W Wilnie ma odbyć się szczyt, w
trakcie którego przedstawione zostaną nowe wynalazki miast Aliansu. W tym
czasie Miła, młoda dziewczyna z niewyjaśnionych przyczyn od lat poszukiwana przez
niekoniecznie miłych ludzi, wraca do swojego rodzinnego miasta.
Ponieważ
chociaż bardzo lubię steampunk to nie znam wielu powieści utrzymanych w takich
klimatach postanowiłam zabrać się za „Wilczą godzinę” Tapinasa: debiut
literacki, reklamowany, jako pierwsza litewska powieść z tego fantastycznego
podgatunku. Jak zawsze, nastawiona byłam raczej pozytywnie, zwłaszcza, że
wcześniej nie czytałam żadnej książki pochodzącej z tego kraju. Niestety… ta
powieść po prostu kompletnie do mnie nie przemówiła.
W
polskim wydaniu „Wilczej godziny”, na pierwszych stronach znajdziemy spis
bohaterów. Zwykle uważam to za dobry dodatek, ale jednocześnie twierdzę, że w
trakcie czytania dobrej książki nie jest potrzebny. W takiej literaturze charaktery
powinny być na tyle wyraziste, bym zapamiętała ich z samego tekstu, nie musząc
patrzeć na spis. Książka Tapinasa nie jest jednak pod tym względem literaturą
dobrą: do spisu musiałam zaglądać w trakcie, czasami kompletnie nie orientując
się, kto jest kim i kto co robi.
Nie
podszedł mi też sam styl autora. Przed lekturą nie raz słyszałam, że jest „trudny”.
Nie mam jednak nic przeciwko powieściom o niełatwym języku i raczej na ten aspekt nie narzekam,
dlatego to na pewno w tym przypadku nie tu leży mój problem. W moim odczuciu
sposób, w jaki napisana została „Wilcza godzina” jest po prostu cholernie
nudny. Autor bardzo często tworzy długie, niekoniecznie potrzebne opisy, a jest
ich na tyle dużo, że główna fabuła wśród nich się po prostu gubi i z potencjalnie
ciekawej zmienia się w nieistotną.
Na
dodatek nie widzę w tej historii niczego szczególnie oryginalnego. Być może
jako powieść litewska jest czymś ciekawym i wyjątkowym, jako pierwsza historia
steampunkowa, jednak jeśli spojrzymy na ogół literatury tego typu to „Wilcza
godzina” jest niezbyt ciekawą kalką stereotypowych konceptów z tej części fantastyki.
W końcu golemy były już nie raz. Sterowce? To też standard. Mechaniczne stworki,
wszelkiego rodzaju? To też nie jest zbyt nowego.
Pod
względem fabularnym powieść Tapinasa też nie zaskakuje. Bo skoro jest „nieistotna”
już przez sam styl autora to trudno, by wciągała na tyle, by w ogóle mogła to
zrobić. Na dodatek miałam wrażenie, że wątków i postaci jest tu po prostu za
dużo, przez co tworzył się nam niemały chaos, sprawiający, że ani do bohaterów,
ani do historii nie byłam w stanie się przywiązać.
„Wilcza
godzina” to idealny przykład powieści, która mi najzwyczajniej w świecie „nie
siadła”. Nie lubię jej i nie chce jej więcej czytać, jednocześnie nie potrafiąc
wskazać jakiś szczególnych zalet.
Wprawdzie nie jest to opowieść, którą z góry określę jako „zła”, czy „szkodliwa”
– naprawdę, znam o wiele więcej gorzej napisanych książek. Niemniej, zwykle w
takich powieściach coś sprawia, że jednak nie irytują mnie, albo nie nudzą aż
tak, częściej wzbudzając śmiech (nawet, jeśli nie śmieję się tam, gdzie autor
by sobie tego życzył). Debiut Tapinasa najzwyczajniej w świecie mnie znudził.
*
* *
–
Halo, szanowny panie, czy przypadkiem nie zmierza pan na pogrzeb? – Jeden z
szyderców podszedł do niego i porozumiewawczo puścił oczko kompanom.
–
A może nawet na własny? – wtrącił się inny. – Nie ma się co śpieszyć.
Mężczyzna
w kapeluszu powoli podniósł wzrok.
–
Całkiem możliwe, że na pogrzeb – odpowiedział półgłosem i zdjął kapelusz. Głowę
miał całkiem łysą i gładką, jak kula bilardowa.
Fragment
„Wilczej godziny” Andriusa Tapinasa
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Mam coraz większe obawy w stosunku do tej powieści, a w okolicach premiery byłam nią całkiem zajarana. Może jak podejdę do niej z odpowiednim dystansem to nie będzie tak źle :)
OdpowiedzUsuńJa najpierw też byłam, a potem uznałam, że w sumie... to mam ją trochę "gdzieś". Problem polega na tym, że takie podejście może uratować powieść, która może jest głupia, ale fajnie się ją czyta. "Wilcza godzina" może i głupia nie jest, ale najzwyczajniej w świecie nudzi.
UsuńTo jak nudzi to chyba gorzej, bo mi takie rpzeświadczenie zostanie i nawet zabarać się za nią nie będzie chciało. No cóż, może jakoś na wakacje...
UsuńRaczej nie dla mnie. ;P
OdpowiedzUsuńJa chyba sobie odpuszczę. Nie mam na nią ani czasu, ani ochoty ;)
OdpowiedzUsuńNie nastrajasz optymistycznie, aż zaczęłam trochę żałować, że zamówiłam. Książki nudne są gorsze od tych zwyczajnie złych.
OdpowiedzUsuńDla mnie w powieści mało było steampunku. Autor skupił się na podróży przez Wilno i rozgrywkach politycznych. Gdyby skrócić te "spacery" powieść nie wypadłaby tak średnio.
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie było go mało... A jak już był to nie był zbyt kreatywny. Według mnie autor spokojnie mógł napisać powieść historyczną, albo po prostu alternatywną historię, a nie iść w stronę tego typu fantastyki.
UsuńObawiam się, że miałabym podobne odczucia po lekturze :(
OdpowiedzUsuńMimo wszystko kiedyś spróbuję sięgnąć po książkę, aby na własnych kolcach przekonać się, co w niej jest. :D No i ne przypominam sobie książki współczesnego litewskiego autora, którą bym czytał, a chcę trochę uciec od amerykańskich pozycji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam jeżowo
Nikodem z https://zaczytanejeze.blogspot.com/
To po Polaków sięgaj lepiej :D
UsuńNie słyszałam o tej książce, ale skoro jest tak słaba, jak mówisz, to jakoś mnie nie dziwi fakt, że nie zyskała rozgłosu. Szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie spotkałam się ze steampunkiem i niewiele o nim wiem. U ciebie słyszę o nim po raz pierwszy.
OdpowiedzUsuńŚwietna książka. Mam nadzieję, że wydadzą całą serię, bo niestety polscy wydawcy w przypadku steampunku mają brzydki zwyczaj urywania cykli. W przypadku anglojęzycznych książek, można od biedy sprowadzić sobie oryginalne wydania,ale z litewskim, przynajmniej w moim przypadku, nie będzie tak łatwo :)
OdpowiedzUsuńOj, to ja zdecydowanie podziękuję nudnej książce. ;)
OdpowiedzUsuńNic nie czytałam jeszcze z tamtych stron... może warto byłoby wybrać się w taką podróż czytelnicza?!
OdpowiedzUsuń