Na tronie Dary zasiadł Kuni Garu.
Jego cesarstwo przeżywa czas pokoju i rozkwitu. Taki stan nie może jednak trwać
wiecznie: dworskie intrygi psują jego spokój ducha, a zza mitycznej Ściany Burz
przybywa siła, która ma moc, aby zniszczyć wszystko, co zbudował.
Tytuł: Ściana
burz
Tytuł
serii: Pod sztandarem dzikiego kwiatu
Numer tomu: 2
Autor:
Ken Liu
Tłumaczenie: Agnieszka
Brodzik
Liczba
stron: 768
Gatunek: high
fantasy
Wydanie: SQN,
Kraków 2017
|
„Królowie
Dary” to powieść, która okazała się moim wielkim zawodem: czytając ją, miałam
wrażenie, że mam w rękach podręcznik do historii Chin, a nie epicką powieść
fantasy. Nic dziwnego, że za czytanie kontynuacji, „Ściany burz”, nie
potrafiłam się zabrać. W końcu jednak przemogłam się i… absolutnie nie żałuję.
Nie
będę oszukiwać: zaczęło się źle. Nawet bardzo źle. Niewiele pamiętałam z tomu
poprzedniego, a „Ściana burz” zaczyna się od typowo dworskich intryg, co wymagało
dość dobrej znajomości bohaterów. Na całe szczęście dalej było zdecydowanie
lepiej: zaczął pojawiać się wątek związany z podróżą i zagrożeniem, które czyha
na Darę i po prostu mniej więcej od połowy najzwyczajniej w świecie ta część
opowieści zaczęła mnie wciągać.
Ken
Liu w poprzednim tomie mocno zraził mnie do siebie dużą ilością suchych faktów
oraz wciskaniem do historii postaci, które mają dla siebie cały rozdział, a
następnie po prostu giną. W „Ścianie burz” na szczęście sprawy mają się nieco
inaczej. Autor wprawdzie dalej tworzy dość długie opisy i czasem gubi balans (np.
długo opisując wynalazki, a na śmierć istotnych postaci poświęcając jedno
zdanie), ale całość zdaje się być naturalniejsza i przez to przyjemniejsza w
odbiorze.
Wewnątrz
nie ma też bohaterów „jednorazowych” – Liu całkowicie zrezygnował z tego
pomysłu, co było moim zdaniem bardzo dobrym wyborem. Na dodatek w tomie drugim sprawnie
wykorzystał przynajmniej jeden z tego typu wątków, co także muszę zaliczyć mu
do tabelki zalet.
Pamiętam
też, że przy „Królowach Dary” narzekałam na brak magii w powieści fantasy. W kontynuacji
jednak i na to nie mogę narzekać. Choć wciąż uważam, że namacalni bogowie w tej
historii nie są absolutnie potrzebni to poza nimi w końcu pojawiły się inne,
dość konkretne elementy. Z tym, że magia w tym świecie to nie czary w powszechnym
tego słowa znaczeniu: Ken Liu mocno skupił się na naukowym aspekcie, tworząc
maszyny działające zgodnie z zasadami fizyki Dary, przez co właściwie swobodnie
można byłoby uznać ten świat za uniwersum science-fantasy. Zdecydowanie takie
podejście do sprawy czarów mi się podoba, choć jak już wspominałam, opisy
maszyn tworzonych przez bohaterów są jednak czasem zbyt szczegółowe w stosunku
do pozostałych treści.
Historia
w drugim tomie sama w sobie jest z tych zdecydowanie „epickich” – podniosłych i
górnolotnych, z mocno rozbudowanym światem przedstawionym, który odgrywa w
opowieści istotną rolę. Mamy tu dość dużo dworskich intryg, ale także podróży i
poznawania uniwersum. Nie odbywa się także bez ciekawie poprowadzonej wojennej
potyczki. W trakcie czytania drugiej połowy powieści pod względem historii
nasunął mi się tylko jeden zarzut: za dużo w tym wszystkim zbiegów
okoliczności.
[SPOILER]
Już wyjaśniam o co mi chodzi. Wyobraźcie sobie, że jedna z postaci ma ojca, który
znika na morzu. Postać znajduje nauczyciela. Po latach rozstają się: nauczyciel
trafia na wyspę, na której przebywa zaginiony ojciec swojego ucznia. Albo
kolejna sytuacja: zza morza płynęły statki. Rozbiły się, załoga nie przeżyła,
ale nasiona, które nimi płynęły dotarły na jedną z wysp Dary. Po latach
przybywają przybysze zza morza. Koniecznie potrzebują owych nasion. Znajdują je
w chwili, w której te są akurat niezbędne. [KONIEC SPOILERA] Miałam wrażenie,
że podobnych sytuacji w tej książce jest więcej i najzwyczajniej w świecie
tracił na tym realizm opowiadanie historii, tak mocno budowany przez wynalazki
mieszkańców Dary.
Dzięki
kontynuacji zdecydowanie polubiłam świat Dary. Po pierwszym tomie nie sądziłam,
że to powiem, ale… naprawdę mam ochotę przeczytać także i trzeci tom. Choć nie
wszystko w „Ścianie burz” jest doskonałe to zaczęłam podziwiać Kena Liu za jego
pomysłowość w kreowaniu rzeczywistości, a losy jego postaci nareszcie zaczęły
mnie obchodzić. Jeśli więc tak jak i mnie zraził Was tom pierwszy: nie
zostawiajcie kontynuacji. Spróbujcie przez nią przebrnąć, bo choć nie jest to
najlżejsza z powieści to naprawdę warto to zrobić.
*
* *
– Nikt nie rodzi się bohaterem, a legendy to tylko
opowieści, Gin, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Jednak czasami świat wymaga
od nas, byśmy wystąpili przed szereg i stali się wyrazicielami woli wielu; w
takich właśnie chwilach kształtują się legendy i bohaterowie. Prawdziwa odwaga
nie wynika z pewności i braku strachu, lecz rodzi się, gdy robimy to, co należy
zrobić, mimo przerażenia i wątpliwości.
Fragment
„Ściany burz” Kena Liu
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Dobrze, że jednak dałaś autorowi szansę :) Jak widać z tomu na tom idzie mu lepiej, więc może przy 10 będzie już bardzo dobrze ;) :D
OdpowiedzUsuńJa się zakochałam już w Królach Dary, ale cieszę się, że i Tobie się twórczość Liu spodobała. Bardzo dużo jest patosu w jego książkach, nawet ja, która to uwielbiam miewam czasem dość, choć nie na długo. Z niecierpliwością czekam na kontynuację, a jak do tej pory ani widu ani słychu w kwestii pojawienia się tomu trzeciego...
OdpowiedzUsuńGdzieś kiedyś widziałam informację, że ta ma pojawić w tym roku jakoś.
UsuńCzasami jak widać poczatki są trudne...
OdpowiedzUsuń