Mia
(Emma Stone) pragnie zostać aktorką. Sebastian (Rayan Gosling) ma zamiar
propagować jazz. Niestety, nie tak łatwo
wybić się w Hollywood. Połączeni przez pasje, dążą do zrealizowania swoich
marzeń.
Uwielbiam
musical: uważam, że ten rodzaj sztuki, czy też filmu potrafi doskonale
przekazywać emocje. Historia, choć zwykle prosta, przez piosenki zapada w
pamięci na dłużej, a często naprawdę dobre wokale zapewniają bardzo dobre
doznania. Po „La La Land” spodziewałam się więc sporo, przynajmniej w chwili, w
której zobaczyłam plakat i usłyszałam, że to musical uwielbianego przeze mnie
twórcy „Whiplasha”. Niestety, już same piosenki sprawiły, że trochę się
załamałam.
„La La Land” (2016) musical, romans reż. Damien Chazelle |
Gdy
zabieram się świadomie za jakąś śpiewaną historię najpierw przesłuchuje kilku
piosenek, bo gdy znam trochę tekstu łatwiej odbiera mi się film. Tym razem
jednak piosenki tylko włączyłam i wyłączyłam, uznając, że nie, to chyba nie to,
przynajmniej pod kątem muzycznym. Niemniej, musical postanowiłam obejrzeć tak,
czy siak.
Niestety,
w trakcie seansu wcale nie doznałam olśnienia. Piosenki, choć w kontekście
wypadały lepiej, nie dały rady mnie porwać. Były bardzo delikatne i rozumiem,
że to się może podobać, ale wokale głównych bohaterów i te rytmy w żadnym razie
mnie nie zaskoczyły w sposób pozytywny. Lubię mocne głosy, pokazujące swoje
możliwości, a miałam wrażenie, że Gosling i Stone śpiewają bardzo spokojnie,
kompletni „bez mocy”. To mogłoby dla mnie zadziałać – ale przy jednej, dwóch
piosenkach. A nie całym musicalu...
Wielu
za dobrą cechę tego filmu uważa choreografię:
nieco nieśmiałą, ale nawiązującą do klasyki musicalu. Niestety, znów „wielu”
nie oznacza akurat mnie. Na większość scen patrzyłam po prostu bez większego
zainteresowania, a co niektóre wyglądały po prostu co najmniej kiczowato.
Paradoksalnie,
uważam, że sceny bez śpiewania i tańczenia często wypadały po prostu bardzo
uroczo. Dopóki nie wprowadzano latania między gwiazdami i opowiadaniu historii
śpiewem naprawdę widziałam chemię między Miją i Sebastianem. Polubiłam te
postacie, zwłaszcza, że Emmę Stone uważam po prostu za bardzo słodką istotkę,
na którą miło się patrzy. Ich relacja, choć może naiwna i niezbyt urocza, miała
w sobie odrobinę magii. Niestety, musical, w którym elementy śpiewane wypadają
najgorzej trudno mi ocenić w pełni pozytywnie...
Jeśli
już o fabule mowa, może się za nią wezmę, a raczej wspomnę o niej, bo wiele tu
do opowiadania nie ma. Dostajemy bardzo prostą, trochę przesłodzoną historię,
która pewnie zachwyci wszystkie fanki romansów. Choć nie jestem wielbicielką
takich historii szanuję ją i rozumiem, a z racji, że jest to musical nie miałam
i nie mam zamiaru czepiać się fabuły, skoro jako tako trzymała się kupy. Tylko
jedno tu szczerze mnie zawiodło: zakończenie, które w moim odczuciu było po
prostu nielogiczne i głupie.
Choć
„La La Land” wygląda ślicznie i choć naprawdę chciałam się z tym filmem polubić
to... był dla mnie po prostu niezbyt ciekawy. Co tu dużo mówić, wynudziłam się
na nim. Piosenki kompletnie nie dały mi tego, czego oczekiwałam, choreografia
tak samo, a niestety, samą scenografią i przyjemnymi bohaterami nie da się
zbudować dobrego musicalu. Niby rozumiem, dlaczego ten film cieszy się tak dużym
uwielbieniem, ale niestety, ja tych emocji nie podzielam.
[SPOILER]
Co do samego zakończenia właśnie... Żyjemy w dobie komputerów; będąc na dwóch
końcach świata możemy się ze sobą porozumiewać. Dziś bycie w trasie nie oznacza
totalnej izolacji. Niestety, główni bohaterowie nie zniosą czterech miesięcy
rozłąki i wspólnej pracy nad nieco czasochłonnymi pasjami i po prostu
postanawiają się rozstać, mimo że niby tak doskonale do siebie pasują! Czemu?
Bo Sebastian stwierdził, że Mia w całości odda się aktorstwu, więc to nie ma
sensu, a ona mu przytaknęła. Boże, dopomóż. Powiedzmy, że łyknęłabym to, gdyby
nie fakt, ze pięć lat później Mia ma faceta. Jest z nim. Jakoś dają radę być
razem. Ale nie, z Sebastianem nie mogła być, bo ona się odda w pełni aktorstwu...
Ech, wybaczcie – musiałam. Takie bezsensowne
plot twisty sprawiają, że naprawdę nie lubię typowych romansów. [KONIEC
SPOILERA]
Akurat wczoraj miałam okazję obejrzeć ten film i był to po prostu przyjemny seans. Mnie jednak piosenki przypadły do gustu, a co do zakończenia to w sumie mnie też trochę zaskoczyło, ale akceptuję je. Może twórcom chodziło o pokazanie, że w życiu nie można mieć wszystkiego? ;)
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu obejrzeć ten film. Jestem go bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńKupiłam sobie ten film po promocji, ale się ostatnio średnich o nim opinii naczytałam i na razie podchodzę do oglądnięcia jak do jeża. Uwielbiam musicale, ale tu ten element muzyczny - z tego, co na youtube patrzyłam - rzeczywiście słabo wypadł. A to było dla mnie najważniejsze, bo np. średnio lubię tego aktora.
OdpowiedzUsuńNajlepszy film jaki ostatnio widziałam i wspaniała muzyka, w której się zakochałam. :)
OdpowiedzUsuńMiłego dnia, DaisyLine
Ledwo wytrwalam do konca seansu...
OdpowiedzUsuńPamiętam, ze bardzo nie chciałam aby ten film zdobył jakiegokolwiek Oskara, gdyż uważam, ze na niego nie zasługuje.
OdpowiedzUsuńGdyby Oscary cokolwiek o filmie mówiły, poza tym że jest znany ;p
UsuńByłam zachwycona, kiedy dowiedziałam się o tym filmie, ponieważ szczerze kocham Emmę Stone i uważam, że bardzo pasuje do Goslinga. Ale kiedy jakiś czas temu obejrzałam La la land to bardzo się zawiodłam - muzyką, fabułą i aktorami. Cierpię bardzo, że to napisałam
OdpowiedzUsuńMam go w planach i szkoda, że nie porywa :(
OdpowiedzUsuńZnowu się z Tobą zgodzę. Sceny bez śpiewu wypadały najlepiej i po prostu uroczo, ten moment latania w gwiazdach to było takie wtf, co reżyser ćpał? Co do zakończenia. Racja, ja też tego nie rozumiem. To było takie totalnie bezsensowne, że aż mi szkoda słów i zepsuło mi to wrażenia z całego filmu. Piosenka podobała mi się jedna: city of stars :)
OdpowiedzUsuńChciałam obejrzeć ale jakoś nie było mi dane ;)
OdpowiedzUsuń" że Gosling i Rayan śpiewają bardzo spokojnie, kompletni „bez mocy”."? :D
OdpowiedzUsuńLa La Land nigdy mnie jakoś do siebie nie ciągnął. Podobnie jak Ty, lubię wyraziste głosy, które robią robotę w musicalach. Cała reszta schodzi na dalszy plan. A jeśli tego brakuje... No cóż, słabo. Nie mniej jednak utwór Miasto Gwiazd lubię, szczególnie w wykonaniu wokalistów Studia Accantus. :D
Poprawione :D
UsuńMi ich wersja nie gra do końca... Męski wokal jest zbyt toporny.