Mimo,
że „Orkowie” nie są serią najwyższych lotów to mam ją w całości za sobą: w
końcu jak ostatni tom także stał mi na półce to przecież nie mogłam nie
skorzystać :) Wiem, wiem – okładka nie zachęca, moje poprzednie recenzje też
nie robią tego w jakiś gorący sposób, ale w najgorszym razie po prostu
zapamiętacie, że taka seria istnieje i w razie czego będziecie wiedzieć, czy po
nią sięgać, czy nie.
Tytuł serii: Orkowie
Numer tomu: 3
Autor: Stan Nicholls
Liczba stron: 264
Gatunek: high fantasy
Rosomaki muszą znaleźć jeszcze
jedną, ostatnią gwiazdę, aby dokończyć swoją misje. Może to się jednak okazać
trudniejsze, niż sądzili: Stryk zniknął, prawdopodobnie pojmany przez złą
Jennestę, a jej armia zmierza wprost na nich. Nie mogą się jednak poddać, gdy
zwycięstwo zdaje się być tak blisko.
Bez
bicia i zupełnie szczerzę przyznaję – „Wojownicy burzy” to najlepsza część w
serii. Na całe szczęście, Nicholls zakończył trylogie z największą klasą z jaką
mógł to zrobić.
Tom
drugi tego lekkiego czytadełka był bardzo chaotyczny: czasami niełatwo było
odnaleźć się w tym, co się działo, narracja skakała z jednej postaci na drugą.
Autor chciał upchnąć zbyt wiele fabuły i akcji w krótkiej książeczce. W
ostatniej części, na swoje szczęście, zrezygnował z tego, dając nam prostą
historię w której odnajdzie się właściwie każdy.
W
związku z powyższym, gdyby „Wojownicy burzy” byli poważną książką narzekałabym
na jej schematyczność. Z tym, że to zdecydowanie nie jest fantastyka, która
chce być czymś więcej, niż lekkostrawną rozrywką, a autor zdaje sobie sprawę, w
jaki sposób konstruuje swój tekst. Schematy wykorzystane są tu zupełnie umyślnie,
nieco tylko zmienione, czy przejaskrawione.
Skoro
już o koloryzowaniu mowa... „Wojownicy burzy” są bardzo przerysowane, tak jak
poprzednie części, zwłaszcza, jeśli spojrzymy na negatywne charaktery. Tyle, że
w przypadku tej serii wypada to po prostu komicznie. Naprawdę, chwilami nie
mogłam zaśmiać się pod nosem. To, jak genialne wnioski wysuwa zła Jennesta jest
momentami aż nie do pomyślenia. Poza tym wręcz uwiodła mnie jedna scena, akurat
związana z tą dobrą stroną: jeden ork idzie zbadać teren, drugi idzie zająć
czymś osobę pilnującą owego miejsca. Rozmawia, rozmawia... i zapytany, po co
tam w ogóle przyszedł odpowiada że „a tak no sobie, bez powodu przyszedł”. Tego
typu sytuacje w tej trylogii to rzecz normalna, jednak w tym tomie zdecydowanie
najbardziej było to widoczne.
Przy
tego typu głupiutkich scenkach w ostatniej części panuje wręcz patetyczny
klimat, co jeszcze bardziej je podkręca: autor zdaje się wręcz parodiować takie
dzieła jak „Władca Pierścieni”, co wypada... wręcz wspaniale.
Muszę
pochwalić autora za zakończenie serii, które wypadło naprawdę zgrabnie: jest
konkretne, wyjaśniające wszystko w miarę dobrze, co często nie wychodzi w tego
typu lekturach. W końcu nawet pewne błędy logiczne można autorowi wybaczyć,
jeśli wszystko pod koniec jakoś trzyma się kupy.
„Orkowie”
nie są porywającą serią. Warsztat Nichollsa nie jest wybitny, a całości nie da
się nazwać czymś, co przeczytać trzeba. Niemniej, świat, który wykreował ma
swój urok. Książki potrafią bawić, a ostatni tom stanowi ratunek dla
poprzednich, dlatego zdecydowanie polecam zakończyć serię, jeśli jesteście w
trakcie niej.
* * *
–
To ty tak twierdzisz. Tymczasem niezadowolenie w szeregach rośnie, a dezerterów
przybywa. Każdy cień nieposłuszeństwa i każda plotka o buncie ma być karana
śmiercią. Bez względu na rankę winnego.
–
Już teraz stosujemy taką karę, pani.
Gdyby
generał miał ochotę popełnić samobójstwo, mógłby dodać, że Jennesta doskonale o
tym wie.
–
W takim razie stosujecie ją za rzadko. – Określenie „mrożące krew w żyłach”
byłoby za słabe dla opisania spojrzenia, jakie mu posłała. – Ryba psuje się od
głosy, generale.
Fragment „Wojowników Burzy” Stana Nichollasa
Jak człowiek który siedział przez lata w Warhammerze Fantasy i 40k (bitewniaki) grając Orkami i ich malując to jestem pod WIELKIM wrażeniem dobrego gustu i smaku u szanownej Recenzentki.
OdpowiedzUsuńTo nie gust i smak, a szczęście ;P W sumie, książka dostarczona przez kogoś, kto w sumie właśnie skończył 6 kampanii pod rząd w Warhammerze... XD
Usuń;____; to ta osoba jest wspaniałym i cudownym człowiekiem
UsuńJak, wiesz, ja raczej tę trylogię przeczytam, głownie z tego powodu, że pasuje mi do wyzwania :D
OdpowiedzUsuńDobrze, że jest zabawnie :D
Wczoraj sobie myślałam, że litera średnia i niezbyt ambitna jest potrzebna. Zarówno taka, która bawi się schematami, stereotypami, jak i taka, po prostu przyjemna, przy której nie trzeba za dużo myśleć.
OdpowiedzUsuńMoże i nie jest oryginalna, ale myślę, że będzie dobrym wyborem na jeden czy dwa wieczorki, żeby trochę odpocząć od literatury wyższych lotów :D Może przeczytam, to jeszcze zobaczymy :)
OdpowiedzUsuńHmmm dla tego humoru warto pomyśleć, ale czy to znaczy, że znajdę czas? :P
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że chętnie zapoznam się z serią, trzeba wyrobić sobie własne zdanie. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Kompletnie nie znam tej serii, nawet o niej nie słyszałam. Przeczytałam Twoją recenzję pierwszego tomu i... nie jestem pewna, czy chcę po to sięgać. Ale to jest naprawdę fajne, że książka pisana jest z perspektywy orków - nigdy wcześniej czegoś takiego nie spotkałam i sam pomysł bardzo mi się podoba. Ja akurat lubię lekkie, niewymagające fantasy, ale... sama nie wiem :)
OdpowiedzUsuńJak nie czujesz, że "to jest to" nie masz po co próbować ;) Pomysł fajny, wykonanie... no już średnie. Ach, i sporo mniej "współczesne" od "dzisiejszych" śmiesznych książek, co swoje też robi w odbiorze.
Usuń