„Ciężkie
próby” już Wam pokazywałam z racji Pyrkonu: to książka, którą wygrałam w
konkursie u Łukasza ze Świata Fantasy. Pamiętacie może moją recenzje
poprzedniego tomu? Mam nadzieję :) Jeśli nie, znajdziecie ją w spisie recenzji.
A teraz do rzeczy: jak to militarne science-fiction mi się spodobało?
Tytuł: Ciężkie
próby
Tytuł serii: Czerwień
Numer tomu: 2
Autor: Linda
Nagata
Tłumaczenie: Mirosław
P. Jabłoński
Liczba stron: 464
Gatunek: militarne
science-fiction
Wydanie: Dom
Wydawniczy Rebis, Poznań 2017
Po
poprzedniej misji, oddział Shelley’ego nie zostaje przywitany w USA z otwartymi
ramionami. Świat jest u schyłku wojny nuklearnej, a ekipa, która próbowała go
ratować, sądzona jest jak złoczyńcy. Przy tym Shelley nie potrafi pozbyć się
uczucia, że chyba wyczerpał swój limit szczęścia do końca życia...
Z
„Ciężkimi próbami” mam mały problem. Bo niby kontynuacja trzyma poziom. Niby
fabuła jest przemyślana. Niby świat przedstawiony jest ciekawy. Ale w praktyce
czegoś tej książce zdecydowanie brakuje.
Tak
samo, jak „Czerwień”, tak i „Ciężkie próby” są wręcz napisane od linijki.
Czyste, klarowne, „doskonałe” – i wydaje mi się, że to jest właśnie największa
bolączka tej trylogii. Teoretycznie pasuje to do świata przedstawionego, ale
taki sposób pisania po prostu po jakimś czasie męczy.
Zwłaszcza,
że fabularnie „Ciężkie próby” jednak wypadają słabiej, niż poprzedni tom. Gdy
autorka wrzuciła nas do tego świata po raz pierwszy był świeższy, ciekawszy:
teraz ciągniemy stare już wątki. Brakuje czegoś nowego, co znów
zainteresowałoby nas tym światem. Bo tu cały czas przewija się to samo. Nuki
mogą wybuchnąć, więc trzeba temu zaradzić. A by temu zaradzić, trzeba jechać na
kolejne samobójcze misje. Jednocześnie autorka daje nam kolejny wątek
romantyczny, który mógłby wypaść dobrze, ale szczerze mówiąc, nie zrobił na
mnie żadnego wrażenia.
Jeśli
w książce umiera bohater, którego znam już jakiś czas, bo od poprzedniego tomu
i nawet mnie to nie obchodzi, bo w gruncie rzeczy nie wiem, kim on jest to jest
to kolejny spory problem. Kolejny – bo i na to cierpią „Ciężkie próby”.
Postacie umierają, a ja, jako czytelnik, mam to głęboko w czterech literach.
Ledwo wiem, kim ta osoba była, nie wspominając o jej charakterze: bohaterowie
drugoplanowi naprawdę trochę tu leżą. Shelley to dalej fajny facet, podobnie
jak Delphi jest fajną babką, a którą poznajemy tu bardziej, ale pozostałe
postacie to mięso armatnie. Nic mniej, nic więcej.
Mimo,
że jest to science-fiction „Ciężkie próby” czyta się dość szybko. Mimo małej
czcionki w około czterdzieści minut potrafiła przeczytać ponad sto stron, gdy
nie miałam nic lepszego do roboty. Problem pojawiał się, gdy już coś takiego
miałam. W takim przypadku powieść mnie do siebie nie ciągnęła, a czytałam ją
trochę z przymusu, w trakcie czując sprzeczne ze sobą emocje. Z jednej strony
jedna część mnie krzyczała: „To JEST porządnie napisana i wydana książka,
trzeba to docenić i się tym cieszyć.”, a druga – „Tylko co z tego, skoro masz
to w czterech literach, bo cię to nudzi?”.
Nie
umiem nie docenić pracy włożonej w tę książkę oraz faktu, że oceniając
obiektywnie to jest nie najgorsze science-fiction. Jednak choć pewnie
sięgnęłabym po tom trzeci, gdybym go miała to nie mogę zaprzeczyć temu, że „Ciężkie
próby” wypadają po prostu gorzej od „Czerwieni”. To nie jest książka, która
znalazłaby się w moich ulubieńcach, gdybym szykowała taką listę. Niestety.
* * *
Kiedy jednak nad moją
głową odzywa się broń dużego kalibru, słyszę to. To nie Chudhuri czy Omer, bo
one mają tylko pistolety, co oznacza, że dysponują mniejszą siłą ognia.
Nie chcę, żeby umierały
za mnie.
Odepchnąwszy się
wierzgnięciem od ściany, walę barkiem w ledwo widoczne kolana.
Barak trzeszczy w
zderzeniu z tytanowym wspornikiem.
Kurwa mać. Martwa
siostra?
Strzelec się chwieje,
ale nie przewraca. Logicznie rzecz biorąc, następnym jego krokiem powinno być
wpakowanie mi kuli w łeb, ale nic takiego się nie dzieje. Zamiast tego wokół
mojego bicepsa zamyka się w miażdżącym uścisku tytanowy hak, po czym zaczynam
być częściowo niesiony, a częściowo wleczony w stronę wywalonych wybuchem
drzwi.
Fragment „Ciężkich prób” Lindy Nagaty
Ostatnio również czytałam książkę, w której śmierć bohaterów była mi w zupełności obojętna. Źle czyta się taką powieść, w której nie można nawiązać żadnej nici porozumienia z postaciami.
OdpowiedzUsuńKsiążka, którą zrecenzowałaś powyżej nie jest dla mnie, gdyż ja dopiero przekonuje się, że sci-fi nie jest takim złym gatunkiem i bałabym się, że ten tytuł zniszczy moje dotychczasowe postępy.
Ja lubię sci-fi i zawsze jak widzę jakąś książkę z tego gatunku to po nią sięgam. Lecz nie wiem, czy ta jest warta mojej uwagi. Chociaż pierwszy tom miałabym ochotę przeczytać... i pewnie gdybym przeczytała, to chciałabym poznać i ten.
OdpowiedzUsuńTeraz sama nie wiem, czy zaczynać tą trylogię (to trylogia?). Poczekam na recenzję następnego tomu i zobaczę :D
"Czerwień" sama w sobie mi się nie podobała. Jeśli drugi tom jest jeszcze gorszy to chyba nie mam czego szukać w tej książce. :/ Chyba spasuję w tym przypadku.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
tysiac-zyc-czytelnika.blogspot.com
Nie przepadam za science-fiction, a militarne science-fiction to już w ogóle dla mnie czarna magia. Dobrze chociaż, że fabuła trzyma się kupy, nie znoszę chaotycznie napisanych książek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://tamczytam.blogspot.com
Nie moj gatunek niestety
OdpowiedzUsuń