niedziela, 14 czerwca 2020

Dom Między Chmurami: wielkie ptaki w przestworzach Ostrodu


Koro pochodzi z krainy, w której ludzie dosiadają wielkich ptaków, ortisów. Jako pierwszy w historii z sukcesem pokonuje ocean i poznaje obce mu lądy. Gdy jego podopieczna umiera, dostaje inne zadanie: ma oswoić i wsiąść na grzbiet jedynego ortisa w Ostrodzie. Potężnego i dumnego samca, który nie dopuszcza do siebie absolutnie nikogo. 


W kwietniu miał swoją premierę “Dom między chmurami”. To debiut C. Klobucha, wydany niedługo po “Imieniu Boga” Michała Dąbrowskiego: także pierwszej książce autora, której szansę dało to samo wydawnictwo. O ile jednak na tą druga powieść wpadam w social mediach dość regularnie, o tyle o “Domu między chmurami” jest dość cicho. A szkoda, bo choć to debiut - to wcale nie jest najgorsza literatura.

Nie zrozumcie mnie źle. “Dom między chmurami” idealny nie jest. Miałam z tą historią kilka zgrzytów, a pierwszy (i najmocniejszy) miał miejsce w pierwszej jednej trzeciej powieści. Na starcie dostajemy bowiem sporo ekspozycji dotyczącej ortisów i świata przedstawionego w ogóle (co jest raczej normalne w przypadku fantasy). W związku z tym autor zaczyna dość mocno wchodzić w szkolenie ptaka, opisuje nam relację, którą Koro buduje ze swoim podopiecznym. Dało mi to nadzieję, że to o tym będzie ta powieść. Wiecie, że to będzie taka “Flicka” czy inny film o oswajaniu dzikiego rumaka, tylko w wersji ptasio-fantastycznej. Że relacja Koro i jego zwierzęcia będzie kluczowa dla fabuły. A potem nagle, ni stąd, ni zowąd… autor po prostu ucina ten wątek. Najpierw bohater się męczy i męczy… a potem (bez dobrego opisu punktu kulminacyjnego oswajania) ot tak, już na nim lata. I to dało mi do zrozumienia, że “Dom między chmurami” wcale o tej relacji człowieka i zwierzęcia nie będzie. Za to będzie… o czym właściwie?

A no jak się okazało, “Dom między chmurami” to w gruncie rzeczy opowieść o Koro, który nie jest mile widziany w krainie, w której przebywa. Otacza go nieufność i osoby, które chcą go zabić. I choć może ewentualne kolejne tomy będą już o czymś bardziej konkretnym, o tyle tę książkę odbieram jako fantastyczną powieść obyczajową o zwiadowcy, który boryka się z problemami rasistowskimi. Nie jest to więc szczególnie ambitna lektura.

I tu powoli dochodzimy do rzeczy, które są plusami (czasem z dodatkiem “minusa”). “Dom między chmurami” czyta się bowiem zaskakująco miło. Autor ma dość lekki styl, który przyjemnie prowadzi przez fabułę, chociaż jednocześnie ta historia aż prosi się, by był nieco bardziej klimatyczny. Trochę bardziej stylizowany, trochę mniej współczesny. Nie raziło mnie to jednak zbytnio. Zabrakło mi tu jednak lepszego zbudowania relacji między bohaterami. Koro nie jest w końcu jedynym bohaterem powieści. Autor serwuje nam więc między innymi lekki romans, ale tu dzieje się podobnie, jak z ortisem. Zamiast zbudować relację postaci na ciekawych dialogach, on część z tego “wycina”, uznaje, że minęło kilka tygodni i bohaterowie po prostu już się uwielbiają. Ot tak, bez głębszej chemii między nimi. Stało się, bo ludzie po prostu się w sobie zakochują, prawda? To pewnie nie byłoby tak rażące, gdyby Klobuch skupił się na relacji Koro z ptakiem… ale i tego trochę brakuje.

Mogę chyba więc dojść do konkluzji, że w tej narracji brakuje mi… ciepła. Jest lekkość, jest całkiem ciekawy świat przedstawiony, jest trochę akcji i jakiś może niezbyt dużych, ale interesujących problemów. Ale nie ma ciepła pomiędzy postaciami, które lepiej popchnęłoby historię do przodu.

Za to jest ciepło w stosunku do samych zwierząt jako takich. Czytając tę książkę miałam wrażenie, że autor po prostu lubi zwierzęta. Mogę się oczywiście mylić, ale w opisach zachowań czy ortisów, czy koni bądź psów było w moim odczuciu coś niezmiernie przyjemnego.

Dodatkowo, widzę w tej książce pewną świadomość gatunku. Autor zdaje się nieźle rozumieć, o co w fantastyce jako takiej chodzi. Dużo lepiej, niż np. Samantha Shannon, która pisząc “Zakon Drzewa Pomarańczy” debiutantką nie była, a popełniała błędy jak takowa. Ma całkiem niezłe wyczucie tego, co do świata trzeba wprowadzić, ile i w jakim tempie, by całość przynajmniej w miarę się kleiła. 

Tu muszę wspomnieć parę słów o oryginalnym opisie z tyłu okładki. Pozwólcie najpierw, że zacytuje pierwsze zdanie: “Miłość, poświęcenie i zdrada w pasjonującej opowieści fantasy, w której słowiańska mitologia miesza się z barbarzyńskimi kultami i wszechobecną magią.” Te pierwsze trzy słowa faktycznie jako-tako z prawdą się mają. “Dom między chmurami” nie jest zbyt “epicką” historią, ale owszem, te elementy w nim występują. Problem mam jednak ze słowiańską mitologią, bo jeśli ona tu występuje to tylko gdzieś w tle. Mimo wszystko głównym magicznym stworzeniem w tej historii są wielkie ptaki, a nie przypominam sobie, by w rodzimej mitologii funkcjonowały. Z resztą, czarnoskórego głównego bohatera (co akurat samo w sobie jest fajne, brakuje takowych w polskiej fantastyce) też bardzo słowiańskim nazwać nie można. Tak jak jego sposobu treningu ortisów czy czegokolwiek innego, składającego się na główny trzon tej historii. Barbarzyńskie kulty? Albo źle czytałam i ich nie zauważyłam albo ich tu po prostu za bardzo nie ma. Jakieś plemiona oczywiście są gdzieś w tle… ale nie są aż tak istotne; nie poznajemy ich za dobrze. A magia? Jedyna, jaka tu bardziej występuje to magia iluzji. Nie jest wcale szczególnie wszechobecna. To pierwsze, wytłuszczone zdanie może więc bardzo skutecznie wprowadzić czytelnika w błąd. Przynajmniej w moim odczuciu: bo to nie o tym jest ta powieść. 

Mimo pewnych wad, “Dom między chmurami” to naprawdę całkiem przyjemny i w miarę solidny debiut. Na pewno daje obietnicę, że w kolejnych ewentualnych tomach może być lepiej i ciekawiej, o ile tylko autor wyciągnie wnioski z obecnych recenzji, które raczej się nad powieścią nie rozpływają. Ta książka ma kilka elementów, które ją wyróżniają. Ciekawe, olbrzymie ptaki, czarnoskórego bohatera nietypowego dla polskiej fantastyki, dobrą podstawę do budowania ciekawych relacji między postaciami (skoro to nie wyszło w tym tomie…). Jestem więc skłonna dać autorowi kredyt zaufania i sprawdzić, jak poradzi sobie ze swoją kolejną powieścią.



Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka!


26 komentarzy:

  1. O książce się rozwodzić nie będę - gatunek nie mój. Ale... Piękny kubeczek! Od razu rzucił mi się w oczy, bo kolekcjonuję kubki. To taka moja mała obsesja. ;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Empik czasem ma jakieś takie różne dziwactwa, warto sprawdzać regularnie. :) Szczególnie, że często się im chyba nie sprzedają i potem mają -50%... :D

      Usuń
  2. "boryka się z problemami rasistowskimi".

    No bez tego to już się żadna powieść obyć nie może. A co za dużo, to niezdrowo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale sam przyznaj, ze polscy autorzy raczej rzadko piszą o rasizmie (anglosascy faktycznie bardzo często).

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc... sama nie spotykam się z tym nadmiernie często. Ogółem - fantastyka często tematykę rasizmu dotyka, bo mamy w światach przedstawionych różne gatunki i to ma o prostu sens. Ale chyba mnie ten motyw tak ogólnie jeszcze nie zabolał. A w polskiej literaturze znam naprawdę pojedyncze przypadki czarnoskórych bohaterów, którzy ten temat eksplorują w "dosłowny" sposób. Bo trudno mówić o np. ciemnoskórej bohaterce Kańtoch w aspekcie rasizmu, skoro w "Przedksiężycowych" ludzie wybierają sobie, jakie są mieć dzieci.
      Przejrzałam sobie na szybko, co ostatnio polskiego przeczytałam i ostatnia powieść, w której BYĆ MOŻE pojawił się ktoś ciemnoskóry w "realistycznym" kontekście to "Cienie Nowego Orleanu" Lewandowskiego - ale nie pamiętam w sumie. A pisałam o niej w zeszłym roku. W "Dreszczu" Ćwieka może pojawiał się Zawisza Czarny, ale też nie pamiętam, czy aby na pewno (to samo uniwersum, co późniejsza książka autora o Zawiszy właśnie) - a pisałam o niej w styczniu 2019. Czytałam latem 2018.

      Usuń
    3. Nie mam na myśli polskiej, tylko anglosaską fantastykę - i literacką, i komiksową, i serialowo-filmową. A także "nagrodową". Do nas jeszcze nie dotarł ten trynd, który w USA skutkował bojkotem filmu o Mojżeszu, bo wśród Żydów nie było czarnych :D Choć u nas niedawno na facebooku, w grupie komiksowej, acz z lewicowym przegięciem, był wątek pt. dlaczego polscy twórcy nie uwzględniają "należycie" osób czarnoskórych (tu przypomnę, że czarnoskórzy w Polsce to ok. 0,015% ludności - licząc z zagranicznymi studentami, sportowcami itd., czyli osobami będącymi przelotnie). Wstępny wniosek był, że to przez złych wydawców.

      Wszystko było OK, dopóki to zależało od preferencji twórców, ale teraz - kiedy wymusza się wrzucanie problemów rasizmu czy LGBT wszędzie groźbą bojkotu czy odsunięcia od nagród literackich, to już jest przegięcie. Co do nagród, to szczyt przegięcia to Nebula AD 2017. Wrzucę Wam kategorię powieść (cytując sam siebie z Katedry):

      Nagroda dla Charlie Jane Anders - główne osiągnięcie tegoż autora/autorki to transpłociowość.
      Nominacje:
      Mishell Baker - autorka urban fantasy obnosząca się ze swoimi problemami psychicznymi (b. poważne zaburzenie osobowości - borderline).
      NK Jemisin - czarnoskóra autorka chałowatej fantasy, aktywistka walki z rasizmem.
      Yoon Ha Lee - trans autor/autorka space oper i fantasy; pochodzenie azjatyckie.
      Nisi Shawl - niebinarne, czarne, tworzy fantasy (zastosowałem rodzaj nijaki, bo Shawl celowo unika końcówek męskich i żeńskich).

      Kto został pominięty. A taka tam chałowata drobnica, typu China Miéville "Ostatnie dni Nowego Paryża", Ian McDonald "Luna: Wilcza pełnia", Chris Beckett "Córka Edenu" czy Lavie Tidhar "Stacja centralna". Co tu się dzieje - to są nagrody literackie czy akcja afirmatywna?

      Dzisiejsza informacja, autorka Harrego Pottera, po tym jak skrytykowała wspólne łazienki czy toalety z osobami trans (ktoś podający się za kobietę, mimo cech płciowych męskich, korzysta z przebieralni czy łazienek z kobietami), została shejtowana i żeby odrobić punkty, musiała oznajmić, że kiedyś była ofiarą przemocy małżeńskiej...

      Usuń
    4. Merytorycznie się do tych powieści nie odniosę, bo absolutnie żadnej z nich nie czytałam XD Ale zastanawiam się, czy akurat "Ostatnie dni Nowego Paryża" w ogóle spełniają kryteria formalne, bo to króciutkie jest, taka mikropowieść bardziej.

      A Rowling ma długą historię wypisywania o osobach trans rzeczy w różnym stopniu transfobicznych, teraz chyba po prostu inba jest większa niż zwykle (ale ogólnie to uważam, że powinno jej się odciąć socjalmedia, zarówno z tego względu, jak i ze względu na te pożal się borze sensacje z uniwersum HP, jakie tam wypisuje...)

      Usuń
    5. "Ostatnie dni Nowego Paryża" - ponad dwieście stron, kiedyś nikt by nawet nie pomyślał, żeby to nazwać mikropowieścią, ale mamy erę opasłych tomów :D

      Z tego grona w Polsce tłumaczono:

      Jemisin (słabe i przeciętne czytadła fantasy - "Sto tysięcy królestw" odpuściłem sobie od razu, bo recenzje były fatalne, zacząłem czytać "Zabójczy księżyc" i porzuciłem gdzieś po 150 stronach, marniuteńkie fantasy, tysiąc sto pierwsza powieść o skrytobójcy).

      Yoon Ha Lee - jedna młodzieżówka + kilka opowiadań (zadka nie urywa).

      Ale chodzi mi o coś innego - co ma być kryterium przyznawania nagród literackich? Poziom literacki, czy kolor skóry, orientacja seksualna itp.?

      Usuń
    6. O faktycznie, równo 200. A tak cienko wyglądały na półce XD

      No ale zauważ, że żadna z rzeczy, które czytałeś nie jest tą, która dostała nominację (a wszyscy chyba możemy wskazać dobrego autora, który puścił jakąś kaszanę i takiego se, który napisał perełkę). Ja też ich nie czytałam, więc się nie podejmuję określić, czy samym poziomem literackim sobie nie zasłużyli (choć brak "Matki Edenu" troszkę jednak smuci, jeśli miałabym ekstrapolować poziom poprzedniego tomu).

      Usuń
    7. Moreni, ale pliss - nie udawaj, że nie widzisz o co chodzi w tych nagrodach. Jeśli na pięć nominacjach, tylko jedna idzie do osoby białej i heteroseksualnej (ale za to z problemami psychicznymi) to wiadomo, że nie poziom literacki tu decydował. Jeśli w tym samym roku ukazał się szereg książek, o których było głośno, o których dyskutowano, które tłumaczono - a żadna z nich nie dostała nominacji, z kolei nominowane przeszły bez echa, to nie jest to przypadek. To tendencja - nominuje się szajs, byle miał słusznych autorów.

      I zwracam też uwagę, że do nominacji nie wystarczała przynależność do jednej "uciskanej" grupy, tu już konieczne są minimum dwie (jak Jemisin - kobieta i czarnoskóra oraz Baker - kobieta + problemy z psychiką), a wskazane są kumulacje (właściwa płeć + właściwy kolor skóry + właściwa orientacja seksualna + trans czy niebinarność). Tylko czy to są kryteria właściwe dla nagród literackich?

      I naprawdę nie muszę czytać każdej z nominowanych powieści, żeby wiedzieć czym to zalatuje. Bo takiej Jemisin każda powieść zgarnia nagrody i nominacje, ten "Zabójczy księżyc", którego nie udało mi się doczytać do końca, też był nominowany do Nebuli.

      Usuń
    8. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że trudno obiektywnie oceniać nominacje do nagród w USA, bo w gruncie rzeczy my tutaj nie znamy dobrze ani tamtego rynku, ani ich podejścia do rzeczywistości. Niemniej, taki trend chyba wynika trochę z nagonki po obydwu stronach. Miałam ostatnio zajęcia z panem z pewnej bardzo znanej polskiej telewizji, który "tłumaczył się", że oni produkują takie i takie rzeczy, bo druga strona produkuje takie i takie, dlatego czują potrzebę bycia po drugiej stronie. I to może działać też tutaj, tak mi się wydaje przynajmniej. Oni dokopują nam - my dokopiemy im i tak kończy się jakikolwiek dialog. Przykre to bardzo niestety. A że popkultura zawsze szła bardziej w "lewą" stronę... no cóż.
      Ja z tych wymienionych pisarzy znam Jemisin, którą akurat uwielbiam. Jej "Sto tysięcy królestw" ponoć zostało źle przetłumaczone - Matka Przełożona pisała o tym dwa posty niżej (sama jeszcze nie czytałam). "Sen o krwi" lubię bardzo, choćby za sam klimat (egiptomania weszła mi mocno już w erze przedszkolnej - "Faraon" to gra życia), a "Piąta pora roku" to cudo ze świetnym tłumaczeniem. Znam też "Ostatnie dni Nowego Paryża" i o ile nie mi wybierać nominacje do czegokolwiek, o tyle... ja naprawdę wolę Jemisin. Nawet mimo wrażenia, że tak prywatnie to mogłabym się z nią nie dogadać/pokłócić, bo jakoś tak osobiście zwykle czuje, że zwykle jestem z boku tych wszystkich dyskusji. Wolałabym chyba, aby wszyscy przestali po sobie krzyczeć i zajęli się swoimi sprawami, zamiast bawić się w dzielenie i wytykanie palcami co do tego, kto jest bardziej poszkodowany czy niemoralny. Postawa ofiary raczej nigdy do mnie nie przemawiała. Jeżu, jak ja się poirytowałam, gdy na zajęciach usłyszałam, że jestem feministką, mimo że chwilę przed tym uznałam, że nie chcę się przypisywać do żadnej z ideologicznych grup, bo to tylko zamyka głowę.

      A Rowling... ech, ja nie wnikam co ona tam robi. Ta pani to nie (mentalny) fantasta, przynajmniej w moim odczuciu. Przypadkiem Potter zdobył popularność, mimo bycia warsztatowo na dość niskim poziomie i tyle. Nigdy nie interesowała mnie jej osoba, bo ponownie - wydaje mi się, że z niej niezła krzykaczka, a ja od ludzi, którzy krzyczą zamiast rozmawiać raczej się dystansuje (to samo mam obecnie z Ćwiekiem).

      Usuń
    9. Wiesz, mnie zawsze irytuje wpieprzanie ideologii do spraw, które z ideologią nie powinny mieć nic wspólnego. Niezależnie jaka to jest ideologia, bo tak samo wkurzają mnie ludzie ze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich - swego czasu (2011 rok) zostało opanowane przez pisich, przykościółkowych propagandystów, co z kolei wybitnie wpływa na przyznawane przez nich nagrody (i antynagrody, bo właśnie SDP przyznaje Hienę Roku, a może przyznawało, bo choć Hieny nie zlikwidowano, to od paru lat nie typuje się "zwycięzców").

      Nie trawię zmuszania mnie do zajmowania stanowiska ideologicznego w przypadku nagród wszelakich, a literackich w szczególności. Nie trawię też sekowania ludzi za poglądy czy wręcz (jak to ma miejsce obecnie w USA) za brak poglądów wyrażonych w dziele (bo już nie wystarczy nie być anty, teraz trzeba być pro).

      Przy ostatnich Noblach literackich też dyskusja w ogóle nie dotyczyła wartości literackiej twórczości obu nagrodzonych, a ich poglądów - bo prawica miała ból dupy, że Tokarczuk, a lewica miała ból dupy, że Peter Handke. To takie plemienne dzielenie ludzi. Tak na marginesie, przyznanie tych dwóch nagród w tym samym czasie było bardzo sprytnym posunięciem - bo obie skrajności, uznające że wszelkie nagrody im się należą, nieco były zdezorientowane i nie bardzo wiedziały jak atakować Akademię Szwedzką. Ale choć spryt doceniam, to zastanawiam się czy takowa motywacja (jeśli była) jest OK, bo nie o taką symetrię chyba chodzi. Nie mam problemu z tym, że nagrodę nawet pięć razy z rzędu dostanie lewak - jeśli zasłuży poziomem literackim, albo prawak - jeśli zasłuży poziomem literackim.

      Bo zwracam też uwagę - jeśli komuś daje się nagrodę z przyczyn ideologicznych, to komuś też się nie daje z przyczyn ideologicznych. Ktoś jest promowany, ktoś jest sekowany.

      >Wolałabym chyba, aby wszyscy przestali po sobie krzyczeć i zajęli się swoimi sprawami, zamiast bawić się w dzielenie i wytykanie palcami co do tego, kto jest bardziej poszkodowany czy niemoralny<.

      Właśnie o to chodzi, że teraz już tak się nie da. Tak się dawało przez jakieś 25 lat od upadku komuny do gdzieś 2014-2015 roku, a od pięciu lat mamy ideologiczny kociokwik, którego nie unikniesz, żebyś nie wiem jak się starała (no, chyba że się odetniesz od wszelkich przekaziorów, ale to postawa na strusia, albo Wałęsę - jego nieśmiertelne "stłucz pan termometr, nie będziesz miał gorączki"). Być może taka już jest cywilizacja Zachodu, że co pokolenie (czyli średnio co 25 lat, a realnie co 20-40 lat) musi dojść do jakiegoś wrzenia, a skutki są różne. I może właśnie dlatego jesteśmy cywilizacją najbardziej innowacyjną, ale też najbardziej niszczycielską.

      PS
      Co do poziomu literackiego tak Rowling, jak i Jemisin możemy spisać protokół rozbieżności :D

      Usuń
    10. U mnie się chcąc nie chcąc ostatnio sporo rozmawia o poglądach/ideologiach w związku z aktualnie trwającymi wyborami, a że i mi, i mojemu chłopakowi chyba najbliżej jest do klasycznego libertarianizmu (wczoraj wieczorem nawet na jakimś super-teście nam to wyszło - znamy się od lat, więc i poglądy jakoś tak razem nam ewoluowały) czy tam do obiektywizmu to nam w ogóle mało która ze stron odpowiada i kończymy krytykując prawie wszystko po równo. Ech.
      Pamiętam, że na blogu jakiegoś księdza czytałam kiedyś postulat do osób homoseksualnych dotyczących tego, że "nie jesteś tylko swoją orientacją seksualną". Ludzie się na to oburzali, uznając, że owy ksiądz ich obraża i choć tekst idealny nie był... to mam wrażenie, że faktycznie - te najgłośniejsze w temacie osoby często zachwoują się tak, jakby ta kwestia ich definiowała. A ja mam takie małe marzenie, by jednak sprawy związane z seksualnością były prywatną sprawą; niestety, robi się z tego głośny temat, bo to ludzie zrozumieją lepiej, niż np. kwestie gospodarcze (które koniec końców często są ważniejsze od aspektu światopoglądowego danego rządu).

      Czy w ogóle Nebula jest jakkolwiek uzasadniania? Nigdy się tym nie interesowałam akurat. A o Noblu wiem tyle, że zdobyła ją Tokarczuk. A że ona jest dla mnie obecnie w tej samej kategorii co Rowling i Ćwiek to (jak już chyba mówiłam z resztą) odrzuca mnie jej twórczość i nie mam ochoty się nią bardziej zajmować. Petera Handke nie znam kompletnie. Ale dzielenie ludzi to okropna sprawa obecnie. :|

      Wydaje mi się, że ja w dużej mierze się od tego odcinam. Po prostu jak wiem, że ktoś się rzuca bez klasy i potrzeby, nie mając wystarczającej wiedzy na dany temat - to przestaje go obserwować. Chyba, że akurat mam ochotę na jakąś dyskusję to wtedy włączam/czytam, by potem móc głośno mówić o tym, z czym mam tam problem.

      Może teraz się nie da, ale kto wie, trendy przemijają. Ten też pewnie przeminie. Tylko znając życie wtedy będziemy się o inne rzeczy kłócić. Możliwe, że o jeszcze bardziej absurdalne. A Mars sobie wisi w przestrzeni kosmicznej, czeka na terraformacje i kolonizacje... Takimi rzeczami powinniśmy się zająć, a nie. XD Po to jest chyba ten wszechświat, by tworzyć to galaktyczne imperium. Meh, chyba muszę Stellaris włączyć ponownie.

      Ja na Rowling jestem obrażona od lat. XD Uwielbiałam w szkole podstawowej, a teraz widzę taką ilość dziur w uniwersum, że... ja po prostu nie umiem. A jednocześnie chciałabym umieć. I to boli. :|

      Usuń
    11. *chodziło o liberalizm klasyczny.

      Usuń
    12. O obecnej sytuacji - krótki komentarz. Nagle mam sporo wejść z wykopu na tę notkę historyczną:
      http://seczytam.blogspot.com/2019/08/o-ksieciu-ktory-jad-weze-jaszczurki-i.html

      Wrzucam tytuł notki + google, pokazuje mi, że ktoś wrzucił na wykop, wchodzę, ale już została usunięta. Dlaczego? Nie mam pewności, ale z komentarzy wynika, że uznano ją za rasistowską, bo bohaterem jest Leszek CZARNY. I jak takie coś widzę, to zastanawiam się czy świat zwariował. Tylko to wariactwo będzie miało konsekwencje, za jakiś czas wahadło wychyli się w drugą stronę - Europa już to przerabiała nie raz.

      Usuń
    13. W serialowym wiedźminie też chyba nigdy nie użyją słowa "czarny". XD Jak pojawił się casting to pamiętam, że zastanawialiśmy się, czy czarnoskóra Fringilla Vigo nie oznacza, że Nilfgaardczycy nie będą faktycznie czarnoskórzy. To byłoby całkiem zabawne, ale jednocześnie Netflix by sobie na to nie pozwolił.

      Usuń
  3. Hmm, brzmi jakby ta opowieść była jedynie letnia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Letnia, ale dająca nadzieję, że kolejne powieści autora będą "przynajmniej OK" - a że to debiut... to szczerze mówiąc, mi to wystarcza na ten moment. ;)

      Usuń
  4. Książka tym razem do mnie nie przemawia, ale podrzucę tytuł sąsiadce. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. O, interakcje z lokalną fauną, now yuo have my attencion. W sumie Twoja recenzja maluje znacznie ciekawszą książkę niż okładkowy blurb. Ale mam wrażenie, że Zysk ogólnie słabo umie w blurby, czytam teraz powieść, o której pisali, że to "Harry Potter dla dorosłych" i co prawda przeczytałam 1/4 dopiero, ale jako żywo jedynym podobieństwem do HP jest to, że obie powieści rozgrywają się w Anglii...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hym... czuje się zagubiona. Chodzi o ortisy z tą lokalną fauną, tak?
      Według okładki to po prostu kolejne, bardzo epickie fantasy z TAKĄ ilością bitew, TAKĄ ilością magii, ryzyka, akcji, omg, wszystkiego, że głowa mała. A to mimo wszystko dużo mniejsza fabuła. Rozumiem, że epickość się sprzedaje... ale to nie jest taka książka, nie w moim odczuciu.

      Usuń
    2. Tak, o ortisy. W ogóle lubię motyw animal companion, zwłaszcza jeśli autorzy z nim eksperymentują (jak Novik w cyklu o Temeraire) i inne takie zwierzątkowe.

      Usuń
    3. O, to ma jakąś konkretną nazwę. XD Zwierzaczkowe tematy są super, tylko niestety - tu możliwości, które daje taki koncept chyba nie zostały do końca wykorzystane. :(

      Usuń
  6. Ta książka ma niesamowicie piękną okładkę! Podoba mi się pomysł na fabułę. Wielki ptak przypomina mi exclusive na PS4, ale nie mogę sobie przypomnieć okładki. Wielka szkoda, że zmarnowali potencjał więzi pomiędzy człowiekiem i magiczną istotą, bo to jest coś, co ja bardzo lubię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no, ładna jest całkiem. ;) Ja niestety w życiu nawet nie ruszyłam PS, więc nie jestem w stanie nic pomóc. :(

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony