Ziemianie po raz trzeci w historii wylądowali na Marsie. Burza piaskowa przerywa jednak ekspedycje: po kilku dniach muszą wracać na Ziemię. W trakcie ewakuacji tracą jednak kontakt z Markiem Watney’em i uznając go za zmarłego, zostawiają na obcej planecie. Astronauta jednak przeżył... i zaczyna walkę o przetrwanie.
Historię
o Marku znam od dawna, głównie za sprawą filmu, za którym naprawdę przepadam.
Dlatego jasne było, że prędzej, czy później zabiorę się za oryginał. Stało się:
i nie żałuje, choć muszę przyznać, że gdybym miała wybierać, co sprawiło mi
więcej radości byłaby to jednak adaptacja.
Tytuł: Marsjanin
Autor:
Andy Weir
Tłumaczenie: Marcin
Ring
Liczba
stron: 384
Gatunek: science-fiction
Wydanie: Akurat,
Warszawa 2017
|
Nie
zrozumcie mnie źle. To jest dobra książka, a Mark to wspaniały główny bohater.
Jest inteligentny i bystry, a przy tym tak zabawny i optymistycznie nastawiony
do życia, że po prostu nie da się go nie lubić. Jego komentarze wzbudzają
uśmiech w trakcie czytania, ale jednocześnie nie zabierają mu realizmu. Gdy
trzeba być poważnym, poważnieje, choć jeśli sytuacja robi się zbyt napięta
odreagowuje to rzucając kolejnym żartem.
Sama
idea też jest ciekawa. To science-fiction bliskiego zasięgu: niemal wszystko,
co znajdziecie w „Marsjaninie” już wynaleziono.
To sprawia, że nawet osoby niezainteresowane gatunkiem nie powinny
poczuć się dziwnie, czy nieswojo. W końcu wycieczka na Marsa wcale nie jest
czymś, co obecnie wydaje się nierealne do realizacji, gdy mamy świadomość, jak
wygląda dzisiejsza technika, prawda? Dzięki temu, że w powieści obserwujemy
głównie poczynania Marka dobrze go poznajemy i zaczynamy walczyć o przetrwanie
razem z nim, nie gorzej, niż w przypadku powieści obyczajowej.
„Marsjanin” pozwala nam na obserwowanie
sytuacji z trzech głównych perspektyw. Pierwsza to oczywiście perspektywa Marka:
czytamy jego dziennik, w którym zapisuje co tylko przyjdzie mu do głowy. Druga
perspektywa to perspektywa pracowników NATO, którzy próbują go uratować. Dzięki
niej dowiadujemy się jak mniej-więcej może wyglądać działanie tej organizacji
od środka. Poza tym mamy jeszcze spojrzenie załogi Marka, która zostawiła go „martwego”
na nieprzyjaznej planecie. Dzięki temu dostajemy dość pełny obraz sytuacji,
choć należy dodać, że dziennika naszego Marsjanina jest wewnątrz zdecydowanie najwięcej.
Niestety,
mój problem z tą pozycją polega na... naukowych opisach. Film ogranicza je do
minimum... a książka zaś rozwija je tak, jak tylko się da. Mark wszystko nam wyjaśnia, często
upraszczając i sprawiając, że opisy są zrozumiałe. Niestety, jest ich tak dużo
i tak mało wnoszą do samej linii fabularnej, że przyłapywałam się na omijaniu
ich. Podejrzewam, że osoby zainteresowane fizyką, czy biologią śledziłyby je z
zapartym tchem, ale dla mnie tego było po prostu nieco za dużo. Przez to
książka straciła sporo na radości i lekkości, który dał mi film.
„Marsjanin”
to naprawdę dobra książka, którą przyjemnie się czyta: nie jest może typowym
akcyjniakiem, ale raczej nie nudzi. Moim zdaniem ma drobne niedociągnięcia zwiane
ze zbyt rozbudowanymi opisami, ale poza tym wypada naprawdę dobrze i po prostu
cieszę się, że mogłam się z nią zapoznać.
* * *
Dużo rozmyślałem na
temat praw na Marsie. No wiem, głupi temat do rozmyślań, ale mam od cholery
wolnego czasu. Jest pakt międzynarodowy, głoszący, że żadne państwo nie może
sobie rościć praw do tego, co nie jest na Ziemi. Inny pakt głosi, że jeśli nie
jesteś na terytorium jakiegoś kraju, obowiązuje prawo morskie. Tak więc Mars to
„wody międzynarodowe”. NASA to amerykańska niemilitarna organizacja. Hab jest
jej własnością. Zatem gdy jestem w Habie, obowiązuje mnie amerykańskie prawo.
Jak tylko z niego wyjdę, trafiam na „wody międzynarodowe”. Gdy wsiądę do
łazika, to znowu jestem pod amerykańską jurysdykcją. Teraz fajna część: w końcu
dotrę do Schiaparellego i zarekwiruję lądownik Aresa 4. Nikt nie dał mi na to
wyraźnego pozwolenia i nie mogą tego zrobić, aż będę na pokładzie i włączę
system łączności. Po tym, jak wedrę się na pokład Aresa 4, przed tym, nim
porozmawiam z NASA, bez pozwolenia przejmę kontrolę nad jednostką znajdującą
się na „wodach międzynarodowych”. To uczyni mnie piratem! Kosmicznym piratem!
Ja tam przepadlam i na filmie i w ksiazce. A Marka pokochalam :-)
OdpowiedzUsuńNa pocieszenie dodam, ze kolejna ksiazka autora "Artemis" jest o wiele slabsza ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZdecydowanie muszę w końcu przeczytać "Marsjanina"! Twoja recenzja upewnia mnie, że to jest dokładnie to co lubię, nie stronię też od biologicznych i fizycznych opisów, więc "jestem na tak". ;)
OdpowiedzUsuńTo mój must-read. Chyba wybiorę się do biblioteki po tę książkę, bo nie zależy mi aby mieć ją w swojej kolekcji :)
OdpowiedzUsuńMam tę książkę w planach, chociaż się dziwię, bo to nie moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! Dolina Książek
Tematyka wydaje się być w moim guście :)
OdpowiedzUsuńMam podobne odczucia co Ty: książka była ciekawa i wciągająca, ale tych naukowych opisów mogłoby być zdecydowanie mniej...
OdpowiedzUsuńNie mam zamiaru czytać, bo te opisy mnie przerażają, ale oglądałam film i był boski <3
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale oglądałam film ;D
OdpowiedzUsuńByło to fajnie spędzone popołudnie i to sadzenie ziemniaków przez bohatera haha ;D
Ale po książkę nie sięgnę, moja idea to najpierw książka potem film i tutaj nie wiedziałam o książce i zrobiłam błąd, ale to nic ;D Film miło wspominam i to się liczy :D
Buziaki
http://www.coraciemnosci.pl
Opinie o tej książce są bardzo podzielone, dlatego jeszcze nie zdecydowałam się na lekturę "Marsjanina", chociaż było o nim bardzo głośno. Fanką science-fiction, kosmosu i tego typu motywów też jakoś specjalnie nie jestem, więc nie wiem, czy ostatecznie ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńMi się bardzo przyjemnie czytało :). Szkoda tylko, że filmowego epilogu w książce nie było. Jak dla mnie to tak ucięli dziwnie...
OdpowiedzUsuńMam w planach tę książkę, ale najpierw zacznę od "Artemis" tego autora, bo podobno gorsze, a nie chciałabym patrzeć na nią przez pryzmat "Marsjanina". ;)
OdpowiedzUsuńTa przygoda jeszcze dopiero przede mną!
OdpowiedzUsuń