Jeana le Flambeur poszukuje Mieli, z którą został rozdzielony. Po śmierci ich myślącego statku próbują dopiąć swoich celów. Każde z nich na swój własny sposób.
„Przyczynowy anioł” Hanu Rajaniemi jest
już za mną, a ja mogę odetchnąć z ulgą. W końcu ten cykl nie będzie męczył
mojego sumienia, wciąż patrząc z wyrzutem z półki. Jednocześnie muszę przyznać,
że ostatnia część nie była ani odrobinę lepsza, od poprzednich. Może wręcz
przeciwnie. Męczyła mnie po prostu jeszcze bardziej.
Przyczynowy anioł Hannu Rajaniemi wyd. Mag, 2018 Jean le Flambeur, t. 3 |
Znów odnoszę wrażenie, że tu i sam autor
sobie nie poradził, i że tłumacz też tej powieści nie pomógł. To się po prostu
czyta z wyraźnym trudem. Jest to trochę paradoksalne, bo gdy wyjmie się cały
ten pseudonaukowy bełkot (no bo przepraszam, ale naukowym tego nazwać po prostu
nie mogę) to w gruncie rzeczy „Przyczynowy anioł” jest napisany bardzo prosto i
w gruncie rzeczy dość lekko, choć niezbyt interesująco. Ale z takim dodatkiem
tekst niełatwo się przyswaja, co po prostu irytuje.
Po trzech tomach ja dalej nie rozumiem i
nie widzę świata wykreowanego przez autora. W związku z tym fabuła nijak mnie
interesuje, mam ochotę nigdy do tego nie wracać myślami i właściwie po prostu
nie widzę w tej opowieści żadnej szczególnej zalety. Być może pomysł nie byłby
zły, może to mogła być doskonała opowieść rozrywkowa, ale… nie, to po prostu
nie wyszło i nie działa tak, jak powinno.
Wszystkie trzy tomy zdobyłam za
niewielkie pieniądze, na wyprzedażach i… kompletnie się nie dziwię. „Przyczynowy anioł” nie ma jak się sprzedawać,
bo jest po prostu naprawdę kiepską propozycją wśród książek SF. Nie mówię, że nie
spodoba się nikomu, ale wiem, że wiele osób ma podobne wrażenia, co ja. Ale
naprawdę nie widzę nic dziwnego w tym, że Mag postanowił to zacząć wyprzedawać.
Jedyne to, co mnie dziwi to fakt, że „Przyczynowy złodziej”, czyli pierwszy
tom, był wydany już wcześniej i już wtedy chyba nie stał się żadnym hitem. Więc
wznowienie cyklu nie brzmi jak najlepszy pomysł.
Jedyna
zaleta, jaką widzę w tej i pozostałych książkach to nie ich wnętrze, a okładki.
Trylogia w twardych oprawach prezentuje się całkiem zacnie, a grafiki – choć
nie najpiękniejsze – są po prostu w porządku. Dark Crayon tworzyć potrafi i
choć postacie tego typu nie należą do moich ulubionych to prezentują się wcale
nie najgorzej.
Chciałabym móc o tej książce napisać coś więcej i dać jakąś bardziej kompetentną, złożoną opinię, ale prawda jest taka, że mi się nie chce. Że czuje się zmęczona i zamiast rozgrzebywać, chce o tych książkach zapomnieć. Po raz kolejny zaś przysięgam sobie, że już nie będę kupować literatury na wyprzedażach bez dokładnego przemyślenia sprawy.
> naukowym tego nazwać po prostu nie mogę<
OdpowiedzUsuńBo nie jest naukowy. Beatrycze z Esensji nazwała to "pseudonaukowym bełkotem", a akurat tu ma coś do powiedzenia (Beatrycze jest drem i pracuje w Wydziale Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego). Tu jej opinie o "Kwantowym złodzieju":
https://esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=12133
https://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=12119&stronak=1
Chyba mi się "obiła o uszy" ta recenzja, ale staram się nie czytać takich, nim sama nie napiszę.
UsuńDla mnie ten cykl, to też była droga przez mękę.
OdpowiedzUsuńCóż, przynajmniej ładnie wygląda na półce i był tani. XD
UsuńZdecydowanie nie będę czytać, ale w takich słabszych cyklach dobrze sprawdza się audio, jeśli lubisz. O wiele łatwiej przebrnąć :D
OdpowiedzUsuńNiestety, ta forma mi nie wchodzi. XD
Usuń