Słońce dopiero późnym rankiem zaczynało
oprószać dolinę swoimi promieniami, dlatego leżąca u jej podnóża wieś budziła
się do życia znacznie wcześniej. Gdy światło docierało do osady, zwierzęta już
dawno skubały trawę na górskich halach. Większą część z nich stanowiły krowy i
owce, jednak bystre oko mogło wypatrzeć również juczne osły oraz kilka sztuk
koni himangari: półdzikich wierzchowców o kopytach przypominających kozie,
które doskonale nadawały się do górskich wypraw.
Niemal każdego ranka o tej porze rolnicy
doglądali pól, a we wsi dało się słyszeć brzdęk młota oraz kowadła, jednak tego
dnia ludność zdawała się mieć nieco inne zajęcie.
Środkiem osady przechodziło dwóch
kapłanów - jeden rasy ludzkiej, drugi krasnoludzkiej. Odziani byli w odświętne,
żółtawe stroje i nawoływali mieszkańców do wspólnego pochodu po Święte Trawy.
– Ludzie! Nadszedł dziś dzień, aby oddać
hołd naszej Pani Żniw, Janarze! Chodźcie z nami, aby zebrać Garronu, tak, by i
w przyszłym roku nie brakło jej w waszych paleniskach! Niech jej słodki dym
będzie podziękowaniem dla bogini za dobre plony, które nadchodzą! - nawoływał ludzki kapłan.
Drugi, krasnoludzki, prawdopodobnie
powtarzał to samo, jednak słów jego jednostajnej mowy, kojarzącej się z brzdękiem
młota o kamienny mur nie sposób było rozróżnić.
Osadnicy wychodzili całymi rodzinami,
wraz z koszykami, aby wypełnić boży nakaz. Wśród nich znajdowała się dość
wysoka kobieta. Piękna, mimo niezbyt nowej, znoszonej sukni i nielicznych
zmarszczkach w okolicy ust. Jej piękne blondwłosy, splecione w warkocz, opadały
na plecy, a prawa ręka, przewieszona przez ramię nieco niższego od niej
mężczyzny, zwieńczona była spracowanymi palcami żony rolnika.
Przed kobietą maszerowała dwójka dzieci.
Rudowłosa dziewczynka z małym koszyczkiem oraz złotowłosy, jak matka, chłopiec.
Jego siostra bezustannie trajkotała, opowiadając młodszemu bratu o słońcu,
zwierzętach i wietrze, ten jednak nie odzywał się ani słowem, z rzadka
spoglądając na swoją drobną towarzyszkę.
– Rut, nie męcz brata - upomniała ją po
jakimś czasie matka – Choć dziś daj mu spokój ze swoimi opowieściami...
– Ale mamo!
– Słuchaj Kai, dziecko – odezwał się
towarzysz blodwłosej – Twój brat i tak ci nie odpowie, dobrze o tym wiesz. A spójrz,
tam idzie Brima... i to chyba sama...
Nie musiał tego dwa razy powtarzać. Już
po chwili rudowłosa Rut z podskokami ruszyła w stronę koleżanki.
Kaja spojrzała na swojego małżonka z nieskrywaną
troską.
Niemy syn... urodził się tego samego
dnia, w której doszła do niej wieść o śmierci jej poprzedniego męża. Miała
nadzieję, że będzie jego godnym następcą... Niestety lata mijały, a chłopiec,
choć zdrowy i silny, nawet nie próbował mówić. Kto wie, może nawet ich nie
słyszał...? W jej oczach był uczynnym i bystrym dzieckiem tylko... no właśnie,
nie mówił.
W każde święta modliła się - początkowo
samotnie, a później z swoim nowym małżonkiem - o to, by dziecko zaczęło mówić. Do
tej pory jednak żaden cud nie miał miejsca... ale nadzieja wciąż się tliła. Nie
miała zamiaru rezygnować. Może pewnego dnia Niebiosa pozwolą jej synkowi
przemówić?
Zbieranie traw – pod okiem dwój kapłanów
- trwało do południa. Dzieci jak zawsze wyszalały się na łąkach po wszystkie
czasy, a ich rodzice oraz inni mieszkańcy osady robili wszystko, aby zachować
siły na wieczorne przygotowania do rodzinnej wieczerzy, połączonej z paleniem
suszonej, lub kiszonej trawy.
Rodzina Kai tego roku miała do
dyspozycji tylko kiszoną odmianę Garronu, jako, że suszona spłonęła podczas
pożaru ich szopy. Po powrocie do chaty od razu zaczęli więc dzielić to, co
zebrali na kupki – tak, by później orientować się, co ma pójść do słojów, a co
do suszenia – a jej mąż ruszył do spiżarni, aby przynieść zeszłoroczne zapasy Świętej
Trawy.
Wkrótce nadszedł czas wieczerzy. Kaja
oraz Bruno, bo tak nazywał się jej towarzysz, siedzieli przy stole, spokojnie
spożywając świąteczne potrawy. Dzieci jednak, nasyciwszy się szybko, zaczęły
bawić się, biegając wokół stołu i dorzucając co chwilę do ognia Garronu, która
wypełniała izbę słodkim, przyjemnym zapachem.
Niespodziewanie, złotowłosy chłopiec
sięgnął do słoika, jednak zamiast zanieść trawę do paleniska, włożył ją do
swoich ust i począł żuć - kiszona, nabierała elastycznej faktury i kleiła się
do zębów, co zdawało się nadzwyczajnie fascynować chłopca.
– Michałku, co ty masz w buzi? – spytała
zdziwiona matka, wiedząc, że syn nie sięgał do stołu po żadną z potraw.
– Maaaamooo, ja wiem, ja.... on wziął...
– zaczęła mała Rut, nie mając zamiaru kryć brata, jednak nie skończyła mówić.
Przerwał jej wybuch jasnego światła, odrzucający wszystko, co znajdowało się
blisko w tył. Michałek wywrócił się, a dziewczynka, stojąca najbliżej,
poleciała na kant stołu, uderzając się o niego z całą mocą.
Rut osunęła się na ziemię, jednak to nie
na niej skupiona była uwaga całej rodziny.
Kaja i Bruno wstali z krzeseł.
Przed nimi, w niezwykłej jasności stała
rudowłosa, bardzo wysoka kobieta, odziana w złotą szatę. W jej grubych warkoczach można było dostrzec
źdźbła traw i zbóż, zaś w ręku trzymała kostur, o który delikatnie się
podpierała. Jego głowicę zdobiło złote jabłko.
Michałek cofnął się o krok, dotykając
plecami ściany, a bogini od razu skierowała swoje spojrzenie na niego.
– Pani... – odezwał się ostrożnie i z
czcią Bruno.
Kobieta rzuciła mu krótkie spojrzenie
pełne wściekłości i pogardy, jednak szybko znów zwróciła się ku chłopcu.
– Jak śmiesz... jak śmiesz odbierać
bogom co boskie! Żuć świętą trawę! Tymi podłymi zębami! Co ty sobie, gówniarzu,
myślisz?! Cały rok haruje, byście mieli co jeść! A wy wszyscy tak mi się
odpłacacie?!
Michałek nie odzywał się ani słowem,
spoglądał jedynie na boginię z przestrachem i cieniem przepraszającego
uśmiechu. Mina mu jednak nieco zrzedła, gdy Piękna Pani uderzyła go w twarz.
Michałek odruchowo złapał się za policzek, jednak chyba był zbyt przerażony,
aby płakać.
– Pani... to tylko chłopiec... – odezwała
się Kaja, drżącym głosem, pozwalając sobie przerwać tyradę wściekłej bogini.
– CHŁOPIEC? – odwróciła się na chwilę w
stronę matki Michałka – To trzeba było go pilnować! – energicznie odwróciła się
znów do swojej małej ofiary: – No, chłopcze, co więc masz na swoje usprawiedliwienie?
Niemy Michałek, rzecz jasna, nic ni
miał. Spoglądał tylko na Panią swoimi przestraszonymi, niebieskimi oczkami.
– Ta ludzka pycha... – mruknęła bogini –
och, skoro nawet nie umiesz mi odpowiedzieć, nie jesteś godny, aby móc
spoglądać na ten świat i te dzieła, które dla was przygotowuje, chłopcze. Nie mam do was siły... z roku
na rok jest coraz gorzej – obraz pani, kręcącej głową, zaczął się rozmywać -
Bądź przeklęty, chłopcze – powiedziała, jakby na pożegnanie.
Rodzice, gdy tylko bogini zniknęła,
rzucili się w stronę Michałka.
Nie potrzebowali dużej ilości czasu, aby
się zorientować, że chłopiec, zgodnie z klątwą bogini, był teraz nie tylko
niemy, ale i ślepy. Tak bardzo jednak skupili się na nim, że nie zauważyli
leżącej pod stołem małej Rut i powiększającej się czerwonej plamy wokół jej
główki.
Gdy się zorientowali, rudowłosa
dziewczynka była już martwa, a z jej ciała uleciała większa część ludzkiego
ciepła.
Wielka sala rozbrzmiewała rozmowami i
śmiechami, jednak królowej dzisiejszego święta - Janary - wciąż jeszcze nie
było. W całym pomieszczeniu dało się czuć słodki zapach Garronu: w tym roku głównie
kiszonej, ponieważ mąż Pani Żniw, zajmujący się Ogniskiem Domowym skutecznie
pozbawił liczne rodziny suszonej wersji, uznając tą za rzadszą i przyjemniejszą
dla nosa.
Janara pojawiła się dopiero po godzinie
świętowania, jakby nieco podłamana i - niewątpliwie - wściekła. Nawet jej strój
zdradzał jej nastrój: zwykle chodziła w jasnych szatach, dziś jednak założyła
na siebie krwistoczerwoną suknie.
Jako pierwszy zobaczył ją Barelief, bóg
słońca i światła, który natychmiast podszedł do solenizantki.
– Oj, kochana, witaj na swoim święcie!
Co ci się stało? Żądło osy wbiło ci się pod paznokcie?
Rudowłosa bogini rzuciła mu tylko
zirytowane i zrezygnowane spojrzenie.
– Przegięłam – powiedziała, siadając na
jednym ze schodków, prowadzących do głównej części sali. – Przegięłam z ilością
Garrnou przed świętem i trochę mnie poniosło... Och, nienawidzę, że oni tak je
marnują... nie dość, że mój mąż ją niszczy, jak najdzie go kaprys, to jeszcze
ci ludzie... ja się staram... a oni pozwalają dzieciom ją jeść...!
Barelief kiwnął głową ze zrozumieniem.
– No rozumiesz... rozumiesz, musiałam
zareagować.. Rozumiesz mnie, prawda?!
– Tak, kochaniutka, rozumiem, okropni ci
ludzie, roku na rok coraz gorsi...
– Co my z nimi zrobimy?
– Ukarzemy. Wkrótce, nie martw się.
– Jesteś cudowny, Barciu! – Janara
przytuliła się do swojego przybranego brata na chwilę, po której ten znów się
odezwał.
– Ale... przegięłaś... Co zrobiłaś,
kochaniutka?
– Nic takiego... właściwie... jak teraz
o tym myślę – wzruszyła ramionami – Chłopak nawet nie raczył się do mnie
odezwać... A miałam pozwolić mu na mnie patrzeć?
– Ale żyje?
Kiwnęła głową.
– To faktycznie, bez potrzeby się tym
zadręczasz. Chodź już, wszyscy na ciebie czekają.
Wstali wspólnie, podążając do
pozostałych gości.
* * *
Wrzucam ten tekst, bo mogę. To krótkie
opowiadanie nie było pisane „na serio” – po prostu poprosiłam kogoś o pomysł na
historię. Usłyszałam, że mam napisać o Michałku, który tak żuł gumę, aż oślepł
i wyszło właśnie to. Muszę przyznać, że w trakcie naprawdę dobrze się bawiłam,
nawet, jeśli to nie jest nic wielkiego.
To nie jest premiera tekstu! Został już
opublikowany na moim Wattpadzie. Z tym, że... jednak zdecydowałam, że chce mieć
te swoje teksty tutaj :) Spokojnie, nie wpłynie to na standardową ilość postów
i już za dwa dni osoby niezainteresowane dostaną coś bardziej typowego dla DM.
Świetne opowiadanie Ci wyszło pomimo, że temat dostałaś ciekawy i trudny. Imion też takich wcześniej nigdzie nie widziałam- kolejna oznaka kreatywności. Ale super, że będziesz publikować swoje teksty na blogu <3 to czekam na premierę tekstu :)
OdpowiedzUsuńNominowałam cię także do tagu więc jeśli masz ochotę go wykonać, to szczegóły znajdziesz u mnie.
Pozdrawiam cieplutko c:
zlodziejka-zapisanych-stron.blogspot.com
Nie no to jest genialne! :D Z takiego tematu, tak prawdziwą i świetną historię, czekam na następne opowiadania :D
OdpowiedzUsuńNiezwykle kreatywna z Ciebie osóbka! Brawo! Trzymam kciuki dalej! :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie się czytało.. tylko kurde zastanawiam się, co mogłoby być dalej!
OdpowiedzUsuńTakie okołosłowiańskie. Przyjemne opowiadanie :)
OdpowiedzUsuń