wady, na których się skupiłaś irytowałyby mnie zbyt mocno.

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba najgorszy sposób, w jaki książka może rozczarować :/ Ja z kolei ostatnio staram się unikać polskich autorów piszących o światach inspirowanych słowiańskim folklorem. Chyba mam jakiś uraz. Zawsze przy takich lekturach mam wrażenie, że wszystkie są na jedno kopyto i generalnie wyglądają jak wyjątkowo udane fanfiction "Wiedźmina", a nie nawet jak przeciętna, jakoś tam udana powieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby "Wiedźmin" był jakoś szczególnie słowiański... :P

      Usuń
  3. Patykiewicza dotąd nic nie czytałem, ale nie zachęciłaś :P. Zwłaszcza tymi katolikami - to wygląda prawie jak jakiś żart z czytelnika. A skojarzyło mi się z niesławnym serialem "Wiedźmin" - tam jak płonie świątynia w Ellander (pomińmy bezsens fabularny), słychać okrzyki "Jezu, pali się" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet tego nie pamiętam szczerze mówiąc. xD Ale ja chyba serialu nie widziałam. Poprzestałam na filmie.

      Usuń
  4. Pomijając już to, że Patykiewicz jest bardzo słaby na poziomie budowania zdania - typową przypadłością jego powieści i opowiadań jest to, że zaczyna się dobrze, a kończy żałośnie.

    I taka bardzo zabawna rzecz - ten facet ma wielki problem z napisaniem wyrazu "usta", w dziewięciu przypadkach na dziesięć napisze "wargi". Tak przypomniało mi się, bo znowu te wargi widzę na wrzuconym przez Ciebie fragmencie.

    Ta konkretna powieść Patykiewicza u mnie jest w ANTY-TOP 5 polskiej fantastyki. Autor może uznać za sukces, że jest to miejsce piąte, a nie pierwsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwi mnie, że po "Złym brzegu" nie wyleciał z pisania w ogóle i że jednak SQN dało mu szansę. xD Szczególnie, że jakiegoś mocnego rozwoju między debiutem (któremu można sporo wybaczyć), a kolejnymi książkami nie ma.
      Niby w tym przypadku "wargi" nie bolą, ale faktycznie, może coś w tym jest.
      Ja chyba jednak czytałam gorsze rzeczy. XD Pomijam, że amerykańskie młodzieżówki są często w ogóle poza skalą, ale mam na półce trochę takich bezsensownych, polskich rzeczy, kupionych za grosze na wyprzedaży.

      Usuń
    2. Mi się przypomina Ferrin, Katarzyny Michalak. Ona w ogóle pisać nie potrafi, a próba napisania przez nią fantasy ... Straszno i śmieszni xd

      Usuń
    3. Huh, Michalak z jednej strony bym przeczytała, by się pośmiać, ale z drugiej... papieru kupić nie kupię, a czytanie tego na laptopie mija się z celem. Po co wzrok niszczyć.

      Usuń
  5. A ja lubię pana Piotra, choć na tę konkretną pozycję nie mam ochoty :D

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony