sobota, 4 lutego 2017

Pokłońcie się przed Królami i Królowymi tego świata!


Katarzyna Bonda uznawana jest za polską królową kryminału:  debiut jej pierwszej powieści miał miejsce w 2007 roku.
Aneta Jadowska? Swoją pierwszą książkę wydała w 2012 roku. Uchodzi za królową polskiego urban fantasy.
Colleen Hoover swój debiut miała w tym samym roku co pani Jadowska. Nazywamy ją królową new adult.
Powyższe trzy panie to tylko przykłady, które jako pierwsze przyszły mi na myśl, ale nie trzeba wcale grzebać, by znaleźć ich więcej. Wiecie, czemu je wymieniłam? Zapewne tak, a jeśli nie to niewątpliwie się domyślacie :)
Gdy słyszę, że Stephen King to król grozy, czy horroru nie mam kompletnie nic przeciwko. Wprawdzie nie przepadam za jego twórczością, ale nie dość, że jego nazwisko do tego nazewnictwa pasuje to jeszcze od lat jest jednym z czołowych twórców swojego gatunku. Nie czepiam się także Michaela Jacksona, który nawet za swojego życia szczególnie mi nie imponował swoją twórczością, a już na pewno nigdy mnie nie zachwycił. Ale ciągle jest o nim głośno, ciągle się o nim mówi – dlatego nie mam kompletnie nic przeciwko, gdy ktoś nazywa go królem popu. To samo będzie tyczyło się chociażby Tolkiena jako mistrza high fantasy, czy Agaty Christie jako królowej kryminału.
Niestety, obecnie życie współczesnego pisarza zdaje się być według czytelników tak krótkie, że wystarczy jeden sukces, jedna rekordowa sprzedaż, czy jedno dobrze wypromowane dzieło, by okrzyknąć kogoś królem, czy królową. Nie trzeba wcale wiele, by taki tytuł osiągnąć: wystarczy chwila, by dany twórca (niekoniecznie pisarz) został uznany za władcę w swojej dziedzinie. Szkoda tylko, że wystarczy chwila, aby tę osobę z piedestału zrzucić: ktoś sprzeda się lepiej i już będzie nową Hoover, czy Bondą, a nazwiska tych pań stopniowo odejdą w zapomnienie.
Doskonale rozumiem, że komuś może się czyjaś twórczość tak podobać, by uznał danego artystę za swojego władcę, czy mistrza.  Rozumiem to i kompletnie nic przeciwko nie mam. Problem pojawia się w chwili, gdy ktoś – w ramach promocji, czy przez przypadek – nazwie kogoś tym tytułem, a czytelnik zacznie to bezmyślnie powtarzać. I oto idzie nam fama: Jadowska królową urban fanasy*. Nie zdziwiłabym się też wcale, gdyby okazało się, że wiele takich tytułów powstało przez wyjęcie z kontekstu jakiegoś zdania z recenzji, czy artykułu.
I co z tego, że król, czy królowa w popkulturze powinien być (przynajmniej według mnie) kimś ponadczasowym; kimś, kto łączy pokolenia przez to, co tworzy; kimś, kto przez lata dochodził do swojej pozycji i przez lata ją utrzymuje. Dziś, zamiast jednego Michaela Jacksona, czy Kinga, mamy tonę władców fantasy, kryminału, new adult i czego tylko zapragniecie. Szkoda tylko, że spora część z nich może dość szybko z rynku wypaść i po parunastu latach kompletnie nikt nie będzie o nich pamiętał...
Dlatego też apeluję: uważajcie, kogo nazywacie najlepszym z najlepszych. Kogo ustawiacie na piedestale i do kogo w swoich tekstach wznosicie modły. Lubisz jakiegoś pisarza? Uważasz, że jest TWOIM  autorytetem? Napisz o tym, jasne, ale przy tym podkreśl, że ta opinia dotyczy CIEBIE, a nie całego wszechświata. Tak samo, jak nie mówisz Kocham Cię do wszystkich i jak nie wszystkich nazywasz przyjaciółmi tak uważaj na używanie mocnych słów względem autorów. Nie wątpię, że niejeden byłby za to wdzięczny: w końcu twórca to też człowiek, który często lepiej niż czytelnik zdaje sobie sprawę ze swoich braków w wiedzy, czy warsztacie i nie wątpię, że nie jeden raz jest mu przy czymś takim po prostu trochę głupio :) Zwłaszcza, jeśli dopiero zaczyna pisać.
Poruszyłam tu głównie nazywanie twórców królem i królową w danej dziedzinie, ale oczywiście to odnosi się do różnorakich innych określeń tego typu. Dlatego też miejcie to na uwadze. Poza tym chętnie poznałabym Wasze zdanie na ten temat: zwłaszcza, jeśli sami piszecie i tak mocne słowa kierowane są pod Waszym adresem. Jak się wtedy czujecie? Albo – jak czulibyście się, gdyby coś takiego się stało?


*To tylko przykład: nie mam pojęcia, kto, kiedy, czemu i jak zaczął panią Anetę Jadowską w ten sposób nazywać. Nie oceniam tutaj także jej twórczości (tak samo, jak nie oceniam tu twórczości Katarzyny Bondy czy Colleen Hoover: przypadki tych pań miały jedynie na celu ułatwienie mi wyjaśnienia Wam o co chodzi w tym wpisie).

11 komentarzy:

  1. Dlatego zawsze unikam jak ognia tego dworskiego tytułowania autorów, kiedyś być może miało to swoje uzasadnienie, jednak w obecnym nacisku promocyjnym, po prostu mija się z celem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dalej jest uzasadnione jeśli ktoś zrobił coś bardzo ważnego dla swojego środowiska, albo od lat jest na topie, ale no... to są wyjątkowe sytuacje.

      Usuń
  2. Ja również zawsze staram się unikać używania jakichkolwiek tytułów mistrzów, królów itp, bo to co podoba się mnie, niekoniecznie może być ciekawe dla innych :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O ile z nazywaniem Kinga królem horroru czy Christie królową kryminału mogę się zgodzić - w końcu stanowią oni niejako klasykę swoich gatunków - o tyle z Hoover jako królową new adult chociażby? No cóż... Swego czasu to przecież John Green był władcą new adult. To tylko chwilowa moda, zapewne za jakiś czas pojawi się inne głośne nazwisko i zrzuci z tronu obecną "królową". A takiego Kinga czy Christie? Od lat są na swoich stanowiskach i podejrzewam, że jeszcze długo na nich pozostaną. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. W zupełności zgadzam się z tym, co napisałaś :) Nigdy sam też nie tytułuje autorów w ten sposób...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja w swoich recenzjach unikam "dworskiego" tytułowania bo zgadzam się z tym co tutaj napisałaś. Wydaje mi się też, że dla początkującego twórcy może to być pewnego rodzaju presja, żeby z tej pozycji nie spaść, przez co jego książki spadają na poziomie, bo są np. pisane na czas...

    OdpowiedzUsuń
  6. Co jak co, ale muszę się z Tobą zgodzić. Nie twierdzę, że nigdy nie użyłam słów król/królowa w swoich recenzjach czy komentarzach, ale wiadomo, recenzja to subiektywna opinia, komentarz zresztą też. Dlatego jasne jest, że to JA tak uważam. A co do podobnych tytułów używanych przez wydawców, media, opinię publiczną... Moim zdaniem jest on krzywdzący. Krzywdzący zarówno dla tych autorów, którzy muszą usunąć się w cień, bo pojawia się jakiś kolejny hit, jak i tych, którzy są aktualnie tak nazywani. To duża presja i przesadzony tytuł. Nie wiem, ja po prostu na miejscu takiego pisarza czułabym się przytłoczona, że ludzie mnie tak określają :P
    rude-pioro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo oryginalny tekst, który dobrze mi się czytało :) Rzeczywiście, można zauważyć taką tendencję w naszych czasach — pełno mamy gwiazdeczek, które świecą tylko pięć minut. Prawdziwy talent i kunszt to rzadkość i wydaje mi się, że "wielkość" danego twórcy najlepiej weryfikuje czas. Dlatego nie ma co szafować pewnymi określeniami. Słowa mają to do siebie, że się zużywają, gdy się ich nadużywa ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. A mi się nasuwa jedno, czas ich wszystkich zweryfikuje :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Cóż, ja często używam określenia Królowa Kryminału przy Christie, bo według mnie jest ono słuszne. Więc - niech będzie sobie mnóstwo królów, królowych czy mistrzów, ale jeśli już ktoś używa tego sposobu tytułowania, niech naprawdę tak sądzi, a nie tylko powiela po kimś :)
    Co do wspominania w recenzji, dla mnie to jasne, że jeśli ja kogoś tak nazywam, to jest to wyłącznie moja opinia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... widywałam już recenzje (nie podam konkretnych, bo ich za dużo. I nie, nie Twoje, a przynajmniej nie pamiętam), w których np. autor/autorka wypowiadał/a się pisząc: "Jak wszyscy wiemy, X to król swojego gatunku", albo "Królowa fantastyki X znów mnie zachwyciła" - w takiej sytuacji autor sugeruje, że postać jest najlepszy w swojej dziedzinie wg. ogółu, a nie tylko wg. niego. O to mi chodzi :D

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony