czwartek, 6 kwietnia 2017

Wojownicy burzy: Ostatnia gwiazda już tuż, tuż...

Mimo, że „Orkowie” nie są serią najwyższych lotów to mam ją w całości za sobą: w końcu jak ostatni tom także stał mi na półce to przecież nie mogłam nie skorzystać :) Wiem, wiem – okładka nie zachęca, moje poprzednie recenzje też nie robią tego w jakiś gorący sposób, ale w najgorszym razie po prostu zapamiętacie, że taka seria istnieje i w razie czego będziecie wiedzieć, czy po nią sięgać, czy nie.

Tytuł: Wojownicy burzy
Tytuł serii:  Orkowie
Numer tomu: 3
Autor: Stan Nicholls
Liczba stron: 264
Gatunek: high fantasy

Rosomaki muszą znaleźć jeszcze jedną, ostatnią gwiazdę, aby dokończyć swoją misje. Może to się jednak okazać trudniejsze, niż sądzili: Stryk zniknął, prawdopodobnie pojmany przez złą Jennestę, a jej armia zmierza wprost na nich. Nie mogą się jednak poddać, gdy zwycięstwo zdaje się być tak blisko.


Bez bicia i zupełnie szczerzę przyznaję – „Wojownicy burzy” to najlepsza część w serii. Na całe szczęście, Nicholls zakończył trylogie z największą klasą z jaką mógł to zrobić.
Tom drugi tego lekkiego czytadełka był bardzo chaotyczny: czasami niełatwo było odnaleźć się w tym, co się działo, narracja skakała z jednej postaci na drugą. Autor chciał upchnąć zbyt wiele fabuły i akcji w krótkiej książeczce. W ostatniej części, na swoje szczęście, zrezygnował z tego, dając nam prostą historię w której odnajdzie się właściwie każdy.
W związku z powyższym, gdyby „Wojownicy burzy” byli poważną książką narzekałabym na jej schematyczność. Z tym, że to zdecydowanie nie jest fantastyka, która chce być czymś więcej, niż lekkostrawną rozrywką, a autor zdaje sobie sprawę, w jaki sposób konstruuje swój tekst. Schematy wykorzystane są tu zupełnie umyślnie, nieco tylko zmienione, czy przejaskrawione.
Skoro już o koloryzowaniu mowa... „Wojownicy burzy” są bardzo przerysowane, tak jak poprzednie części, zwłaszcza, jeśli spojrzymy na negatywne charaktery. Tyle, że w przypadku tej serii wypada to po prostu komicznie. Naprawdę, chwilami nie mogłam zaśmiać się pod nosem. To, jak genialne wnioski wysuwa zła Jennesta jest momentami aż nie do pomyślenia. Poza tym wręcz uwiodła mnie jedna scena, akurat związana z tą dobrą stroną: jeden ork idzie zbadać teren, drugi idzie zająć czymś osobę pilnującą owego miejsca. Rozmawia, rozmawia... i zapytany, po co tam w ogóle przyszedł odpowiada że „a tak no sobie, bez powodu przyszedł”. Tego typu sytuacje w tej trylogii to rzecz normalna, jednak w tym tomie zdecydowanie najbardziej było to widoczne.
Przy tego typu głupiutkich scenkach w ostatniej części panuje wręcz patetyczny klimat, co jeszcze bardziej je podkręca: autor zdaje się wręcz parodiować takie dzieła jak „Władca Pierścieni”, co wypada... wręcz wspaniale.
Muszę pochwalić autora za zakończenie serii, które wypadło naprawdę zgrabnie: jest konkretne, wyjaśniające wszystko w miarę dobrze, co często nie wychodzi w tego typu lekturach. W końcu nawet pewne błędy logiczne można autorowi wybaczyć, jeśli wszystko pod koniec jakoś trzyma się kupy.

„Orkowie” nie są porywającą serią. Warsztat Nichollsa nie jest wybitny, a całości nie da się nazwać czymś, co przeczytać trzeba. Niemniej, świat, który wykreował ma swój urok. Książki potrafią bawić, a ostatni tom stanowi ratunek dla poprzednich, dlatego zdecydowanie polecam zakończyć serię, jeśli jesteście w trakcie niej.


* * *

– To ty tak twierdzisz. Tymczasem niezadowolenie w szeregach rośnie, a dezerterów przybywa. Każdy cień nieposłuszeństwa i każda plotka o buncie ma być karana śmiercią. Bez względu na rankę winnego.
– Już teraz stosujemy taką karę, pani.
Gdyby generał miał ochotę popełnić samobójstwo, mógłby dodać, że Jennesta doskonale o tym wie.
– W takim razie stosujecie ją za rzadko. – Określenie „mrożące krew w żyłach” byłoby za słabe dla opisania spojrzenia, jakie mu posłała. – Ryba psuje się od głosy, generale.

Fragment „Wojowników Burzy” Stana Nichollasa

10 komentarzy:

  1. Jak człowiek który siedział przez lata w Warhammerze Fantasy i 40k (bitewniaki) grając Orkami i ich malując to jestem pod WIELKIM wrażeniem dobrego gustu i smaku u szanownej Recenzentki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie gust i smak, a szczęście ;P W sumie, książka dostarczona przez kogoś, kto w sumie właśnie skończył 6 kampanii pod rząd w Warhammerze... XD

      Usuń
    2. ;____; to ta osoba jest wspaniałym i cudownym człowiekiem

      Usuń
  2. Jak, wiesz, ja raczej tę trylogię przeczytam, głownie z tego powodu, że pasuje mi do wyzwania :D
    Dobrze, że jest zabawnie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Wczoraj sobie myślałam, że litera średnia i niezbyt ambitna jest potrzebna. Zarówno taka, która bawi się schematami, stereotypami, jak i taka, po prostu przyjemna, przy której nie trzeba za dużo myśleć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może i nie jest oryginalna, ale myślę, że będzie dobrym wyborem na jeden czy dwa wieczorki, żeby trochę odpocząć od literatury wyższych lotów :D Może przeczytam, to jeszcze zobaczymy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm dla tego humoru warto pomyśleć, ale czy to znaczy, że znajdę czas? :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Przyznam, że chętnie zapoznam się z serią, trzeba wyrobić sobie własne zdanie. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
  7. Kompletnie nie znam tej serii, nawet o niej nie słyszałam. Przeczytałam Twoją recenzję pierwszego tomu i... nie jestem pewna, czy chcę po to sięgać. Ale to jest naprawdę fajne, że książka pisana jest z perspektywy orków - nigdy wcześniej czegoś takiego nie spotkałam i sam pomysł bardzo mi się podoba. Ja akurat lubię lekkie, niewymagające fantasy, ale... sama nie wiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie czujesz, że "to jest to" nie masz po co próbować ;) Pomysł fajny, wykonanie... no już średnie. Ach, i sporo mniej "współczesne" od "dzisiejszych" śmiesznych książek, co swoje też robi w odbiorze.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony