Już
dawno nie było na Drewnianym Moście zwykłego zestawienia książkowego: wprawdzie
był post o motywach, ale jednak w nim o coś nieco innego chodzi, niż zwykle. Wprawdzie
nie tęsknie jakoś szczególnie za tego typu wpisami na moim blogu, ale w mojej
głowie zrodził się pomysł, więc dziś do realizuje ;)
Jak
pewnie się domyślacie dziś przedstawię Wam kilka książek po które absolutnie
nie macie po co sięgać. No, prawie absolutnie: gusta ludzi są w końcu różne i
pomylić się mogę. Ale generalnie są to pozycje w większości niezbyt znane,
których raczej i tak nie kupicie w sklepie i po prostu moim zdaniem powinniście
omijać w bibliotece, jeśli nie chcecie trafić na bubla. O większości z nich
pisałam na blogu, ale uznałam, że warto Wam je przypomnieć. A więc, zaczynajmy!
„Lekcja
geografii” Tomasza Mirkowicza
Dwadzieście
trzy opowiadania, będące lipogramami. Brzmi fajnie: każda historia bez jednej
literki z alfabetu...? I choć muszę przyznać, że autor nieźle się nad nimi
napracował to po pierwsze, wyszukiwanie braku liter po jakimś czasie się nudzi,
a po drugie przez niemożność użycia niektórych słów tekst chwilami brzmi
absurdalnie i głupio. Oczywiście, opowiadania mają dość zróżnicowany poziom,
ale nie zmienia to faktu, że patrząc na ogół książka wypada po prostu słabo.
„Mageot”
Krzysztofa Kochańskiego
Fajny
pomysł na historię... szkoda, że
zupełnie zmarnowany. Toporny język, historia, która od razu wypada z pamięci.
Książka nie ma nawet trzystu stron, a czyta się ją tak, jakby miała około
tysiąca. No nie jest to pozycja, którą z dumą trzymam na swojej półce.
„Thor”
Wolfganga Hohlebeina
W
porównaniu do „Maegota” ta pozycja jest wręcz doskonała. Niemniej to wcale nie
oznacza, że warto po nią sięgnąć. Wprawdzie moja recenzja nie była bardzo
negatywna, ale z czasem widzę, jak nijaka i mdła jest ta pozycja. Niby ma być
powieścią przygodową, a jednak skupia się na rodzinnych, głupich perypetiach.
Niby o Thorze, ale tak na prawdę to jakoś nie... To tytuł, który jest „meh” na
każdej z możliwych płaszczyzn. Główna zaleta? Na szczęście, czyta się go
błyskawicznie.
„Zamek złudzeń” Mercedes
Lackley i Josepha Shermana
Weź
worek, włóż do niego wszystkie główne schematy w fantastyce i podstawowe rasy,
po czym po prostu to wysyp i zobacz, co z tego wynikło. Co takiego, jesteś
ciekawy? A no, właśnie to! „Zamek złudzeń”. Książka na podstawie gry, która
jest po prostu głupia. Czy muszę cokolwiek dodawać? Polecam omijać, bo naprawdę
wokół można znaleźć wiele lepszych historii.
„Słoneczny
kataklizm” Lawrence E. Josepha
Literatura
popularnonaukowa może być fajna, przyjemna i przydatna, a może być taka jak „Słoneczny
kataklizm”. Robiąca z czytelnika idiotę, nudna i nieciekawa, bo wiedzę, którą
próbuje przekazać możemy znaleźć w wielu innych źródłach, podaną w lepszy
sposób. Przy okazji jej wydanie jest moim skromnym zdaniem koszmarne. Nie
sięgajcie, naprawdę. Nie ma po co.
„Jestem
numerem cztery” Pittacusa Lore
Oto
najbardziej znana, ale... wcale nie najgorsza książka ze wszystkich przedstawionych.
Umieściłam ją na liście, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie spełnia tego, co
obiecuje. Niby ma być historią pełną akcji, wydarzeń, stworów z kosmosu... a w
praktyce skupia się na nienajlepiej opisanym romansie. Naprawdę, nie ważne, czy
lubisz młodzieżowe „akcyjniaki”, czy dobre historie o miłości utrzymane w
klimacie fantastycznym znajdziesz miliard lepszych rzeczy... nawet w sieci, za
darmo.
Żadnej z nich nie czytałam. Mam tyle innych książek.
OdpowiedzUsuńNic nie czytałam i nic nie zamierzam, więc jestem bezpieczna :)
OdpowiedzUsuńBędę się więc trzymać od tych książek z daleka, ale przyznaję, że na początku zaciekawiła mnie ta "Lekcja geografii", sam pomysł wydaje się interesujący, ale z drugiej strony takie zamieniane słów na siłę pozbawia trochę całą historię sensu.
OdpowiedzUsuńTa książka miała sporo dobrych opinii, ale... ja sama nie wiem czemu. Pomysł tak, jest świetny, ale większość opowiadań jest słaba, albo nijaka.
UsuńNawet gdybym znalazła jakieś pozytywne recenzje o tych książkach raczej bym się na nie nie skusiła, bo zwyczajnie nie są w moim guście :)
OdpowiedzUsuńna szczęście nie miałam styczności z żadną z tych książek, będę je omijać :D pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńZ jakiegoś powodu nie stały się popularne i o żadnej nawet nie słyszałam. I dobrze :)
OdpowiedzUsuń"Jestem numerem cztery" popularne jednak trochę jest ;P
UsuńNie znam żadnej z tych książek, jak słusznie przewidziałaś i w sumie, żadna z nich chyba nie zwróciłaby mojej specjalnej uwagi. No może właśnie "Lekcja geografii", ale mam opór przed opowiadaniami, więc pewnie też bym zrezygnowała.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam w życiu kilka książek, które same w sobie są pomyłką, ale muszę przyznać, że nawet ich już za bardzo nie pamiętam. Niestety, bądź w sumie stety, te które przeczytałam po założeniu bloga pamiętam doskonale... np. "Uciekinier ze Świętego Miasta", którego albo nie zrozumiałam, albo komuś się powycinały przypadkiem duże części tekstu...
Nie znałam żadnej z powyższych książek. Jak widzę za wiele nie straciłam :). Niektóre okładki są wręcz przerażające.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, a w wolnej chwili zapraszam do siebie zakladkadoksiazek.pl
Heh, sama bym mogla dopisac kilka pozycji do Twojej listy ;-)
OdpowiedzUsuńNie znam prawie żadnej książki, którą przedstawiłaś, z wyjątkiem "Jestem numerem cztery" :). Film oglądałam, bardzo mi się podobał, i czekałam na następne części, ale szum ucichł. I pomimo tego, że radzisz po tę powieść nie sięgać, to pewnie kiedyś się skuszę :) Może akurat mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńHmmm powiedziałabym, że film wypada lepiej od książki: mniej w nim romansu, więcej akcji...
UsuńŻadnej nie czytałam. Ze wszystkich wymienionych przez Ciebie książek kojarzę tylko "Jestem numerem cztery", ale to raczej ze względu na film, który mam zamiar obejrzeć. ;)
OdpowiedzUsuńZnam tylko "Lekcję geografii", ale nie polubiłyśmy się. Było dokładnie jak napisałaś, dziwnie, absurdalnie i trochę jednak bez sensu. Jest fajna forma, bo to ciekawy pomysł, ale nie przekonał mnie, no ale może my jesteśmy wybredne. :P
OdpowiedzUsuńDzięki za ostrzeżenie :) Nie czytałam ani jednej z tych książek i nie zamierzam. Szczerze mówiąc, od większości odstraszają mnie okładki :)
OdpowiedzUsuńRaczej nie sięgnę po żadną z nich :) Jakoś mnie nie zachęcają, nie kuszą żeby przeczytać. Choć przyznam szczerze że Thor zwrócił niegdyś moją uwagę. W efekcie jednak po obejrzeniu filmu jakoś odechciało mi się go czytać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Żadna z powyższych nie jest nawet w moim kręgu zainteresowania. :)
OdpowiedzUsuńNie kojarzę ani jednej. Może to i dobrze. :P Przynajmniej mam czas na lepsze pozycje. :D
OdpowiedzUsuńŻadnej z nich nie czytałam. "Jestem numerem cztery" dużo razy widziałam w bibliotekach, ale jakoś nie miałam na nią ochoty. :D
OdpowiedzUsuńŻadnej nie kojarzę xD I raczej po nie nie sięgnę, bo w fabułę się nie wtajemniczałam, jednak okładki mnie wystarczająco odpychają xD
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
pomiedzy-wersami.blogspot.com
Jestem numerem cztery... Film taki też był. Też dno.
OdpowiedzUsuńDalej lepszy od książki ;P
UsuńDwadzieście trzy - fajna nowa liczba :D
OdpowiedzUsuńThor brzmiał fajnie :( Ale nie będę ryzykować :P
Też odradzam Jestem Numerem Cztery :D