czwartek, 5 lipca 2018

Ściana Burz: Nadciąga siła zniszczenia


Na tronie Dary zasiadł Kuni Garu. Jego cesarstwo przeżywa czas pokoju i rozkwitu. Taki stan nie może jednak trwać wiecznie: dworskie intrygi psują jego spokój ducha, a zza mitycznej Ściany Burz przybywa siła, która ma moc, aby zniszczyć wszystko, co zbudował.
Tytuł: Ściana burz
Tytuł serii: Pod sztandarem dzikiego kwiatu
Numer tomu: 2
Autor: Ken Liu
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Liczba stron: 768
Gatunek: high fantasy
Wydanie: SQN, Kraków 2017

„Królowie Dary” to powieść, która okazała się moim wielkim zawodem: czytając ją, miałam wrażenie, że mam w rękach podręcznik do historii Chin, a nie epicką powieść fantasy. Nic dziwnego, że za czytanie kontynuacji, „Ściany burz”, nie potrafiłam się zabrać. W końcu jednak przemogłam się i… absolutnie nie żałuję.
Nie będę oszukiwać: zaczęło się źle. Nawet bardzo źle. Niewiele pamiętałam z tomu poprzedniego, a „Ściana burz” zaczyna się od typowo dworskich intryg, co wymagało dość dobrej znajomości bohaterów. Na całe szczęście dalej było zdecydowanie lepiej: zaczął pojawiać się wątek związany z podróżą i zagrożeniem, które czyha na Darę i po prostu mniej więcej od połowy najzwyczajniej w świecie ta część opowieści zaczęła mnie wciągać.
Ken Liu w poprzednim tomie mocno zraził mnie do siebie dużą ilością suchych faktów oraz wciskaniem do historii postaci, które mają dla siebie cały rozdział, a następnie po prostu giną. W „Ścianie burz” na szczęście sprawy mają się nieco inaczej. Autor wprawdzie dalej tworzy dość długie opisy i czasem gubi balans (np. długo opisując wynalazki, a na śmierć istotnych postaci poświęcając jedno zdanie), ale całość zdaje się być naturalniejsza i przez to przyjemniejsza w odbiorze.
Wewnątrz nie ma też bohaterów „jednorazowych” – Liu całkowicie zrezygnował z tego pomysłu, co było moim zdaniem bardzo dobrym wyborem. Na dodatek w tomie drugim sprawnie wykorzystał przynajmniej jeden z tego typu wątków, co także muszę zaliczyć mu do tabelki zalet.
Pamiętam też, że przy „Królowach Dary” narzekałam na brak magii w powieści fantasy. W kontynuacji jednak i na to nie mogę narzekać. Choć wciąż uważam, że namacalni bogowie w tej historii nie są absolutnie potrzebni to poza nimi w końcu pojawiły się inne, dość konkretne elementy. Z tym, że magia w tym świecie to nie czary w powszechnym tego słowa znaczeniu: Ken Liu mocno skupił się na naukowym aspekcie, tworząc maszyny działające zgodnie z zasadami fizyki Dary, przez co właściwie swobodnie można byłoby uznać ten świat za uniwersum science-fantasy. Zdecydowanie takie podejście do sprawy czarów mi się podoba, choć jak już wspominałam, opisy maszyn tworzonych przez bohaterów są jednak czasem zbyt szczegółowe w stosunku do pozostałych treści.
Historia w drugim tomie sama w sobie jest z tych zdecydowanie „epickich” – podniosłych i górnolotnych, z mocno rozbudowanym światem przedstawionym, który odgrywa w opowieści istotną rolę. Mamy tu dość dużo dworskich intryg, ale także podróży i poznawania uniwersum. Nie odbywa się także bez ciekawie poprowadzonej wojennej potyczki. W trakcie czytania drugiej połowy powieści pod względem historii nasunął mi się tylko jeden zarzut: za dużo w tym wszystkim zbiegów okoliczności.
[SPOILER] Już wyjaśniam o co mi chodzi. Wyobraźcie sobie, że jedna z postaci ma ojca, który znika na morzu. Postać znajduje nauczyciela. Po latach rozstają się: nauczyciel trafia na wyspę, na której przebywa zaginiony ojciec swojego ucznia. Albo kolejna sytuacja: zza morza płynęły statki. Rozbiły się, załoga nie przeżyła, ale nasiona, które nimi płynęły dotarły na jedną z wysp Dary. Po latach przybywają przybysze zza morza. Koniecznie potrzebują owych nasion. Znajdują je w chwili, w której te są akurat niezbędne. [KONIEC SPOILERA] Miałam wrażenie, że podobnych sytuacji w tej książce jest więcej i najzwyczajniej w świecie tracił na tym realizm opowiadanie historii, tak mocno budowany przez wynalazki mieszkańców Dary.
Dzięki kontynuacji zdecydowanie polubiłam świat Dary. Po pierwszym tomie nie sądziłam, że to powiem, ale… naprawdę mam ochotę przeczytać także i trzeci tom. Choć nie wszystko w „Ścianie burz” jest doskonałe to zaczęłam podziwiać Kena Liu za jego pomysłowość w kreowaniu rzeczywistości, a losy jego postaci nareszcie zaczęły mnie obchodzić. Jeśli więc tak jak i mnie zraził Was tom pierwszy: nie zostawiajcie kontynuacji. Spróbujcie przez nią przebrnąć, bo choć nie jest to najlżejsza z powieści to naprawdę warto to zrobić.

* * *

– Nikt nie rodzi się bohaterem, a legendy to tylko opowieści, Gin, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Jednak czasami świat wymaga od nas, byśmy wystąpili przed szereg i stali się wyrazicielami woli wielu; w takich właśnie chwilach kształtują się legendy i bohaterowie. Prawdziwa odwaga nie wynika z pewności i braku strachu, lecz rodzi się, gdy robimy to, co należy zrobić, mimo przerażenia i wątpliwości.
Fragment „Ściany burz” Kena Liu



Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl





4 komentarze:

  1. Dobrze, że jednak dałaś autorowi szansę :) Jak widać z tomu na tom idzie mu lepiej, więc może przy 10 będzie już bardzo dobrze ;) :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się zakochałam już w Królach Dary, ale cieszę się, że i Tobie się twórczość Liu spodobała. Bardzo dużo jest patosu w jego książkach, nawet ja, która to uwielbiam miewam czasem dość, choć nie na długo. Z niecierpliwością czekam na kontynuację, a jak do tej pory ani widu ani słychu w kwestii pojawienia się tomu trzeciego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś kiedyś widziałam informację, że ta ma pojawić w tym roku jakoś.

      Usuń
  3. Czasami jak widać poczatki są trudne...

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony