W katedrze zostają odnalezione zwłoki
kobiety. Lottie Parker, detektyw inspektor, rozpoczyna poszukiwanie zabójcy, odkrywając
tajemnice swojego miasta.
Dreszczowiec,
zwłaszcza ten z zacięciem kryminalnym, to gatunek, który jest dla mnie trochę
nieodgadniony. Zwykle – tak jak w przypadku książek Thomasa Harrisa – odbieram
je po prostu jako kryminały. Nie wywołują u mnie poczucia niepokoju, czy właśnie
dreszczy. W moim odbiorze to po prostu kryminał, który czasem na pojedyncze,
nieco bardziej makabryczne opisy. „Zaginieni” Patrici Gibney nie okazali się tu
wyjątkiem: choć spędziłam z lekturą miłe chwile to strachu w tracie czytania zdecydowanie się nie najadłam.
Tytuł: Zaginieni
Tytuł
serii: Lottie Parker
Numer tomu: 1
Autor: Patcicia
Gibney
Tłumaczenie:
Bartosz Czech
Liczba
stron: 420
Gatunek: kryminał,
thiller
Wydanie: NieZwykłe,
Oświęcim 2018
|
Zacznijmy
jednak może od tego, że ta powieść to debiut i to moim zdaniem jednak trochę w
tej książce widać. Nie wiem do końca ile jest w tym pracy tłumacza, a ile autorki,
jednak widać, że czasami niektóre słowa, albo zdania są nie do końca tam, gdzie
powinny, albo są po prostu zbędne i wypadają wręcz głupio. Niemniej, poza tym pod
względem stylu książka nie wypada źle: to po prostu powieść napisana raczej
prostym językiem, która w miarę dobrze „wchodzi”. Nie jest przy tym nadmiernie wciągająca:
jasne, gdy człowiek się za nią zabierze łatwo i w chwilę przeczytać setkę
stron, ale po odłożeniu jej nie miałam poczucia, że muszę do tej opowieści
natychmiast wrócić.
Nasza
główna bohaterka, Lottie, to postać, z którą będzie się mogła utożsamić spora grupa
odbiorców. To samotna matka, która nie do końca radzi sobie z rodziną, a to za
sprawą śmierci męża. Przy okazji jednak naprawdę mocno kocha swoje dzieci, ale
też na poważnie traktuje swoją prace: jest bardzo zaangażowana w to, co robi.
Próbuje pogodzić rzeczywistość wokół siebie co raczej nie jest proste.
Charaktery
wokół niej są zarysowane raczej dobrze i wyraziście, lecz nie mistrzowsko:
postaci mamy tu naprawdę wiele i osobiście nie czułam się z częścią związana,
chociaż jednocześnie raczej większość z nich rozpoznawałam, nie gubiąc się w
narracji. W każdym razie, to co dostajemy absolutnie wystarcza, by śledzić
przebieg zdarzeń i snuć własne domysły co do podejrzanych o morderstwo.
Narracje
Gibney możemy podzielić na jedną główną i dwie poboczne. Ta podstawowa to
oczywiście śledzenie Lottie oraz jej poczynań w poszukiwaniu mordercy. To
kryminalna część, która zachowuje dobry balans pomiędzy pracą bohaterki, a jej
rodzinnym życiem, które dodaje do całości odrobiony oddechu i sprawia, że nasza
bohaterka jest bardziej ludzka.
Następnie, jak to często bywa w tego typu książkach,
mamy narrację „mężczyzny”, czyli człowieka skrytego w cieniu, który teoretycznie
buduje napięcie, ale jak już wspominałam na początku, naprawdę mnie po prostu
takie zabiegi w książkach „nie ruszają”. Cóż, być może za dużo w życiu
przeczytałam mrocznych rzeczy, by tak było? W każdym razie najciekawiej wypada
trzecia narracja. Narracja z przeszłości, która opisuje naprawdę makabryczne
sceny i chyba to przy niej moja wyobraźnia pracowała najmocniej.
Jako
debiut, historia sama w sobie wypada naprawdę bardzo dobrze: myślę, że to jedna
z tych książek, przy których można się doskonale bawić, próbując samemu
rozwiązać zagadkę. Mam jednak z nią jeden drobny problem: powiązania i zbiegi
okoliczności. Mimo że mamy do czynienia z raczej większym miastem (co sugeruje
nam obecność katedry) to jednak wszyscy zdają się tu jakimś cudem znać i być ze
sobą powiązani. Chwilami miałam po prostu wrażenie, że tego wszystkiego jest w „Zaginionych”
za dużo, niemniej, nie jest to coś, co psuło mi radość z czytania.
Niestety,
samo wydanie trochę mnie zawiodło. Ten, kto mnie choć trochę zna, ten wie, że
jeśli chodzi o interpunkcje jestem ślepą kurką, która absolutnie niczego nie
zauważa. Z jednym wyjątkiem, a nim są… dialogi. Dialogi, które w tym wydaniu
wypadają naprawdę niechlujnie. Czasami po myślniku zamykającym wypowiedź nie mamy
spacji i bardzo często nim bohater cokolwiek powiedział pojawiała się więcej, niż jedna
przerwa, co w chwili, gdy mamy dialogi linijka pod linijką, jest mocno widoczne.
Niby to drobna sprawa, ale mocno rzucająca się w oczy i pozwalająca mi sądzić,
że z interpunkcją w samych zdaniach też może nie być najlepiej. Niemniej, tego nie
jestem w stanie ocenić.
„Zaginieni”
to książka, którą chyba mogę spokojnie polecić, jeśli tylko lubicie kryminały z
dodatkiem thilleru (bo osobiście tego określić inaczej nie potrafię) i szukacie
w literaturze konkretnych postaci kobiecych. Choć nie jest to moja książka
idealna to sama całkiem dobrze bawiłam się przy jej lekturze i chętnie zobaczę,
jak autorka rozwinęła się na przestrzeni kolejnych tomów, bo z tego co wiem w
oryginale zostały wydane już cztery historie z Lottie Parker w roli głównej.
*
* *
Dół, który wykopali, miał mniej niż metr
głębokości. Maleńkie ciało spoczywało w białym worku po mące, ciasno związanym
sznurkami brudnego białego fartucha. Toczyli je po ziemi, pomimo że było dość
lekkie. Szacunek dla zmarłych był im obcy. Jeden z nich kopnął zwłoki, wpychając
je butem głębiej. Bez modlitwy, bez ostatniego namaszczenia zakopali je pod
warstwą wilgotnej gliny. Pod jabłonią, która na wiosnę miała wypuścić białe
pąki, a latem dojrzałe owoce, znajdowały się teraz dwa kopce ziemi. Jeden z
nich – zbity i twardy, drugi – świeży i sypki.
Fragment
„Zaginionych” Patricii Gibney
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe!
Mimo debiutu, chętnie bym tą książkę przeczytała. Lubię ten gatunek, zazwyczaj bardzo wciąga :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://zksiazkanakanapie.blogspot.com/
Myślę, że mogłaby mi się ta książka spodobać. Nie lubię czystych kryminałów, wolę właśnie z ddodatkiem thrilleru albo czasami obyczajówki. Będę mieć tę pozycję na uwadzę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam:
Biblioteka Feniksa
Jeśli chodzi o kryminały, to czasem lubię sobie coś takiego przeczytać, ale do tej książki jakoś mnie nie ciągnie ;)
OdpowiedzUsuńCo do uczucia deszczyku, chyba lepiej sprawdzają się ku temu horrory. Sama też często łapią się na tym, że kiedy sięgam po dreszczowiec, to czytam go właściwie ze spokojem a czasem to i nawet ze znudzeniem. Wiem, że ciężko jest stworzyć na pozór przeciętną historię z tą nutą tajemnicy która wywoła w nas ciarki...ale niestety to się w jakiś 80% przypadków nie udaje.
OdpowiedzUsuńHorror akurat ma w zwyczaju kompletnie mnie nudzić ;P
UsuńOsobiście jestem bardzo zadowolona z lektury :)
OdpowiedzUsuńNiby fajnie, niby ciekawie, ale jednak coś nie gra... Może się jednak skuszę :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy książka zniechęciłaby mnie ze względu na formę wydania - jeśli męczyłby mi się wzrok, to najprawdopodobniej bym ją odłożyła. Co do fabuły to będę szczera - sama nie wiem co myśleć.
OdpowiedzUsuńKurczę, jakoś przez wiosnę i lato nie mam ochoty na kryminały, ale myślę, że jak tylko nadejdzie jesień będę nadrabiać zaległości. ;)
OdpowiedzUsuńJesienny klimat robi swoje :D
UsuńTwoja recenzja mówi mi, że to jest książka dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Lady Spark
[kreatywna-alternatywa]
Typowego dreszczowca nigdy nie czytałam, ale już kryminały czy thrillery nie są mi obce. "Zaginieni..." może i nie brzmią bardzo oryginalnie czy wybitnie, ale wydają się być ciekawą pozycją, która z pewnością zaangażuje czytelnika i pozwoli miło spędzić czas. Myślę, że w przyszłości się nią zainteresuję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ♥
bookmania46.blogspot.com
Mnie znowu kryminały raczej nudzą na potęgę, także rzadko po nie sięgam, tylko jak mnie wybitnie zainteresują, a ta pozycja tym razem tego nie zrobiłam niestety. ;P
OdpowiedzUsuń