piątek, 12 maja 2017

Po te książki NIE próbuj sięgać!

Już dawno nie było na Drewnianym Moście zwykłego zestawienia książkowego: wprawdzie był post o motywach, ale jednak w nim o coś nieco innego chodzi, niż zwykle. Wprawdzie nie tęsknie jakoś szczególnie za tego typu wpisami na moim blogu, ale w mojej głowie zrodził się pomysł, więc dziś do realizuje ;)
Jak pewnie się domyślacie dziś przedstawię Wam kilka książek po które absolutnie nie macie po co sięgać. No, prawie absolutnie: gusta ludzi są w końcu różne i pomylić się mogę. Ale generalnie są to pozycje w większości niezbyt znane, których raczej i tak nie kupicie w sklepie i po prostu moim zdaniem powinniście omijać w bibliotece, jeśli nie chcecie trafić na bubla. O większości z nich pisałam na blogu, ale uznałam, że warto Wam je przypomnieć. A więc, zaczynajmy!


„Lekcja geografii” Tomasza Mirkowicza
Dwadzieście trzy opowiadania, będące lipogramami. Brzmi fajnie: każda historia bez jednej literki z alfabetu...? I choć muszę przyznać, że autor nieźle się nad nimi napracował to po pierwsze, wyszukiwanie braku liter po jakimś czasie się nudzi, a po drugie przez niemożność użycia niektórych słów tekst chwilami brzmi absurdalnie i głupio. Oczywiście, opowiadania mają dość zróżnicowany poziom, ale nie zmienia to faktu, że patrząc na ogół książka wypada po prostu słabo.


„Mageot” Krzysztofa Kochańskiego
Fajny pomysł na historię... szkoda,  że zupełnie zmarnowany. Toporny język, historia, która od razu wypada z pamięci. Książka nie ma nawet trzystu stron, a czyta się ją tak, jakby miała około tysiąca. No nie jest to pozycja, którą z dumą trzymam na swojej półce.


„Thor” Wolfganga Hohlebeina
W porównaniu do „Maegota” ta pozycja jest wręcz doskonała. Niemniej to wcale nie oznacza, że warto po nią sięgnąć. Wprawdzie moja recenzja nie była bardzo negatywna, ale z czasem widzę, jak nijaka i mdła jest ta pozycja. Niby ma być powieścią przygodową, a jednak skupia się na rodzinnych, głupich perypetiach. Niby o Thorze, ale tak na prawdę to jakoś nie... To tytuł, który jest „meh” na każdej z możliwych płaszczyzn. Główna zaleta? Na szczęście, czyta się go błyskawicznie.


„Zamek złudzeń” Mercedes Lackley i Josepha Shermana
Weź worek, włóż do niego wszystkie główne schematy w fantastyce i podstawowe rasy, po czym po prostu to wysyp i zobacz, co z tego wynikło. Co takiego, jesteś ciekawy? A no, właśnie to! „Zamek złudzeń”. Książka na podstawie gry, która jest po prostu głupia. Czy muszę cokolwiek dodawać? Polecam omijać, bo naprawdę wokół można znaleźć wiele lepszych historii.


„Słoneczny kataklizm” Lawrence E. Josepha
Literatura popularnonaukowa może być fajna, przyjemna i przydatna, a może być taka jak „Słoneczny kataklizm”. Robiąca z czytelnika idiotę, nudna i nieciekawa, bo wiedzę, którą próbuje przekazać możemy znaleźć w wielu innych źródłach, podaną w lepszy sposób. Przy okazji jej wydanie jest moim skromnym zdaniem koszmarne. Nie sięgajcie, naprawdę. Nie ma po co.


„Jestem numerem cztery” Pittacusa Lore

Oto najbardziej znana, ale... wcale nie najgorsza książka ze wszystkich przedstawionych. Umieściłam ją na liście, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie spełnia tego, co obiecuje. Niby ma być historią pełną akcji, wydarzeń, stworów z kosmosu... a w praktyce skupia się na nienajlepiej opisanym romansie. Naprawdę, nie ważne, czy lubisz młodzieżowe „akcyjniaki”, czy dobre historie o miłości utrzymane w klimacie fantastycznym znajdziesz miliard lepszych rzeczy... nawet w sieci, za darmo.

24 komentarze:

  1. Żadnej z nich nie czytałam. Mam tyle innych książek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic nie czytałam i nic nie zamierzam, więc jestem bezpieczna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Będę się więc trzymać od tych książek z daleka, ale przyznaję, że na początku zaciekawiła mnie ta "Lekcja geografii", sam pomysł wydaje się interesujący, ale z drugiej strony takie zamieniane słów na siłę pozbawia trochę całą historię sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka miała sporo dobrych opinii, ale... ja sama nie wiem czemu. Pomysł tak, jest świetny, ale większość opowiadań jest słaba, albo nijaka.

      Usuń
  4. Nawet gdybym znalazła jakieś pozytywne recenzje o tych książkach raczej bym się na nie nie skusiła, bo zwyczajnie nie są w moim guście :)

    OdpowiedzUsuń
  5. na szczęście nie miałam styczności z żadną z tych książek, będę je omijać :D pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Z jakiegoś powodu nie stały się popularne i o żadnej nawet nie słyszałam. I dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jestem numerem cztery" popularne jednak trochę jest ;P

      Usuń
  7. Nie znam żadnej z tych książek, jak słusznie przewidziałaś i w sumie, żadna z nich chyba nie zwróciłaby mojej specjalnej uwagi. No może właśnie "Lekcja geografii", ale mam opór przed opowiadaniami, więc pewnie też bym zrezygnowała.
    Przeczytałam w życiu kilka książek, które same w sobie są pomyłką, ale muszę przyznać, że nawet ich już za bardzo nie pamiętam. Niestety, bądź w sumie stety, te które przeczytałam po założeniu bloga pamiętam doskonale... np. "Uciekinier ze Świętego Miasta", którego albo nie zrozumiałam, albo komuś się powycinały przypadkiem duże części tekstu...

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znałam żadnej z powyższych książek. Jak widzę za wiele nie straciłam :). Niektóre okładki są wręcz przerażające.

    Pozdrawiam, a w wolnej chwili zapraszam do siebie zakladkadoksiazek.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Heh, sama bym mogla dopisac kilka pozycji do Twojej listy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie znam prawie żadnej książki, którą przedstawiłaś, z wyjątkiem "Jestem numerem cztery" :). Film oglądałam, bardzo mi się podobał, i czekałam na następne części, ale szum ucichł. I pomimo tego, że radzisz po tę powieść nie sięgać, to pewnie kiedyś się skuszę :) Może akurat mi się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm powiedziałabym, że film wypada lepiej od książki: mniej w nim romansu, więcej akcji...

      Usuń
  11. Żadnej nie czytałam. Ze wszystkich wymienionych przez Ciebie książek kojarzę tylko "Jestem numerem cztery", ale to raczej ze względu na film, który mam zamiar obejrzeć. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Znam tylko "Lekcję geografii", ale nie polubiłyśmy się. Było dokładnie jak napisałaś, dziwnie, absurdalnie i trochę jednak bez sensu. Jest fajna forma, bo to ciekawy pomysł, ale nie przekonał mnie, no ale może my jesteśmy wybredne. :P

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzięki za ostrzeżenie :) Nie czytałam ani jednej z tych książek i nie zamierzam. Szczerze mówiąc, od większości odstraszają mnie okładki :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Raczej nie sięgnę po żadną z nich :) Jakoś mnie nie zachęcają, nie kuszą żeby przeczytać. Choć przyznam szczerze że Thor zwrócił niegdyś moją uwagę. W efekcie jednak po obejrzeniu filmu jakoś odechciało mi się go czytać.

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Żadna z powyższych nie jest nawet w moim kręgu zainteresowania. :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie kojarzę ani jednej. Może to i dobrze. :P Przynajmniej mam czas na lepsze pozycje. :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Żadnej z nich nie czytałam. "Jestem numerem cztery" dużo razy widziałam w bibliotekach, ale jakoś nie miałam na nią ochoty. :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Żadnej nie kojarzę xD I raczej po nie nie sięgnę, bo w fabułę się nie wtajemniczałam, jednak okładki mnie wystarczająco odpychają xD
    Buziaki :*
    pomiedzy-wersami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  19. Jestem numerem cztery... Film taki też był. Też dno.

    OdpowiedzUsuń
  20. Dwadzieście trzy - fajna nowa liczba :D
    Thor brzmiał fajnie :( Ale nie będę ryzykować :P
    Też odradzam Jestem Numerem Cztery :D

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony