1889 roku. Lordor Nordsom, szwedzki
imigrant, zakłada osadę w Missouri. Losy miasteczka toczą się spokojnym,
radosnym rytmem. Jednocześnie na Spokojnych Łąkach, pobliskim cmentarzu, jest
tym głośniej, im więcej mija lat.
Sięgając
po „Całe miasto o tym mówi” nie wiedzieć czemu, byłam przekonana, że sięgam po
jakiś… małomiasteczkowy kryminał. Naprawdę: święcie w to wierzyłam, choć
absolutnie nie wiem, skąd mi się to wzięło. W końcu opis książki, występujący z
tyłu okładki naprawdę nieźle oddaje jej ducha: powieść Fannie Flagg to przede
wszystkim sympatyczna historia o losach miasteczka od końca XIX-wieku, aż do
czasów współczesnych.
To
nie jest historia z jednym głównym bohaterem. Chociaż Lordor Nordsom i jego
żona, Katrina, to postacie, którym autorka poświęca chyba najwięcej czasu to
jednak „Całe miasto o tym mówi” jest opowieścią o miasteczku. O jego perypetiach,
problemach, rozwoju. To historia bardzo ciepła, ale jednocześnie pozbawiona konkretnego
problemu, czy konkretnej linii fabularnej.
Jednocześnie
dostajemy drobny wątek fantastyczny. Wprawdzie jest jednak zbyt drobny, by
mówić tu o fantastyce (tak samo, jak np. w powieści „Był sobie pies” Camerona),
ale nie da się ukryć, że nie jest to powieść w pełni realistyczna. W świecie
Elmwood Springs, bo tak nazywa się nasze miasteczko, zmarli nie odchodzą, a przynajmniej
nie od razu. Najpierw trafiają na cmentarz, na którym plotkują, dyskutują i
dowcipkują, dogryzając sobie nawzajem. Co ciekawe, ostatecznie jednak trochę do
powieści wnosi, choć w gruncie rzeczy zmarli niewiele tak naprawdę mogą zrobić.
Powieść
czyta się naprawdę szybko. Krótkie rozdziały i lekki styl Fannie Flagg
sprawiają, że to książka, która może dobrze sprawdzić się choćby w komunikacji
miejskiej, lub jako lektura dla osób, które nie mają dużo czasu na czytanie, a
jak już się za nie biorą to nie chcą się przemęczać.
Przy
tych wszystkich niewątpliwych zaletach książki Flagg skłamałabym mówiąc, że to powieść
moich marzeń. Choć jedna wycieczka do Elmwood Springs była całkiem sympatyczna
to raczej bym jej nie powtórzyła. Dlaczego? Przede wszystkim przez formę.
Jednak wolę mieć kilku konkretnych bohaterów, z którymi mogę się zżyć oraz
bardziej konkretną, soczystą historię. Tu tego jednak mi zabrakło i choć sam
zamysł powieści mnie zainteresował to jednak nie wywołał we mnie większych emocji.
Ponadto
choć powieść porusza liczne tematy, które pojawiały się na przestrzeni dziejów
to jednak robi to bardzo delikatnie i łagodnie, a co za tym idzie: trudno tu
mówić o lekturze, która nas w jakikolwiek sposób intelektualnie rozwinie. Historyczne
wątki są naprawdę tylko delikatnie zaznaczone przez autorkę, co z jednej strony
sprawia, że całość lekko się czyta, z drugiej po prostu nic do opowieści nie
wnosi.
Chyba
jednak moim głównym zastrzeżeniem do całości jest fakt, że… „Całe miasto o tym
mówi” po prostu po pewnym czasie zaczęło mnie nużyć. Na samym początku
poznajemy dość dobrze kilka postaci i wgłębiamy się w ich życie, emocje;
następnie okazuje się, że jedno pokolenie odchodzi, a ich miejsce zajmuje
kolejne, i kolejne, i kolejne…. Prędko spostrzegłam się, że im dłużej czytam,
tym mniej orientuje się w powiązaniach między postaciami i tym mniej obchodzi
mnie historia Elmwood Springs.
„Całe
miasto o tym mówi” określiłabym jako książkę, po którą prawdopodobnie sięgną
panie, szukające miłej, niezobowiązującej lektury. Nie jest to kolejny
sztampowy romans, a sama jej forma wydaje mi się dość unikatowa. Niemniej, nie
jest to powieść, która zapadnie mi na dłużej w pamięć.
*
* *
Nauczyli
się też, że jedną z najważniejszych rzeczy w małżeństwie jest szczery śmiech.
Szczególnie gdy zaczynają się pojawiać dzieci.
Fragment „Całe miasto o tym mówi” Fannie Flagg
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Z jednej strony chciałabym tę książkę przeczytać, ale z drugiej nie jestem do końca do niej przekonana :/
OdpowiedzUsuńNie mam przekonania, ale jeśli trafi się akurat okazja to przeczytam :)
OdpowiedzUsuńNawet ciekawa okładka :)
OdpowiedzUsuńNa razie nie mam ochoty na takie powieści, chociaż coś mnie w niej intryguje. Może kiedyś się skuszę, jak nadrobię zaległości (o ile to kiedykolwiek nastąpi).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam:
Biblioteka Feniksa
Mnie nawet okładka nie kusi, nie wiem, jest to książka, która niczym mnie do siebie nie przyciągnęła ani wcześniej, ani tym bardziej po twojej recenzji :D
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej autorce, ale ponoć lepsząma "Smażone zielone pomidory", piszęponoć, bo bazuję na opinii innych, swojej nie mam na temat autorki ;)
OdpowiedzUsuńJa tak czy siak nie planuje sięgać po coś kolejnego ;) Także raczej nie porównam, a jeśli już - nieprędko.
UsuńCóż, średnio lubię książki tej autorki, jakoś tak nigdy mnie nie pochłonęły i nie przyciągnęły mojej uwagi, a lubię takiego rodzaju gatunki, także nie wiem...
OdpowiedzUsuńhttp://recenzentka-doskonala.blogspot.com/2018/05/tam-dokad-zmierzamy-bn-toler.html
Ja czytałam "Smażone zielone pomidory" i bardzo ciepło wspominam ta lekturę...
OdpowiedzUsuń