piątek, 26 marca 2021

Prochy Babilonu: wojna o wpływy w Układzie

Zmiany w Układzie, jakie przyniósł Pierścień, doprowadziły do wojny. Marco Inaros, stojący na czele Wolej Floty, chce uczynić mieszkańców Pasa prawdziwie wolnymi. Załoga Rosynanta, na czele z kapitanem Jamesem Holdenem, robi wszystko, by zminimalizować rozlew krwi.

 

Gdy odkładam kolejny tom „Expanse” zwykle myślę o tym, że właściwie przeczytanie książki poszło mi szybciej, niż zakładałam i właściwie mam ochotę na kolejny tom. A potem okazuje się, że sięgam po kolejny prawie po roku. Ale cóż, przynajmniej sięgam. I mam wrażenie, że „Prochy Babilonu”, czyli tom szósty, chyba wypadają lepiej od piątej części cyklu i właściwie na pewno są lepsze od czwartej.

Prochy Babilonu
James S. A. Corey
wyd. Mag, 2019
Expanse, t. 6

Poprzednia część stanowiła pewien przerywnik, który pozwalał nam wejrzeć w przeszłość bohaterów i ustanowić nową sytuację w Układzie: sprawy związane z protomolekułą są już właściwie rozwiązane i teraz fabuła po prostu musi obrać nowy tor. Ten zaś jest jak najbardziej uzasadniony. Nowe możliwości, jakie stanęły przed ludzkością, po prostu musiały doprowadzić do nowych problemów, szczególnie że sytuacja i tak od lat była napięta, co wyraźnie przedstawiły nam części poprzednie. Nic więc dziwnego, że „Prochy Babilonu” są przede wszystkim dość militarną space operą, ze sporą ilością kosmicznych bitew i politycznych elementów.

Wracając do historii, chyba po raz kolejny zaskoczył mnie sam styl autorów. Panowie piszący pod pseudonimem James S. A. Corey piszą w sposób surowy, ale interesujący i bardzo klarowny. Choć w tym świecie dzieje się dużo, w tej narracji po prostu nie da się zgubić. Jasne jest, co i gdzie się dzieje, motywacje bohaterów także są wyjaśnione. Poza tym, choć historia idzie w stronę tej bardziej militarnej fantastyki, to jednak relacje między postaciami dalej są bardzo istotne: załoga Rosynanta wielokrotnie podkreśla to, że po tylu latach wspólnych przygód stali się po prostu rodziną.

Zmorą poprzednich tomów, zwłaszcza trzeciego i czwartego, było dorzucanie nowych postaci w narracji, które następnie znikały z fabuły i w gruncie rzeczy nie miały większego znaczenia. Tu na szczęście trend ten jest przynajmniej częściowo przerwany. Część z tamtych bohaterów wraca, choć w nieco mniejszych rolach, a autorzy po prostu zaczynają częściej i swobodniej „skakać” po narracjach, nie powodując jednak przy tym chaosu. Przyznaję, że, tak czy siak, najlepiej obserwuje mi się załogę Rosynanta, ale rozumiem, że przy takiej historii inna perspektywa po prostu jest czasem istotna.

Muszę jednak przyznać, że mimo wszystko – nie do końca podoba mi się to, w którą stronę ten cykl poszedł. Dwa pierwsze tomy, skupione na rozwiązaniu zagadki protomolekuły, były po prostu najciekawsze i kolejne nie wracają do tamtego poziomu. Wciąż to dobra literatura rozrywkowa, ale jednak – „to nie to samo”. Szczególnie że osobiście za militariami nie przepadam i te naprawdę potrafią mnie dość szybko męczyć. Wole takie historie w wersji filmowej i mimo wszystko, chyba jednak preferuje ekranizacje tego cyklu.

Niemniej, koniec końców, jestem z lektury całkiem zadowolona. Niewiele jest przyjemnych space oper, które jednocześnie trzymają poziom w tworzeniu świata, a ta bez wątpienia trzyma. Po „Prochy Babilonu” można sięgać bez większych obaw.


5 komentarzy:

  1. Po 1. Czemu Ty jeszcze nie śpisz? :D

    Po 2. Proszę o porównianie: co jest lepsze, książka czy serial? I jak bardzo lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się samo wrzuciło, było tak zaplanowane. ;) Ale ja często późno chodzę spać - sową jestem.

      Na ten moment powiedziałabym, że jednak serial. Trzyma lepsze tempo, dodaje ciekawszych bohaterów i bardziej się ich trzyma - w książce jest trochę wiecej skakania. Jednocześnie serial zmienia sporo fabularnie, ale główny trzon zostaje taki sam, wiec nawet jak się poznaje jedno i drugie to nie ma wrażenia takiej... wtórności? Ogólnie on jest dla mnie taką idealną adaptacją: zmienia rzeczy, gdy twórcom to odpowiada, ale jednocześnie historia dalej ma sens. Na pewno część piąta książki w serialu wypadła milion razy lepiej. A np. trzecia powieść, która też miała takie średnie tempo i bohatera drugoplanowego (oni się zmieniali tak do czwartej części co część xD), dostała Drummer, która jest cudnie ogranym charakterem.

      Usuń
    2. Skoro serial lepszy, to tym bardziej brak mi motywacji do kupowania książek :D

      Usuń
  2. Ostatnio ten cykl mi się przewija często i tak coraz bardziej się zastanawiam, czy by po niego nie sięgnąć, bo jestem mega zainteresowana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbować można, ale pierwszy tom jest obecnie średnio dostępny. Za to po serial da się sięgnąć od ręki. ;)

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony