niedziela, 22 września 2019

The Disaster Artist: Próba zrozumienia niezrozumianego



Tommy Wiseau zasłynął dzięki swojemu kultowemu już, „najgorszemu filmowi świata” – „The Room” z 2003 roku. Współtworzył go ze swoim najlepszym przyjacielem, Gregiem, gdy Hollywood odrzuciło ich, nie pozwalając im spełnić swoich marzeń o byciu gwiazdami kina. Współpraca z tak ekscentrycznym artystą jak Wiseau nie była jednak prosta.



„The Disaster Artist” (2017)
reż. James Franco
tragikomedia, biograficzny
O „The Room” słyszałam już lata temu. Mimo jednak próby obejrzenia go, nigdy nie udało mi się przebrnąć przez ten film w całości. Oglądając, bezustannie mam wrażenie, że po prostu nie mam pojęcia, o czym to dzieło jest, a że nie należę do osób szczególnie cierpliwych wytrzymuje najwyżej pół godziny seansu. Wiem jednak, jak kultowym jest dziełem, a o „Disaster Artist” słyszałam wiele dobrych opinii. Więc spróbowałam sięgnąć po film Jamesa Franco i absolutnie nie żałuje tego wyboru.
To jednocześnie ciepła, dziwna, śmieszna i tragiczna historia. Ciepła, bo relacja Tommy’ego i Grega ma swój niezaprzeczalny urok, mimo dużej różnicy wieku dzielącą tę dwójkę. Dziwna – bo Wiseau trudno zrozumieć. Jego wybory życiowe i poczynania wymykają się prawom logiki. Śmieszna, bo oderwanie tego artysty od świata po prostu musi czasem wzbudzić śmiech. Tragiczna… cóż, to mimo wszystko historia niezrozumiałego artysty. Śmiech wywoływany przez „Disaster artist” czasem jest śmiechem przez łzy.
Przy tym film Franco wciąga i fascynuje. Bo jak można być jednocześnie tak bogatym i tak nieugiętym, by właściwie w pojedynkę stworzyć film? Napisać scenariusz, opłacić plan zdjęciowy, aktorów, być reżyserem i jednocześnie grać główną rolę?


James Franco w „Disaster artist” próbuje może nie odpowiedzieć na pytania, ale zastanowić się nad kwestiami związanymi z głównym bohaterem. Nie tylko nad sprawą tego finansów (do dziś nie wiadomo, skąd Wiseau wziął swoje miliony), ale też niezbyt chwalebnym podejściem do kobiet, przyjaźni, czy jego pilnie strzeżonej prywatności. Przy tym gra w filmie jako Wiseau, w roli Grega obsadzając swojego młodszego brata. Chyba nie mógł wybrać lepiej: nie wątpię, że Dave i James są sobie bliscy i dobrze rozumieją się nawzajem. Dzięki temu chemia między postacią Tommy’ego i Grega naprawdę działa i pozwala wciągnąć się w tę historię. W końcu to przede wszystkim film o przyjaźni tej dwójki.
Przy tym wszystkim film w naprawdę dobry sposób odtwarza przedstawianą rzeczywistość. Fragmenty z „The Room” nagrane ponownie wyglądają naprawdę autentycznie, a James Franco mocno wczuwa się w swoją postać. Dobrze oddaje manierę z jaką mówi Wiseau, jego ruchy i mimikę. Osobiście dopiero, gdy porównałam twarze obydwu panów zorientowałam się, jak są od siebie różni. Franco mimo wszystko jest od Wiseau młodszy, przystojniejszy… i o wiele mniej odpychający.
Choć zabawny, „The Disaster Artist” nie jest parodią, która chce tylko wyśmiać dziwaka, jakim niewątpliwie jest Tommy Wiseau. Naprawdę próbuje zrozumieć tę postać, choć w dalszym ciągu pozostawia nam więcej pytań, niż odpowiedzi dotyczących tej postaci. To ciekawy film o fascynującej osobie i niezwykłej przyjaźni, który warto zobaczyć.

1 komentarz:

  1. Totalnie nie moje klimaty, choć mi generalnie z filmami jest raczej nie po drodze :)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony