Buttercup jest najpiękniejszą kobietą
w swojej epoce. Gdy jej ukochany, ubogi parobek, ginie na statku złego pirata
Robertsa, dziewczyna staje się narzeczoną księcia, którego tak naprawdę nie
kocha. Wkrótce po zaręczynach zostaje porwana.
Wydawnictwo
Jaguar kojarzy mi się raczej z literaturą młodzieżową, dlatego do tej pory
miałam z nim jedynie pojedyncze spotkania. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy
ich świeżo wydana „Narzeczona księcia” stała się lekturą miesiąca według „Nowej
Fantastyki”… Nie zwlekając za długo, zabrałam się za lekturę i jak się okazało,
faktycznie jest to pozycja, która z młodzieżówką ma niewiele wspólnego.
Tytuł: Narzeczona
księcia
Autor: Wiliam
Goldman
Tłumaczenie: Paulina
Braiter-Ziemkiewicz
Liczba
stron: 464
Gatunek: fantasy
przygodowe
Wydanie: Jaguar,
Warszawa 2018
|
Książka
Wiliama Goldmana to przede wszystkim fantastyczno-przygodowy pastisz, który ma
za zadanie przede wszystkim rozbawić czytelnika. Niestety, mnie osobiście ten
żart po prostu nie bawi: wprawdzie rozumiem go i wiem, że wielu osobom może przypaść
do gustu… jednak najzwyczajniej w świecie nie jest czymś dla mnie. Dużo gorsze
jednak od samej historii było dla mnie wszystko „wokół niej”.
Mianowicie,
nim dojdziemy do głównej opowieści musimy przebrnąć przez około osiemdziesiąt
stron wstępu Goldmana, a następnie znosić wtrącenia autora pomiędzy głównym
tekstem. I dla mnie osobiście to najgorsze elementy tej książki, które –
zwłaszcza we wstawkach w głównej historii – przede wszystkim wzbudzały we mnie
zażenowanie. Autor „Narzeczonej księcia” cały czas udaje, że jego książka to
tak naprawdę skrót lektury z dzieciństwa, którą czytał mu ojciec i najwyraźniej
uznaje to za przezabawne. Niestety, ja zdecydowanie w tym przypadku jego zdania
nie podzielam. Dlatego nie mam zamiaru nad tym aspektem dłużej się rozwodzić i
chyba wolę uznać, że tych elementów w „Narzeczonej księcia” po prostu nie było.
Historia
zaś to właściwie klasyczna powieść awanturniczo-romantyczna, tyle, że w całości
utrzymana w komediowej, przerysowanej konwencji. W tej powieści wszystko jest
bardzo podniosłe, bardzo mocno bazujące na przypadkach i znanych nam schematach,
często po prostu wbijając im szpilki. Trudno tu mówić o konkretnych bohaterach:
to raczej pewne figury, schematy, które z popkultury już prawdopodobnie znamy.
W tym przypadku nie jest to jednak absolutnie żaden zarzut: to pastisz, to tak
po prostu ma wyglądać. A że mnie humor Goldmana nie bawi? No cóż, zdarza się i
tak.
Styl
autora jest raczej prosty, czasem z podjętą próbą stylizacji, jednak
niekoniecznie szczególnie udanej. Przez to powieść czyta się raczej szybko, o
ile oczywiście czytelnik „kupi” zaserwowany przez Goldmana żart i świat, bo
skłamałabym, mówiąc, że mi się ta pozycja wcale nie dłużyła. Jeśli miałabym
podać jedną rzecz, która szczególnie mnie w tej pozycji irytowała to bezustanne
wtrącenia w nawiasach dotyczące tego, że „tak, to już w tamtych czasach
istniało”. Co najzabawniejsze, autor w swoich wtrąceniach nawet ten fakt
zauważa, ale… jest tak „zajarany” swoim pomysłem i najwyraźniej uważa go za tak
obłędnie doskonałego, że nie rezygnuje z takich komentarzy aż do końca powieści.
Co
ciekawe, „Narzeczona księcia” zawiera w sobie też kontynuacje historii, czyli „Dziecko
Buttercup”, niemniej… ja osobiście wolałabym całość traktować po prostu jako
jedność. Bo w gruncie rzeczy to po prostu kontynuacja historii.
Powoli
kończąc, muszę też wtrącić kilka słów co do tłumaczenia imienia głównej
bohaterki, a właściwie – jego braku. Widok słowa „Buttercup” (czyli z
angielskiego „Jaskier”) sprawia, że od razu nasuwa mi się na myśl „maślany
kubek” i szczerze mówiąc, mam dziwne przeczucie, że nie jestem w tym przypadku
osamotniona. A przecież wystarczyłoby zmienić „Jaskra” (który u nas kojarzy się
i bardzo męsko, i raczej jednoznacznie) na jakiegoś polskiego kwiatuszka. Róża,
niezapominajka, bławatek, chryzantema… na cokolwiek, byleby oddawało naturę
imienia i po prostu ładniej wyglądało w tekście. Bądź co bądź, w przypadku głównego
bohatera uważam to za coś całkiem istotnego.
Nim
sięgniecie po „Narzeczoną księcia” albo przeczytajcie kilka stron, albo obejrzyjcie
film Goldmana z 1987 roku, „Narzeczona dla księcia”, by sprawdzić, czy jego
poczucie humoru Wam odpowiada: jeśli tak, myślę, że możecie po tę lekturę sięgnąć.
Jeśli nie, myślę, że nie ma sensu czytać pozycji, która na nim bazuje.
Niemniej, sama nie żałuje przeczytania tej powieści. Mimo wszystko, to była
jednak ciekawa odmiana.
*
* *
(To było już po wynalezieniu podatków, jak zresztą wszystko na świecie. Podatki istniały nawet przed gulaszem.).
Fragment
„Narzeczonej księcia” Wiliama Goldmana
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Ja zamierzam spróbować, bo wiele zagranicznych moli książkowych podaje jako jedną ze swoich ulubionych. Jednak właśnie tego poczucia humoru nie jestem pewna... Potraktuję to jak badania nad elementem popkultury :D.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie z tego powodu warto po nią sięgnąć :D
UsuńMnie się bardzo podobała ta książka :) Może to wina tłumaczenia, nie wiem. Czytałam w oryginale i szczerze mówiąc wszystko ładnie ze sobą grało. Może to też dlatego, że bardzo lubię tego typu historie, które na pierwszy rzut oka są pozbawione logiki lub nastawione tylko na dobrą zabawę czytelnika. Niemniej polecam spojrzeć na oryginał, może zmieniłabyś zdanie! :).
OdpowiedzUsuńZobaczymy, może kiedyś się uda ;)
UsuńOglądałam ten film :) Musiałam zerknąć na filmweb, bo nie byłam pewna ale tytuł mi sie kojarzył. Nie wiem czy jestem fanką ale nie był zły ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka nadal przede mną, ale film bardzo mi się podobał właśnie ze względu na humor. Wiadomo, każdy ma inne poczucie humoru, ale filmowa "Narzeczona księcia" wpasowała się w moje gusta. Ciekawam, jak będzie z wersją pisaną.
OdpowiedzUsuńFilm oglądałam w oryginale i odebrałam go niby trochę lepiej niż książkę, ale tak czy siak to nie było coś mojego ;p Na pewno nie dłużył mi się tak, jak niektóre fragmenty książki, bo wiadomo - jest krótszy.
UsuńMam tę książkę na swojej czytelniczej liście. Nie jest to pozycja, którą muszę koniecznie teraz przeczytać, ale myślę, że za jakiś czas po nią sięgnę. :)
OdpowiedzUsuńOstatnio było sporo o tej książce w blogsferze. Nie jestem do niej do końca przekonana, ale może kiedyś sięgnę, aby przekonać się o czym właściwie mowa. :P
OdpowiedzUsuńMuszę ją wreście przeczytać bo odkładam i odkładam ją na kiedy indziej :)
OdpowiedzUsuńNiue lubię kiedy wstęp do głównego wątku i właściwej fabuły jest za długi - męczy mnie to i irytuje a potem na koniec wychodzi, zę właściwej fabuły jest niewiele lub ona mnie nieciekawi. Widzę, ze tę powieść spokojnie mogę sobie odpuścić :)
OdpowiedzUsuńZ tym, że go akurat możesz pominąć i np. wrócić po lekturze :)
UsuńTo już chyba nie będzie to samo ;)
UsuńHmm... biorąc pod uwagę, że wstęp spoiluje treść książki to faktycznie, nie będzie to samo - będzie lepiej :D
UsuńMoże kiedyś, przy okazji spróbuję...
OdpowiedzUsuń