piątek, 30 września 2022

Nie ma tego Złego: o Kociołku, który zapomniał prowadzić karczmę

Kociołek nauczył się wojennego rzemiosła, gdy jako kucharz wędrował z żołnierzami. Teraz, w przerwach od prowadzenia karczmy wraz ze swoją żoną, Sarą, wyrusza wraz z przyjaciółmi w poszukiwaniu przygód i pieniędzy. Tym razem pozornie niewielka sprawa ociera się jednak o Zło.



Swego czasu widziałam, jak cały internet piał nad „Nie ma tego złego” Mortki.  Nie tylko wydawnictwo w ciekawy sposób poprowadziło promocję, rozsyłając recenzentom książki pozbawione okładki, tytułu i autora, by potem odkryć, cóż to takiego dostali, ale również późniejsi czytelnicy byli z lektury powieści w większości przypadków zadowoleni. To miała być lekka, przygodowa i żartobliwa fantastyka, której zawsze mi brakuje. Dałam więc drugą szansę autorowi, który wcześniej nie zachwycił mnie swoim „Projektem Mefisto”.

Nie ma tego Złego
Marcin Mortka
wyd. SQN, 2021
Cykl Nie ma tego Złego, t. 1

I choć zgodzę się co do tego, że owszem, to jest lekka, przygodową i żartobliwa fantastyka to jednocześnie… jest książką w moim odczuciu absolutnie przeciętną, której humor raczej mnie nudzi, niż bawi. Dlatego na tym się na chwilę pochylmy.

Obecnie w rozrywkowej polskiej pulpie widzę trend do pisania radosnych, wręcz puchatych powieści, które są żartobliwe, ale przy tym dość łagodne. Bez nadmiaru przekleństw, pilnujące się, aby nikogo nie urazić. Rozumiem, dlaczego w tę stronę idziemy i początkowo nawet ten trend „kupowałam”. Teraz czuje absolutny przesyt. Powieść Mortki nie wyróżnia się niczym na tle innych polskich powieści z podobnym typem humoru, a przy okazji ten żart jest nudny i często lekko krindżowy. Bazuje na schematach typu: „och, co moja żona powie, jak znów wpakuje się w tarapaty, bo zamiast prowadzić karczmę, wyruszyłem na przygodę!” oraz „zapomniałem kupić żonie pieczarek!”. To jak polski kabaret w ugrzecznionej formie.

W moim przypadku poległa więc, teoretycznie, największa zaleta powieści. A co z innymi aspektami? Cóż, nie jest dużo lepiej.

Autor stworzył typowo RPG-ową drużynę, która musi wyruszyć na przygodę, by osiągnąć cel. I to również wypada dość nudno. Świat jest tak sztampowy, jak to możliwe. Zagadka nie zainteresowała mnie bardziej ani na chwilę, a nic nie sprawiło, bym zatrzymała się, robiąc: ooo, TAK, ciekawy pomysł, o to chodzi! Opowieść prowadzona jest klarownie, lekko, ale co z tego, skoro i na tym polu się nudziłam?

Skoro mamy drużynę bohaterów, to teoretycznie na tym polu Mortka mógł się mocno odkuć w moich oczach. Zwłaszcza że UWIELBIAM dobrze pisane relacje. Mogę wybaczyć sporo, jeśli mogę dobrze bawić się w trakcie czytania dialogów i obserwowania, jak bohaterowie się od siebie odbijają. Ale… i to tutaj nie wyszło. Najbardziej rozbudowana relacja w powieści dotyczy Kociołka i jego żony, Sary, której przez większą część historii nie ma. Drużyna zaś wydawała mi się… zbyteczna. Bohater w swojej pierwszoosobowej narracji regularnie przypomina nam, że to jego najlepsi przyjaciele, najlepszy dream team, że razem są w stanie tyle zrobić… a później dostajemy wspomnienie w narracji o tym, że szanowny elf siedzi cicho i w sumie to nie lubi ludzi i jest dziwny. Ale że prawie się nie odzywa ani nie dostajemy konkretnych opisów jego działań, to nie da się namacalnie dotknąć tej jego dziwności.

Naprawdę rozumiem, jeśli komuś „Nie ma tego złego” się spodoba. To książka napisana w lekki i sympatyczny sposób, która nie ma za bardzo jak kogokolwiek urazić. Jednocześnie dla mnie to powieść pusta, miałka i nic niewnosząca. Znam już takich całkiem sporo i nie mam w tej chwili wielkiej ochoty na kolejne podobne. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony