poniedziałek, 10 maja 2021

Przebudzenie powietrza: nie uczę się na błędach

Młoda bibliotekarka odkrywa w sobie niezwykłą magię i musi dokonań trudnego wyboru. Czy woli wieść spokojne życie wśród książek oraz swoich przyjaciół, czy odkryje zupełnie nowy świat, pełen luksusów, ale i niebezpieczeństw?

 

Z Galerią Książki nie mam wiele styczności jako czytelnik. Znam ich pojedyncze tytuły, głównie te nieco starsze. Ostatnio miałam z tym wydawcą styczność przy lekturze „Królestwa mostu” Danielle L. Jensen, które okazało się bardzo typową młodzieżówką fantasy stworzoną dla nastoletnich dziewczyn.

Minął jednak ponad rok, lektura tego tytułu trochę zatarła mi się w pamięci, a ja postanowiłam skusić się (ponownie) nawet estetycznej okładce. Trafiło więc do mnie „Przebudzenie powietrza” Elise Kovy, pierwszy tom cyklu o tym samym tytule. I choć u nas jest to nowość, na rynku anglosaskim niekoniecznie: to powieść wydana w 2015 roku, a sama seria została już w całości napisana przez autorkę. Jak jednak wypada wnętrze pierwszego tomu?

Przebudzenie powietrza
Elise Kova
wyd. Galeria Książki, 2021
Przebudzenie powietrza, t. 1

Nie będę ukrywać. „Przebudzenie powietrza” jest tak generycznym tytułem, odhaczającym wszystkie możliwe punkty z młodzieżowego romansu fantasy (udającego, że wcale romansem nie jest, co też jest sztampowym działaniem), że w trakcie lektury po prostu załamywałam ręce. Na całe szczęście, nie jest długą powieścią: w końcu to zaledwie 340 stron.

To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, to styl, jakim napisana jest ta powieść. Mam wrażenie, że tu coś poszło nie tak na całej linii, od słabego tekstu autorki, potem przez niezbyt dobrą redakcję w oryginale, następnie przez nasze polskie tłumaczenie i ponownie: redakcje tłumaczenia. Język tej książki wygląda tak, jakby ktoś właściwie 1:1 tłumaczył oryginał i niewiele zmieniał, przez co np. pewne porównania albo zwroty językowe, może dobrze brzmiące w angielskim, w naszym rodzimym języku brzmią po prostu śmiesznie. Tekst jest poprawny i lekki, ale mający bardzo niską jakość literacką.

Przy premierze dzieła Kovy sporo osób było nim zainteresowanych przez wzgląd na nawiązania do biblioteki. Ta w historii występuje, ale nie gra wcale istotnej roli. Bohaterka mogłaby równie dobrze pracować jako kowal albo urzędnik i w praktyce niewiele by to zmieniło. Vhalla, bo tak się nazywa nasza siedemnastoletnia protagonistka, jest po prostu tą biedną, szarą myszką z pospólstwa… która niespodziewanie ma szansę wznieść się na szczyt przez posiadanie swoich nadzwyczajnych umiejętności.

Mimo magicznego wątku historia bardzo skojarzyła mi się z „Narzeczoną” Kiery Cass czy też jej „Rywalkami”. To powieść, która naprawdę realizuje wszystkie wątki związane z dziewczęcymi marzonkami. Szara myszka, w której wszyscy są zakochani? Jest. Przyjaciółka, za którą jest gotowa oddać życie? Zrobione. Spanie w pałacu, jedzenie pyszności i branie udział w balach? Też jest! Sama intryga związana z jej mocami zdaje się nie być szczególnie istotna, zwłaszcza że Kova, zamiast skupić się np. na rozpisaniu nauki magii, woli pisać romanse.

Vhalla nie jest zresztą zbyt sympatyczną postacią, przynajmniej w moim mniemaniu. To dziewczyna, która bawi się chłopcami znajdującymi się w jej otoczeniu, odpowiadając na ich zaloty, mimo że wcale nimi zainteresowana „w ten sposób” nie jest. Jak na oczytaną dziewczynę również w gruncie rzeczy niewiele wie o otaczającym ją świecie. Narracja podkreśla, że bohaterka wiele czyta, ale tak naprawdę gdy inni bohaterowie pytają się jej, czy coś o danej rzeczy wie, ona zaprzecza. Kończy się to zwykle dość toporną ekspozycją, bez której czasem naprawdę można byłoby się obejść.

System magiczny może byłby ciekawy, gdyby nie fakt, że moce Vhalli, przynajmniej w tym tomie, są dość randomowe i niezbyt dobrze wyjaśnione. Ona robi COŚ, w różnych momentach, rzadko powracając do zaprezentowanych wcześniej możliwości. Jej wachlarz umiejętności jest dość duży, ale naprawdę nieszczególnie konkretny, mimo że chyba z założenia magia tego świata miała być raczej po tej „twardej” stronie.

Należy też zwrócić uwagę na to, że „Przebudzenie powietrza” jest właściwie wstępem do właściwej fabuły. Dopiero w tomie drugim powinny pojawić się poważniejsze wątki, choć jak znam tego typu literaturę… wcale nie liczę na to, że kolejna część będzie znacznie poważniejsza. Samego romansu komentować nie mam po co. Mimo sporej ilości adoratorów Vhalli każdy, kto zna, choć dwie czy trzy podobne książki raczej będzie znał zakończenie jej relacji po wymianie kilku pierwszych słów między postaciami.

Jeśli miałabym podać jakąś zaletę książki to być może byłby to jej sam początek. Nie jest on może szczególnie dobry, ale ma kilka ciekawych rozwiązań, zaskakuje również odrobiną brutalności… tylko szkoda, że następnie brutalność znika i historia robi się słodko-cukierkowa, nawet w tych teoretycznie „mocnych” chwilach.

Nie powiedziałabym, by „Przebudzenie powietrza” było książką szczególnie szkodliwą (choć może troszeczkę tak). Nie jest też nadmiernie męczące, czytać to się da – a mimo wszystko, to jest już coś przy powieści młodzieżowej tego typu. Tylko czy naprawdę to jest ta wyżyna, na którą chcemy, by autorzy się wzbijali? Ja naprawdę liczę, że kiedyś trafię na powieść dla tego konkretnego targetu, która przy okazji będzie po prostu dobrą książką. Życzę tego zarówno sobie, jak i wszystkim czytelnikom, bo mam wrażenie, że jednak zasługujemy na nieco więcej.



Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!

Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl

7 komentarzy:

  1. Wersja angielskojęzyczna była okej. Całość nie zachęciła mnie jednak jakoś do kolejnych części.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że w oryginale jest nieco lepiej. :| Ja raczej cyklu kontynuować nie będę.

      Usuń
  2. Tak się zastanawiam czy mam w biblioteczce choć jedną książkę od tego wydawcy... Nic mi na myśl nie przychodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może coś z cyklu o Percy'm Jacksonie? Oni go wydawali, a to dość popularna rzecz dla dzieciaków.

      Usuń
    2. Nie. Owszem, kojarzę autora, ale nie czytałem. W ogóle z całej oferty Galerii Książki (teraz przejrzałem) zacząłem tylko czytać jedną książkę Trudi Canavan - nie dokończyłem, na szczęście z biblioteki, nie kupiona. Kojarzę jeszcze takie nazwiska jak Cinda Williams Chima, Karen Miller, Victor Milan i Stuart Hill, bo kiedyś we wszystkich Empikach leżały ich książki w dziale fantastyka. Ale to wszystko chyba przygodówki dla dzieciaków.

      Usuń
    3. Tak, oni skupiają się na rzeczach dla młodzieży i chyba teraz próbują swoich sił w takich typowo nastolatkowo-romansowych książkach coraz mocniej. Coś od Chimy czytałam, ale to była taka klasyczna książka dla starszych dzieci/młodszej młodzieży. A Riordan miał ciekawy pomysł na świat, który przy okazji zainteresował wiele osób mitologią grecką, tylko z wykonaniem jednak było trochę gorzej.

      Usuń
  3. Zapewne przeczyta, bo mam ogromną słabość do takich książek i świetnie poprawiają mi humor, ale strasznie szkoda, że ta biblioteka to tylko taka wzmianka, mogłoby z tego wyjść coś naprawdę fajnego :)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony