poniedziałek, 9 lipca 2018

Confess: O zakochanej w malarzu

Gdy kilka lat temu zmarł jej ukochany, młoda Auburn myślała, że już nikogo nie pokocha. Pewnego dnia przypadkiem dostrzega ogłoszenie o pracę w niewielkiej galerii sztuki. Tak poznaje Owena, młodego, niezwykle utalentowanego malarza, który prędko kradnie jej serce.



Colleen Hoover to obecnie tak znana i modna autorka, że po prostu poczułam potrzebę poznania jej samej; nie przez wzgląd na historie, które pisze, ale właśnie przez jej rozgłos. Postawiłam więc na „Confess” – książkę, która nie jest częścią żadnej serii, a której opis zainteresował mnie przez motyw związany ze sztuką.
Nauczona doświadczeniem, nie spodziewałam się po książce absolutnie żadnych pozytywów: spotkania z romansem zwykle nie są dla mnie zbyt udane. Po przeczytaniu muszę jednak przyznać, że ta pozycja ma w sobie coś uroczego, chociaż zdecydowanie na liście moich ulubionych lektur nigdy nie wyląduje.
Zacznijmy może od stylu autorki, który jest dokładnie taki, jaki powinien być w tego typu romansie. Lekki i raczej niewymagający, ale jednocześnie na tyle emocjonalny i plastyczny, by bez problemu dało się wgryźć w przedstawianą przez nią historię. „Confess” czyta się niezwykle płynnie i szybko: gdybym czytała tylko takie rzeczy, trzydzieści książek na miesiąc na prawdę nie stanowiłyby dla mnie problemu. Narracje obserwujemy z dwóch stron, Owena i Auburn, co też jest przyjemnym zabiegiem.
To jednak chyba jedyna rzecz, do której w gruncie rzeczy przyczepić się nie mogę. Bo wszystkie inne elementy mają w sobie jakieś „ale”.
Tytuł: Confess
Autor: Colleen Hoover
Tłumaczenie: Matylda Biernacka
Liczba stron: 304
Gatunek: romans, new adult
Wydanie: Otwarte, Kraków 2017
Zacznijmy może od historii, a właściwie od intrygi, bo tak chyba mogę nazwać to, w co wpuszcza nas Hoover. Sieć powiązań między bohaterami, ilość zwrotów akcji i nagle odkrywanych tajemnic jest tak duża, że nie pozwala na nudę, jednocześnie co chwilę zmuszając do zastanowienia, czy przypadkiem autorka nie zrobiła kroku za daleko? Czy to przypadkiem nie jest za dużo jak na jedno życie?
A bohaterowie? Niby wszystko z nimi w porządku. Nie miałam problemów w czucie się w ich sytuacje, rozumiałam ich postępowania, ale tak jak wcześniej, czasem nie potrafiłam się oprzeć myśli, że tu jest czego za dużo, że autorka z czymś przegięła, czegoś nie przemyślała. Weźmy na przykład Owena: już w pierwszych scenach poznajemy go jako otwartego, miłego człowieka, który prowadzi własny „biznes”. Wkrótce potem dowiadujemy się, że ma tylko jednego kumpla i nikogo więcej, mimo że mieszka w danym miejscu od lat. Naprawdę? Jakoś... nie chce mi się wierzyć, by nie miał kompletnie żadnych znajomości. Zwłaszcza z tak ciepłą aparycją.
Cóż, autorka wyraźnie robi wszystko, by pozbyć się nadmiaru bohaterów drugoplanowych, a ci, którzy w książce występują, są przedstawieni bardzo topornie. Mamy współlokatorkę Auburn, którą możemy określić jako „dziwną”. „Teściowa” dziewczyny jest zaś „wredna”, a jej „szwagier” – „despotyczny”. I tyle. Hoover nawet nie próbuje ich rozwinąć, pokazując ich drugą stronę.
Auburn też niby jest ciepłą i miłą postacią, choć... w sumie nigdy nie dowiadujemy się, czemu tak desperacko potrzebowała pieniędzy, by szukać pracy w pierwszym lepszym lokalu. Na dodatek potrafi być niezdecydowana w tym co robi, często brakuje jej też pewności siebie... a jej relacja z Owenem jest tak bajkowa, że po prostu nie jestem w stanie w nią w pełni uwierzyć. W gruncie rzeczy w trakcie trwania akcji książki są dopiero na początku swojego związku, nic o sobie nie wiedząc, a Hoover od razu kreuje ich relacje tak, jakby trwała latami.
Niemniej, sam pomysł na intrygę nie jest aż tak zły, bo spokojnie byłam w stanie po prostu wyłączyć nadmiar logicznego myślenia i jakoś z tą historią popłynąć. Poza tym Owen, jako postać, miał też nienajgorszy pomysł na biznes, choć trudno mi stwierdzić, na ile realistyczny. W każdym razie dzięki niemu właśnie słowo „wyznanie” pada w książce wiele, wiele razy, sprawiając, że tytuł w całość zgrabnie się wpasowuje. Żałuje tylko, że został w angielskiej wersji... Jednak „Wyznanie” brzmi po prostu bardziej swojsko.
Muszę przyznać, że „Confess” do pewnego stopnia mnie wciągnęło i było naprawdę barwną lekturą. Nie jest to jednak książka bez wad: to romans i wydaje mi się, że takowy bez nich po prostu nie istnieje. Niemniej, jestem zadowolona, że zdecydowałam się na tę książkę autorki i nawet jeśli nie sięgnę po kolejne jej dzieła, na pewno będę ją wspominać z pewną delikatną nostalgią.

* * *
Całe życie, każdego dnia, mam wrażenie, jakbym brnął w górę ruchomych schodów, które jadą w dół. I niezależnie od tego, jak szybko czy z jaką mocą biegnę, usiłując dotrzeć do szczytu, stoję w tym samym miejscu, pędząc donikąd. Ale kiedy jestem z nią, nie czuję się jak na ruchomych schodach. Czuję się, jakbym stał na ruchomym chodniku, który niesie nie tak po prostu, bez mojego wysiłku. Jakbym wreszcie mógł się odprężyć, złapać oddech i nie czuć ciągłego przymusu pędzenia, by uniknąć wylądowania na samym dnie.

Fragment „Confess” Colleen Hoover

12 komentarzy:

  1. Od czasu do czasu lubię zajrzeć do romansu. Nie nastawiam się wówczas na jakąś ambitną lekturę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Confess (nazwanie książki wyznanie to dobry pomysł, nie znoszę tego wpychania na siłę angielskich tytułów) całkiem mi się podobało, ale znając takie ugly love tej autorki - zawiodło mnie. Ugly love przeczytałam wręcz z wypiekami na policzkach a confess było okej ale nie wywołało we mnie większych emocji. Faktycznie książka skupiala się tylko na relacji między głównymi bohaterami, całkowicie pomijając tych pobocznych, a szkoda. :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Ponoć Confess jest najsłabszą książką Colleen ale ile osób tyle opini. Ja przeczytałam Novmber 9 i cóż lekka, nie trzeba przy niej myśleć, taka na popołudnie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam i oglądałam i podobało mi się w dwóch wersjach :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba nie czytalam. Na pewno nie oglądałam. Jeśli nie czytalam, to na pewno nie przeczytam. Nie wiem czy obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obejrzeć w sumie można. Serial nie jest długi. Do doskonałego trochę mu brakuje, ale na tło jest OK.

      Usuń
  6. Mam do tej książki sentyment, bo to ona przedstawiła mi Colleen Hoover. Pisze jedne z niewielu romansów, które czytam z czystą przyjemnością i nie mam ochoty rzucać książką co 5 minut :D. Bardzo lubię jej styl, jest delikatny i nienachalnie opisuje rodzące się uczucia. Serial też widziałam - świetny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, nie pamiętam, bym chciała nią rzucać. :D Ale jednak po prostu brakuje mi czasu, by sięgnąć po jakieś inne jej tytuły, bo nie jest to coś, co sprawia mi największą frajdę.

      Usuń
  7. Ja Hoover nie lubię :D Czytała Ugly - nie polecam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo osób hejtowało, dlatego uznałam, że nie będę się narażać XD

      Usuń
  8. Muszę w końcu przeczytać coś tej autorki, bo jeszcze nie znam jej twórczości, a wiele o niej słyszałam... A

    OdpowiedzUsuń
  9. Podobała mi się ta książka, ale niestety nie znalazła się w gronie moich ulubionych :/

    Zabookowany świat Pauli

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony