Niby
o klasyce science-fiction powinnam słyszeć już lata temu, ale prawda jest taka,
że dopiero w grudniu 2015 coś więcej o tej serii się dowiedziałam, gdy
kupowałam „Diunę” na prezent... Już wtedy wiedziałam, że chce ją przeczytać,
mimo że trochę się jej bałam. W końcu to sci-fi, mogło nie być do końca
przyjemnie. Jeśli chcecie wiedzieć, czy moje obawy były słuszne, zapraszam do
recenzji.
Tytuł: Diuna
Tytuł serii: Kroniki Diuny / Diuna
Numer tomu: 1
Autor: Frank Herbert
Liczba stron: 670
Gatunek: science-fiction
Książę Leto I Atryda razem ze
swoją rodziną i armią przenosi się na oddaną mu w lenno Diunę – niezwykle cenną
planetę, na której znajdują się jedyne we wszechświecie złoża melanżu. Choć od
początku spodziewa się spisku, nie udaje mu się go uniknąć. Planeta szybko
wpada w ręce jego największych wrogów.
Piękna,
złota oprawa „Diuny” aż kusi i zmusza, by sięgnąć po książkę Herberta. Wszystko
wewnątrz niej też krzyczy: klimatyczne i minimalistyczne ilustracje, pięknie
zaprojektowane rozdziały. Nawet papier: gładki, niezbyt gruby, ale wyraźnie
lepszy, niż w większości wydań. Tej książce po prostu nie da się oprzeć,
jeśli leży swobodnie na półce.
To
wydanie zachęca do czytania, jednak tak na prawdę to, co kryje się wewnątrz
niej jest jeszcze lepsze. Choć „Diuna” to klasyka science-fiction czyta się ją
jak baśniowe fantasy. Po raz pierwszy została wydana w 1965 roku, dlatego
wszystko, co tam było nauką dziś już się zestarzało na tyle, by przypominać
właśnie coś baśniowego, mimo że niby mamy tu i różne planety, i statki
kosmiczne. One jednak odgrywają w „Diunie” tylko dodatkową rolę, bo tak
naprawdę to, co jest najbardziej istotne dzieje się na samej planecie.
Narracja
trzyma się na dystans od bohaterów. Autor pisze w sposób bardzo elegancki, bardzo
baśniowy i – po prostu – przepiękny. Tego nie połyka się w ciągu chwili: ta
książka chyba stworzona jest po to, by cieszyć się każdym słowem i zdaniem na
niej napisanym. Styl Herbrta przypomina mi trochę sposób pisania Le Guin, ale
jest od niego nieco mniej filozoficzny i zdecydowanie mniej męczący, co
sprawia, że czytanie „Diuny” jest czystą przyjemnością. Muszę dodać, że autor
dość często podaje nam na tacy myśli bohaterów oraz często skacze narracją
pomiędzy postaciami, ale robi to w sposób tak dobrze wyważony, że w przypadku
tej książki odbieram to jako zaletę.
Choć
ta książka ma niemal siedemset stron nie dzieje się na niej aż tak dużo, jakby
mogło: fabuła „Diuny”, choć trzymająca w pewnym napięciu, raczej nie pędzi jak
szalona. By nie było, lektura nie jest przy tym nudna, ani przegadana. Jak to w
przypadku nieco starszej fantastyki bywa, Herbert skupił się na zbudowaniu
stosunkowo prostego spisku oraz opisie świata. Świata, który żyje i zachwyca
swoimi barwami, mimo że sama planeta, na której dzieje się akcja jest pokryta
pustynią, a bohaterzy muszą bezustannie troszczyć się owodę.
Jednym
z głównych bohaterów jest syn księcia Leto, Paul Artyda. Na początku historii
ma ledwie piętnaście lat, ale niech Was to nie zmyli: ta książka to nie jest
literatura młodzieżowa. Młody następca tronu w żadnym razie nie zachowuje się
jak dziecko, poza tym bezustannie ma wsparcie wśród starszych od siebie i
bardziej doświadczonych postaci. Paul, jak i każdy inny bohater tej powieści ma
na jej kartach odpowiednią ilość miejsca i choć jest ich całkiem sporo, nie da
się wśród bohaterów pogubić, co także uważam za wielką zaletę „Diuny”.
Jak
już wspominałam, choć jest to science-fiction powieść czyta się jak książkę
fantasy. Nic dziwnego, bo w końcu mamy
tu sporo nawiązań do tego gatunku. Mamy w końcu imperium i monarchię, która
jest typowa dla tej bardziej baśniowej odmiany fantastyki Mamy sporą ilość
obrzędów rytualnych, mamy „magiczne” stworzenia w postaci czerwi, a w końcu –
mamy kapłanki i rozbudowaną religię, co dodaje powieści ogromnej ilości mistycyzmu.
Choć nie jest to lektura bardzo lekka (jak to już bywa z klasyką) to na pewno
nie stoi opisami naukowymi, skupiając się bardziej na samej kulturze
mieszkańców Diuny.
Gdybym miała porównać tę książkę do innych, powiedziałabym, że ta historia jest jak trochę mniej rozbudowana "Pieśń lodu i ognia" w wersji science-fiction, napisana nieco podobnie do powieści Le Guin, ale w sposób o wiele mniej męczący i po prostu ładniejszy. Wydaje mi się, że takie połączenie jest właściwie idealne.
Przeczytałam,
poznałam i gorąco polecam wszystkim. „Diuna” nie tylko przepięknie wygląda na
półce, ale także zachwyca tym, co ma w środku.
* * *
We
wszystkich rzeczach przewija się motyw będący częścią naszego wszechświata.
Jest w nim symetria, elegancja i wdzięk- owe przymioty, które zawsze
odnajdujemy w tym, co wychwytują prawdziwi artyści. Możemy go napotkać w
przemijaniu pór roku, w tym, jak piasek ściele się po grani, w pękach gałązek
krzewu Corvillea mexicana albo w żyłkach jego liści. Próbujemy kopiować te
motywy w życiu swoim i społeczeństwa, poszukując rytmów, tańców i kształtów,
które niosą ukojenie. Można jednak zauważyć niebezpieczeństwo w znalezieniu
doskonałości ostatecznej. Jest oczywiste, że plan ostateczny zawiera swoją
własną stałość. W takiej doskonałości wszelkie rzeczy zmierzają ku śmierci.
Fragment „Diuny” Franka Herbrta
To wydanie jest piękne, prawda? Dostałam je już daaawno na urodziny i nie miałam czasu się zabrać (to będzie druga lektura Diuny), ale właśnie przywiozłam ją sobie z domu i w lipcu na pewno znajdę dla niej czas :)
OdpowiedzUsuńWłaściwie... coraz bardziej doceniam Rebis za ich wydania, przykładają się.
UsuńTo już wiem za co się wezmę, jak skończę z Ziemiomorzem <3 Bałam się Diuny, ale widzę, że nie mam czego i są ogromne szanse, że mi się spodoba
OdpowiedzUsuńSkoro nieco lżejsze od powieści Le Guin i podobne do fantasy, to może kiedyś się zabiorę za Diunę. Wcześniej właśnie bardzo przerażało mnie to sci-fi, którego nie lubię :D.
OdpowiedzUsuńBardzo dużym grzechem dla mnie byłoby nie zapisanie tego tytułu. Mój brat bardzo lubuje się w powieściach sci-fi. Od jakiegoś czasu również do tego gatunku się przekonałam. Intryguje mnie jeszcze czas, w którym książka powstała i baśniowe opisy.
OdpowiedzUsuń"Diuna"... Pamiętam swój sceptycyzm zanim po nią sięgnęłam, a później coraz większy zachwyt kiedy ją czytałam. :) Ma w sobie magię. Żałuję, że nie czytałam kolejnych tomów - trzeba to będzie w końcu nadrobić. ;)
OdpowiedzUsuńWydanie rzeczywiście przepiękne, takie książki aż chce się czytać bardziej. Co do samej Diuny to mam mieszane uczucia, zwłaszcza do kolejnych tomów, bo pierwszy jeszcze czytało mi się dobrze.
OdpowiedzUsuń"Diuna" to dla mnie książka nr 1. Nie ma dla mnie doskonalszej powieści. Postacią Leto i Paula byłam tak zafascynowana, że wprost marzyłam o spotkaniu takich ludzi. Książka jest niewątpliwie dla dorosłych, ale nawet w dojrzałych czytelnikach może wzbudzić te najgorętsze, takie uroczo młodzieńcze fascynacje. Wydanie rzeczywiście piękne, warte swojej ceny. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMam w domu jakieś stare wydanie "Diuny", jeszcze w dwóch tomach. Przyznaję, zdecydowanie nie zachęcało do czytania, poza tym fakt, że jest to science-fiction... Ale skoro ma w sobie tylko baśniowości, myślę, że jednak zdecyduję się na prozę Herberta.
OdpowiedzUsuńDiunę przeczytałem tylko jeden raz - wszystkie części według chronologii od 1 do ostatniej. Nigdy już do niej nie wrócę, bo jest to za dobre co pozostawiła mi w pamięci. Tak samo jak saga Roboty Asimova - równie genialne, równie głębokie i równie nieskończenie fantastyczne.
OdpowiedzUsuń