Janosha znam od dawna jako autora książek dla dzieci, które - szczerze mówiąc - nie zrobiły na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Zdziwiłam się więc nieco, gdy dostałam jego powieść dla dorosłych. Ba, nawet nie jedną, a dwie! Postanowiłam więc zabrać się za poniższą, by zobaczyć, co autor ma do zaoferowania.
Tytuł: Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny
Autor: Janosh
Liczba stron: 247
Gatunek: literatura współczesna
Janosh to mężczyzna urodzony w latach 30. XX wieku w Zabrzu i właśnie o tym mieście w Cholonku opowiada. Autor jest niemieckojęzyczny, nigdy w Polsce nie mieszkał, mimo, że bywał w niej kilkukrotnie (swego czasu miałam nawet okazje się z nim spotkać, chociaż skończyło się na zdjęciu i podpisaniu książki). Jego powieść opowiada nam historię rodziny Świętków oraz ich sąsiadów, czy znajomych. Są to prości, niezbyt bogaci ludzie, mający więcej wspólnego z Polakami, niż Niemcami. Córka Świętkowej, Michcia, ma wkrótce rodzić - ojcem jej dziecka jest nijaki Stanik Cholonek, za którym gospodyni nie przepada. Jakby tego było mało, wszystko wskazuje na to, że malec przyjdzie na świat 29 lutego... a każdy wie przecież, że to może przynieść pecha!
Tym razem pozwólcie, że zacznę od wizualnej strony. Książka, którą mam jest na prawdę porządna - gruba okładka, z obrazkiem, który wprawdzie niezbyt mi się podoba, ale pasuje do tego, o czym powieść traktuje. Wewnątrz mamy dwa zdjęcia: jedno przedstawiające stare Zabrze, drugie - familioki, w których wychował się autor. Wewnątrz mamy dość grube, białe kartki, tekst zaś pisany jest niebieskim tuszem - co uważam za plus, jako, że przy takim papierze i czarnym tuszu łatwo o ból oczu, gdy czytamy na dworze (przynajmniej u mnie), w chwili, gdy na kartkę zacznie świecić słońce. Przy każdym rozdziale jest niewielki rysunek, wykonany w stylu tego okładkowego. Na prawdę, pod tym względem książka prezentuje się bardzo dobrze.
Przynajmniej dla mnie jednak z jej treścią jest znacznie gorzej. Dlaczego? Cóż, należy zacząć od tego, że to nie jest typowa powieść, z fabułą i akcją. Janosh opisuje życie mieszkańców Śląska, a nie konkretną historię: jasne, najważniejsza jest Michcia i jej dziecko, dlatego do niej autor bardzo często wraca, jednak większość opisów to jednak krótkie historie sąsiadów, albo przemyślenia Świętkowej na temat tego, jak powinien żyć porządny człowiek (które znacznie odbiegają od naszego patrzenia na świat). I kto jak kto, ja czegoś takiego po prostu nie lubię. Chcę zżyć się z bohaterami, a Janosh mi na to po prostu nie pozwolił.
Druga rzecz, która sprawiła, że Cholonka nie polubiłam to sam klimat powieści. Mieszkam na Śląsku, jednak tutejszego klimatu, kultury, gwary nigdy do końca nie polubiłam, a ta książka jest tym wszystkim wręcz przesycona. I chociaż cenię ją za to co robi - bo na prawdę fajnie pokazuje te tereny w latach 30., aż do czasów zakończenia II Wojny Światowej - to jednak nie potrafię jej za to lubić.
Opis z tyłu okładki wszem i wobec ogłasza, że to nie tylko jedna z niewielu prawdziwych książek o Śląsku, ale przy tym niebywale śmieszna. Iii... może niektórych ten sposób przedstawiania rzeczywistości będzie śmieszył, ale ja się do tych ludzi na pewno nie zaliczam. Treść mnie wręcz odrzucała i czytałam ją najszybciej, jak to było możliwe, byleby tylko wiedzieć, o co mniej więcej w tym chodzi.
Nie... to nie jest lektura dla większości młodych ludzi, bo po prostu nudzi. To raczej coś dla bardziej dojrzałych czytelników, których interesuje Śląsk i chcą się czegoś o nim dowiedzieć - a że ja się do tej grupy nie zaliczam, nie tylko jej nie lubię, ale i polecać nie mam zamiaru. Jak już pisałam, cenię Chlonka za to, czym jest, ale najzwyczajniej w świecie zupełnie nie trafił on w mój gust i istną katorgą było dla mnie czytanie go.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.