„Buntowniczkę”
udało mi się kupić na promocji razem z „Milczeniem owiec”. Do mojego koszyka
trafiła głównie za sprawą Fabryki Słów, która tę książkę wydała. Nie miałam jej wcześniej w planach, ale
uznałam, że jeśli trafię na fajne, młodzieżowe SF to po prostu znów będę miała
Wam co polecać. Jak wyszło to spotkanie? Przekonajcie się sami!
Ach,
uznałam, że spróbuje nieco wydłużyć metryczkę, co o niej sądzicie? Ponieważ post wrzucam wcześniej, niż powinien być na razie będą nieco pomieszane.
Tytuł: Buntowniczka
Tytuł serii:
Kris Longknife
Numer tomu: 1
Autor: Mike Shepherd
Tłumaczenie: Justyna Łyżwa
Liczba
stron: 504
Gatunek: science-fiction
Wydanie:
Fabryka Słów, Lublin 2014
Córka
premiera nie ma łatwo. Kris, próbując uciec przed polityką dołącza do armii.
Nie tak łatwo jednak jest uciec od rodziny, zwłaszcza, gdy międzyplanetarna wojna
staje się rzeczywistością.
Rzadko
czytam opisy książek. Nie widzę takiej potrzeby: zwykle robię to dopiero po
lekturze. W przypadku „Buntowniczki” zapoznawałam się jednak z tym, co Fabryka
Słów umieściła z tyłu i uznałam, że pewnie dostanę młodzieżowe militaria w
kosmosie, z jakąś niekoniecznie mądrą przygodą i romansem. Nic wielkiego, ale
jednocześnie – lekkiego i miłego. Moje oczekiwania względem książki jednak
trochę się rozminęły z tym, co ostatecznie dane było mi poznać.
Skłamałabym
mówiąc, że „Buntowniczkę” źle się czyta. Być może tłumaczenie nie jest
najlepsze – powtórzeń jest sporo, parę błędów wypatrzyłam – ale nie zmienia to
faktu, że tekst łatwo „wchodzi”. Dość lekki, choć niewyróżniający się styl
sprawia, że tu nie da się ani pogubić, ani czegoś nie zrozumieć.
Niestety,
styl autora jest tu chyba największą zaletą. Osobiście czytając „Buntowniczkę”
po prostu nieźle się wynudziłam. Seria, którą książka rozpoczyna, jest
tasiemcem i pierwsza część niby ma wprowadzić nas w świat przedstawiony i
teoretycznie to robi, tyle, że w niekoniecznie najciekawszy sposób. Cokolwiek
istotnego dziać się zaczyna dopiero na ostatnich stronach. Wcześniej
obserwujemy, jak marines rozdają jedzenie poszkodowanym i jak główna bohaterka
piecze pięć blach ciastek w ciągu godziny, albo dwóch, w trakcie, gdy jej
ciotka hakuje komputer. Fascynujące, prawda? :D
Główna
bohaterka, Kris, niby jest kreowana na silną, młodą kobietę, ale ja jakoś tego
do końca nie widzę. Nie zrozumcie mnie źle: wykreowana jest na pewno lepiej niż
„super-zabójczyni-zabijcie-mnie” ze „Szklanego tronu” Maas, ale coś mi w niej
nie gra. Przede wszystkim nie do końca klei mi się jej przeszłość z tym, co
robi, a jej powód wstąpienia do marines jest po prostu dość głupi. Poza tym ma
dwadzieścia dwa lata: osobiście wolałabym, gdyby miała więcej, zwłaszcza, że
gra rolę oficera, przy okazji będąc w samej armii chyba zaledwie od kilku
miesięcy. Nie wszystkich traktuje też fair. Jej najlepszy przyjaciel, Tom, robi
za jej młodszego brata i popychadło jednocześnie, co wcale nie sprawia, że
lubię tą postać bardziej.
Pozostali
bohaterowie „są jacy są”. Tom, jak już wspominałam, to po prostu popychadło,
które zrobi cokolwiek Kris chce. Jej rodzina często zachowuje się w sposób
wymuszony, a komputer bohaterki to inteligentna maszyna, która zachowuje się
jak jej koleżanka: nie czuje w niej ani SI, ani oprogramowania stylizowanego na
nią, a to zdecydowanie nie jest zaletą książki science-fiction.
Czytając,
miałam wrażenie, że autor nie do końca wie o czym pisze. Wprawdzie sama na
temat amii mam nikłe pojęcia, ale w trakcie lektury miałam wrażenie, że te wszystkie
militaria, które w tekście są obecne zupełnie do niego nie pasują. Całość
wygląda tak, jakby autor chciał opowiedzieć prostą historię o dziewczynie,
która chce wyrwać się z domu rodzinnego i do tego dokleił tą całą fantastyczną
powłoczkę, by było ciekawiej i kolorowej.
Dodać
muszę, że przynajmniej w tomie pierwszym nie istnieje coś takiego, jak romans
głównej postaci. Czy to zaleta? Zależy jak na to spojrzeć: w tym przypadku może
romans sprawiłby, że powieść miałaby więcej kolorów?
„Buntowniczka”
to powieść, która ma szansę się spodobać tym, który nie są szczególnie
zainteresowani science-fiction. Czytelnicy młodzieżówek, niekoniecznie
wymagający, pewnie polubią książkę Mika Shepherda, głównie za sprawą lekkiego
stylu autora. Niemniej, wyjadaczom fantastyki zdecydowanie nie polecam. Nie ma
po co tracić czasu na książkę co najwyżej przeciętną.
* * *
– Tom, czego się tu
bać?
– Jesteś dziewczyną,
więc nie spotkasz żadnego z nich w drodze pod prysznic, albo do toalety. Ciągle
musiałbym stać na baczność. Jakoś się do tego nie palę.
Harvey oparł dłoń na
ramieniu młodego oficera.
– Wiem, co czujesz, chłopcze,
Świeżo po wyjściu z amii nadal nosiłem w duszy pagony szeregowego i przebywanie
w pobliżu generała było dla mnie szokiem. Ale szybko okazało się, że to ludzie.
Tacy sami jak my. I wiesz, im wyższą pozycje zajmują, tym bardziej zdają sobie
z tego sprawę. Nie wszyscy oczywiście, ale wierz mi, ci z otoczenia generała,
albo „Kłopota” to porządni ludzie. Gdyby nimi nie byli, nie przyjechaliby tu
wszyscy pytać generała, jak wyplątać się
z tego bałaganu.
Bardzo podoba mi się Twój blog! :)
OdpowiedzUsuńCo do książki, chyba nie jest to pozycja dla mnie, chociaż bardzo lubię powieści wydawane przez Fabrykę Słów :)
Myślę że to książka nie dla mnie niestety...
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili dlaczego nie? :)
OdpowiedzUsuńBo to nie jest dobra książka.
UsuńWezmę sobie od serca Twoje ostrzeżenie przed tą książką.
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się nad tą serią, bo na świecie książki jest po taniości, ale... nie. Podziękuję. Myślałam, że to może coś ciekawszego :) Mam za dużo innych, lepszych serii do sprawdzenia żeby tracić tutaj czas.
OdpowiedzUsuńJakakolwiek ochota na tę książkę przeszła mi już w momencie, gdy przeczytałam ten krótki opis XD Od razu stwierdziłam, że to nie dla mnie, a recenzja tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziła. Co mi po lekkim stylu, jeśli będę okropnie się nudzić? :D
OdpowiedzUsuńrude-pioro.blogspot.com
O nie, to do mnie nie przemawia.
OdpowiedzUsuń