Nie
wiem jak Wy, ale ja chwilowo czuje się wyprana ze wszystkiego. Upał robi swoje,
sesja robi swoje – i wyjazdowa praca, w której będę od niedzieli też nie
poprawia mi nastroju. Za dużo wszystkiego mi się zwaliło na raz, a przy okazji
uznałam, że przeczytam sobie „Lód” Dukaja i „Narrenturm” Sapkowskiego i przyznam,
że wcale, ale to wcale mi to nie idzie. Głównie dlatego, że po prostu na ten
moment mi się nie chce. Ech, ale zobaczymy, chce skończyć „Lód” do wyjazdu,
Sapkowskiego czytać w drodze. Do pracy biorę już lekkie książki, bo po prostu
tam nie wyrobię.
Nie
to jednak miało być głównym tematem tego wpisu, a fotozeszyt od Saal Digital. Siódmego
czerwca na blogu pojawił się wpis o ich fotoksiążce, któru możecie zobaczyć
TUTAJ. Ta zrobiła na mnie tak duże wrażenie, że po prostu uznałam, że chce
przetestować jeszcze coś od nich :)
Wysyłka, projekt i inne takie...
Nie
chce się na ten temat znów rozpisywać, bo zasadniczo te etapy nie różniły się
raczej od zamawiania fotoksiążki, a to już dokładniej opisałam we wcześniejszym
wpisie (link wyżej). W każdym razie: znów było bezproblemowo i szybciutko. Nie
mam zamiaru na to narzekać, zwłaszcza, że z aplikacją w której tworzy się
produktu od Saal Digital pracuje mi się coraz to lepiej.
Jest
porządnie i tak jak ma być, czego chcieć więcej?
O produkcie
Mój
fotozeszyt ma dwadzieścia dwie strony i matowe wykończenie, bo takie
najbardziej mi odpowiada. Gdy przyszedł, trochę się zdziwiłam: niby wiedziałam
co zamawiam, ale nie spodziewałam się, że dostanę coś tak lekkiego i cienkiego.
Nie narzekam tutaj: po prostu się zaskoczyłam, podświadomie przekonana, że znów
dostanę plastikowe płytki, a nie kartki :P
W
każdym razie, samo wykonanie fotozeszytu nie pozostawia nic do życzenia. Obłożony
jest plastikową, przezroczystą okładką, a metalowe kółka, na których jest
umocowany wydają się porządne. Raczej nic nie powinno się im stać.
To,
co jest najważniejsze, czyli same zdjęcia, są także nienaganne. Kolory są
pięknie oddane, nasycone tak, jak powinny być. Sam papier nie jest najgrubszy,
ale spokojnie: to po prostu podstawowy papier fotograficzny, a nie „zwykły”.
Nie powinien łatwo się podrzeć, jest w miarę sztywny. Nie lata niczym papier
toaletowy na wietrze. Jest... po prostu wytaczający.
Fotozeszyt
to koszt około 100zł, zależnie od tego jaką chcemy wersje i ile stron sobie
wybierzemy. Przy tym o ile fotoksiążka ma z tyłu kod, który można zeskanować,
tak ten produkt nie jest niczym oznaczony.
Dla kogo? Fotoksiążka czy fotozeszyt?
Skoro
mam i fotosiążkę, i fotozeszyt pozwólcie, że je ze sobą zestawie, by wyjaśnić,
dla kogo ten produkt najbardziej się nada.
Fotoksiążka
jest spektakularna. Pięknie obita, elegancka; po prostu idealna na prezent.
Fotozeszyt jest jego bardziej budżetową „wersją”, która w moich oczach ma nieco
inne zastosowanie. Nie, nie kupiłabym jej z myślą o tym, by kogoś nią
obdarować, bo wygląda po prostu zbyt skromnie. A przynajmniej jak na główny
prezent. Ale do własnego użytku – nada
się znakomicie!
Po
pierwsze, będzie fajnym rodzinnym albumem, który nie zajmie dużo miejsca. Jeśli
chcemy mieć wiele zdjęć, które nie będą nam zajmować połowy szafy sprawdzi się
naprawdę doskonale.
Po
drugie, jeśli prowadzicie jakąkolwiek działalność, która wymaga pokazaniu
klientowi Waszego portfolio: zdjęć, ubrań, wzorów, materiałów i tak dalej, to
jest coś dla Was. Fotoksiążkę niełatwo będzie zapakować do torby i nosić, bo
jest po prostu grubsza i cięższa. Fotozeszyt zaś zajmuje minimalną ilość
miejsca, a jeśli wybierzecie mały format spokojnie zmieści się do małej
torebki. I pod tym względem jest doskonały. Wygląda profesjonalnie i może być
zawsze pod ręką.
Choć
pod względem wizualnym wole i woleć będę fotoksiążkę nie mam złudzeń:
fotozeszyt jest dużo bardziej praktyczny. Jeśli będę szykować swoje portfolio z
myślą o kliencie na pewno postawie na niego; obecnie wystarczy mi to co mam,
ale wiem, że za jakiś czas będę musiała domówić kolejne i wtedy zdecydowanie
będzie to właśnie ten produkt. Fotoksiążka wygląda cudownie – ale pod względem
ceny i praktyczności fotozeszyt przerasta ją kilkukrotnie.
Za możliwość przetestowania fotozeszytu dziękuje firmie Saal Digital Polska! |
Szkoda, że nie słyszałam o tej książce wcześniej, bo już na początek lipca potrzebuję portfolio... Jak dla mnie taka książeczka jest naprawdę świetna. :)
OdpowiedzUsuńMój blog
Jakbyś zamówiła teraz, to powinna dojść ;)
UsuńO kurde, toś sobie dobrała lektury na ciężkie czasy... :D A myślałaś nad kalendarzem personalizowanym? Też bardzo fajne rzeczy, zwłaszcza żeby rodzinie dać. :D
OdpowiedzUsuńMyślałam nad własnym projektem, ale bardziej z myślą o sprzedaży go. Ale na razie nie stać mnie, by zamówić jakąś sensowną ilość ;P
UsuńMuszę sprzedać ten patent rodzicom. Może w końcu zaczną ograniczać liczbę zdjęć z wyjazdów (kto by miał siłę i chęci oglądać 600 zdjęć z wyjazdu, na którym nie był?). Fotoksiążki odrzucili głównie ze względu na ich wielkość i cenę, a z tego, co napisałaś wynika, że właśnie stracili swoje koronne argumenty :D
OdpowiedzUsuńPięknie wygląda taki fotozeszyt. :)
OdpowiedzUsuńOczywiście będziemy na Ciebie czekać! I miłego korzystania z ciepłych dni :)
OdpowiedzUsuńPodobają mi się fotozeszyty :P
OdpowiedzUsuń