sobota, 20 maja 2017

To takie banalne!



Szukacie banałów w sieci? Nie ma problemu: wejdźcie na Fanpage z cytatami, albo na blog 13-latki, która postanowiła wyjaśnić czym jest szczęści/miłość/przyjaźń/cokolwiek. Na nudne pieprzenie o niczym traficie prędzej, niż mogłoby się to Wam wydawać. Niestety, na swoje nieszczęście i w recenzjach ich nie brakuje – w moich zapewne także, bo w końcu porządnie pisać cały czas się uczę. Problem polega na tym, że właśnie banały są czymś, co mnie do bloga, posta, książki czy czegokolwiek nie zachęca, a bardzo, bardzo odrzuca.
Gdy czytam, że coś jest fantastyczne, cudowne, nieziemskie, emocjonalne... jak myślicie, co pojawia mi się w głowie? Muszę koniecznie sięgnąć? W życiu! Już prędzej: „O ku...wa kolejna tępa młodzieżówka/romans”, zwłaszcza, jeśli tytuł, opis, bądź okładka to właśnie sugeruje. Bo właśnie: zauważyłam, że najwięcej banałów pojawia się przy ocenie tych najprostszych w odbiorze książek. To książki Maas są nieziemskie, to książki Sparksa i Greena poruszają i skłaniają do refleksji, to książki Hoover sprawiają, że chce się płakać etc. Oczywiście, pewnie recenzje tak wyglądają przez młody wiek autorów, co jest normalne i naturalne, ale w żadnym razie nie zachęcające.
Pisząc, staram się unikać sytuacji, w których będę coś wychwalać, nazywać to poruszającym i cudownym, jeśli nie podaje argumentów świadczących o tym. W wielu recenzjach właśnie to niestety widzę: zachwyty, nie poparte kompletnie niczym. Bo widzicie, napisanie, że coś jest rodzinne, albo że historia nie jest taka, jak cała reszta (co często powtarza się w co drugiej recenzji autora :D) wcale nie jest konkretnym argumentem. Chce faktów: CZEMU ta pozycja jest wyjątkowa. CZEMU mam po nią sięgnąć: CO w niej znajdę, jakie wydarzenia, jaki klimat, jaki styl. Nawet nie sami bohaterowie są dla mnie istotni.
Banały zabijają tekst – i to każdy, kto pisać próbuje powinien wbić sobie do głowy. I tak, ja cały czas na ich wyeliminowaniem pracuje ;)

Mogłabym ten post zakończyć w tym miejscu. Ale przy okazji chcę poruszyć jeszcze jedną, bardzo zbliżoną kwestię. Widzicie, banały w amatorskich recenzjach wybaczam: zwracam tylko uwagę na to, by starać się ich unikać, bo nie są niczym przyjemnym dla odbiorcy Ale dobrze wiem, że osoby prowadzące blogi często z tego nie żyją, nie jest to ich praca; nie muszą więc pisać doskonale. Ale autorom, którzy wydają książki i za które zwykle płacę, by je przeczytać tego już tak łatwo nie wybaczam.  To samo oczywiście tyczy się także filmu. Bądź co bądź, jest to jest to jeden z powodów dla którego zwykle nie czytam obyczajówek, czy romansów: są tak proste, że aż wieją głupotą, zwłaszcza, jeśli wiem od autora nieco więcej na dany temat i wiem, że się myli. A muszę przyznać, że z biegiem czasu zdarza się to coraz częściej.
Jakie książki wieją banałami? Choćby takie o słodkich, uroczych zwierzaczkach. „Misja na czterech łapach” aka „Był sobie pies” Camerona doskonale sprawdzi się tu jako przykład. Główny przekaz? Psia miłość jest bez granic i pokona wszystkie niedogodności losu, by pomóc ukochanemu człowiekowi. Brzmi pięknie, ale jest zarówno banałem, jak i kompletną bzdurą. Oczywiście, chciałoby się w to wierzyć, ale nie wiem czy wiecie: psy tak nie działają. To nie jest człowiek: zmiana stada (czyt. właściciela) znaczy dla niego częściej mniej, niż nam się wydaje. Wiem to po swoich doświadczeniach i doświadczeniach ludzi, którzy brali od nas psy. Zdarzało nam się sprzedawać i ośmiomiesięczne, i półroczne zwierzaki, które niby powinny być do nas przywiązane. Szły do nowego domu, ani razu nie piszcząc, ani nie będąc zestresowanym. Psia miłość to przywiązanie – a to wygląda nieco inaczej, niż u ludzi.
Inny banał? Harry Potter. A i oczywiście, że on! W końcu miłość wszystko zwycięża, prawda? :D Gdyby nie jej brak, Voldemort nie był by złym, a Harry by nie wygrał. Powiedźcie mi, gdzie tu jest jakiś nowy, cudowny przekaz, albo cudowna historia? Ja już tego tu dostrzec nie potrafię.
Choć „Zanim się pojawiłeś” nie znam w wersji książkowej to film obejrzałam. I ta historia jest przykładem doskonałego, pustego banału: mamy dziewczynę, bogatego przystojniaka z problemem i próbę naprawienia jego psychiki. Całość na siłę próbuje wymuszać emocje, ostatecznie próbując nauczyć, że miłość jest trudna i nie zawsze szczęśliwa, a w praktyce mówiąca o tym, że warto siebie nawzajem okłamywać, by potem dostać super stypendium. Cóż, ja nie bez powodu unikam takich historii ;)
Wiecie, kto wydaje się mistrzem w pisaniu o niczym? Paulo Coelho. „Wydaje się”, bo czytałam aż jedną jego pozycję – „Być jak płynąca rzeka”. No błagam, teksty pokroju „Nie daj się nikomu zakrzyczeć, żyj bez strachu, a wygrasz.” naprawdę może wymyślić dziecko w podstawówce ;) Albo: „Zarówno optymista, jak i pesymista musi umrzeć, ale każdy z nich zupełnie inaczej korzystał z życia.” – przecież to, że osoby o różnym światopoglądzie inaczej przeżywają swój czas jest (a przynajmniej powinno być) jasne jak słońce.

Bardzo chciałabym, aby literatura była dobrym przykładem dla tych, którzy próbują pisać. Niestety, o to trudno, zwłaszcza, jeśli czytelnik namiętnie sięga po lekkie historie... Ale jeśli traficie na banalną książkę czy film proszę Was: niech zapali się Wam w głowie lampka. Autor, który sypie banałami nie jest dobrym pisarzem; jego warsztat jest we wręcz opłakanym stanie, bo właśnie unikanie ich to jedna z pierwszych rzeczy, których się człowiek powinien nauczyć. Nie zabronię Wam oczywiście takich rzeczy czytać, jeśli to Was bawi. Z resztą, sama po takie rzeczy czasem sięgam i nawet nieźle się przy nich bawię (jak przy książce Camerona). Jedynie proszę Was o to, byście zadali sobie pytanie, czy ktoś, kto tworzy takie rzeczy jest zawsze wart waszego czasu, pieniędzy i zainteresowania? Oczywiście, zakładając, że wiecie co i o czym pisze i nie kupujecie książki w ciemno ;) 


20 komentarzy:

  1. Zgadzam się z Twoim tekstem. Z drugiej strony myślę, że banały mimo wszystko są potrzebne w kulturze. W końcu - czy te naprawdę dobre książki faktycznie byłyby tak wartościowe, gdyby nie miały przeciwwagi, gdyby były otoczone tylko i wyłącznie innymi na tym samym wysokim poziomie? Bo mam wrażenie, że jednak straciłyby na wartości. Piszę o książkach, ale to równie dobrze można odnieść do innych tekstów kultury. Banały często też są doskonałą, lekką rozrywką. Niektórzy takiej potrzebują i nie widzę w tym nic złego. Spotykam się nawet z tym, że niektórzy czytają te głupiutkie harlekiny właśnie w formie takiej niezobowiązującej, lekkiej rozrywki, w przerwie od pozycji ambitniejszych. I to jest ok! Ale faktycznie, im więcej banałów, tym bardziej zaczyna to męczyć i irytować na swój sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że są potrzebne i dopóki są tylko przerwą - to OK, nie widzę problemu :) Poza tym od czegoś trzeba zacząć: czytanie to coś, co wymaga wprawy i nauki. Bez lekkich historii byłoby to niemożliwe. Tyle, że lekka literatura często postrzegana jest jako jedyna poprawna i dobra, a to jest już niebezpieczne, zwłaszcza, jeśli takie opinie promują osoby działające w sieci z jakimś tam zasięgiem ;)

      Usuń
    2. Zdecydowanie, zamykanie się tylko na banały nie jest dobre. Zresztą... zamykanie się na cokolwiek innego też nie jest dobre. Po pewnym czasie takiego zamknięcia człowiek w pewnym sensie staje się ograniczony. Wniosek? Wszystko potrzebne, ale w umiarze, no i trzeba odpowiednio do tego podchodzić. :p

      Usuń
  2. Banały są potrzebne, choćby właśnie dla dzieci, dla odpoczynku czy dla prostego człowieka, bo to jego właśnie najbardziej zachwycą. Właśnie dlatego większość tak bardzo się nimi zachwyca. :) Jesteśmy tylko ludźmi, którzy lubią czytać, a nie dyplomowanymi literaturoznawcami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz... magia polega na tym, że książki dla dzieci nie muszą być w pełni banalne, a prosta literatura też nie musi nimi wiać! Wystarczy spojrzeć na Pratchetta. Riordan jako twórca książek dziecięcych/młodzieżowych się sprawdza, Funke także. Jacek Piekara pisze sporo lekkiej, ale błyskotliwej literatury dla dorosłych ;)
      Jak napisałam wyżej, nie uważam tego za zło stworzone i dopóki jesteś szarym czytelnikiem, który sobie żyje i czasem chce coś przeczytać; to spoko, nie czepiam się. Ale jeśli już próbujesz wiedzieć coś o literaturze, uchodzić za osobę oczytaną... i sięgasz tylko po te proste historie to już jest coś nie tak.

      Usuń
    2. A w takich wypadkach się nie spieram!

      Usuń
  3. Czasem przy recenzji nie da sie uniknac banalow 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Unikanie banałów jest trudne - ale nie niemożliwe. Kwestia wprawy w pisaniu :D

      Usuń
  4. Od czasu do czasu lubię banalne historie - dobrze się przy nich odpoczywa, bawią. Wkurzam się tylko, jak słyszę, że coś jest wyjątkowe, a w czasie czytania niczego nowego lub chociaż ciekawego w książce nie znajduję. Przy tym zdarza mi się taką banalną historię nazwać dobrą, bo może taką być w porównaniu do innych (danego autora, w gatunku). W końcu ma być "cudowna i emocjonalna", a jeśli tak nie jest, to znaczy, że coś wyjątkowo mocno nie wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystko tylko nie Coelho :D Za to Harry Potter bardzo mi się podobał, choć nie da się ukryć, że byłam wówczas sporo młodsza ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś uwielbiałam to uniwersum i znam je całkiem nieźle. Ale teraz zdecydowanie już nie mogę na to patrzeć ze spokojem ;P

      Usuń
  6. Zupełnie nie zgadzam się z Twoją opinią odnośnie serii Harrego Pottera. Zauważ, że jest to książka młodzieżowa więc jak Twoim zdaniem miała się skończyć? Wszyscy mieli zginąć? Uważam, że to co stworzyła Rowling na pewno nie jest banałem.
    Ja po raz pierwszy sięgnęłam po tą serię dość późno, i to na dodatek po obejrzeniu filmowych adaptacji, ale Hogwart, który przedstawia autorka... jest całkowicie inny od tego, który możemy obejrzeć w telewizji. Zresztą sama wiesz, bo czytałaś. Seria jest napisana z sensem i przekazuje bardzo dużo wartości. Uczy odwagi, pewności siebie... Jest to ostatnia lektura, którą nazwałabym banałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że Potter to młodzieżówka, dlatego jakoś szczególnie się go czepiać nie mam zamiaru. Ale nie zmienia to faktu, że Potter bazuje na banałach ;) To miłość, nie praca, czy ćwiczenia pokonują wszystko; to ona sprawia, że bohaterom cokolwiek się udaje. To seria, która sprawdza się jako młodzieżówka, ale to nie zmienia faktu, że dalej ma sporo braków.

      Usuń
    2. "Uczy odwagi, pewności siebie..." <-- A czy uczenie tego to właśnie nie banał? "Bądź odważny, bądź pewny siebie". Zwróćmy też uwagę na to, że nikt tutaj nie miesza z błotem Pottera. Jest tylko stwierdzenie, że bazuje na banałach. Nie wszystko, co banalne równa się złe.

      Usuń
  7. Z jednej strony się zgodzę, z drugiej nie. Właściwie wszystko zostało już powiedziane w komentarzach :) Banały są potrzebne, tylko trzeba je dawkować sobie z umiarem. A zresztą jeśli ktoś czyta same banały, to myślę, że prędzej czy później i tak zacznie go to w końcu nudzić. No i jednak od czegoś czytanie trzeba zacząć :)
    Potter opiera się na sile przyjaźni, miłości i tak dalej, prawda, ale nie nazwałabym go jednak banałem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Banały są potrzebne, czasami dla zwykłego odpoczynku czy relaksu, to jak pisze u Ciebie większość osób w komentarzach - również zgadzam się z nimi. Bardzo podoba mi się twój post i poruszony w nim temat :) nie czytałam książek Harrego, więc ciężko mi się wypowiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  9. Banały są potrzebna, dlatego tak pełno ich wszędzie. Banał to nie zło, a porządek dzienny. Gdyby nie banały nie byłoby czegoś więcej i odwrotnie. Banały pomagają w wyrabianiu swojego zdania, opinii. Ja tam lubię banały, choć przyznam, że historie typu: ona biedna, szara myszka, on bogaty, pewny siebie, które mnożą się jak rozwścieczone króliki zaczynają mi doskwierać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie jest sztuką napisać recenzję, ale prawdziwym wyzwaniem jest napisać ją tak, aby zapadła w pamięć, zachęciła (albo zniechęciła, jeśli coś jest naprawdę złe) osobę, która książki jeszcze nie miała w rękach. Absolutnie nie potępiam ludzi, których twórczość Sparksa wzrusza, ale faktycznie mam wrazenie, że te banalne recenzje są po prostu wyrazem czyjegoś zachwytu bez obiektywnego spojrzenia na stan rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z tym popieraniem swoich spostrzeżeń zgadzam się w 100% i sama zwykle staram się jakoś wyjaśnić ludziom, którzy do mnie zaglądają cóż to mnie tak zachwyciło, albo wręcz przeciwnie -zniesmaczyło. Wychodzi mi raz lepiej, raz gorzej, ale hej! Z czasem to ogarnę ;)
    Zlinczuj mnie, oskalpuj, ale póki co sięgam po książki raczej lekkie. Cięższe tematy jakoś lepiej prsyswajam czy to z artykułów, czy z filmów albo jakichś programów wszelakich, które mój tata ogląda pasjami. Na pewno za lat kilka coś mi się w głowie przestawi i zacznę brać się i za te poważniejsze tytuły, ale na chwilę obecną, biorąc pod uwagę pooperacyjny rozpiernicz jaki mnie otacza... Chyba bym wykitowała bez Książkowej odskoczni ;)
    A tak co do twoich przykładów - tez nie czaję fenomenu Pottera xD czytało się fajnie, wspominam miło, ale jakoś miłością nie pałam do Harrego i reszty ekipy. A książki/filmy o zwierzątkach omijam łukiem szerokim. Nie lubię. Nie rusza mnie to. Nie moja bajka ;)
    Trzymaj się ciepło!
    Q.

    Otwórz Drzwi do Innego Wymiaru :)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony