czwartek, 10 maja 2018

Niezniszczalny (2000): Kino superbohaterskie... bez akcji?


David Dunn (Bruce Willis) od dawna ma problemy rodzinne ze swoją żoną, Audrey (Robin Wright). Wracając do domu pociągiem, próbuje flirtować z pewną kobietą, jednak przerywa im wypadek, w którym giną wszyscy poza głównym bohaterem. Wkrótce po nim kontaktuje się z nim Eliah Price (Samuel L. Jackson), fan komiksów, według którego David posiada niezwykłą moc.

Po obejrzeniu „Splitu” jasne było, że musze nadrobić „Niezniszczalnego”. Dlatego zabrałam się za niego i muszę przyznać, że tak specyficznego kina super bohaterskiego po prostu jeszcze wcześniej nie widziałam.
Zwykle filmy tego typu to akcyjniaki, kręcone w „zwykły” sposób, w wykonaniu Marvela bardziej przypominające serial, niż cokolwiek innego. „Niezniszczalny” zaskakuje jednak pod każdym z możliwych względów.
„Niezniszczalny” (2000)
ang. Unbreakable
reż. M. Night Shyamalan
thiller
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to kadry: już w pierwszej scenie David kręcony jest zza siedzeń pociągu, którym jedzie, przez co mamy wrażenie, że siedzimy tuż przed nim i podglądamy i jego, i jego współpasażerkę. Później non stop przewijają się dalekie plany. Postacie są tylko niewielkim punktem na ekranie, często niewiele mówią, wykonując jakieś gesty.
Drugą rzeczą, która tak wyróżnia „Niezniszczalnego” jest tempo akcji, bo w tym filmie… po prostu nic się nie dzieje. Wszystko jest powolne, nieśpieszne. Dialogi też są raczej zdawkowe, zwłaszcza gdy mówić ma David Dunn, kreowany na małomówną postać. To sprawia, że „Niezniszczalny” potrafi czasami wręcz usypiać: z jednej strony takie pokazanie świata intryguje, z drugiej naprawdę nie da się na tym filmie nie ziewać. Zwłaszcza, że fabularnie przecież nie jest nadzwyczaj skomplikowany.
Przy tym film daje nam ciekawych bohaterów, zwłaszcza, że Bruce Willis i Samuel L. Jackson wypadają na ekranie po prostu bardzo dobrze. „Niezniszczalny” naprawdę jest sprzecznością: jednocześnie nudzi i wzbudza zainteresowanie, a w chwilach, w których ten duet jest razem na ekranie po prostu nie można oderwać od nich wzroku.
Mocne „twist ploty” to chyba znak rozpoznawczy Shamalana, dlatego i tu na końcu go nie zabrało. Muszę się przyznać, że o ile w trakcie oglądania chwilami naprawdę miałam ochotę po prostu zakończyć seans, o tyle przy ostatniej scenie zdębiałam i jednak dziękowałam Bogu, że dotrwałam do końca.
Jeśli jednak spodziewacie się, że przynajmniej na końcu będzie miała miejsce wielka rozróba, która wynagrodzi Wam ten czas oczekiwania, aż w końcu David przywdzieje kostium i stanie się Supermanem… to naprawdę przestańcie. Choć faktycznie w jednej z końcowych scen pojawia się nieco akcji to zdecydowanie nie ma tu wielkich i epickich bitew.

„Niezniszczalny” to bez wątpienia ciekawe podejście do tematyki superbohaterów; to pokazanie kogoś z niezwykłymi zdolnościami od tej ludzkiej, wyjątkowo realistycznej strony. Jednocześnie to nie jest coś, co spodoba się typowemu fanowi gatunku, który chce po prostu popatrzeć, jak jego ukochane postacie toczą wielkie bitwy i wygrywają. Niemniej, jeśli jeszcze nie widzieliście, myślę, że po prostu warto sobie „Niezniszczalnego” sprawdzić.

2 komentarze:

  1. Z pewnością słyszałam o tym filmie, ale czy go oglądałam? Nie pamiętam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie przypominam sobie żebym wcześniej o tej pozycji, chociaż nie mogę być pewna czy nie oglądałam jej w dzieciństwie. :P Lubię kino superbohaterskie i lubię historie skupiające się na samym bohaterze, jego problemach i relacjach, więc to zdecydowanie pozycja dla mnie. :D

    biblioteka-wspomnien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony