wtorek, 3 lipca 2018

Miecz rodu Bedwyrów: Powrót do lat 90.

Od kiedy Greensparrow rządzi Eriadorem jego despotyczne rządy doprowadziły do wielu szkód. Luthien, syn jednego z książąt, ma dosyć ojca słuchającego złego tyrana i wyrusza w podróż pełną przygód, prędko tworząc kompanię wraz z niziołkiem, Olivierem deBurrowsem oraz czarodziejem, Brind’Amourem.

Tytuł: Miecz rodu Bedwyrów
Tytuł serii: Karmazynowy cień
Numer tomu: 1
Autor: R. A. Salvatore
Tłumaczenie: Anna Krawczyk-Łaskarzewska
Liczba stron: 270
Gatunek: epic fantasy
Wydanie: Zysk i S-ka, Poznań 2000
Ta tańsza i mniej znana fantastyka tworzona w latach 90. miała swoją specyfikę, sprawiającą, że większość powieści wyglądała podobnie do siebie. „Miecz rodu Bedwyrów”, czyli pierwszy tom trylogii „Karmazynowy cień” R. A. Salvatore’a nie jest tu wyjątkiem. To książka, która natychmiast kojarzy mi się z takimi tworami fantasy, jak „Orkowie” Stana Nichollasa, czy książka Margaret Weis, „Bursztyn i popiół” z serii „Dragonlance”. Czy to dobre skojarzenia? Cóż... zależy, kto co lubi. Mi tego typu literatura nie sprawia największej frajdy, ale jednocześnie jest ciekawym spojrzeniem na to, jak pod koniec XX wieku tworzono takie właśnie książki.
Jeśli znacie wcześniej wymienione przeze mnie pozycje, dobrze wiecie, w jakim klimacie utrzymany będzie „Miecz rodu Bedwyrów”. To bardzo klasyczne w konstrukcji high fantasy: mamy świat, mamy złego ciemięzcę i młodego rycerza, który wraz z przyjaciółmi przeżywa przygody. Nie jest to nic odkrywczego, czy nowego, choć jedocześnie... ma w sobie sporo kiczowatego uroku.
W tym świecie wszyscy dobrzy są „prawi” i „honorowi”. Nawet złodziejaszki mają dobre serce. Źli są oczywiście okrutni do szpiku kości i absolutnie nic nie przeszkodzi im w dążeniu do swojego niecnego celu... oczywiście, poza głównymi bohaterami. Tak jasny podział na dobro i zło, połączony z narracją, która nawet nie próbuje tego ukrywać naprawdę może jednocześnie i śmieszyć, i przywoływać nostalgiczne uczucia.
Nie ma po co rozdrabniać tu się nad fabułą, czy bohaterami. Opowieść Salvatore to po prostu zbiór przemielonych już przez popkulturę wydarzeń, które spokojnie możemy przewidzieć, a postacie są tak sztampowe, jak tylko mogą być. Nawet mamy tu smoka pilnującego skarbów, niczym Smog w tolkienowskim „Hobbicie”!
Jak już wspominałam, styl autora od razu nam mówi, co jest złe, a co dobre. Ma w sobie sporo „epickości”, która jest tak wzniosła, że po prostu epatuje kiczem. Jednocześnie tę książkę czyta się szybko i lekko, bo i jak inaczej mogłoby być z fantasy tego pokroju?
„Miecz rodu Bedwyrów” to naprawdę typowe, tanie fantasy z lat 90., które warto poznać głównie po to, by wiedzieć, co wtedy się pisało i czytało. To książka dobra do poszerzenia horyzontów, która może sprawić nieco frajdy wyjadaczom fantastyki, ale zdecydowanie nie jest to lektura dobra na start z tym gatunkiem. Dla mnie taka nostalgiczne przygoda, przeżyta od czasu do czasu, jest po prostu miłą odskocznią, ale na pewno ta powieść nie zostanie ze mną na dłużej.

* * *

Co mogłoby się stać, gdyby rodzice króla nigdy by się nie poznali? Co mogłoby się stać, gdyby jakiś heros został w kwiecie wieku powalony strzałą, która ze świstem przecięła powietrze zaledwie kilka centymetrów dalej? Zaiste, najzwyklejszy przypadek może nieraz wpłynąć na historię narodów, i tak też było tej sierpniowej nocy, kiedy Luthien opuścił dom Bedwyrów i udał się do stajni, w której Ethan właśnie siodłał konia i napełniał torby prowiantem.
Fragment „Miecza rodu Bedwyrów” R. A. Salvatore’a



4 komentarze:

  1. Przeczytałam Twoją recenzję z przyjemnością, z ksiązką pewnie sienie zapoznam :) Zdjęcia super. Masz profil na IG?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :D Tak, mam, czasami pojawia się na blogu (+ jest też w zakładce "o mnie") - instagram.com/katrina_wr/ :)

      Usuń
  2. Taki pulp, tylko w wersji fantasy:) Czytałam takie książki jako odskocznię i odpoczynek od tych WIELKICH twórców i powiem Ci, że choć w pamięć nie zapadły mi w ogóle, to spełniały swoje zadanie całkiem nieźle:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dragonlance... To była seria :D Faktycznie, nostalgiczna podróż do przeszłości ;)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony