czwartek, 20 września 2018

Legalna Blondynka (2001): Przyjemny film na lato




Elle (Reese Witherspoon) jest ładna, bogata i otoczona ludźmi, którzy ją kochają. Gdy Warner (Matthew Davis) zamiast się jej oświadczyć, rzuca ją, dziewczyna postanawia pokazać mu, że jest warta jego uwagi i postanawia dostać się na studia prawnicze na Harvardzie.



Gdy przypadkiem wpadłam na piosenkę z musicalu „Legally Blonde” ta wpadła mi w ucho. Uznałam, że chce poznać ich więcej, ale by mieć kontekst, wolałabym najpierw poznać historię, którą konkretne utwory opowiadają. I w ten sposób włączyłam w tle „Legalną blondynkę” – film z 2001 roku, którego nigdy wcześniej nie było dane mi oglądać.
„Legalna blondynka”  (2001)
ang. „Legally blonde”
reż. Robert  Luketic
komedia
„Legalna blondynka” to komedia: przerysowana do granic, bardzo kolorowa i o bardzo radosnym, wręcz „letnim” klimacie. To film bardzo naiwny i niekoniecznie inteligentny, ale przy tym na swój sposób uroczy.
Nie jest to najbardziej zabawna komedia, zwłaszcza teraz: większość żartów po prostu już dawno wyszła z użycia, a przynajmniej ja miałam takie wrażenie. Widzieliśmy je już tyle razy, że po prostu trudno jest dać się nimi zaskoczyć. Bo w końcu kogo śmieszy choćby stereotypowa blondynka z pieskiem, który bezustannie jej towarzyszy? To tak ograny motyw, że może wzbudzić co najwyżej sympatię i nostalgię, a nie śmiech.
Sama postać Elle była dla mnie bardzo przerysowana i jednocześnie trochę niekonsekwentna. Gdy wydawało się, że dziewczyna już zmądrzała i przestała być na zawsze głupiutką studentką to nagle wracała do starych zwyczajów. Niemniej, jeśli przymknie się na to oko i spróbuje „usunąć” przerysowanie, dostajemy całkiem ciekawą postać: dziewczynę, która za bardzo przejmuje się tym, co myślą o niej inni. Osobę, która myśli, że jest pewna siebie, ale tak naprawdę wiele jej do tego brakuje, zaś droga, którą musi przejść ma doprowadzić właśnie do zdobycia pewności siebie i zrozumienia swojej wartości.
Nie oszukujmy się: to historia bazująca na stereotypach. Oczywiste jest, że student prawa, czyli były Elle musi być nudnym i wrednym ślicznym chłopcem, a na Harvardzie wszyscy cię nienawidzą, jeśli nie jesteś kujonem z doktoratem. Niemniej, ze swojego założenia ten jeden, „główny” stereotyp przełamuje: w końcu mimo wszystko Elle nie jest wcale tak głupia, jak wszystkim wokół się wydaje.
„Legalna blondynka” to film o bardzo prostej, czasami nieco naciąganej konstrukcji. Wprawdzie kreatywnie korzysta z umiejętności Elle i pokazuje, że wiedza z zakresu mody, czy pielęgnacji może przydać się w każdej możliwej sytuacji życiowej, ale często wszystko szyte jest dość grubymi nićmi. Niemniej, lekki klimat filmu i jego brak pretensjonalności sprawiają, że… właściwie nie mam mu tego za złe.
Przy okazji film absolutnie nie jest romansem, choć można byłoby się tego spodziewać. Choć owszem, pojawia się nam tu drugi pretendent do ręki Elle, co bez problemu da się wyczuć od razu, gdy tylko pojawi się na ekranie, to tak naprawdę film absolutnie nie na tym się skupia, co sprawia, że relacja dziewczyny z owym panem wypada naprawdę całkiem uroczo. Zwłaszcza, że Elle wcale nie jest typem postaci, która skacze z kwiatka na kwiatek: ona jest naprawdę bardzo mocno zaangażowana emocjonalnie w związek z Warnerem.
„Legalna blondynka” wydaje mi się doskonałym filmem na letni, babski wieczór. Nie zapewni może nadzwyczaj dobrej rozrywki i absolutnie nie jest kinem wybitnym, ale przy okazji po prostu jest w swojej formule bardzo sympatyczny.

10 komentarzy:

  1. Oglądałam ten film kilkanaście razy, przyjemna komedyjka ;). To film nie tylko na lato, sprawdzi się też świetnie w ponure, deszczowe, zimowe wieczory ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, chociaż mam wrażenie, że na jesień wiele osób chętniej sięga po cięższe rzeczy. :D Klimat i długie wieczory sprzyjają.

      Usuń
    2. Ja również kilkanaście razy - bardzo przyjemny i lekki :)

      Usuń
  2. Oglądałam :) Komedia, przy której można się pośmiać. Najfajniejsze są te ich ciuchy... :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałam pierwszy raz z przyjaciółką na studiach, spodziewając się zupełnie innego filmu. To prawda wszystko, co piszesz. Produkcja już się zestarzała (różowiutkie, głupiutkie blondynki z miniaturowym pieskiem to domena pierwszych lat XXI wieku, w 2018 roku zupełnie oklepana i trochę zapomniana), nie jest to wybitne kino, raczej lekka komedyjka, czerpiąca garściami ze stereotypów. Ale mimo wszystko, w przeciwieństwie do wielu dzisiejszych filmów, jest o czymś, ma jakieś przesłanie. Wcale nie takie głupie i oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Podoba mi się to, czego główna bohaterka uczy się, jak również to, że tym razem nie ukazano "babskich spraw" jako rzeczy, które są w porównaniu z tymi męskimi niepotrzebne, niewarte uwagi, związane jedynie z próżnością. Nawet, jeśli ujęto je w dość przerysowany sposób. Ale czego w tym filmie tak nie pokazano?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że brakuje obecnie trochę takich komedii. Niby lekkich, ale jednak - z charakterem i pewnym morałem. :D

      Usuń
    2. Zgadzam się. Większość "współczesnych" komedii wywołuje łzy i to nie są łzy śmiechu a raczej zażenowania. Nie wiadomo z czego się śmiać...

      Usuń
  4. Może i produkcja się zestarzała, ale wciąż uwielbiam ją oglądać. Zabawny, pełen motywacji film, którego wiele dialogów znam na pamięć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może gdybym obejrzała go bliżej premiery też często bym do niego wracała choćby przez nostalgię. :D

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony