wtorek, 27 czerwca 2017

Diuna: Utracone królestwo

Niby o klasyce science-fiction powinnam słyszeć już lata temu, ale prawda jest taka, że dopiero w grudniu 2015 coś więcej o tej serii się dowiedziałam, gdy kupowałam „Diunę” na prezent... Już wtedy wiedziałam, że chce ją przeczytać, mimo że trochę się jej bałam. W końcu to sci-fi, mogło nie być do końca przyjemnie. Jeśli chcecie wiedzieć, czy moje obawy były słuszne, zapraszam do recenzji.

Tytuł: Diuna
Tytuł serii:  Kroniki Diuny / Diuna
Numer tomu: 1
Autor: Frank Herbert
 Liczba stron: 670
Gatunek: science-fiction

Książę Leto I Atryda razem ze swoją rodziną i armią przenosi się na oddaną mu w lenno Diunę – niezwykle cenną planetę, na której znajdują się jedyne we wszechświecie złoża melanżu. Choć od początku spodziewa się spisku, nie udaje mu się go uniknąć. Planeta szybko wpada w ręce jego największych wrogów.


Piękna, złota oprawa „Diuny” aż kusi i zmusza, by sięgnąć po książkę Herberta. Wszystko wewnątrz niej też krzyczy: klimatyczne i minimalistyczne ilustracje, pięknie zaprojektowane rozdziały. Nawet papier: gładki, niezbyt gruby, ale wyraźnie lepszy, niż w większości wydań. Tej książce po prostu nie da się oprzeć, jeśli leży swobodnie na półce.
To wydanie zachęca do czytania, jednak tak na prawdę to, co kryje się wewnątrz niej jest jeszcze lepsze. Choć „Diuna” to klasyka science-fiction czyta się ją jak baśniowe fantasy. Po raz pierwszy została wydana w 1965 roku, dlatego wszystko, co tam było nauką dziś już się zestarzało na tyle, by przypominać właśnie coś baśniowego, mimo że niby mamy tu i różne planety, i statki kosmiczne. One jednak odgrywają w „Diunie” tylko dodatkową rolę, bo tak naprawdę to, co jest najbardziej istotne dzieje się na samej planecie.
Narracja trzyma się na dystans od bohaterów. Autor pisze w sposób bardzo elegancki, bardzo baśniowy i – po prostu – przepiękny. Tego nie połyka się w ciągu chwili: ta książka chyba stworzona jest po to, by cieszyć się każdym słowem i zdaniem na niej napisanym. Styl Herbrta przypomina mi trochę sposób pisania Le Guin, ale jest od niego nieco mniej filozoficzny i zdecydowanie mniej męczący, co sprawia, że czytanie „Diuny” jest czystą przyjemnością. Muszę dodać, że autor dość często podaje nam na tacy myśli bohaterów oraz często skacze narracją pomiędzy postaciami, ale robi to w sposób tak dobrze wyważony, że w przypadku tej książki odbieram to jako zaletę.
Choć ta książka ma niemal siedemset stron nie dzieje się na niej aż tak dużo, jakby mogło: fabuła „Diuny”, choć trzymająca w pewnym napięciu, raczej nie pędzi jak szalona. By nie było, lektura nie jest przy tym nudna, ani przegadana. Jak to w przypadku nieco starszej fantastyki bywa, Herbert skupił się na zbudowaniu stosunkowo prostego spisku oraz opisie świata. Świata, który żyje i zachwyca swoimi barwami, mimo że sama planeta, na której dzieje się akcja jest pokryta pustynią, a bohaterzy muszą bezustannie troszczyć się owodę.
Jednym z głównych bohaterów jest syn księcia Leto, Paul Artyda. Na początku historii ma ledwie piętnaście lat, ale niech Was to nie zmyli: ta książka to nie jest literatura młodzieżowa. Młody następca tronu w żadnym razie nie zachowuje się jak dziecko, poza tym bezustannie ma wsparcie wśród starszych od siebie i bardziej doświadczonych postaci. Paul, jak i każdy inny bohater tej powieści ma na jej kartach odpowiednią ilość miejsca i choć jest ich całkiem sporo, nie da się wśród bohaterów pogubić, co także uważam za wielką zaletę „Diuny”.
Jak już wspominałam, choć jest to science-fiction powieść czyta się jak książkę fantasy.  Nic dziwnego, bo w końcu mamy tu sporo nawiązań do tego gatunku. Mamy w końcu imperium i monarchię, która jest typowa dla tej bardziej baśniowej odmiany fantastyki Mamy sporą ilość obrzędów rytualnych, mamy „magiczne” stworzenia w postaci czerwi, a w końcu – mamy kapłanki i rozbudowaną religię, co dodaje powieści ogromnej ilości mistycyzmu. Choć nie jest to lektura bardzo lekka (jak to już bywa z klasyką) to na pewno nie stoi opisami naukowymi, skupiając się bardziej na samej kulturze mieszkańców Diuny.
Gdybym miała porównać tę książkę do innych, powiedziałabym, że ta historia jest jak trochę mniej rozbudowana "Pieśń lodu i ognia" w wersji science-fiction, napisana nieco podobnie do powieści Le Guin, ale w sposób o wiele mniej męczący i po prostu ładniejszy. Wydaje mi się, że takie połączenie jest właściwie idealne.
Przeczytałam, poznałam i gorąco polecam wszystkim. „Diuna” nie tylko przepięknie wygląda na półce, ale także zachwyca tym, co ma w środku.

* * *

We wszystkich rzeczach przewija się motyw będący częścią naszego wszechświata. Jest w nim symetria, elegancja i wdzięk- owe przymioty, które zawsze odnajdujemy w tym, co wychwytują prawdziwi artyści. Możemy go napotkać w przemijaniu pór roku, w tym, jak piasek ściele się po grani, w pękach gałązek krzewu Corvillea mexicana albo w żyłkach jego liści. Próbujemy kopiować te motywy w życiu swoim i społeczeństwa, poszukując rytmów, tańców i kształtów, które niosą ukojenie. Można jednak zauważyć niebezpieczeństwo w znalezieniu doskonałości ostatecznej. Jest oczywiste, że plan ostateczny zawiera swoją własną stałość. W takiej doskonałości wszelkie rzeczy zmierzają ku śmierci.

Fragment „Diuny” Franka Herbrta



zBLOGowani.pl
Książka bierze udział w akcji strony zblogowani.pl

10 komentarzy:

  1. To wydanie jest piękne, prawda? Dostałam je już daaawno na urodziny i nie miałam czasu się zabrać (to będzie druga lektura Diuny), ale właśnie przywiozłam ją sobie z domu i w lipcu na pewno znajdę dla niej czas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie... coraz bardziej doceniam Rebis za ich wydania, przykładają się.

      Usuń
  2. To już wiem za co się wezmę, jak skończę z Ziemiomorzem <3 Bałam się Diuny, ale widzę, że nie mam czego i są ogromne szanse, że mi się spodoba

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro nieco lżejsze od powieści Le Guin i podobne do fantasy, to może kiedyś się zabiorę za Diunę. Wcześniej właśnie bardzo przerażało mnie to sci-fi, którego nie lubię :D.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dużym grzechem dla mnie byłoby nie zapisanie tego tytułu. Mój brat bardzo lubuje się w powieściach sci-fi. Od jakiegoś czasu również do tego gatunku się przekonałam. Intryguje mnie jeszcze czas, w którym książka powstała i baśniowe opisy.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Diuna"... Pamiętam swój sceptycyzm zanim po nią sięgnęłam, a później coraz większy zachwyt kiedy ją czytałam. :) Ma w sobie magię. Żałuję, że nie czytałam kolejnych tomów - trzeba to będzie w końcu nadrobić. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wydanie rzeczywiście przepiękne, takie książki aż chce się czytać bardziej. Co do samej Diuny to mam mieszane uczucia, zwłaszcza do kolejnych tomów, bo pierwszy jeszcze czytało mi się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Diuna" to dla mnie książka nr 1. Nie ma dla mnie doskonalszej powieści. Postacią Leto i Paula byłam tak zafascynowana, że wprost marzyłam o spotkaniu takich ludzi. Książka jest niewątpliwie dla dorosłych, ale nawet w dojrzałych czytelnikach może wzbudzić te najgorętsze, takie uroczo młodzieńcze fascynacje. Wydanie rzeczywiście piękne, warte swojej ceny. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam w domu jakieś stare wydanie "Diuny", jeszcze w dwóch tomach. Przyznaję, zdecydowanie nie zachęcało do czytania, poza tym fakt, że jest to science-fiction... Ale skoro ma w sobie tylko baśniowości, myślę, że jednak zdecyduję się na prozę Herberta.

    OdpowiedzUsuń
  9. Diunę przeczytałem tylko jeden raz - wszystkie części według chronologii od 1 do ostatniej. Nigdy już do niej nie wrócę, bo jest to za dobre co pozostawiła mi w pamięci. Tak samo jak saga Roboty Asimova - równie genialne, równie głębokie i równie nieskończenie fantastyczne.

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony