poniedziałek, 18 listopada 2019

Tylko żywi mogą umrzeć: Supernaturalna Tessa i jej demoniczno-kobiece przygody


Kto będzie lepszym pogromcą ciemnych sił… od pół-demonicy? Tessa Brown prowadzi podwójne życie, próbując oczyścić swoją okolicę z nieczystych mocy. Gdy z klasztoru w tajemniczych okolicznościach znika stary krzyż, kobieta próbuje rozwikłać zagadkę. Nie ma pojęcia, że tym samym wpakowała się w aferę wykraczającą ponad ludzkie rozumowanie.

Tytuł: Tylko żywi mogą umrzeć
Tytuł serii: Tessa Brown
Numer tomu: 1
Autor: D. B. Foryś
Liczba stron: 380
Gatunek: urban fantasy
Wydanie: Niezwykłe, Oswięcim 2019

Gdy ostatnio przyjrzałam się nieco naszemu polskiemu rynkowi urban fantasy zorientowałam się, że właściwie wcale nie mamy takiej literatury jakoś szczególnie wiele. Chociaż mi ta ilość wystarcza to wydaje mi się, że fani tego konkretnego podgatunku fantastyki mogą czuć pewien niedosyt. Książka D. B. Foryś, „Tylko żywi mogą umrzeć” może więc przynajmniej trochę tę lukę wypełnić. Czy jednak naprawdę jest warta uwagi?
Ta powieść zaczynała jako twór self-publishingowy (którego kojarzę jeszcze z tamtych czasów). Obecnie zaopiekowało się nią wydawnictwo Niezwykłe, od razu wydając dwa tomy. Podejrzewam więc, że tytuł jest poprawiony w stosunku do poprzedniej wersji i cieszę się, że nie zabrałam się za nią wcześniej, bo moja opinia mogłaby być jednak sporo gorsza. Szczególnie, że nawet teraz nie mam zamiaru piać z zachwytu. Przyznaję jednak, że czytanie tego debiutu powieściowego wcale nie było męką: chwilami nawet dobrze się bawiłam. Ale po kolei!
Szczerze przyznam, że nawet nie wiem, czy mogę w przypadku „Tylko żywi mogą umrzeć” mówić w ogóle o jakimkolwiek światotworzeniu. To, co znajdziemy wewnątrz to po prostu kalki tego, co już z popkultury znamy. Jeśli czytelnik kojarzy, czym jest „Supernatural”, bądź „Buffy” od razu zrozumie z czym ma do czynienia i raczej nie poczuje się niczym zaskoczony. Właściwie ta książka trochę kojarzy mi się z takim dość tanim serialem, próbującym kopiować szczególnie ten o braciach Winchester, tylko w wersji jeszcze prostszej i bardziej wypranej z czegokolwiek.
Do tego przemielonego przez popkulturę świata autorka wkłada Tessę Brown. Nasza główna bohaterka jest w połowie demonem, który przez całą powieść wypowiada się w pierwszej osobie. Nie wiem, czy Foryś miała taki zamiar, czy nie, ale szczerze przyznam, że ta postać po prostu potrafiła mnie bawić. Głównie dlatego, że Tessa jest tak doskonałym obrazem „typowej kobiety”, że… że chyba bardziej nie mogła taka być. Mówi o sobie, że jest silna i niezależna, by chwilę później narzekać, że nikt jej nie pomaga w noszeniu walizki. Mówi o sobie, że jest nie ufna, ale wierzy i ufa pierwszemu napotkanemu w książce facetowi (wiecie, przystojny był). Ma się za profesjonalistkę, ale jeśli coś jest to spartaczenia… to ona to spartaczy. To wprawdzie nie jest postać, do której czuje szczególną sympatię, ale na pewno kilkukrotnie mnie rozbawiła. Jej męski kompan wydaje się trochę bardziej zaradny, ale powiedziałabym, że to po prostu typowy przystojno-ironiczno-śmieszny męski charakter, który ma przede wszystkim topić serca czytelniczek.
Właśnie, co do topienia serc! Książka, oczywiście, wątek romantyczny zawiera i nie sądzę, by kogokolwiek na tym etapie to dziwiło. Przyznam jednak, że mnie kompletnie nie obszedł. Widzę potencjał w relacji Tessy i Killiana, ale właściwie to byłoby na tyle. Wszystko wydaje się dziać za szybko, za gwałtownie, zbyt naiwnie i głupiutko. Jeśli pani Foryś to czyta – polecam sięgnąć po „Szamankę od umarlaków” Raduchowskiej. Ona zrobiła taką relacje dobrze!
Jak na książkę imitującą „tani amerykański serial o demonach” nie brakuje w niej scen akcji. Właściwie „Tylko żywi mogą umrzeć” na tym się opiera. Ta powieść ma bardzo prosty schemat: mamy trochę ekspozycji, jakiś dialog Tessy i Killiana, a potem scenę akcji, jeszcze jedną scenę akcji, a potem jeszcze jedną i znów: ekspozycja, dialog… akcja. To sprawia, że powieść, mimo bycia lekturą raczej niższej niż wyższej klasy, po prostu nie nuży i pozwala czerpać jakąś przyjemność z czytania.
Jeśli chodzi o kwestie językowe, powiedziałabym, że autorka radzi sobie… ot, tak średnio. Zdania są zbudowane poprawnie i raczej prosto, w przeciwieństwie do na przykład Anety Jadowskiej, u której to pierwsze potrafi kuleć mimo lat profesjonalnego pisania. Ekspozycja wychodzi jednak Foryś dość topornie i nudnawo (jakiś bohater zwykle po prostu siada i wypowiada monolog), podobnie jak popkulturalne nawiązania. W ogóle, to aspekt powieści, który chyba zasługuje na swoją chwilę.
W co najmniej kilku miejscach autorka nawiązuje do jakiegoś dzieła, po czym przy nawiązaniu widzimy gwiazdkę, a na dole strony oficjalny tekst: „To nawiązanie do filmu X [przyp. red.]”. Przyznam, że niezwykle mnie to irytowało. Jeśli nawiązanie jest istotne dla zrozumienia treści książki, powinno zostać wyjaśnione w narracji. Jeśli nie – to ten, kto się domyśli, będzie się dobrze bawił, a ten, kto nie… po prostu to zignoruje. Gwiazdki przy słowach w takim przypadku naprawdę nie sprawdzają się najlepiej. Ponadto zauważyłam, że o ile język używany przez Foryś jest prościutki, tak czasem nagle używa trudnych słów… i znów, zamiast wyjaśnienia znaczenia w narracji, mamy gwiazdkę. Ech. To takie drobne detale, a jakże mnie irytowały!
W trakcie lektury przeszło mi przez myśl, że mimo wszystko „Tylko żywi mogą umrzeć” jest swoistą nowością na współczesnym, polskim rynku fantastycznym. Nie przypominam sobie żadnego obecnie dostępnego urban fantasy, które byłoby tak proste, tak amerykańskie i tak mocno skupione na tym rozrywkowym aspekcie. Foryś chyba w tej chwili najbliżej do Jadowskiej, ale jednocześnie ta toruńska pisarka jednak wykazała się większą kreatywnością. Stworzyła odrębny świat, jego mitologie, potwory, różnorakie postacie. U Foryś w tej chwili nawet nie widzę zalążka czegoś takiego. Ot, dostajemy od niej powiastkę o super (nie)poważnej łowczyni demonów, w której nikt nie przejmuje się światotworzeniem, czy poprawnością historyczną. Hej, wiecie, że 2000 lat temu mieliśmy papier w basenie Morza Śródziemnego? Nie wiedzieliście? To teraz wiecie.
Mimo tego, że to wcale nie jest książka dobra, ja przyznaję, że bawiłam się przy niej całkiem dobrze. Nie było to ani zbyt mądre, ani kreatywne, ale Tessa jest naprawdę absurdalnie przerysowaną główną bohaterką, a ja dawno nie czytałam aż tak skupionej na akcji powieści. „Tylko żywi mogą umrzeć” jest trochę jak średniej jakości kino sensacyjne. Niby wiesz, że w tym nie ma żadnej logiki, niby wiesz, że postacie nie mają głębi, tak samo jak świat przedstawiony… ale oglądasz i nawet, jeśli nie przyznasz się do tego publicznie to w duszy tym dziełem trochę jednak się cieszysz. Jeśli więc szukacie właśnie czegoś takiego to myślę, że po książkę Foryś można sięgnąć. Jeśli wymagacie czegokolwiek więcej – zostawcie. Mimo ograniczonego wyboru, nawet wśród polskich autorów znajdziecie lepsze urban fantasy, zarówno pod kątem światotworzenia, jak i warsztatu autorskiego.
Na mojej półce czeka już tom drugi – szczerze przyznam, że jestem ciekawa, czy warsztat autorki poprawił się po wydaniu pierwszej powieści. Kto wie, może po „Tylko martwi mogą przetrwać” okaże się, że autorka rozwinęła skrzydła? W końcu debiuty mają tendencje do bycia najsłabszymi książkami pisarzy.

* * *

Cały pokój wypełniliśmy płonącymi świecami. W powietrzu unosił się zapach jaśminu i drzewa sandałowego. Mogłabym powiedzieć, że atmosfera była wręcz romantyczna, gdyby nie cel, w jakim ją stworzono.
Fragment „Tylko żywi mogą umrzeć” D. B. Foryś


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe!




6 komentarzy:

  1. Mimo tego, że oceniasz książkę średnio to i tak ma coś w sobie, co mnie kusi by ją zakupić i przeczytać. Lubię takie książki jako wyluzowanie pomiędzy książkami, które są wymagające i wpływają do umysłu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka chyba dla mnie :) Wpisuje na list do Św. Mikołaja :)
    http://naprawdenienazarty.pl/swiat-ksiazki-dla-dzieci/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to brzmi jak coś Twojego to czemu nie. ;)

      Usuń
  3. Ja chyba sobie odpuszczę - za dużo jest dobrej fantastyki, nawet polskiej, by czytać coś takiego :P.
    Ale z polskiego urban fantasy, polecam cykl Marcina Jamiołkowskiego. Wiem, że u mnie czytałaś recenzję pierwszego tomu, uważam, że kontynuować warto ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam dać szansę nowej autorce i no cóż, wyszło jak wyszło. Czasem trzeba wtopić.
      Może kiedyś sprawdzę, jak się wykopie z tego, co mam obecnie. Ale jakoś tak ostatnio cały czas mam przestoje czytelnicze. :|

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony