piątek, 9 marca 2018

Bóg Imperator Diuny: Rozmowy o władzy

Minęło wiele wieków. O Diunie już nikt nie pamięta: przez transformacje ekologiczną nosi teraz nazwę Rakis. Czerwie wyginęły, a planetą rządzi Bóg Imperator, strzegący zebranego przez lata melanżu. Młoda Artydka przeciwstawia się swojemu władcy i krewnemu, wykradając plany jego cytadeli. Niedługo potem na Diunę przybywa Hwi Nori, kobieta stworzona po to, by zdobyć serce Boga Imperatora.

Myślałam, że wiem już, o co chodzi w tym cyklu. Że rozumiem autora i że raczej nie zaskoczy mnie już formą swoich „Kronik Diuny”. A jednak... udało mu się to, choć jednocześnie uważam, że czwarty tom serii jest najsłabszym, jaki do tej pory poznałam.
Tom pierwszy był prostą historią z przepiękną ekspozycją ciekawego świata przedstawionego. Drugi i trzeci skupiał się na grze politycznej, bazując na tym, co zostało zbudowane. Czwarty zaś znów odstaje od całości, bo tym razem Herbert przedstawia nam przede wszystkim... rozważania na temat władzy.
Tytuł: Bóg Imperator Diuny
Tytuł serii: Kroniki Diuny
Numer tomu: 4
Autor: Frank Herbert
Tłumaczenie: Marek Michowski
Liczba stron: 496
Gatunek: science-fiction
Wydanie: Rebis, Poznań 2009
Większa część „Boga Imperatora Diuny” to nie jest wcale historia jako taka. Tak naprawdę dzieje się tu niewiele, a to, co istotne dla fabuły, ma miejsce na początku i na jej końcu. Pozostała część to dyskusje Boga Imperatora z podwładnymi, skupiające się na moralności władcy. Herbert razem z bohaterami rozważa, kiedy tyran jest tyranem i na ile takowy może sobie pozwolić. Nie powiedziałabym jednak, że są to nadzwyczaj odkrywcze rzeczy, a w chwili, gdy taki stan rzeczy ma miejsce przez około trzysta stron powieści, naprawdę potrafi zmęczyć.
Nie wiem jak Wy, ale ja zawsze dziwnie się czuje, gdy autor podaje niebotyczne, olbrzymie liczby, których nie potrafię objąć do końca umysłem, podając czas akcji. Gdy widzę, że powieść dzieje się w pięciotysięcznym którymś tam roku zwykle w głowie zapala mi się alarm. „Bóg Imperator Diuny” nie jest wyjątkiem. Autor przesuwa akcje o tysiąclecia i chociaż jest to dobrze uargumentowane to dalej ta zmiana nieco mnie kuła, zwłaszcza, że świat przez tyle lat nie zmienił się aż tak, jak można byłoby przypuszczać. Wprawdzie istnieje na to dobre wytłumaczenie (niezmienna od lat władza), ale ten przeskok i tak jest niewiarygodnie mały.
W czwartym tomie „Kronik Diuny” najczęściej obserwujemy Boga Imperatora: to on jest centrum i głównym tematem powieści, co z resztą możemy poznać po tytule. Umyślnie nie zdradzam jego imienia ­– ten, kto zna część poprzednią i tak wie, o kim mówię. W każdym razie to bohater ciekawy, biorąc pod uwagę długość jego życia i naprawdę zgrabne posługiwanie się słowem. Niestety, jednocześnie rzadko obserwujemy go w akcji  i tak naprawdę nie mamy kiedy się o niego martwić, a co za tym idzie: nie mamy jak się do niego przywiązać. Poza nim mamy cztery w miarę istotne fabularnie postacie, z czego jedną znamy z poprzedniego tomu. Z trójki nowych najbardziej wyróżnia się chyba Siona, młoda Atrydka i buntowniczka, która po prostu ma w sobie ikrę. Hwi Nori, kobieta przysłana, by uwiodła Boga Imperatora, jest zaś po prostu zbyt idealną bohaterką, by można było w nią w pełni uwierzyć.
Chociaż styl Herberta dalej jest piękny, to przez nadmiar dialogów jego barwne opisy po prostu w czwartym tomie giną niemal zupełnie. Jednocześnie bardzo mała ilość wydarzeń sprawia, że to naprawdę nie jest książka dla każdego. Dla mnie jest istotna, ponieważ bardzo cenię sobie cykl jako całość, ale gdyby nie moje przywiązanie do uniwersum i rozwinięcie go w jakimś stopniu, prawdopodobnie prędko bym ją odłożyła.
Co jednak się stanie, jeśli wyłączymy rozważania na temat władzy? Przede wszystkim prostą historię o buncie i różnicy między pokoleniami. Dobrą i mającą wpływ na historię uniwersum, ale nie zachwycającą. Nieco nad tym ubolewam, bo kilkanaście pierwszych stron dało mi nadzieję, na prostą, ale nostalgiczną historię o młodej postaci, która musi pokonać „złego władcę”, aby wyzwolić swój lud. Niestety, ten wątek jest odsunięty na zbyt daleki plan, bym mogła w pełni się nim cieszyć.
„Bóg Imperator Diuny” to książka dla ludzi cierpliwych. Tych, którzy cenią sobie uniwersum Herberta samo w sobie i chcą wiedzieć, co wydarzyło się dalej. Inne osoby mogą się naprawdę od tej powieści porządnie odbić.

* * *

Zagraciliśmy tylko krajobraz. Drzewa, domy, ogrody są zawadą. Oko nie może cieszyć się niespodzianką. (...) W takim krajobrazie nie ma miejsca na swobodę ducha. Czy nie dostrzegasz tego? Nie możesz tu chłonąć otwartości wszechświata. Wszystko ma zamknięte: drzwi, lufciki, klapy! (...) Taka okolica jak ta zmusza cię, byś w sobie szukała tej wolności, którą zdołasz znaleźć. Większość ludzi brak jednak siły, aby tam ją odszukać.

Fragment „Boga Imperatora Diuny” Franka Herberta



6 komentarzy:

  1. Szkoda, że, jak dotąd, jest to najgorsza część tego cyklu, bo z tego co piszesz pomysł był bardzo ciekawy. Muszę się przyznać, że nie słyszałam o tej serii i tym autorze, ale wydaje mi się, że najwyższy czas się nim zainteresować, zwłaszcza, że klimatycznie i opisowo powieści zapowiadają się dość dobrze. Jeśli spodobają mi się pierwsze tomy, to dotrę i do tego.
    Pozdrawiam ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety do mnie również nie przemawiają lata kilka tysięcy na przód, nie potrafię się wczuć w tak odległą przyszłość.

    zksiazkanakanapie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety trochę nie moja tematyka 😕

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę w końcu pożyczyć od Brata, on zebrał całą kolekcję!

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony