poniedziałek, 19 marca 2018

Gdańskie Targi Książki z mikrofonem z ręku


 
Wróciłam do domu. Przejrzałam na szybko sieć, robiąc herbatę, bo przecież na dworze panuje minusowa temperatura i trzeba było się czymś rozgrzać. Potem przyszedł czas na „Wiedźmina 3”, na którego od tygodnia „marnuje” swoje wolne chwilę. W końcu zasiadłam, by skończyć post dla Was o jednotomowych powieściach science-fiction: był już napisany, musiałam tylko przygotować go do publikacji. Jest gotowy, pojawi się pewnie w okresie letnim. Więc w końcu, gdy trochę ochłonęłam, mogę usiąść i spokojnie dla Was napisać kilka słów „prywaty”. Bo mam na to ochotę. Jest przed jedenastą. Ciekawe, o której skończę?
Dane było mi dziś odwiedzić pierwsze targi książkowe w moim życiu. Z resztą, dla nich to też był w pewnym sensie „debiut” – Gdańskie Targi Książki odbyły się po raz pierwszy. Szczerze przyznam, nie miałam większej ochoty na nie iść. Przede wszystkim sama idea nie do końca do mnie przemawia. Książek i tak mam za dużo, a w rynku orientuje się na tyle, by wiedzieć, że wyjątkowo tanio niczego tam raczej nie kupię. Poza tym miałam po prostu kiepski tydzień: pełen marudzenia i tych drobnych rzeczy, które mój zły nastrój po prostu potęgowały. Jakby tego było mało na te targi nie miał przybyć żaden interesujący mnie autor, więc nawet nie miałam ochoty wpaść po autograf.
Och, zapomniałam o herbacie. Jest prawie zimna. Cóż, trudno. Zdarza się.
Ale wracając… na targi iść musiałam: już wcześniej obiecałam, że się na nie wybiorę i odmowa w ostatniej chwili z tak błahego powodu jak „nie chce mi się” jest czymś, czego po prostu nie robię. Poza tym miałam tam iść jako radiowiec, po części – do pracy. Co tam, że nieodpłatnej, w końcu to radio studenckie. Ale takich rzeczy się nie zawala, bo – jak sobie wmawiam – gdy nie dam rady teraz, to nie dam rady w poważnej instytucji. Więc jak mam coś zrobić… to mam zrobić. I już.
Nie zmienia to faktu, że nie miałam absolutnie żadnego pomysłu na to, co na tych targach robić. Umówiłam się z kilkoma blogerkami na krótkie wywiady i właściwie na tym moja idea się kończyła. Wyszłam z domu o jedenastej rano, chciałam tam być około dwunastej – niby powinnam być od otwarcia, ale nie potrafiłam się zmusić, by wstać na tą dziesiątą.
I tu zaczęły się schody. Widzicie, studiuje w Trójmieście już drugi rok, ale to nie zmienia faktu, że Gdańska zupełnie nie znam. Standardowo pojechałam więc z Sopotu na Dworzec Główny i na miejscu ustawiłam Google Maps na adres targów. Zawsze się gubię w tym centrum i nie mogę dojść do Starego Miasta, bo nie bywam tam zbyt często, więc wolałam nie ryzykować.
Z tym, że… mapa albo źle mnie poprowadziła, albo ja skręciłam w złą stronę. I tak z dwudziestu minut drogi zrobiło mi się co najmniej czterdzieści. Na zewnątrz panowała minusowa temperatura, ja szłam bez rękawiczek, bo w końcu musiałam trzymać ten cholerny telefon. Gdy w końcu dotarłam byłam więc zziębnięta, z oczami załzawionymi od wiatru i jeszcze bardziej dobita tymi całymi głupimi targami.
Choć o akredytacje pisałam, nie dostałam od organizacji targów maila zwrotnego. Uznałam więc, że mi jej nie udzielili… czy coś. Kupiłam więc normalny bilet, płacąc te 5zł, bo co mi szkodzi. Ruszyłam na poszukiwanie dziewczyn, z którymi byłam umówiona. Z rozmowy z nimi wyszło, że one również pisały o akredytacje. Dostały odpowiedź. Mają plakietki. Zrobiło mi się więc głupio: hej, ja tu mam latać z mikrofonem i nie mam oznaczenia? A co, jak ktoś mnie zaczepi? I powie, że mam nie nagrywać?  Zrobiło mi się jeszcze gorzej. Wszystko szło nie tak, jak powinno.
Gdy kończyłyśmy nagranie wpadł na mnie kolega z mojego radia, który razem ze mną miał ogarniać całość. I tu okazało się, że ma dla mnie dobrą wiadomość: jemu na zgłoszenie też nie odpisali, ale plakietkę dostał, jest na liście. Z jednej strony kamień spadł mi z serca. Z drugiej: poczułam ukłucie żalu, bo… już sobie wymyśliłam, że skoro nie mam plakietki to nie mogę nagrywać, więc idę do domu. A bardzo chciałam wrócić jak najszybciej.
Następnie przyszło się nam pokręcić trochę po targach. Szukałam jakiś dyskontów, czy tanich książek, by poprawić sobie humor znajdą za dwa złote, ale niczego ciekawego nie wypatrzyłam. Ech, cholerne, głupie targi, no nie?
Na kolejną blogerkę chwilę czekaliśmy, ale i z nią rozmowa się odbyła. I… od niej było już lepiej. Naprawdę! Dziewczyna miała znajomą z biblioteki w Gdyni, więc podeszłam z nią na stoisko, by porozmawiać kimś z ich stoiska. Okazało się, że chwilę mam poczekać, więc uznałam, że nie będę stać bezczynnie i czekać. Poszłam szukać jakiś wystawców, z którymi mogę pogadać. Bo materiał w końcu sam się nie zrobi.
Dotarłam do stoiska, które było dość mocno osaczone przez gości, przez co nikt z niego nie miał czasu, aby zamienić ze mną kilka słów. Czekałam więc grzecznie, nie mając ochoty znów biegać. Obok, przy stoliku dla autorów, siedział starszy pan. Właściwie z nikim nie rozmawiał, nic nie podpisywał, więc zagadałam. Jest pan autorem? Nie? Ach, tłumaczem. Z islandzkiego! Porozmawia pan ze mną? Oczywiście!
I… wkręciłam się. Wiecie, czasem ludzie boją się mikrofonu: zdarzają się nieśmiałe osoby, albo takie, które „nadmiernie” chronią swoją prywatność, lub takie, które mają wadę wymowy, albo po prostu uznają, że nie potrafią sklecić zdania. I takie osoby trzeba zachęcać do rozmowy, ciągnąć za język, a i tak nie zawsze się zgodzą. Ale… to targi. Wystawa. Na wystawie każdy jest po to, by podzielić się tym, co ma. Więc akurat w tym przypadków problemu z rozmową z ludźmi nie było. Poza pojedynczymi przypadkami, każdy zgadzał się na rozmowę, po nagraniu zwykle też zamieniał kilka słów. Czasami byłam wysyłana od jednej, do drugiej osoby, czasem sama podchodziłam. I zrobiło się po prostu miło.
Nie powiem, często tak mam: gdy wchodzę gdzieś, niby przygotowana, niby z pytaniami, jestem po prostu cholernie spięta i całość nagrania wychodzi sztucznie. Jestem introwertykiem i chwilę zajmuje mi  zwykle dostosowanie się do takiej sytuacji. Ale gdy trochę się rozruszam, pogadam z ludźmi, pójdę na spontan, przestanę planować: to robi się lepiej. W pracy radiowej najtrudniejszy jest dla mnie ten pierwszy odruch, który każe mi nie zbliżać się do nieznajomych. Bo co oni o mnie pomyślą? Bo przecież nie chcę nikomu przeszkadzać! Ale gdy już trochę popracuje naprawdę często robi się sympatycznie. Zwłaszcza, gdy ludzie – tak jak w tym przypadku – współpracują i pozwalają mi zbierać dźwięki.
Nie czekałam do końca targów. Około szesnastej zebrałam się do domu. I tak powrót zajął mi godzinę, a najzwyczajniej w świecie nie czułam potrzeby, by siedzieć tam dłużej, tak po prostu. Zwłaszcza, że trzeba było jeszcze zrobić zakupy. Na szczęście robienie obiadu mnie ominęło – uznałam, że gotować mi się nie chce i dawno nie byłam w żadnym fast-foodzie, więc po drodze zahaczyłam o Maca na Monte Casino. W końcu prawie go mijam, idąc do mieszkania. Koniec końców… był to więc całkiem dobry dzień.

To, że moja wycieczka w końcu była raczej pozytywna nie zmienia faktu, że same targi… jako idea, dalej nie do końca do mnie przemawiają.
Ze wspomnianych przeze mnie wcześniej kwestii wszystko okazało się prawdą: tak jak przypuszczałam, ceny wcale nie były szczególnie rewelacyjne. W księgarniach internetowych kupię książki taniej. Na miejscu nie było ciekawych autorów, ani nawet szczególnie interesujących mnie prelekcji. Gdyby nie mikrofon, po piętnastu minutach nie miałabym co tam robić. Niemniej, same targi wydawały się udane. Ludzi było dużo, a wystawcy raczej chwalili sobie imprezę. Samo miejsce było i dobre, i złe zarazem. Dobre: bo piękne. W bardzo dobrej lokacji i w przepięknej filharmonii, miejscu o naprawdę niezwykłym klimacie. Złe: bo ciasne i z toną schodów, które na pewno przeszkadzały i niepełnosprawnym, i matkom, i starszym osobom. Ale chyba nie można mieć wszystkiego, prawda?
A co lokacji jeszcze… zbierając materiał, zauważyłam pana z małym pieskiem pod pachą. Oświeciło mnie, że hej, skoro można tu wprowadzać psy to może niech mi się ta osoba wypowie właśnie o tym? Bo przecież zawsze jest miło móc wejść gdzieś z czworonogiem, gdy na zewnątrz panuje takie zimno. Podeszłam. Zaczęłam rozmawiać. I nagle okazało się, że pan, poza możliwością wnoszenia psów, nie widzi w targach żadnych zalet. Ciasno tu, bardzo ciasno, a na dodatek tak tłoczno, że przecisnąć się nie da! Poza tym nie wszędzie da się płacić kartą i jest po prostu źle. Cóż… zdarza się i tak.
Jest za dwadzieścia północ. Miałam jeszcze czytać drugi tom „Bram Światłości” Kossakowskiej, a  w moim pliku z tym tekstem ponad dziewięć tysięcy znaków. Chyba na ten raz książkowo-dziennikarskich zwierzeń już wystarczy. A więc… powiedziałabym: dobranoc, ale prawda jest taka, że pewnie i tak zobaczycie te moje wypociny dopiero za kilka dni.

PS Zdjęć nie ma. Przepraszam, zbierałam dźwięki, nie fotografie. Relacja pewnie pojawi się 26.03 w Raporcie Literackim. I pewnie jeśli tak będzie, dam Wam znać.

14 komentarzy:

  1. Ja sie wybieram na Targi do Warszawy, ale raczej nie dlatego żeby polować na książki na przecenach, bo od tego mam fajną księgarnię internetową :) Jestem umowiona ze znajomymi blogerkami, które mieszkają całe kilometry ode mnie i to jest fajna okazja, żeby wypić wspólnie kawę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja raczej też. I w sumie gdybym naprawdę nie musiała iść to w ogóle tam by mnie nie było po prostu ;)

      Usuń
  2. Mam podobne wrażenia. Tłumy zawsze wysysają ze mnie wszelką energię, kupić książek nie kupię, bo za drogo, więc zwykle się pokręcę chwilę i sobie pójdę. W zeszłym roku było fajniej, bo miałam do kogo iść na spotkanie. W tym roku też pójdę na targi, ale znacznie lepiej leży mi Big Book Festival, bo ludzi mniej i spotkania ciekawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja osobiście wole konwenty, bo przynajmniej fantastyki nie spycha się na dalszy plan, a prelekcje autorów są często bardzo fajne, tak po prostu.

      Usuń
  3. Nigdy nie byłam na Targach, a bardzo bym chciała to zmienić. Mam nadzieję, że może uda mi się wybrać na Warszawskie Targi Książki. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do Ciebie nie przemawia idea targów, a do mnie - idea twojego posta. Nie jest to relacja z targów, tylko z Twojego samopoczucia danego dnia, co umówmy się - jest mało interesujące. Oczywiście że można kupić książki taniej niż na targach, ale nie wszystkie - niektóre egzemplarze to prawdziwe białe kruki, inne to końcówki nakładów i nie dostaniesz ich w dyskoncie książkowym. Masz prawo cieszyć się przypadkową książką za 2 zł, ale to nie może rzutować na ocenę targów, a przynajmniej ocenę szanującego się (?) blogera. Na miejscu wg Ciebie nie było ciekawych autorów - Łazarewicz, Bonda, Szczygieł, Świetlicki, Grzebałkowska - to jedni z najbardziej docenianych/popularnych polskich pisarzy, więc podaj przykład, kogo uważasz za interesującego autora. PS Nie jestem organizatorem targów, tylko zwykłym odwiedzającym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pragnę zauważyć, że post ma etykietę "dziennik", a nie "relacja". Na tym blogu relacje jako takie nie istnieją - takowe możesz przeczytać sobie w gazecie, albo wysłuchać u nas, w MORSie, gdy już ją złożymy :) DM to moja myślodsiewnia, a nie profesjonalny twór i nigdy tego ani nie ukrywałam, ani ukrywać nie będę.
      I czemu ceny książek nie mogą rzutować na moją prywatną ocenę targów? Widzisz, skoro nie poluję na nic konkretnego, a idę na "targi" to jednak... fajnie byłoby z nich coś wynieść. Przynajmniej w moim odczuciu. A ja tego zrobić nie byłam w stanie. Jeśli ktoś idzie w innym celu: spotkać się ze znajomymi, ma na miejscu swojego ukochanego autora etc., to zapewne będzie bardziej zadowolony. To tutaj to po prostu MOJE wrażenia. A nie kogoś innego.
      Bondy nie lubię, Szczygła kojarzę tylko z nazwiska, resztę - mam kompletnie gdzieś w tej chwili, bo po ich książki na ten moment nie sięgnęłam. Wystarczy zerknąć na etykiety, by zobaczyć, jaki mam "profil" czytelniczy - tu króluje fantastyka. A na Gdańskich Targach Książki po części o tych autorach chyba zapomniano, a po części - wybrano zły termin targów (w tym samym czasie miały miejsce targi fantastyki w Warszawie). I efekt tego był taki, że fantastów przyjechała chyba dwójka i to zupełnie nieznana. Nikogo "mojego". Nikogo do kogo chciałabym pójść na spotkanie. Poza tym rozmawiałam z kilkoma osobami i sporo z nich w moich odczuciach mnie poparło: drogo, a interesujących ich autorów brak.

      Usuń
  5. Tak bardzo chciałam tam być <3 Zawsze najfajniejsze targi są tak daleko ode mnie :/ Ale za rok na pewno pojadę. Ja czuję, że u mnie ten tydzień będzie tygodniem marudzenia :D A swoje wolne chwile marnuje na oglądanie The good doctor <3 Nic nie poradzę, że kocham ten serial ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie byłam nigdy na targach, ale jakoś tak mimowolnie w mojej głowie pojawiło się przekonanie, że książki są na nich tanie, itd, więc temu ludzie tyle kupują. Osobiście wolę zapłacić znacznie mniej, bo 40zł za książkę to dużo... przynajmniej dla mnie. Może kiedyś pojadę na jakieś targi książek, ale póki co się nie zapowiada :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Akurat źle się czułam i nie byłam na targach :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakoś mam wrażenie, że też bym się na takich targach nie odnalazła, choć kocham książki :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Na targach książkowych nigdy nie byłam, mam nadzieję, że kiedyś sama będę mogła sprawdzić jak to jest wziąć udział w takim wydarzeniu. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja uwielbiam Targi, bo to atmosfera, choć dziwi mnie, że organizatorzy nie myślą o miejscu z szerszymi alejkami etc. Zawsze znajduję autorów, do których chcę iść <3 Ale nie kupuję tam książek, bo to się nie opłaca, jak sama zauważyłaś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co... to pierwsze targi w Gdańsku i pewnie dlatego postawili na baaardzo ładne, historyczne wnętrze z wybitną lokalizacją. A wiadomo - choć to cudowna miejscówka, to jednak nie jest dostosowana do tony stoisk. Podejrzewam, że jeśli inicjatywa się rozrośnie to za 2-3 lata przeniosą ją po prostu do jakiejś porządnej hali wystawowej.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony