Poniżej przedstawiam właśnie wyciśnięte z pod palców kilka słów, kilka zdań, które niby tworzą całość... Nie sądzę, by było z tego coś więcej, ale miałam ochotę napisać i opublikować... więc jest. Kto chce, niechaj czyta, mimo, że to wstęp wstępu. Powodzenia.
***
Ahelis Lyonette Najmłodsza z rodu Surinari, pani na
Koronie Gór Wilkołaczych. Najbardziej ukochana córka Pana Herindell, Wulfnotha
Warfa Potężnego, który doprowadził swe miasto do rozkwitu. Dziecko, zrodzone z
lodowej róży i pocałunku wiatru. Śnieżynka. Pani Śniegu. Siostra Wilkołaka.
Kartka papieru zaczęła roić się od małych, zgrabnych
literek: delikatna, blada dłoń stawiała je szybko, nerwowo, czasem dziurawiąc
papier. Tyle nazw... Która najładniejsza? Ahelis Lyonette... czemu najmłodsza?
Nie lubiła tego przydomka. Ale pani na Koronie Gór Wilkołaczych brzmiało już zdecydowanie lepiej. Bo i
władała, a jakże. Służba przynosiła jej do pokoju codzienne raporty, mówiła, co
się dzieje, tłumaczyli, jak rozwiązać problemy. A ona słuchała. Słuchała do
końca z cierpliwością godną wielkiej pani. A potem, ze skinieniem głowy i
uroczym uśmiechem mówiła, że to, co mówią jest racją, po czym odsyłała ich, aby
rozwiązali problemy wedle swojej woli. Bo jaką byłaby władczynią, gdyby
zabierała ludziom wolność, gdy dobrze prawili?
Kolejne... najbardziej ukochana córka pana
Herindell... brzmi iście pięknie, choć ona nigdy tej miłości nie poczuła.
Słyszała wiele opowieści o ojcach, którzy za swe dzieci oddają życie, Wulfnoth
jednak musiał zajmować się miastem... i nie miał czasu na wizyty w zaśnieżonej
Koronie. Służba jednak zawsze powtarzała jej, że jest szczęściarą. Nie każdy
ojciec przecież daje w prezencie zamek! Wierzyła więc służbie, bo niewiele
innego jej zostało.
Dziecko lodowej róży i wiatru było śliczne. Lubiła
róże... wprawdzie, widziała je tylko na malowidłach, które czasem przynosił jej
ojciec, ale musiały pachnieć pięknie. A wiatr? Uwielbiała go słuchać. Tu, w jej
wierzy, często świstał. I nie raz był jej jedynym kompanem... tak jak teraz.
Śnieżynka było urocze, Pani Śniegu dostojne, zaś Siostrą
Wilkołaka nazywała ją służba. Ponoć przez jej duży apetyt... Tą nazwę lubiła
najmniej.
Ahelis Lyonette przestała pisać, spoglądając na
swoje dzieło: zapisaną kartkę, pościel oraz palce poplamione atramentem oraz słowa,
które podobno oznaczały tyle, co ona... Była w tych słowach. Czy ich jednak nie
było za dużo na taką istotkę, jak ona? Była tylko blondwłosą, chuderlawą
dziewczyną, która nie miała żadnych szans na zamążpójście. Bo może i miała
posag, ale nie nadawała się do rodzenia dzieci, a to w tak słabo zaludnionym
miejscu liczyło się najbardziej. Przynajmniej to zawsze mówiła jej niania. Za
często chorowała. Podobno wieża miała pomóc... zaczarowana przez jakiegoś
sławnego maga tak, aby nigdy nie było w niej zimno, nie ważne, jaka zawieja
panowała na zewnątrz miała zapewnić dziewczynie zdrowie. Nie pomogło, jednak
jej ojcu tak spodobał się ten pomysł, że dostała zakaz opuszczania jej jakieś
dwanaście lat temu. Teraz miała szesnaście... i swój kąt opuściła od tego czasu
ledwie kilka razy. Służba ją kochała, ale ojca się bała, a strach jest
potężniejszy od uwielbienia. Nie narzekała jednak. Taki był jej los, a ona,
jako prawdziwa pani na Koronie Gór Wilkołaczych miała zamiar przyjąć go bez
słowa.
Z resztą, na co miałaby narzekać? To było jej życie.
Jej i już. Innego nigdy nie było i Ahelis Lyonette nie miała poczucia, że coś
traci, czy czegoś jej brakuje.
Tylko czasem było jej smutno... tylko czasem. Ale wtedy
trzeba było zacisnąć zęby. Wyzdrowieć. I liczyć, że jakiś wielko pan zechce
ożenić się z taką chuderlawą księżniczką jak ona.
Odłożyła kartkę, podkładkę i pióro na szafkę obok
łóżka, wykonaną z niezwykle cennego w samym środku gór, bukowego drewna. Chwilę
później, Ahelis Lyonette ostrożnie podniosła kołdrę i wyszła z łóżka odziana w
lekką, białą koszulę sięgającą do jej kolan. Podeszła do jednego z czterech
okien - tego największego, przy którym można było usiąść na jedwabych
poduszkach. To było jedno z ulubionych miejsc Ahelis Lyonette, przy którym nie
raz zasypiała, mimo, że jako dziewczynka przeraźliwie się go bała: wicher
dudnił w szybę, zza której widać było teraz tylko poranne chmury oraz płatki
śniegu tańczące swój dziki taniec. Usiadła, jak zwykła zwykle. Po śniadaniu,
które zjadła około godziny temu powinna się ubrać, aby wyglądać tak, jak dama
powinna, nie śpieszyło się jej z tym jednak. Oj, nie była dziś zbyt pracowita!
Chyba złapało ją coś, co niania zwykła nazywać leniem. A mogła przecież tyle
zrobić! Przeczytać jedną z książek, lub traktatów, które leżały na wielkiej
półce i pod nią, ponieważ przestały się już na niej mieścić. Mogła też szyć. Na
prawdę, umiała przepięknie szyć! Nawet niania ją chwaliła, a ona nigdy się nie
myliła! A była tak surowa! Co mogła jeszcze robić... grać na lutni. Lubiła
muzykę. Lubiła grać i śpiewać do jej taktu. Jej lutnia więc była już wysłużona,
jednak Ahelis Lyonette nie chciała nowej. Ta była jej, jej ulubiona, jej
ukochana... jej przyjaciółka, dzięki której była nie tylko panią na Koronie,
ale również panią muzyki!
Zawsze mogła napisać do ojca... ale ten nigdy nie
odpowiadał, nie miał na to czasu... dlatego raczej do niego nie pisała. Bo nie
chciała znów poczuć tego dziwnego, nieprzyjemnego uczucia, którego wolała nie
nazywać. Najchętniej udawałaby, że go nie ma, jednak czasem... czasem po prostu
się nie dało.
Mogła też wezwać nianie... ale ta będzie pewnie
narzekać, że Ahelis Lyonette zawraca jej głowę, gdy ona musi zapewnić jej
jedzenie, czyste stroje oraz inne środki potrzebne do przeżycia. Jeśli nie
przyszła sama, zawsze narzekała. Dlatego dziewczyna nie miała zamiaru jej
wzywać. Po co, skoro równie dobrze może zająć się sama sobą?
Ahelis Lyonette pamiętała, że w innych częściach
zamku mury zawsze były zimne, nawet, gdy kominek się iskrzył - w jej komnacie
tak nie było. Zawsze były ciepłe, dlatego mogła się o nie swobodnie opierać.
Ale zawsze była ciekawa jednej rzeczy. Gdy unosiła głowę w górę, widziała
również kamień, podtrzymywany przez kilka grubych, sosnowych pni. Czy tamten
kamień też jest zimny? Miała takie marzenie... by tam się wspiąć, dotknąć... i
móc siedzieć pod dachem. Może głupie, może dziecinne, ale to było chyba jedyne
miejsce w jej samotni, które przez nią nie zostało dokładnie zbadane z powodu
braku środków. Czasem śniło jej się, że unosi się w górę i siada tam u góry...
Kiedyś nawet opowiedziała o tym niani. Ale wtedy ta na nią nakrzyczała i Ahelis
Lyonette nauczyła się, że nie wolno o takich rzeczach mówić na głos. W ogóle,
nie mogła za wiele mówić. To znaczy, mogła, ale do osób urodzonych tak wysoko,
jak ona. I do niani. Tych pierwszych zaś
brakowało, a niania nie lubiła gadulstwa. Struny głosowe służyły więc jej tylko
do wydawania rozkazów i śpiewu.
Nie siedziała przy oknie długo. Chmury nie rzedły,
więc nie dało się przez nie nic dostrzec. Wstała więc i podeszła do swojej
dużej, drewnianej szafy z której wyciągnęła jasną suknie. Już po chwili ubrała
się w nią, po czym podeszła do toaletki i chwyciła grzebień. Uwielbiała swoje
włosy - sięgające za pas, złote fale przyprawiały ją o dumę. Rozczesywała je
więc z radością i chęcią, bo jak mogłaby inaczej? Nuciła przy tym cichutko
spokojną melodię, która - mimo, że niemal szeptana - rozniosła się echem po
komnacie.
Po ubraniu się chwila czytania w łóżku. Po czytaniu
muzyka. Gdy poczuła zmęczenie, wróciła na chwilę do łóżka, znów z jakimś traktatem.
Później wpadła służąca, poinformować, jak maja się sprawy na zamku. Była
zamieć. Północna Wieża musiała zostać naprawiona, parobkowie już pracują. Poza
tym brakło siana dla koni, na razie dostają słomę, oby pasza do jutra dotarła.
A niania wpadnie później. Obiad lada moment.
Obiad. Potem próba napisania listu do ojca. I wyrzucenie
tej próby pod łóżko, jak zwykła robić. W końcu odwiedziny niani - starszej, acz
tęgiej kobiety o surowym wyrazie twarzy.
- No, kochana Ahelis Lyonette, jak minął ci dzień?
Grałaś? Szyłaś? No, skoro nie, to poćwiczmy, co ty na to? Chce zobaczyć, jak
zwinnie pracują twoje rączki. Śnieżynko, nie, nie idź, sama przyniosę, jeszcze
zasłabniesz! I nie marudź, że dobrze się czujesz! Kto się zna lepiej na
chorobach? Ja? Czy ty? Oczywiście, że ja! Wyszywamy serwatki? Twój ojciec je
uwielbia, Śnieżynko. Ach, dziś po południu odbędzie się oficjalny przegląd
straży...
- Straż.. straż? Ojciec przyjechał? Przyjechał, tak?
Bez niego straż nie sprawdza..
- Ahelis Lyonette, spokój! Zachowuj się, jak na damę
przystało. Ojciec jest, ale nie ma wiele czasu, a zamek wymaga renowacji. Może
przyjdzie do ciebie.
- Ale ja mogę do niego pójść! Sama! Pomogę mu!
- Dziecko, czy ty nie widzisz, jaka jesteś słaba?
Szyj lepiej. I uważaj na straż, dużo młodych się pojawiło, co służką zaglądają
w majtki... jeśli tylko mogą. Pewnie do ciebie nikt taki nei przyjdzie, ale kto
wie...
- Tak nianiu, tak, kto wie...
Ahelis Lyonette westchnęła i zamilkła, skupiając się
na wyszywaniu serwetki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.