sobota, 3 listopada 2018

Dom wschodzącego słońca: Przyjemna przygoda i naprawdę przyzwoity debiut


Magowie przybyli do Farewell sto lat temu. Osiedlili się w mieście na dobre, znajdując w nim dom. Gdy nastoletnia Eunice odkrywa w sobie moc, magiczni mieszkańcy Domu Wschodzącego Słońca roztaczają opiekę nad młodą magini. Nie spodziewają się, że już wkrótce cała ich społeczność będzie zagrożona.


Tytuł: Dom wschodzącego słońca
Tytuł serii: Miasto magów
Numer tomu: 1
Autor: Aleksandra Janusz
Liczba stron: 416
Gatunek: urban fantasy
Wydanie: Uroboros, Warszawa 2018
Zwykle sięgając po powieści młodzieżowe jestem w stanie wyrazić swoją opinię o nich w sposób – moim zdaniem – dość chłodny i obiektywny. Nieczęsto angażuje się emocjonalnie w tego typu historie, bo po prostu ich schematy są mi na tyle dobrze znane, że po prostu nie jestem w stanie tego zrobić. Muszę przyznać, że „Dom wschodzącego słońca”, czyli debiut Aleksandry Janusz (po raz pierwszy wydany w 2006 roku) jest pod tym względem dość wyjątkowy. Wprawdzie  nie jest to książka idealna, ale jednocześnie jest jedną z niewielu powieści dla młodzieży, która faktycznie sprawiła, że chwilami czułam się naprawdę zaangażowana w tę historię.
Gdybym była młodszym czytelnikiem, albo takim, który ma na swoim koncie mniej książek praktycznie na pewno uznałabym „Dom wschodzącego słońca” za super historię, której niczego nie brakuje. Czemu? Bo nawet teraz potrafiłam się przyłapywać na tym, że podchodzę do tej historii kompletnie bezkrytycznie, choć chwilę później w głowie zapalała mi się lampka, krzycząca, że jednak tak idealnie nie jest.
Dlaczego więc uważam, że to jest naprawdę dobra powieść młodzieżowa? Przede wszystkim nasza główna bohaterka, Eunice, nie gra tu głównych skrzypiec. Oczywiście, jest ważna i to wokół niej obudowana jest narracja, ale w dalszym ciągu pozostaje nastolatką, która w gruncie rzeczy nie ma aż tak dużo do powiedzenia. Choć pomaga w „ratowaniu świata” to jednak jest tylko wsparciem, co jak najbardziej jest uzasadnione przez jej młody wiek. Ponadto to jedna z tych historii, wewnątrz której możemy znaleźć naprawdę sympatyczne postacie, których relacje są po prostu przyjemne w obserwacji.
Ponownie, gdybym miała na karku trochę mniej lat i przeczytanych książek na pewno kompletnie wsiąknęłabym w sam pomysł świata przedstawionego: Eunice dostaje paczkę przyjaciół-opiekunów, do których zawsze może przyjść i którzy jej zawsze pomogą, a którzy nie są ani rodzicami, ani znajomymi ze szkoły. Dla mnie, w wieku nastoletnim taka wizja „to było coś” – w końcu kto nie chciałby się pochwalić dorosłymi znajomymi, którzy przy okazji władają magią?
Jak jednak już wspominałam, nie jest to książka bez wad. Na pewno świat wykreowany przez Janusz nie jest – przynajmniej teraz – czymś nadzwyczaj nowatorskim. To po prostu kraina do której zostały wepchnięte różne rasy i których obecność w naszym świecie została w podstawowy sposób wyjaśniona. Na pewno inne uniwersa urban fantasy są o wiele bardziej rozbudowane i złożone, choć uważam, że „Dom wschodzącego słońca” wypada lepiej, niż choćby inny powieściowy debiut, „Złodziej dusz” Anety Jadowskiej: w porównaniu do niego nie jest aż tak wulgarny, styl Janusz wydaje mi się przyjemniejszy, a sami bohaterowie nie mniej sympatyczni.
Warto też zwrócić uwagę na to, że „Dom wschodzącego słońca” można podzielić na trzy, zupełnie oddzielne segmenty: czytając, miałam wrażenie, że mam do czynienia z połączonymi opowiadaniami, a nie jednolitą historią. Zaczynamy więc od poznania przez Eunice świata magów. Początek historii jest dość chaotyczny i mam wrażenie, że dosyć skrótowy, nad czym trochę ubolewam, bo… nie będę oszukiwać, to po prostu moja ulubiona część całości. Następnie mamy po prostu dwa, niekoniecznie związane ze sobą wydarzenia. Najpierw jedno mniejsze, potem – większe, prawdopodobnie związane z tym, że finał książki „powinien być” czymś naprawdę wielkim. Szczerze przyznam, że dwa kolejne segmenty są jednak dość sztampowe i raczej nie zaskakują, szczególnie, że akcja pędzi w nich na łeb na szyję i w gruncie rzeczy nie mamy aż tak wiele czasu dla samych bohaterów. A – ponownie – osobiście miałabym ochotę przede wszystkim obserwować codzienność magów z Farewell, bo to po prostu bardzo sympatyczne postacie.
Jako debiut i książkę przeznaczoną dla młodzieży mogłabym swobodnie określić „Dom wschodzącego słońca” jako powieść bardzo dobrą. Jako po prostu fantastykę – jako przeciętną, ale bardzo przyjemną rozrywkową historie. Jestem szczerze ciekawa, jak wypadają nowsze powieści Janusz, bo naprawdę widzę w jej historii niezły potencjał, zwłaszcza w kategorii lekkich i niezbyt wymagających, ale sympatycznych opowieści, których moim zdaniem nigdy nie jest za mało.

* * *

„Wszyscy magowie są ludźmi” – głosiła pierwsza strona kodeksu – „I wszyscy ludzie mogą zostać magami”. Tyle że, dodawała w myślach Eunice, na ogół nie chcą. A ci, którzy chcieliby, nie wiedzą, jak się do tego zabrać. Nie wystarczy, że uwierzą. Nie pomoże im medytacja pod wodospadem, na­uka gotowych formułek, żadna internetowa moda, żadne diety, newage’owe obsesje i teorie spisku. Są pytania, które należy sobie zadać, góry i doliny, które trzeba przejść. I każda odpowiedź przyniesie ze sobą kolejne zagadki.
 Fragment „Domu wschodzącego słońca” Aleksandry Janusz



Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Uroboros!

7 komentarzy:

  1. Brzmi całkiem ciekawie - choć mam tyle innych rzeczy do przeczytania, że nie wiem, kiedy miałbym się za nią zabrać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi ciekawie chociaż wolę jednak bardziej kryminały:D :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat urban fantasy często ma w sobie kryminalny pierwiastek. :) W przypadku tej książki nie jest tak mocno widoczny, ale no... jakieś zagadki, tajemnice itd. to rzecz typowa dla tego podgatunku.

      Usuń
  3. Fascynuje mnie zarówno fabuła jak i okładka. Twoja recenzja także jest raczej zachęcająca. Jeśli starczy mi na nią życia to chętnie przeczytam :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wolę kryminały, ale czasem lubię też przeczytać coś lżejszego i myślę, że ta książka przypadła by mi do gustu :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. A czy w wulgarności Jadowskiej jest coś złego? Osobiście uważam, że nie. Lubię obydwie książki ale według mnie "Złodziej" był właściwie lepszy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W wulgarności samej w sobie nie, ale jeśli wspominając książkę pamiętam przede wszystkim marzenia erotyczne głównej bohaterki (gdy sięgałam po kryminał urban fantasy) to... chyba coś jest nie tak. XD "Złodziej..." na pewno jest inny, od "Domu...", choćby dlatego, że jednak target tych książek jest różny, w związku z tym jasne jest dla mnie, że przy tak jednak porównywalnych książkach czytelnicy będą na różne tytuły "stawiać".

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony