Nie będę kłamała: jest sporo elementów,
które w stereotypowym książkoholiku mnie irytują. O niektórych z tych rzeczy
już pisałam: na przykład o tym, jak książka wywyższana jest nad inne dzieła,
służące głównie rozrywce. Kolejną taką rzeczą jest odwieczne porównywanie
książki do filmu i równie odwieczne stwierdzanie, że „książka jest zawsze
lepsza, niż film”. I o tym sobie dziś pogadamy.
Na pierwszy rzut oka takie zdanie wydaje
się całkiem logiczne. W końcu zwykle filmy powstają na bazie książek, a
oryginał jest tym lepszym, o czym często wspominam, gdy mówię o tym, że wole
polskich autorów. Ale... problem polega na tym, że dwa tak inne sposoby
przekazu po prostu nie powinny być oceniane tą samą miarą, a mam wrażenie, że „książkoholicy”
często to robią, uznając swoje hobby za jedyne słuszne. Bo przecież oglądanie
kolorowego ekranu jest głupsze od składania literek, nie?
Bo film coś zmienia!
To zwykle jest największy zarzut do
nawet bardzo udanych ekranizacji. Film coś zmienia... i robi coś inaczej, niż
książka. Wprawdzie bardzo często wynika to z budżetu produkcji, ale czasem to
po prostu inwencja twórcza reżysera. Ale książkoholik będzie płakał, bo ktoś
coś zmienił w jego ukochanej lekturze, nawet, jeśli fajnie działa jako pełna
historia. Niestety, nie potrafi zrozumieć, że to jest inny rodzaj przekazu,
więc gdyby twórca przeniósł książkę na ekran 1:1 efekt byłby taki, że albo film
mogliby oglądać tylko ci, którzy czytali już oryginał, albo po prostu całość
straciłaby na sensie i na płynności. Bo to, co działa w książce niekoniecznie
będzie działało w filmie i na odwrót.
Książkoholik w połowie zadowolony: bo jest jak w książce, ale...
... czegoś mi tu brakowało. No właśnie.
Czegoś brakowało. Może właśnie dlatego, że twórca filmu postanowił potraktować
książkę jak gotowy scenariusz? Nie dodał nic od siebie, nic nie zmienił. Albo
zabrakło w tym pomysłu i pasji, bo scenarzysta i reżyser tylko odwalali robotę
zleconą przez producenta, albo twórcy potraktowali książkę tak, jakby chciał
tego książkoholik: jak świętość, której nie można ruszać. A że – jak
wspominałam – to, co jest w powieści, niekoniecznie będzie działało w filmie,
efekt tych starań wyszedł bardzo przeciętnie.
To inne historie – a jednak tak dobre
W moim odczuciu jako filmy najlepiej
działają właśnie te ekranizacje, które są bardziej inspirowane książką, a nie
są jej wersją filmową. Chyba moim ukochanym przykładem jest „Łowca androidów”.
Jego książkowy odpowiednik, „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” Dicka,
opowiada zupełnie inną historię. Twórcy zaczerpnęli z niej tylko trzon i
pojedyncze elementy, tworząc coś swojego. I dzięki temu ta opowieść wypadła tak
dobrze.
Innym znanym przykładem jest „Lśnienie”
Kubricka, które okazało się przełomowym filmem, chociaż autor oryginału,
Stephan King, narzekał, że przecież to dzieło tak inne od oryginału.
Powiedziałabym, że taką próbą
przeniesienia historii 1:1 na ekran jest Harry Potter. I co z tego wyszło? Cóż,
całość jako tako działała, dopóki nie okazało się, że książki są zbyt długie,
jak na jeden film. I tak wyszła nam „Czara ognia”, która może i będzie podobać
się fanom, ale gdy rozmawiam z osobami, które najpierw widziały filmy, albo
oglądały tylko je, okazuje się, że całość była dość mocno pocięta i
niekoniecznie zrozumiała.
Film NIE jest gorszy od książki!
To zupełnie inne dzieło. Książka to
tekst pisany; film to obraz i dźwięk. Odbieramy go innymi zmysłami, oceniamy w
inny sposób. Tak jak książka, może rozwijać, jeśli oglądamy go świadomie,
analizując historię, kadry, muzykę. I tak jak książka, może sprawić, że
staniemy w miejscu, jeśli będziemy w kółko oglądać ten sam typ filmu,
kompletnie się przy tym wyłączając. Także... nim skrytykujesz takie dzieło
zastanów się, czy nie robisz tego tylko dlatego, bo to nie Twoja ukochana
książka.
Jestem hipokrytą?
Tak, zdarza mi się powiedzieć, że jakieś
dzieło filmowe jest lepsze od książki, albo na odwrót. Ale zwykle mam na to
konkretne argumenty. Przykłady?
Wolę filmowego „Marsjanina” od
książkowego. Powód jest prosty: najpierw widziałam ekranową wersję tej
historii, więc czytając, znałam już zakończenie. Jednocześnie film jest po
prostu... bardziej radosny, bardziej dynamiczny. W obydwu dziełach muzyka
odgrywa dużą rolę, tylko gdy ją słychać, to jakoś lepiej działa. Jednak wolę
muzykę słyszeć, niż o niej czytać.
Uważam, że serialowa „Gra o tron” robi
się straszna gdzieś około piątego sezonu. Powód? Prosty! Twórcy serialu mogą
sobie zmieniać uniwersum Martina jak tylko im się to podoba, dopóki ma to
logiczny sens. Rozumiem, że zrobili z Daenerys „ognioodporną” – w książkach
jest inaczej, ale hej, to inne dzieło, więc... niech już sobie będzie
ognioodporna, nie mam zamiaru na to narzekać. Takie zmiany naprawdę krzywdy
nikomu nie robią. Niestety, gdy bohaterowie zaczynają się teleportować, gdy ich
wybory przestają być uzasadnione i logika całej historii zaczyna sypać to
jednak „Pieśń lodu i ognia” Martina będzie dla mnie lepszym dziełem. Bo nie ma
nic gorszego, niż pozbawiona logiki treść.
Nie uważam, że porównywać zupełnie nie
można. Nie uważam też, że zakazane jest wolenie jednego dzieła od drugiego. Możemy mieć własne preferencje, jeśli chodzi o rozrywkę: jeden bedzie wolał czytać, inny oglądać, a kolejny grać w nogę na dworze. Najzwyczajniej
w świecie irytuje mnie głupota i ignorancja. Bo przecież wszyscy wiemy, że
książkom powinniśmy stawiać pomniki.
Nie genaralizowałabym, nie zawsze ksiązka jest lepsza, choć pod jednym względem tak - uruchamia wyobraźnię. Jednak adaptacje filmowe nie muszą być gorsze czy złe, tylko też wolę, jak w film jest z motywami, coś "zapożycza", a nie traktuje książkę jak scenariusz. Reżyser powinien mieć wizję i ją realizować, nawet jeżeli jest inna niż to "co autor miał na myśli". Ja lubię ksiązki i lubię filmy, a które będzie mi sie podobało bardziej - to mogę określić tylko wtedy, kiedy przeczytam i obejrzę :) Mam w planach "Dziewczynę z tatuażem" :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
http://zksiazkanakanapie.blogspot.com/
Ale film też uruchamia wyobraźnię, tylko trochę inaczej ;)
UsuńDla mnie mimo wszystko zwykle też książka jest lepsza :) Może dlatego, że po prostu bardziej lubię czytać?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Caroline Livre
Z tym, że trzeba rozróżnić to, czy jest lepsza obiektywnie, czy jest lepsza, bo właśnie - wolisz czytać, niż oglądać. Bo to w moim odczuciu dwie inne rzeczy ;)
UsuńJeżeli coś ma być ekranizacją, to dla mnie powinno przynajmniej w dużej części przypominać książkę, bo takie jest założenie ekranizacji. Zgadzam się, że czasami nie da się idealnie czegoś odwzorować, bo byłoby to nudne albo zbyt długie, ale nienawidzę, jak ktoś coś zmienia bo tak mu się podoba. Na przykład tworzy całkowicie inną historię, której szkielet zapożyczył z lektury, albo zmienia zakończenie, bo to książkowe mu się nie podobało. Jeżeli ktoś podejmuję się ekranizacji, to wg mnie powinien trzymać się przynajmniej głównej osi fabuły i wprowadzać lekkie cięcia treści czy mało istotne zmiany. Jeżeli ktoś robi film wzorowany na książce, to niech sobie robi co chce, bo to już wtedy nie jest ekranizacja i może puścić wodzę fantazji.
OdpowiedzUsuńbiblioteka-feniksa.blogspot.com
Zauważ, że większość "ekranizacji" to tak naprawdę adaptacje: i OK, jeśli coś nazywamy tym pierwszym słowem to jednak oczekuje się po nim oddania dzieła bazowego jak najwierniej. Jednak jeśli widzisz słowo "adaptacja" to nie ma się co spodziewać oddania treści 1:1. Poza tym... właściwie PO CO tworzyć film, jeśli takowy ma być idealnym oddaniem treści? Dla mnie trochę szkoda na to czasu... jeśli autor nie ma pomysłu na swoją wersje to może lepiej niech wcale nie kręci?
UsuńMożna robić wszystkie te rzeczy-czytać, oglądać i jeszcze grać w nogę, w końcu to sport, a sport to zdrowie XD
OdpowiedzUsuńA tak serio to wszystko zależy od osoby, każdy jest inny i różne są upodobania. Np. wspomniana przez ciebie Czara Ognia to moja ulubiona część Harrego i myślę, że film jest równie dobry. Z tym, że ja na każdą książkę Rowling czekałam jako na premierę w Polsce (pierwszego Harrego dostałam od mamy w prezencie :)), więc siłą rzeczy nie widziałam żadnego z filmów przed przeczytaniem.
Z nieudanych filmów na podstawie książek (przynajmniej moim zdaniem), jakiś czas temu oglądałam Pierwszy Śnieg. Nie podobał mi się nawet nie przez zmiany w fabule, bo te czasami są potrzebne, ale za to, że twórcy zmienili całą psychologię mordercy.
Film podobny do książki w skali 1:1 zazwyczaj mnie nudzi i po jego obejrzeniu robię takie małe ,,meh'' - na zasadzie okej, było spoko, ale właściwie taki sam obraz (albo bardzo podobny) stworzyłam w mojej głowie podczas czytania. Mój jedyny problem jest wtedy, gdy twórca coś zmienia spłycając jednocześnie książkę - wtedy też kręcę nosem. Kiedyś zresztą też napisałam taki post, gdzie przewodnim tematy była bodajże złota ekranizacja, czyli ta najlepsza, na którą nie marudziłby żaden książkoholik, ani filmoholnik. Zaspojleruje - nie da się wszystkim dogodzić. Pozdrawiam, Wielopasja
OdpowiedzUsuńObawiam się, że film z natury książkę spłyci. Jednak trzy godziny filmu to absolutne maksimum i nie da się tam wszystkiego umieścić, jeśli na tapet bierzemy dłuuugie dzieło.
UsuńMasz rację, że książka i film to inna sztuka i rządzi się innymi prawami.
OdpowiedzUsuńPo prostu źle się najpierw czyta, a później ogląda, bo człowiek widzi na ekranie niby taka samą historię, ale wygląda inaczej niż sobie wyobrażał, a to zawsze powoduje rozczarowanie.
Szczerze mówiąc - w moim przypadku raczej nie powoduje :) Ale ja dość mocno rozdzielam sobie książkę od filmu.
UsuńJa jestem książkoholikiem, filmy oglądam bardzo rzadko, ale zgadzam się w 100% ze stwierdzeniem, że książka i film nie powinny być porównywane, ponieważ to są dwa zupełnie odmienne gatunki ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie, nie da się zawsze porównać książki i filmu, bo to nie to samo. Są to inne środki przekazu i inaczej na nas oddziałują. Czasem książka jest lepsza od filmu, a czasem jest na odwrót. Nie ma sensu upierać się nad tym, iż książka zawsze jest lepsza, bo byłoby to po prostu nieprawdą. Pozdrawiam! /Klaudia
OdpowiedzUsuńNASZ BLOG
Ależ to oczywiste, że jeśli polubi się jakąś książkę, to wtedy żaden film nie doścignie tego uczucia zadowolenia. Sama prawie zawsze wolę książkę od filmu. Ale to tylko dlatego, że uwielbiam czytać, uwielbiam sama wyobrażać sobie świat przedstawiony. Jednak zawsze odcinam grubą linią książkę/komiks od filmu/serialu. To różne opowieści, różne media rządzące się swoimi prawami i kocham i to, i to.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Ludzie zbyt często oceniają film wyłącznie na podstawie tego, czy był całkowicie zgodny z treścią książki albo czy wyobrażenie reżysera pokrywa się z ich własnym na temat fabuły, postaci, wizualnego aspektu świata itp., co jest po prostu chore. Jasne, zdarza się, że czasem reżyser zmieni jakiś element bez sensu (bo tak, chciałoby się powiedzieć), ale miałam już do czynienia z filmami, gdzie zmiana działa tylko na korzyść, bo np. uściślała jakiś słabszy punkt fabuły książki albo po prostu była bardziej zrozumiała dla współczesnego widza (co widać przykładowo we "Władcy Pierścieni"). Dla mnie dobrym przykładem zmiany elementu z książki, która się powiodła, jest wątek broszki z kosogłosem w "Igrzyskach śmierci", bo w filmie nabiera on znacznie większej wartości emocjonalnej dla głównej bohaterki.
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, czy HP jest ekranizacją 1:1? Z pewnością jest bardzo wierny, ale moim zdaniem przemilczano wiele elementów fabularnych, które sprawiały, że historia Rowling ma tak dużą wartość dydaktyczną. Może twórcy uznali, że umieszczając je w fabule, film zrobi się za ciężki i nie chcieli moralizować.
Chodzi mi o to, że fabularnych zmian w nim raczej nie ma. Nie da się wszystkiego wcisnąć do filmu niestety.
UsuńDla mnie część wizualna jest ważna, dlatego częściej od książek czytam komiksy. Albo oglądam seriale. Po książkę sięgam, kiedy jestem zmęczona dźwiękiem i obrazem i potrzebuję samych słów.Czasem nawet okazuje się, że ekranizacja książki na grę wychodzi tej pierwszej na dobre... wszystko zależy od danej adaptacji. Przede wszystkim jednak myślę, że podświadomie ludzie zamykają się na coraz nowsze technologię, bo się ich po prostu boją i częściowo problem wynika z tego co pisałaś, a częściowo z tego, że uwielbiający stare media nie lubią doceniać nowych mediów.
OdpowiedzUsuńW 100 % się z Tobą zgadzam. Kiedyś wydawało mi się, że faktycznie adaptacja filmowa ma zawierać dokładną treść książki. Ale gdzieś po drodze zrozumiałam, ze przecież nie o to chodzi. Nie pamiętam już który autor powiedział, że chciałby swoją książkę widzieć na ekranie i chciałby też, żeby twórca filmu przemaglował jego historię jak tylko mu się podoba. Bo właśnie to tworzenie historii jest cudowne, a nie odtwarzanie. Pod warunkiem, rzecz jasna, że tak jak napisałaś- jest to spójne, a nie tak nakićkane, że do zrozumienia filmu potrzebna jest jednak znajomość książki ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście znakomita większość woli jednak kopię książki, cóż. Ilu odbiorców, tyle wymagań, nie możemy wszyscy być tacy sami ;)
Ja uważam że nie można powiedzieć ani tak ani tak. Bo zdarza się ,że książka jest naprawdę fajna, ale za to film na jej podstawie jest już o wiele lepszy (i tak zdarzyło mi się już dwa razy). Ogólnie sądzę, że film zawsze coś wytnie z książki i to te drugie są lepsze jednak nie zawsze :)
OdpowiedzUsuńStaram się wychodzić z założenia, że zarówno książka jak i film niesie ze sobą coś wartościowego i staram się to odkryć niż na siłę porównywać co jest lepsze :)
OdpowiedzUsuńDla mnie np. książka "P.S. Kocham Cię" jest dużo słabsza niż film.
OdpowiedzUsuńJa też już kilka razy spotkałam się z tym, że książka była słabsza od filmu, także ogólnie nie traktowałam, bym tego wszystkiego jako reguły, bo dla mnie często film i książka są uzupełnieniem i bardzo często przy obu spędzam tak samo świetnie czas. ;)
OdpowiedzUsuńMądre słowa. Ja nie jestem wielką fanką ekranizacji jako takich, bo zwykle jestem marudą, bo zbyt dobrze pamiętam fabułę. Z drugiej strony im dalej ekranizacja jest od fabuły książki tym łatwiej idzie mi właśnie tak jak napisałaś, traktowanie tego jako osobnego dzieła. Tak było z "Harrym Potterem", tak było początkowo z "Grą o tron", z "13 powodów" czy "Anią z Zielonego Wzgórza" (losowo wybrane produkcje). Staram się oddzielać jedno od drugiego. Jednak jest też w punkt to o czym wspomniałaś później, np. to co zaczyna się dziać w późniejszych sezonach "Gry o tron" jest już irytujące, logiki w tym brak, zasady Martinowskiego świata też się rozjeżdżają, a ja nie mogę pozbyć się wrażenia, że staje się to czymś robionym wyłącznie pod publikę. I nie jest to problem tylko tej ekranizacji.
OdpowiedzUsuńJa tam kocham czytać książki, ale lubię też oglądać filmy i lubię sobie porównać książkę do filmu czasem ponarzekam na książkę a czasem na film ;)) równowaga w przyrodzie musi być ;))
OdpowiedzUsuńfaktycznie, może nie powinno sie tego porównywać. Chociaż ja bardzo lubię przeczytać książkę i potem obejrzeć film i właśnie sobie porównać, niekoniecznie, żeby krytykować, ale samej zabawy. Ale dla mnie musi być właśnie ta kolejność: książka, a potem film. Dlatego, że podczas czytania to moja wyobraźnia tworzy bohaterów i wtedy sa oni tacy jakich ja ich widzę:)
OdpowiedzUsuńNie znoszę tych patetycznych tekstów wywyższających książki. ;) Bo niby z jakiej racji? :D
OdpowiedzUsuńBardzo rzadko oglądam film i czytam książkę - zazwyczaj decyduję się na jedno albo drugie. Jeżeli najpierw widziałem film, nie czytam książki. W ostatnich latach wyjątek zrobiłem tylko dla "Waktu Aku Sama Mika" :D
Częściej mi się zdarza mangi i anime (albo live action) oglądać - i tam zazwyczaj są spore różnice. Wszystko ma swój smaczek. ;)