Katarzyna Bonda uznawana jest za polską królową kryminału: debiut jej pierwszej powieści miał miejsce w 2007 roku.
Aneta
Jadowska? Swoją pierwszą książkę wydała w 2012 roku. Uchodzi za królową
polskiego urban fantasy.
Colleen
Hoover swój debiut miała w tym samym roku co pani Jadowska. Nazywamy ją królową
new adult.
Powyższe
trzy panie to tylko przykłady, które jako pierwsze przyszły mi na myśl, ale nie
trzeba wcale grzebać, by znaleźć ich więcej. Wiecie, czemu je wymieniłam?
Zapewne tak, a jeśli nie to niewątpliwie się domyślacie :)
Gdy
słyszę, że Stephen King to król grozy, czy horroru nie mam kompletnie nic
przeciwko. Wprawdzie nie przepadam za jego twórczością, ale nie dość, że jego
nazwisko do tego nazewnictwa pasuje to jeszcze od lat jest jednym z czołowych
twórców swojego gatunku. Nie czepiam się także Michaela Jacksona, który nawet
za swojego życia szczególnie mi nie imponował swoją twórczością, a już na pewno
nigdy mnie nie zachwycił. Ale ciągle jest o nim głośno, ciągle się o nim mówi –
dlatego nie mam kompletnie nic przeciwko, gdy ktoś nazywa go królem popu. To
samo będzie tyczyło się chociażby Tolkiena jako mistrza high fantasy, czy Agaty
Christie jako królowej kryminału.
Niestety,
obecnie życie współczesnego pisarza zdaje się być według czytelników tak
krótkie, że wystarczy jeden sukces, jedna rekordowa sprzedaż, czy jedno dobrze
wypromowane dzieło, by okrzyknąć kogoś królem, czy królową. Nie trzeba wcale
wiele, by taki tytuł osiągnąć: wystarczy chwila, by dany twórca (niekoniecznie
pisarz) został uznany za władcę w swojej dziedzinie. Szkoda tylko, że wystarczy
chwila, aby tę osobę z piedestału zrzucić: ktoś sprzeda się lepiej i już będzie
nową Hoover, czy Bondą, a nazwiska tych pań stopniowo odejdą w zapomnienie.
Doskonale
rozumiem, że komuś może się czyjaś twórczość tak podobać, by uznał danego
artystę za swojego władcę, czy mistrza.
Rozumiem to i kompletnie nic przeciwko nie mam. Problem pojawia się w
chwili, gdy ktoś – w ramach promocji, czy przez przypadek – nazwie kogoś tym
tytułem, a czytelnik zacznie to bezmyślnie powtarzać. I oto idzie nam fama:
Jadowska królową urban fanasy*. Nie zdziwiłabym się też wcale, gdyby okazało
się, że wiele takich tytułów powstało przez wyjęcie z kontekstu jakiegoś zdania
z recenzji, czy artykułu.
I
co z tego, że król, czy królowa w popkulturze powinien być (przynajmniej według
mnie) kimś ponadczasowym; kimś, kto łączy pokolenia przez to, co tworzy; kimś,
kto przez lata dochodził do swojej pozycji i przez lata ją utrzymuje. Dziś,
zamiast jednego Michaela Jacksona, czy Kinga, mamy tonę władców fantasy,
kryminału, new adult i czego tylko zapragniecie. Szkoda tylko, że spora część z
nich może dość szybko z rynku wypaść i po parunastu latach kompletnie nikt nie
będzie o nich pamiętał...
Dlatego
też apeluję: uważajcie, kogo nazywacie najlepszym z najlepszych. Kogo
ustawiacie na piedestale i do kogo w swoich tekstach wznosicie modły. Lubisz
jakiegoś pisarza? Uważasz, że jest TWOIM
autorytetem? Napisz o tym, jasne, ale przy tym podkreśl, że ta opinia
dotyczy CIEBIE, a nie całego wszechświata. Tak samo, jak nie mówisz Kocham Cię do wszystkich i jak nie
wszystkich nazywasz przyjaciółmi tak uważaj na używanie mocnych słów względem
autorów. Nie wątpię, że niejeden byłby za to wdzięczny: w końcu twórca to też
człowiek, który często lepiej niż czytelnik zdaje sobie sprawę ze swoich braków
w wiedzy, czy warsztacie i nie wątpię, że nie jeden raz jest mu przy czymś
takim po prostu trochę głupio :) Zwłaszcza, jeśli dopiero zaczyna pisać.
Poruszyłam
tu głównie nazywanie twórców królem i
królową w danej dziedzinie, ale
oczywiście to odnosi się do różnorakich innych określeń tego typu. Dlatego też miejcie
to na uwadze. Poza tym chętnie poznałabym Wasze zdanie na ten temat: zwłaszcza,
jeśli sami piszecie i tak mocne słowa kierowane są pod Waszym adresem. Jak się
wtedy czujecie? Albo – jak czulibyście się, gdyby coś takiego się stało?
*To tylko przykład: nie mam pojęcia,
kto, kiedy, czemu i jak zaczął panią Anetę Jadowską w ten sposób nazywać. Nie oceniam tutaj także jej twórczości (tak samo, jak nie oceniam tu twórczości Katarzyny Bondy czy Colleen Hoover: przypadki tych pań miały jedynie na celu ułatwienie mi wyjaśnienia Wam o co chodzi w tym wpisie).
Dlatego zawsze unikam jak ognia tego dworskiego tytułowania autorów, kiedyś być może miało to swoje uzasadnienie, jednak w obecnym nacisku promocyjnym, po prostu mija się z celem.
OdpowiedzUsuńTo dalej jest uzasadnione jeśli ktoś zrobił coś bardzo ważnego dla swojego środowiska, albo od lat jest na topie, ale no... to są wyjątkowe sytuacje.
UsuńJa również zawsze staram się unikać używania jakichkolwiek tytułów mistrzów, królów itp, bo to co podoba się mnie, niekoniecznie może być ciekawe dla innych :)
OdpowiedzUsuńO ile z nazywaniem Kinga królem horroru czy Christie królową kryminału mogę się zgodzić - w końcu stanowią oni niejako klasykę swoich gatunków - o tyle z Hoover jako królową new adult chociażby? No cóż... Swego czasu to przecież John Green był władcą new adult. To tylko chwilowa moda, zapewne za jakiś czas pojawi się inne głośne nazwisko i zrzuci z tronu obecną "królową". A takiego Kinga czy Christie? Od lat są na swoich stanowiskach i podejrzewam, że jeszcze długo na nich pozostaną. :)
OdpowiedzUsuńW zupełności zgadzam się z tym, co napisałaś :) Nigdy sam też nie tytułuje autorów w ten sposób...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Ja w swoich recenzjach unikam "dworskiego" tytułowania bo zgadzam się z tym co tutaj napisałaś. Wydaje mi się też, że dla początkującego twórcy może to być pewnego rodzaju presja, żeby z tej pozycji nie spaść, przez co jego książki spadają na poziomie, bo są np. pisane na czas...
OdpowiedzUsuńCo jak co, ale muszę się z Tobą zgodzić. Nie twierdzę, że nigdy nie użyłam słów król/królowa w swoich recenzjach czy komentarzach, ale wiadomo, recenzja to subiektywna opinia, komentarz zresztą też. Dlatego jasne jest, że to JA tak uważam. A co do podobnych tytułów używanych przez wydawców, media, opinię publiczną... Moim zdaniem jest on krzywdzący. Krzywdzący zarówno dla tych autorów, którzy muszą usunąć się w cień, bo pojawia się jakiś kolejny hit, jak i tych, którzy są aktualnie tak nazywani. To duża presja i przesadzony tytuł. Nie wiem, ja po prostu na miejscu takiego pisarza czułabym się przytłoczona, że ludzie mnie tak określają :P
OdpowiedzUsuńrude-pioro.blogspot.com
Bardzo oryginalny tekst, który dobrze mi się czytało :) Rzeczywiście, można zauważyć taką tendencję w naszych czasach — pełno mamy gwiazdeczek, które świecą tylko pięć minut. Prawdziwy talent i kunszt to rzadkość i wydaje mi się, że "wielkość" danego twórcy najlepiej weryfikuje czas. Dlatego nie ma co szafować pewnymi określeniami. Słowa mają to do siebie, że się zużywają, gdy się ich nadużywa ;)
OdpowiedzUsuńA mi się nasuwa jedno, czas ich wszystkich zweryfikuje :P
OdpowiedzUsuńCóż, ja często używam określenia Królowa Kryminału przy Christie, bo według mnie jest ono słuszne. Więc - niech będzie sobie mnóstwo królów, królowych czy mistrzów, ale jeśli już ktoś używa tego sposobu tytułowania, niech naprawdę tak sądzi, a nie tylko powiela po kimś :)
OdpowiedzUsuńCo do wspominania w recenzji, dla mnie to jasne, że jeśli ja kogoś tak nazywam, to jest to wyłącznie moja opinia :D
Hmm... widywałam już recenzje (nie podam konkretnych, bo ich za dużo. I nie, nie Twoje, a przynajmniej nie pamiętam), w których np. autor/autorka wypowiadał/a się pisząc: "Jak wszyscy wiemy, X to król swojego gatunku", albo "Królowa fantastyki X znów mnie zachwyciła" - w takiej sytuacji autor sugeruje, że postać jest najlepszy w swojej dziedzinie wg. ogółu, a nie tylko wg. niego. O to mi chodzi :D
Usuń