Gdy kilka lat temu
zmarł jej ukochany, młoda Auburn myślała, że już nikogo nie pokocha. Pewnego
dnia przypadkiem dostrzega ogłoszenie o pracę w niewielkiej galerii sztuki. Tak
poznaje Owena, młodego, niezwykle utalentowanego malarza, który prędko kradnie
jej serce.
Colleen Hoover to obecnie tak znana i
modna autorka, że po prostu poczułam potrzebę poznania jej samej; nie przez
wzgląd na historie, które pisze, ale właśnie przez jej rozgłos. Postawiłam więc
na „Confess” – książkę, która nie jest częścią żadnej serii, a której opis zainteresował
mnie przez motyw związany ze sztuką.
Nauczona doświadczeniem, nie
spodziewałam się po książce absolutnie żadnych pozytywów: spotkania z romansem
zwykle nie są dla mnie zbyt udane. Po przeczytaniu muszę jednak przyznać, że ta
pozycja ma w sobie coś uroczego, chociaż zdecydowanie na liście moich
ulubionych lektur nigdy nie wyląduje.
Zacznijmy może od stylu autorki, który
jest dokładnie taki, jaki powinien być w tego typu romansie. Lekki i raczej
niewymagający, ale jednocześnie na tyle emocjonalny i plastyczny, by bez
problemu dało się wgryźć w przedstawianą przez nią historię. „Confess” czyta
się niezwykle płynnie i szybko: gdybym czytała tylko takie rzeczy, trzydzieści
książek na miesiąc na prawdę nie stanowiłyby dla mnie problemu. Narracje
obserwujemy z dwóch stron, Owena i Auburn, co też jest przyjemnym zabiegiem.
To jednak chyba jedyna rzecz, do której
w gruncie rzeczy przyczepić się nie mogę. Bo wszystkie inne elementy mają w
sobie jakieś „ale”.
Tytuł: Confess
Autor: Colleen Hoover
Tłumaczenie: Matylda Biernacka
Liczba
stron: 304
Gatunek: romans, new adult
Wydanie: Otwarte, Kraków 2017
|
Zacznijmy może od historii, a właściwie
od intrygi, bo tak chyba mogę nazwać to, w co wpuszcza nas Hoover. Sieć
powiązań między bohaterami, ilość zwrotów akcji i nagle odkrywanych tajemnic
jest tak duża, że nie pozwala na nudę, jednocześnie co chwilę zmuszając do
zastanowienia, czy przypadkiem autorka nie zrobiła kroku za daleko? Czy to
przypadkiem nie jest za dużo jak na jedno życie?
A bohaterowie? Niby wszystko z nimi w
porządku. Nie miałam problemów w czucie się w ich sytuacje, rozumiałam ich
postępowania, ale tak jak wcześniej, czasem nie potrafiłam się oprzeć myśli, że
tu jest czego za dużo, że autorka z czymś przegięła, czegoś nie przemyślała.
Weźmy na przykład Owena: już w pierwszych scenach poznajemy go jako otwartego,
miłego człowieka, który prowadzi własny „biznes”. Wkrótce potem dowiadujemy
się, że ma tylko jednego kumpla i nikogo więcej, mimo że mieszka w danym
miejscu od lat. Naprawdę? Jakoś... nie chce mi się wierzyć, by nie miał
kompletnie żadnych znajomości. Zwłaszcza z tak ciepłą aparycją.
Cóż, autorka wyraźnie robi wszystko, by
pozbyć się nadmiaru bohaterów drugoplanowych, a ci, którzy w książce występują,
są przedstawieni bardzo topornie. Mamy współlokatorkę Auburn, którą możemy
określić jako „dziwną”. „Teściowa” dziewczyny jest zaś „wredna”, a jej „szwagier”
– „despotyczny”. I tyle. Hoover nawet nie próbuje ich rozwinąć, pokazując ich
drugą stronę.
Auburn też niby jest ciepłą i miłą
postacią, choć... w sumie nigdy nie dowiadujemy się, czemu tak desperacko
potrzebowała pieniędzy, by szukać pracy w pierwszym lepszym lokalu. Na dodatek
potrafi być niezdecydowana w tym co robi, często brakuje jej też pewności
siebie... a jej relacja z Owenem jest tak bajkowa, że po prostu nie jestem w
stanie w nią w pełni uwierzyć. W gruncie rzeczy w trakcie trwania akcji książki
są dopiero na początku swojego związku, nic o sobie nie wiedząc, a Hoover od
razu kreuje ich relacje tak, jakby trwała latami.
Niemniej, sam pomysł na intrygę nie jest
aż tak zły, bo spokojnie byłam w stanie po prostu wyłączyć nadmiar logicznego
myślenia i jakoś z tą historią popłynąć. Poza tym Owen, jako postać, miał też
nienajgorszy pomysł na biznes, choć trudno mi stwierdzić, na ile realistyczny.
W każdym razie dzięki niemu właśnie słowo „wyznanie” pada w książce wiele,
wiele razy, sprawiając, że tytuł w całość zgrabnie się wpasowuje. Żałuje tylko,
że został w angielskiej wersji... Jednak „Wyznanie” brzmi po prostu bardziej
swojsko.
Muszę przyznać, że „Confess” do pewnego
stopnia mnie wciągnęło i było naprawdę barwną lekturą. Nie jest to jednak
książka bez wad: to romans i wydaje mi się, że takowy bez nich po prostu nie
istnieje. Niemniej, jestem zadowolona, że zdecydowałam się na tę książkę
autorki i nawet jeśli nie sięgnę po kolejne jej dzieła, na pewno będę ją
wspominać z pewną delikatną nostalgią.
* * *
Całe
życie, każdego dnia, mam wrażenie, jakbym brnął w górę ruchomych schodów, które
jadą w dół. I niezależnie od tego, jak szybko czy z jaką mocą biegnę, usiłując
dotrzeć do szczytu, stoję w tym samym miejscu, pędząc donikąd. Ale kiedy jestem
z nią, nie czuję się jak na ruchomych schodach. Czuję się, jakbym stał na
ruchomym chodniku, który niesie nie tak po prostu, bez mojego wysiłku. Jakbym
wreszcie mógł się odprężyć, złapać oddech i nie czuć ciągłego przymusu
pędzenia, by uniknąć wylądowania na samym dnie.
Fragment „Confess”
Colleen Hoover
Od czasu do czasu lubię zajrzeć do romansu. Nie nastawiam się wówczas na jakąś ambitną lekturę.
OdpowiedzUsuńConfess (nazwanie książki wyznanie to dobry pomysł, nie znoszę tego wpychania na siłę angielskich tytułów) całkiem mi się podobało, ale znając takie ugly love tej autorki - zawiodło mnie. Ugly love przeczytałam wręcz z wypiekami na policzkach a confess było okej ale nie wywołało we mnie większych emocji. Faktycznie książka skupiala się tylko na relacji między głównymi bohaterami, całkowicie pomijając tych pobocznych, a szkoda. :(
OdpowiedzUsuńPonoć Confess jest najsłabszą książką Colleen ale ile osób tyle opini. Ja przeczytałam Novmber 9 i cóż lekka, nie trzeba przy niej myśleć, taka na popołudnie :D
OdpowiedzUsuńCzytałam i oglądałam i podobało mi się w dwóch wersjach :)
OdpowiedzUsuńChyba nie czytalam. Na pewno nie oglądałam. Jeśli nie czytalam, to na pewno nie przeczytam. Nie wiem czy obejrzę :)
OdpowiedzUsuńObejrzeć w sumie można. Serial nie jest długi. Do doskonałego trochę mu brakuje, ale na tło jest OK.
UsuńMam do tej książki sentyment, bo to ona przedstawiła mi Colleen Hoover. Pisze jedne z niewielu romansów, które czytam z czystą przyjemnością i nie mam ochoty rzucać książką co 5 minut :D. Bardzo lubię jej styl, jest delikatny i nienachalnie opisuje rodzące się uczucia. Serial też widziałam - świetny!
OdpowiedzUsuńFakt, nie pamiętam, bym chciała nią rzucać. :D Ale jednak po prostu brakuje mi czasu, by sięgnąć po jakieś inne jej tytuły, bo nie jest to coś, co sprawia mi największą frajdę.
UsuńJa Hoover nie lubię :D Czytała Ugly - nie polecam xD
OdpowiedzUsuńDużo osób hejtowało, dlatego uznałam, że nie będę się narażać XD
UsuńMuszę w końcu przeczytać coś tej autorki, bo jeszcze nie znam jej twórczości, a wiele o niej słyszałam... A
OdpowiedzUsuńPodobała mi się ta książka, ale niestety nie znalazła się w gronie moich ulubionych :/
OdpowiedzUsuńZabookowany świat Pauli