środa, 30 września 2015

Czasem trzeba trochę szczęścia...

... by coś wygrać :D
A więc tak, wygrałam konkurs. Nie za duży, nie profesjonalny - ale jednak! O co chodzi? O konkurs pt. Zdjęcie z Lalką zorganizowany przez Powiatowe Centrum Kultury w Strzelcach Opolskich. Dowiedziałam się o nim będąc w szkole: termin zgłoszeń był wprawdzie do końca sierpnia, jednak termin został przedłużony do 10 września. Miałam więc na wykonanie dobrego zdjęcia tylko jeden weekend... i żadnej modelki, poza tymi osobami, które były w moim domu, do dyspozycji.
Ale cóż, zgarnęłam siostrę, jej chłopaka, wypożyczyłam najładniejsze wydanie Lalki (za którą, tak na marginesie, nie przepadam) jakie znalazłam, a już u siebie, zgarnęłam ludzi i przedmioty do kupy, by wszystko jakoś wyglądało, dodałam psy... i w piętnaście minut mieliśmy gotowe konkursowe zdjęcie.


Nieźle się więc zdziwiłam, gdy kilka dni później zadzwoniła do mnie pani z PCK informująca mnie o wygranej i chcąca ze mną ustalić termin rozdania nagród. Przecież wkład w to był na prawdę minimalny. Jedyne, co sprawiało problem, to biegające wokół psiaki, ale to u mnie w domu i tak, i tak występuje.
W ramach nagrody dostałam gadżety z PCK (kubek, smycz, długopis i ramkę na zdjęcia) oraz... bon na książki! Opłacało się, nie? 15 minut, a mogłam do swojej biblioteczki dodać trzy nowe tomy! Pozwólcie Więc, że je Wam zaprezentuje. 

Okładka książki Korona śniegu i krwi
Elżbieta Cherezińska Korona Śniegu i Krwi
Od dłuższego czasu, dzięki recenzji Stelli Agi uznałam, że muszę ją przeczytać. Nie miałam jednak potrzeby, by kupować książki, bo co czytać zdecydowanie mam. Ale, ale! Skoro była okazja, książka trafiła w moje ręce. I choć jak na razie ledwie parę stron za mną, już muszę przyznać, że ją uwielbiam. Choćby za to, jak wygląda.





Okładka książki Szubienicznik. Falsum et verum

Jacek Piekawa Szubienicznik. Falsum et verum
Niestety, biblioteka, w której miałam wykorzystać swój bon nie jest najlepiej zaopatrzona (fantastyka to malutka półeczka), a książki, którą chciałam, po prostu nie było w hurtowni, musiałam wybrać coś z tych, które tam były... Trafiło na drugą część Szubienicznika - Piekarę w miarę lubię, niestety, przyjdzie mi najpierw kupić tom pierwszy, nim sięgnę po tą... a to trochę zapewne potrwa.





Okładka książki Tajemnice królów
Victoria Gische Tajemnice Królów
Powieść dobrana głównie po to, by nie zmarnować ani grosza z bonu, dlatego kierowałam się tu głównie jej ceną, a nie samą powieścią. Nie znam autora, wiele o powieści też nie powiem - ale jako, że mam słabość do Starożytnego Egiptu, a to o nim ta powieść traktuje, mam nadzieję, że będę się przy niej dobrze bawić.






Co sądzicie o moich wyborach? Ktoś z Was czytał może ostatnią pozycje?
A na sam koniec, zainteresowanych moimi zdjęciami zapraszam oczywiście tutaj:

sobota, 26 września 2015

Czemu Potter to słaba fantastyka?

O moim podejściu do Harry'ego Pottera opowiadałam Wam już w tym poście. Na początek więc radzę zapoznać się z jego treścią, by ktoś mi nie zarzucił, że bezpodstawnie Rowling hejtuje, mimo, że to wcale moim zamiarem nie jest.  Już tam wspominałam, że nie uważam tej serii za dobrą fantastykę, a dziś mam zamiar wyjaśnić Wam dlaczego.

Gdzie mana?
www.esty.com
Zaklęcia, chcąc nie chcąc, muszą pochłaniać jakąś część energii osoby, która je rzuca. Czy to będzie energia fizyczna, jak na przykład w Eragonie Paoliniego, czy będzie to po prostu mana żywcem wyjęta z gry - jak na przykład w jednym z anime, Fate / Zero. Nie ważne jaka energia, nie ważne skąd, ale musi być. Bo muszą być limity w wielkości czarodziejów. Bo trzeba jakoś rozróżnić, który mocy ma więcej, który mniej...
A niestety, w Potterze o niczym takim mowy nie było.
To znaczy, jasne, uczniowie męczyli się podczas nauki zaklęć, ale generalnie, jak ktoś już potrafił je rzucać, to strzelał z różdżki jak z pistoletu - tak długo, aż się zmęczył fizycznie przez bieganie i krzyczenie, same czary zdawały się kosztować jedynie odrobinkę skupienia. I gdzie tu limity? Gdzie potężni czarodzieje, skoro każdy w zasadzie może czarować tyle samo, jeśli tylko będzie umiał się odpowiednio skupić? No.. właśnie. Nie ma...


Zaklęcia
W świecie wykreowanym przez panią Rowling władać magią można tylko na dwa sposoby: za pomocą eliksirów, które w gruncie rzeczy i mugol będzie wstanie stworzyć, jeśli tylko dostarczymy mu składników oraz za pomocą zaklęć. Zaklęć, czyli słownego wypowiedzenia słowa i machnięcia różdżką. I choć tu już nie mogę się czepić tego tak bardzo, jak samej many, to jednak... w dalszym ciągu uważam to za coś, co prawdziwej magii uwłacza. Czemu? Bo ona powinna być potężna! Powinna być wszędzie, powinna wybuchać, powinna być nieokiełznana! A w Potterze? Masz różdżkę, to czarujesz, nie masz, to nie. Co z tego, że dzieci potrafią bez niej się posłużyć... dorosły czarodziej już musi trzymać w ręce patyczek, by czarować... Czy to nie głupota? I wracając do najlepszego czarodzieja na świecie - w świecie Pottera zdaje się to być ten, który nauczy się największej ilości zaklęć na pamięć... bo może najwięcej zdziałać.
www.saduluhouse.com
Poza tym, druga rzecz, która tu rzuca się w oczy to sam fakt tworzenia zaklęć. Czemu to konkretne słowo ma nakierować odpowiednio energie? Czemu to ma być konkretny ruch różdżką? Rowling tego nie wyjaśnia, a jednocześnie sprawia, że Hermiona w IV części, jeszcze uczennica, jest w stanie takowe stworzyć... czyli aż tak trudne to nie jest... a czarodzieje cały czas trzymają się tylko tych wymyślonych przez innych.
Na koniec, trzecia kwestia, podsumowująca dwie poprzednie. Mianowicie, zaklęcia zakazane. Nie dość, że mamy je tylko w ilości trzech, to jeszcze jakoś specjalnie niezwykłe nie są. W ogóle, zakazane zaklęcia... w świecie magii? Przepraszam, ale nie... to tak nie powinno działać. Rozumiem, gdyby to była cała grupa wiedzy, do której nie powinno się mieć dostępu. Ale trzy zaklęcia? Z czego dwa są bardzo proste, jeśli o mechanikę chodzi? No moi drodzy, przepraszam, ale jak tylko jeden czar może zadawać ból, tylko jeden zabijać, tylko jeden przejmować kontrolę nad umysłem, szczególnie, gdy tak łatwo stworzyć nowe? Na dodatek nawet nie wyglądają epicko - zabicie to promień zielonego światełka... na prawdę...? To podoba się wszystkim tak bardzo, że uznają Pottera za geniusz?


Genetyka, ilość i ukrywanie się - czyli niedopatrzenia Rowling
Czarodzieje w Potterze ukrywają się przed mugolami, czyż nie? Tylko pytanie brzmi - czemu? Bo czarodziei jest zbyt mało, by poradzili sobie z ludźmi? Bo będą wykorzystani? To chyba były argumenty, jeśli pamięć mnie nie myli, które dawała nam Rowling. Szkoda tylko, że przynajmniej dla mnie, są one zupełnie nielogiczne.
Czemu? Znacie jakiekolwiek epickie fantasy, w którym czarodzieje byliby wykorzystywani mimo mocy większej od zwykłych śmiertelników? Nie! Ten, kto może mieć więcej, więcej sobie po prostu weźmie. Czarodzieje Rowling tego nie robią, co nijak ma się do ludzkiej psychologii.
www.be-street.com
Przy okazji, jeśli policzymy ilość czarodziejów, można się nieco przerazić. Czytając, przynajmniej ja miałam wrażenie, że na całą Angilię/UK mamy jedną szkołę magii - co jest o tyle sensowne, że przecież w VII części czytamy o tym, że chodzenie do Hogwartu jest obowiązkowe. Ale... przecież jeden rocznik to zaledwie 40 osób (5 chłopców i 5 dziewczyn na dom - 4 domy), czyli cała szkoła to zaledwie 280 uczniów, co da nam ledwie 2 800 czarodziei na przestrzeni 70 lat (w samej Anglii to 53 mln ludzi). Czy to nie trochę za mało, biorąc pod uwagę rozmach Ministerstwa Magii oraz fakt, że czarodziej dość łatwo na drugiego wpadał, chodząc po ulicy...?
I genetyka tu zawodzi. Czemu? Bo czarodziej z czarodziejem zawsze będzie miał potomka czarodzieja (lub charłaka, ale jednak mugol to nie jest). Czarodziej z mugolem również będzie miał potomka czarodzieja (tak przypuszczam, Rowling chyba nigdy się nad tym nie zatrzymywała), a mugol z mugolem też czasem może mieć potomka czarodzieja. Z tego by wynikało, że ten czarodziejski gen jest silniejszy od standardowego... czemu wiec jest ich tylko 2 800?


Magiczne stworzenia
pl.harrypotter.wikia.com
Zwierzęta przedstawione w świecie Rowling są ciekawe i nie raz bardzo kreatywne, tylko... w jaki sposób wiedzą o nich tylko czarodzieje? Na przykład takie gryfy. Nie mają nadzwyczajnych talentów, poza byciem gryfem, rzecz jasna. Czemu więc mugole nie maja pojęcia o ich istnieniu? Czarodzieje trzymają te wszystkie gatunki na osobności od setek lat, czy jak? Najwyraźniej... mimo, że to nie ma najmniejszego sensu.
Pomijam już, że olbrzymy po prostu żyją sobie w lesie... i w jaki sposób niby żaden zwykły człowiek na takowego nie wpadł?
Rozumiem ukryte stworzenia, które po prostu są magiczne - takie jak skrzaty - o których zwykli ludzie nie mają pojęcia. Ale wspomniany już przeze mnie gryf to po prostu rasa fantasy, a nie nadnaturalny stwór...


Podejrzewam, że znalazłabym jeszcze wiele niedomówień, ale wydaje mi się, że tyle na jeden post wystarczy. I na koniec, tych, których (może) nieco oświeciłam w kwestii Pottera pocieszę: różdżki na szczęście mają dobrą wielkość. To pani Rowling zdecydowanie się udało!

środa, 23 września 2015

Biblioteczka: Ze środka wyjęte

Dziś znów mam zamiar przedstawić Wam kilka książek, które u mnie na półce zalegają dość długo, jednak niemal na pewno nigdy się tu nie pojawią w innej formie. Czemu? Bo przez moją nieuwagę, lub - promocję nie kupiłam pierwszej części serii, a którąś ze środka, przez co nawet próbując je czytać, miałam zadanie bardzo utrudnione i jeśli w ogóle je zaczęłam, to prawdopodobnie nie dotarłam do końca... a że żadna mnie nie zachwyciła, nie mam zamiaru serii uzupełniać.


Okładka książki Królowa AttoliiMegan Whalen Turner Królowa Attoli
Nie mam pojęcia, dlaczego kupiłam ją pewnego razu w Matrasie. Ale tak się stało i trafiła na moją półkę. Jest to drugi tom serii Złodziej Królowej. Przeczytałam ją chyba w całości, jednak nie dość, że nie podobała mi się, to jeszcze nie do końca wiedziałam o co chodzi... dopiero po dłuższym czasie zorientowałam się, że to po prostu część serii.... o czym na okładce nikt nie wspomniał.






Okładka książki Elegia na utraconą gwiazdę
Elizabeth Haydon Elegia na utraconą gwiazdę
Piąty tom cyklu Rapsodia. Książkę kupiłam na jakiejś dużej wyprzedaży i nieco żałuje, że nie mam poprzednich części. Powieść nie jest może mistrzowska, ale całkiem przyjemnie mi się ją czytało, miała swój klimat, mimo, że znów, nie wiedziałam do końca, o co w niej chodzi. Poza tym, kocham tą okładkę. Niby nieco staroświecka, ale właśnie za to ją uwielbiam!





Okładka książki Król Bezmiarów

Feliks W. Kres Król Bezmiarów
Chciałabym to przeczytać. Na prawdę. Ale niestety, to drugi tom serii... a że jest dość opadła, nigdy po nią nie sięgnęłam. Nie mam nawet pojęcia, o czym jest.... a trochę szkoda. Leży już od chyba dwóch lat, nietykana. Podobnie jak Elegię, kupiłam ją na wyprzedaży.








Clive Barker  Imajica: Pojednanie
Znów drugi tom serii. Kolejna powieść, po którą nawet nie próbowałam sięgnąć, tym razem jednak science-fiction. Myślałam, aby i tak, i tak przeczytać choć kawałek, ale rozdziały, które wcale nie są ponumerowane od pierwszego, skutecznie mnie odrzuciły. Bo po co mam czytać coś, co jest konkretnie, kontynuacją całości?






A na koniec, dwie książki z jednej serii... dlatego pozwólcie, że opowiem o nich razem.


Robin Hoob
Szalony Statek część 2
Statek Przeznaczenia część 1
Kupując na wyprzedaży (i pakując do koszyka książki dość... szybko) nie zwróciłam uwagi dokładnie na napis pod tytułem i byłam przekonana, że kupiłam pierwszy oraz drugi tom. Niestety... tak się nie stało. Próbowałam przeczytać Statek Przeznaczenia - styl autora był znośni, nie powiem, całość była dość pomysłowa... ale nie dałam rady dotrwać do końca. Zastanawia mnie w tym przypadku tylko jedno... czy na prawdę był sens robienia z trylogii 6 książek...?

A Wy? Macie na swoim koncie jakieś przypadkowe zakupy? :D

niedziela, 20 września 2015

Pasażerka

O Pasażerce już wspominałam w jednym z poprzednich postów.Powieść jest już za mną, dlatego zapraszam Was na recenzje.

Tytuł: Pasażerka
Autor: Zofia Posmysz
Liczba stron: 271
Gatunek: literatura obozowa

Pasażerka nie jest typową książką. Początkowo była słuchowiskiem radiowym - dopiero później autorka postanowiła ją wydać. Poznajemy w niej niemieckie małżeństwo, kilkanaście lat po II Wojnie Światowej. Obydwoje podróżują do Ameryki Południowej. Atmosfera między obojgiem jest wręcz doskonała, gdy główna bohaterka, Liza, spostrzega na pokładzie pewną kobietę... Sparaliżowana strachem, czy chce, czy nie chce, musi wyznać swojemu mężowy prawdę, którą ukrywała przed nim przez lata.
Ta powieść jest zdecydowanie nietypowa. Jej autorka przeżyła trzy lata w Oświęcimiu i można by się spodziewać, że pisząc, będzie stawiała się w pozycji maltretowanego więźnia. Ona jednak na głównych bohaterów wybiera Niemców i... wcale nie potępia w pełni ich zachowania. 
Pasażerkę czyta się na prawdę fajnie. Tak, dyskusje Waltera, męża Lizy ze znajomym z pokładu, Bradley'em nieco mnie nużyły, ale sama opowieść głównej bohaterki była na prawdę zajmująca i... szczera. Jakby prawdziwa. Bo kto wie, czy Posmysz nie oparła jej na faktach? Nie wątpię, że sytuacja, jaką opisuje Liza mogła mieć miejsce. Na dodatek całość ma w sobie coś intrygującego, coś, co chcemy odkryć, bo najważniejszy wątek zostaje tajemnicą aż do ostatnich stron. 
Tak jak i historia, tak i główny bohaterowie są niezwykle... prawdziwi. Zarówno Liza, osoby, o których opowiada, jej mąż, Bradley... trudno nie uwierzyć choć na chwilę w to, że istnieją. Posmysz wie, o czym pisze i to tyczy się nie tylko samego obrazu Auschwitz.
Nie czytałam do tej pory żadnej obozowej literatury, nie chcąc narażać się na bardzo drastyczne, czasem może wymuszające współczucie pozycje - Pasażerka jednak była na prawdę dobrym początkiem. Jest ciekawa, ma w sobie co nieco z kryminału, czyta się ją szybko, a dzięki niemieckiej perspektywie, chwilami zmusza do zastanowienia się nad rolą Narodu Niemieckiego w czasie II Wojny Światowej. Nie przysłania to jednak całej historii, a jest czymś, co najzwyczajniej w świecie dodaje jej realności.
Sam opis Obozu jest realistyczny, jednak dzięki temu, że Posmysz skupiła się nie na jego wyglądzie, a na samych bohaterach, osoby o słabszych nerwach nie powinny mieć większego problemu z dobrnięciem do końca.
Jak możecie się domyślić, ze spokojnym sumieniem polecam Pasażerkę. Jeśli tylko interesuje Was taka tematyka, śmiało sięgajcie, bo to zarówno świetna lektura, którą warto znać do szkoły, jak i coś, przy czym można spędzić kilka intrygujących (choć może chwilami nieco... odrażających) chwil. 

czwartek, 17 września 2015

Zalenia: Trytony

Oto trzeci post dotyczący mojego wykreowanego świata. Poprzednie znajdziecie, wchodząc TUTAJ i jeśli ich nie czytaliście, na prawdę zachęcam do przejrzenia - pomogą Wam lepiej zrozumieć ten.
Może idę trochę nie po kolei, ale chciałam przedstawić Wam dziś rasę z której jestem na prawdę zadowolona - trytony. Na początek krótki wstęp dotyczący tej rasy ogółem, a później zacznę już opisywać swoją wizje tej rasy :)

wiaraprzyrodzona.files.wordpress.com
Trytony - rys historyczny (nasz świat)
Rasa, jaką są trytony, pochodzi oczywiście z mitologii greckiej i rzymskiej, bo jak inaczej. Były pół-ludźmi, pół-rybami i potomkami boga Podejdona. Czasem też nie robiono z nich osobnej rasy: Tryton był jeden i był po prostu synem wcześniej wspomnianego przeze mnie bóstwa. Zapewne wszystko zależało od czasów i dokładnego miejsca, w którym występowały. Jak pewnie doskonale wiedzie, nie nazywano ich syrenami, bo te były w połowie ptakami.
Dziś trytony występują w różnych formach. Często są po prostu syrenami - pięknymi kobietami o niezwykłym głosie i niezwykłych umiejętnościach. Sama nie spotykam się z ich wizerunkiem zbyt często, ale niewątpliwie pamiętacie je choćby z Harry'ego Pottera, serialu H2O - wystarczy kropla, czy innych, nie raz bardzo tanich i kiczowatych produkcji.

Występowanie w Zalenii
Trytony są istotami lubiącymi ciepłą, przejrzystą wodę, a w Zalenii taką właśnie można znaleźć na Archipelagu Kaskara. Liczne wysepki sprawiają, że nie ma ty dużych głębokości, a dzięki wysokiej temperaturze wody, pod jej powierzchnią rozwinęła się rafa koralowa. W tej okolicy można znaleźć też kolejną specyfikę, która sprawia, że te wyspy są uwielbiane przez tą rasę - liczne jaskinie, w tym także podwodne.
hdwallpapers.cat
Rasa ta trzyma się w koloniach wynoszących do 40-50 osobników, choć czasem można znaleźć również nieco mniejsze. Przywiązuje się do rafy, tworząc na niej coś w stylu niewielkiego miasta, lub osady. Niektóre osobniki, potrafiące używać magii, wykorzystują jej do kształtowania koralowców na wzór domów, czasem w tym celu wykorzystywane są też dość płytkie jaskinie. Do tych głębokich trytony raczej nie wpływają z powodu małej widoczności i zdecydowanie chłodniejszej wody.


Ogólna charakterystyka rasy
Samce nazywamy trytonami i jest to też główna nazwa całej rasy. Samice, to jak pewnie się domyślacie - syreny. Dolna część ich ciała to płetwy, górna zaś przypomina ludzko-podobną, aczkolwiek nie jest taka do końca. Łuska wprawdzie jest dużo drobniejsza, jednak pokrywa ich ciało niemal do szyi, w przypadku syren gęstniejąc mniej więcej w okolicy kobiecych piersi. W tym miejscu samice posiadają torby lęgowe, w której na wyklucie czeka ikra.
Trytony mają bardzo opływową budowę ciała, jak i twarzy, nie zaznamy u nich bardzo ostrych rysów, dlatego ta nie raz wydaje się nieco spłaszczona. Posiadają włosy, jednak są one zupełnie inaczej zbudowane, niż ludzkie, ponieważ tworzy je łuska - pełnią one swego rodzaju pułapkę na osobników płci przeciwnej, z resztą, podobnie jak w przypadku naszej rasy. Syreny zwykle mają je dość długie i upięte w przeróżne fryzury.
www.pinterest.com
Dość ważna jest kolorystyka - trytony mogą mieć na prawdę liczne barwy, jednak łuska na ogonie ma zawsze taką samą barwę jak ta na ich głowie. Kolor oczu jest również albo taki sam, albo żółty, lub zielony.
Trytony nie mają małżowiny usznej.
Oddychają skrzelami, jednak posiadają niewielkie płuca, pozwalające spędzać im czas na powierzchni - na co dzień są wyłączone, ale spełniają ważną rolę, o której napiszę później. 
Mają wzrok przystosowany do życia pod wodą, widzą jednak całkiem dobrze. W ciemności na pewno lepiej, niż rasa ludzka, chociaż nie jest to jakaś nadzwyczajna przewaga.
Żyją około 120-130 lat, płodne są mniej więcej od 20 do 50 roku życia.
Czy są rasą myślącą? Tak, jak najbardziej tak! Choć nie przepadają za ludźmi i trzymają się raczej z daleka od typowo lądowych istot, nie ustępują im inteligencją, mimo, że przejawia się ona nieco inaczej. Nie piszą wielkich ksiąg i przede wszystkim czerpią z tego, co daje im natura, jednak mają swoje zwyczaje, swoją kulturę, historie przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ich język bazuje przede wszystkim na wprowadzaniu wody w ruch - potrafią czytać z jej drgań. Nie lubią więc miejsc z mocnymi prądami, ponieważ odbierane jest do przez nie jako hałas.

Tryb życia - rozmnażanie 
O rozmnażaniu się syren przeprowadziłam w swoim życiu kilka interesujących rozmów, nie powiem. Bo jak to niby miałoby się rozmnażać? Samice mają piersi, ale skąd wychodzi dziecko? Jak następuje zapłodnienie? I wydaje mi się, że ten problem rozwiązałam! Nim jednak dojdziemy do sedna, najpierw o tym, co dzieje się przed samym zapłodnieniem - o zalotach.
Syreny kuszą trytony na wiele sposobów - nie tylko jest to wygląd, ale również... głos. Jak wiadomo jednak, w wodzie dźwięki się za bardzo nie roznoszą... stąd też, samice mają struny głosowe, trytony niestety takowych nie posiadają.
Żyjąc w gromadach, samice wypływają na powierzchnie. Starsze uczą młode śpiewać różne pieśni, niektóre podsłyszane u marynarzy (a musicie wiedzieć, że ta rasa ma bardzo dobrą pamięć, zarówno do tego, co widzi, jak i słyszy), inne wymyślone przez członków kolonii, czy przekazywane między sobą od lat. Sprawia to im niezwykłą przyjemność i wiele z nich po prostu wypływa na powierzchnie, by śpiewać dla własnej radości, która z tego płynie. 
www.howarddavidjohnson.com
W okresie lęgu, zwykle spotyka się kilka kolonii. Syreny wypływają na wybrzeże, lub nadmorskie skały. Śpiewają, wabiąc trytony, a gdy jakiś samiec zobaczy interesującą go samicę, obserwuje ją. Jeśli ona zwróci na niego uwagę, zaloty można uznać za przyjęte. Para schodzi pod wodę. Na czystym piachu samica składa ikrę, która następnie jest zapładniana przez samca i chowana przez syrenę w torbach lęgowych, znajdujących się w miejscu piersi. Po tym para rozdziela się: w kulturze syren nie istnieją związki. Kolonia wspiera siebie nawzajem, jak sprawnie działająca rodzina, jednak panują między nimi braterskie, lub, ewentualnie, rodzicielskie relacje. 
Syrena nosi ikrę aż do jej wyklucia, czyli przez około cztery tygodnie. W tym czasie może również wypływać na powierzchnię, ponieważ torby lęgowe utrzymują odpowiednią wilgoć przez cały okres lęgu.
Gdy potomstwo ma się wykluć, syrena zmierza do żłobka - miejsca, w którym młode wyklują się i będą dorastać z innym narybkiem. Zwykle jest to dość jasna, zamknięta jaskinia, niewielkie, przymorskie jezioro, albo po prostu ogromny koralowiec. Tam samica pozwala młodym opuścić torby lęgowe i zostawia je pod opieką innej syreny, zwykle bezpłodnej, czy to z powodu wieku, czy choroby.
Mimo, że syrena składa liczną ikrę, tylko jej niewielka część zostaje dobrze zapłodniona, jeszcze mniejsza dobrze przetrwa okres inkubacji. Początek życia w żłobku również nie jest prosty, ponieważ narybek początkowo żywi się sam sobą i tylko najsilniejsze osobniki są w stanie przetrwać ten okres. Po około 2-3 miesiącach dopiero są na tyle duże, aby syrena-opiekunka mogła zacząć uczyć je poprawnych zachowań.  

Jak wygląda kolonia?
mysticinvestigations.com
Kolonia trytonów składa się z około 40-50 osobników i choć wskazana jest przewaga samic, nie jest ona regułą. W społeczności panują braterskie relacje. Trytony są dla siebie wsparciem, z resztą, większość jest ze sobą spokrewniona. Pełnią różne funkcje, od obronnych, po myśliwych. Jeśli samica zostanie zapłodniona przez samca z innej kolonii, zazwyczaj przenosi się do innej, jednak nie jest to regułą.
Na czele każdej kolonii stoi zwykle silny osobnik, często samiec, rzadziej samica, który przydziela zadania innym trytonom i podejmuje najważniejsze dla grupy decyzje. Władzę traci jedynie poprzez śmierć, lub pokonanie go w walce przez innego osobnika.
Jeśli osobników jest zbyt dużo i dany teren nie potrafi wyżywić takiej ilości trytonów część jest odprawiana i wyrusza w poszukiwaniu innej kolonii, lub też zaczyna zakładać własną.
Relacje między koloniami są bardzo różne - niektóre współpracują ze sobą, inne rywalizują i są zaciekłymi wrogami.

Trytony, a magia

Jak w przypadku większości raz w Zalenii, magią potrafią władać tylko wybrane osobniki. Te najsilniejsze zwykle wyłapywane są przez Stowarzyszenie Błękitnego Feniksa, które proponuje takowym zamieszkanie u wybrzeży Quilion - z tego powodu w okolicy wyspy można znaleźć niewielką kolonie trytonów. Te osobniki, które mają jedynie niewielką wrażliwość na magiczne oddziaływania, zwykle potrafią w jakimś stopniu kontrolować wodę oraz porost koralowców, pełniąc w kolonii funkcję budowniczego i obrońców.


hdwallpapers.cat


Wydaje mi się, że wypisałam wszystko, co najważniejsze - co sądzicie o mojej wizji tej rasy?

sobota, 12 września 2015

Szepty dzieci mgły i inne opowiadania

Canavan wpsominam niezbyt przyjemnie - pierwszy tom Trylogii Czarnego Maga czytało się mi szybko, ale jednocześnie powieść była dla mnie niezmiernie irytująca. Parę dni temu jednak musiałam zaczekać przez kilka godzin w mieście i nie mając co robić, poszłam posiedzieć do biblioteki (tam działa klima, a nikt się nie czepi, że przesiadujesz. No, i jest co robić). Wzięłam z półki zbiór opowiadań Canavan, widząc, że nie jest zbyt długi (wyboru u nas też za dużego nie ma) i zabrałam się za niego, kończąc w jakieś dwie godzinki. Jak tym razem poszło moje spotkanie z tą autorką?

Tytuł: Szepty dzieci mgły i inne opowiadania
Autor: Trudi Canavan
Liczba stron: 205
Gatunek: fantasy (zbiór opowiadań)

Szepty Dzieci Mgły to zbiór pięciu opowiadań. 
Pierwsze z nich, o tym samym tytule, co książka, opowiadają historię sory, podróżującej wraz z karawaną - jej zadaniem jest ochrona podróżujących oraz ich towarów. Dziwne jest tylko to, że osoba o tak potężnej mocy zajmuje się czymś tak prozaicznym.
Drugie, Szalony uczeń, jest - jakby nie było - bardzo rodzinną historią, opowiadającą o Taginie i Indrii - ten pierwszy uczy się na maga. Jest jednak typem szybko nudzącego się buntownika i w pewnym momencie popełnia wydawałoby się, ogromny błąd. Indria chce go ratować. Tagin zaś, chce pomóc jej, wiedząc, że siostra jest nieszczęśliwa w małżeństwie. Kto ma słuszność? I czy decyzje głównej bohaterki, Indrii, będą słuszne?
O czym jest kolejne? Reny, doradca króla i wojownik, przyjmuje pod swój namiot piękną markietantkę, Kale. Dziewczyna wydaje się być wręcz idealna... do czasu. Tytuł opowiadania to, jakby inaczej, Markietantka
W Przestrzeni dla siebie poznajemy młodą artystkę, która kupuje nowy dom. Kobieta szybko odkrywa w nim pokój o niezwykłych właściwościach, który szybko pomaga jej w rozwoju malarskiego talentu...
Biuro rzeczy znalezionych traktuje zaś o pani, która zapomniała z autobusu parasolki i szukając jej, z tytułowego Biura, mimo ostrzeżeń, przywłaszcza sobie cudzą.
Jak widać, opowiadania są na prawdę różne. Trzy z nich to typowe fantasty, akcja dwóch ostatnich dzieje się w naszym świecie. Trudno jest mi ocenić je jako całość, ale też nie chce dokładnie opisywać każdego - są zbyt krótkie i mogłabym przypadkiem jakąś tajemnicę przed Wami odkryć. Ale ogólnie rzecz biorąc, oczywiście, najbardziej podobały mi się trzy pierwsze. Nie były wybitne, fakt. Ale pomysłowe? Dobrze napisane? Jasne! Wprawdzie Szepty Dzieci Mgły to debiut Canavan i da się to wyczuć, a przynajmniej mi z tych trzech podobało mi się najmniej, ale jest w nim coś intrygującego. Szalony uczeń to jakby... przełożenie częściowo dysfunkcyjnej rodziny, albo przynajmniej psychopaty na świat fantasy. I Canavan wyszło to na prawdę dobrze. 
Moim ulubionym będzie chyba jednak Markietantka. Nie powiem, aby bardzo mnie zdziwiło rozwiązanie, bo opowiadania są zbyt krótkie, aby bardzo dobrze oddać nastrój sytuacji, ale bardzo podobał mi się zarówno pomysł, jak i bohaterowie i choćby dla tych kilku stron warto po ten zbiól sięgnąć.
Dwa pozostałe... są po prostu zwyczajne, przynajmniej w moim odczuciu. Dwie historie, z jakimś pomysłem, ale też nie nazwałabym ich bardzo oryginalnymi. Po prostu są, można przeczytać, pomyśleć nad nimi, nie bolą, nie są złe, ale nie wywarły na mnie większego wrażenia.
Kończąc, myślę, że jeśli lubicie Canavan po ten zbiór na prawdę należy sięgnąć, jeśli nie - również możecie, bo wiele czasu przeczytanie tych dwustu stron nie zajmuje. Mnie jednak ani nie zachwycił, ani nie załamał: to w większości po prostu zwyczajne, dobrze napisane opowiadania, które na dłużej nie zapadną mi w pamięć.

czwartek, 10 września 2015

Liebster Blog Award #3



To już moja trzecia nominacja do LBA. Nominowała mnie Haniko z bloga przygodyashley.blogspot.com. Dziękuję za to, a wszystkich zapraszam do moich odpowiedzi.

Jakie jest twoje ulubione danie?
Trudno mi wybrać jakieś konkretne. Wszystko zależy od mojego nastroju, a że w poprzednim LBA odpowiadałam na to pytanie, chętnych odsyłam właśnie tam. Z takich jednak nieco bardziej typowo obiadowych, domowych rzeczy, lubię gołąbki i... kluski :P


Interesujesz się zjawiskami paranormalnymi?
Zależy, co uznać za zainteresowanie. Poczytać, poczytam, posłucha także z zainteresowaniem, fantastykę, która raczej jest paranormalna uwielbiam... ale by badać tą kwestie? Raczej nie.

Masz konto na jakimś serwisie społecznościowym?
 A kto nie ma? ;) Jestem w wielu miejscach. Facebook, Deviantart, prawie przeze mnie nieużywany Twitter, opuszczone konto na MaxModels, czy na Photoblogu. Można mnie wygrzebać w wielu miejscach ;P Ba, przecież zwykłe Goodle+ to taki właśnie serwis.

Foal by KatrinaSwinnleyJeździłaś kiedyś konno?
Jak najbardziej, choć nigdy nie regularnie przez dłuższy czas. Wiecie: dwa miesiące w jednej stajni, przerwa i szukanie kolejnej, albo po prostu - tydzień na rancho na wakacjach i później nic. Obecnie mieszkam na wsi, w okolicy o stajnię dość trudno, szczególnie, że interesuje mnie głównie styl westernowy, dlatego od paru lat na koniu nie siedziałam. Ale może kiedyś?

Wolisz gorzką czy białą czekoladę?
Białą. Za gorzką nie przepadam.

Czy blogowanie sprawia Ci radość?
Radość to chyba nieco za duże słowo, jeśli chodzi o samo pisanie postów. Tak, lubię tu pisać, ale by skakać z radości? Raczej odczuwam ulgę, gdy się po prostu wyżalę, czy opiszę jakąś książkę, nie musząc tego robić ludziom na chatach. Wszelkie, choćby małe, sukcesy bloga, czy Wasze komentarze są jednak dla mnie czymś zdecydowanie przyjemnym ;P

Jaki jest Twój ulubiony aktor/aktorka?
Nie mam takowych. Oglądam niewiele filmów, czy seriali, ale kiedyś (w podstawówce...) bardzo lubiłam Bena Barnesa. Przez Opowieści z Narnii, rzecz jasna.
aroundmovies.com
Słuchasz radia typu ESKA czy Rmf maxx?
Nie.

Byłaś w tym roku nad morzem?
Pomorze odwiedziłam trzy razy, nad samym morzem zaś byłam tylko jednego dnia, na chwilę. Chyba jestem zbyt leniwa...

Lubisz fotografować?
I lubię, i mam nadzieję związać z tym moją przyszłość. Moje prace można znaleźć choćby tutaj - katrinaswinnley.deviantart.com - lub na stronie na facebooku.



Znasz się na psach?
Mam u siebie hodowlę psów rasowych, kiedyś chciałam być weterynarzem i myślałam nad zostaniem sędziom kynologicznym. Faktem jednak jest, że od tych zwierzaków zdecydowanie się odcięłam - nigdy do końca sobie z moimi pupilami nie radziłam (byłam zbyt pobłażliwa), a obecnie jest ich za dużo, bym była w stanie to ogarnąć...Dlatego też, tak, wiem więcej, niż szaraczek, ale jeśli chodzi o nauczenie psa konkretnych rzeczy, ze 100% pewnością, że zwierzak będzie to potrafił to przepraszam, ale mi tego zadania nie dawajcie. Bo tak, nauczę, ale i tak pies nie zawsze mnie posłucha. Jestem za miękka.

Jeszcze raz dziękuję nominacje i jak zwykle, nie taguje nikogo.

wtorek, 8 września 2015

Biblioteczka: (nie)Nowe tomy do mojej kolekcji

Ostatnio w moje ręce wpadło aż dwanaście książek! Pamiętacie, jak pisałam Wam, przy okazji recenzji Wyprawy Kon-Tiki o tym, że czasem w moje ręce wpadają stare książki? Tak się stało i tym razem, a ja chce się z Wami tymi tomami podzielić :)




Lekarski poradnik domowy, praca zbiorowa
wyd. Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1973
To nie błąd - mam u siebie nieco nowszą wersje, niż ta, która znajduje się powyżej. Moje wydanie rozlatuje się i raczej nie będę z niego korzystać, bo nie wątpię, że jest już nieco przestarzałe. Ale mieć, mam. Liczy się, prawda? Książka ma aż 850 stron, jest więc całkiem niezłą cegiełką, ale jak mówiłam, przez stan trzeba obchodzić się z nią bardzo ostrożnie.





Utwory wybrane, tomy I-V, Stefan Żeromski
wyd. Czytelnik, 1973
Tak, mam (chyba) całą serię, nie wklejam jednak wszystkich okładek. To jedne z tych pozycji, które warto mieć, ale zawsze szkoda na nie pieniędzy, bo zdają się wiać nudą na odległość. Jak najbardziej, jestem z nich zadowolona, i kto wie, może kiedyś po nie sięgnę, gdy nie będę miała co czytać? Bo niestety, do fanów Żeromskiego zdecydowanie nie należę.




Baśnie i legendy litewskie, Oskar Miłosz
wyd. Pojezierze, 1985
Z czegoś takiego nie umiem się nie ucieszyć. Uwielbiam baśnie i uwielbiam legendy, a te słowiańskie bez wątpienia są oryginalne i ciekawe. Już nie mogę się ich doczekać! Nie powiem, mam nadzieję znaleźć w nich kilka ciekawych pomysłów na moje prace...





Dzikowy Skarb, tom 1, Karol Bunsh
wyd. Literackie, 1945
Nie, to nie jest moje wydanie - zdjęcie do niego znajdziecie klikając tutaj. Powieść, zaczynająca cykl Powieści Piastowskich, której jestem na prawdę bardzo ciekawa. I... może dzięki niej mój nauczyciel historii przestanie się mnie czepiać, że czytam fantastykę? W każdym razie, z radością po nią sięgnę. 




Jak człowiek stał się olbrzymem?, M. Iljin, H. Segał
wyd. Nasza Ksiegarnia, 1954
Na oko, to książka opowiadająca o ewolucji. Biorąc pod uwagę rok wydania, nie wiem na ile będę mogła jej wierzyć, dlatego pewnie prędko po nią nie sięgnę. Mimo to, wygląda całkiem ciekawie. Jedno jest pewne - drugiej podobnej u siebie na półce nie mam.





Ocean lodowaty wzywa, Alex Wedding
wyd. Nasza Księgarnia, 1954
Na prawdę, nie mam większego pojęcia co to - okładka milczy, a chyba wznowienia dzieło się nie doczekało. Wynalazłam, że to powieść dziecięta/młodzieżowa i na taką właśnie wygląda, biorąc pod uwagę obrazki, jakie można wewnątrz znaleźć. Na pewno kiedyś po nią sięgnę, aby sprawdzić, co to takiego.




Pasażerka, Zofia Posmysz
wyd. Czytelnik, 1971
Autorka, przeżywszy trzy lata w Oświęcimiu, po powrocie na wolność skończyła uczelnię i zaczęła pracować w radiu. I dlatego powstała Pasażerka - z początku słuchowisko radiowe, ostatecznie zmienione w niedługą powieść.





Przez dziki Kurysdan, Karol May
wyd. Poznańskie, 1990
Przygodówka, o której (jak o większości powyższych książek) wcześniej nie słyszałam. Czym tak na prawdę jest? Nie wiem, ale zapewne wkrótce się przekonam, a przynajmniej taką mam nadzieję.







Znacie jakąś z tych książek? Co o niej sądzicie? Wyczekujcie też recenzji właśnie tych pozycji, bo skoro mam, to zapewne dość szybko po nie sięgnę... choć, szczerze mówiąc, wielu z moich nowych-starych książek nie przeczytałam... leżą i czekają na swoją kolej, ale gdy wpada mi nowa, z kolorową okładką... po prostu wybieram ją... Ale te wyglądają na tyle interesująco, że chyba w końcu po nie zacznę sięgać.

niedziela, 6 września 2015

Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka

Pamiętacie moją recenzje Cholonka Janosha? Dawno już nie przemęczyłam tak bardzo książki, dlatego czytanie poniższej odkładałam w czasie jak tylko mogłam. W końcu jednak udało mi się zmusić do wygrzebania jej i zabrania się za nią.

Tytuł: Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka
Autor: Janosch
Liczba stron: 173
Gatunek: literatura współczesna

Tak jak i w przypadku Cholonka, w ręce czytelnika trafia bardzo schludna książka - minimalistyczna, jasna i okładka, białe i grube kartki z niebieskim kolorem czcionki nie prezentuje się może najpiękniej, ale elegancko - na pewno. Wprawdzie tu ilustracji wewnątrz nie uświadczymy, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadza. 
Tym razem Janosh przedstawia nam losy rodziny Dziubków, mieszkających w niemieckiej Kłodnicy przed II Wojną Światową. Naszą główną bohaterką jest Elza, która ma wyjść za lokalnego spryciarza, Hannka, mimo, że tak na prawdę podkochuje się w narzeczonym swojej krewnej, będącym fryzjerem. Wokół całej rodziny bezustannie krąży przedziwny Hrdlak, miejscowy głupek, który najwyraźniej daje się wszystkim okrutnie wykorzystywać. 
Nie da się nie zauważyć podobieństw między tą powieścią, a Cholonkiem. Znów niemiecki Śląsk. Znów czasy przed wojną. Znów rodzina aspirująca do bycia lepszą, niż robotniczą. I znów chłopiec przesiąknięty strachem, że znów ktoś go pobije - czy to matka, ojciec, czy koledzy na podwórku. Mimo to, Hrdlak jest... zdecydowanie lepszy. Podejrzewam, że jest to spowodowane większym pisarskim stażem autora - został wydany co najmniej 20 lat później. Tym razem styl Janosha nie jest aż tak brudny i przytłaczający, a całość czyta się zdecydowanie szybciej. No, może mniejsza objętość też tu zrobiła swoje. W każdym razie, nie cierpiałam przy niej tak bardzo, jak przy poprzedniczce tej książki.
Nauczona czytać książki pełne akcji, spodziewałam się jakiś ich zwrotów. Miałam nadzieję, że tytułowy Hrdlak zrobi coś ważnego, albo Elza podejmie inną decyzje, niż bym się po niej spodziewała. To jednak nie miało miejsca. Janosh opowiada nam o życiu prawdziwych, zwykłych ludzi, których życiorys jest brudny, szary i... po prostu niezbyt ciekawy. To jednak, co jest niewątpliwie w powieści ciekawe, to miejsce i czas oraz sposób przedstawienia tego. Bo autor zdaje chcieć nam pokazać nie bohaterów, a otoczenie: jego kulturę, zwyczaje. A że to nasz, już polski, Śląsk, myślę, że powinno to zaciekawić każdego Polaka. No, chociaż odrobinkę. 
W zasadzie, nie mam tu już o czym pisać. Nie polecam, nie zniechęcam - bo to po prostu książka kierowana do pewnej grupy czytelników, których interesuje temat Śląska i zapewne znudzi tych, których on w ogóle nie interesuje. Jeśli do niej należycie, bierzcie i czytajcie, jeśli nie, szkoda na to Waszego czasu.

piątek, 4 września 2015

Liebster Blog Award #2

Zostałam po raz drugi nominowana do LBA, tym razem jednak zostałam nieco zaskoczona, bo osobą nominującą jest Edyta Tebinka z bloga dziewczynysieznaja.blogspot.com, o którym ja sama wcześniej po prostu nie słyszałam :) Dziękuję więc za nominacje i zabieram się za odpowiadanie na pytania.

Jaki masz telefon?
Czy tylko mnie w tych czasach nie interesują za bardzo modele telefonów? Mam Samsunga, chyba Galaxy Young, ale mogę się mylić, a numerka modelu nie podam - bo go po prostu nie znam. W każdym razie, raczej z niższej półki cenowej i wiecznie zacinający się, ale mi wystarcza. Ach, ma na imię Gabi, tak jakby co.



aoao2.deviantart.com
Co lubisz jeść?
Zależy, o co dokładnie chodzi i kiedy. Generalnie lubię stonowane smaki - niezbyt ostre, niezbyt gorzkie, niezbyt kwaśne etc, dodatkowo uwielbiając wszystko co słodkie i kremowe. Z takich dużych, typowo obiadowych dań na pewno uwielbiam tortille, spaghetii, pizze i różnego rodzaju fast foody (nie bym była otyła, nie przesadzam. Ale lubię :D). Jeśli zaś chodzi o słodycze... to tak na prawdę większość. Oczywiście czekolada i żelki na pierwszym miejscu.


W jakim województwie mieszkasz?
W Śląskim, aczkolwiek mieszkam obecnie na jego granicy z Opolskim.

Ile masz lat?
Od tego roku jestem pełnoletnia :c

Czy lubisz masło?
To tak na serio? Mhm. Tak, lubię masło. Ma kremowy smak. A ja lubię kremowe smaki.

Co lubisz robić w wolnym czasie?
Czytać. Grać w gry (choć nie umiem). Robić zdjęcia. Pisać. Rozmawiać z ludźmi. Czasem mnie weźmie na spacer, albo coś innego, nieco bardziej wyczynowego, jeśli mam na to siły, aczkolwiek z natury jestem leniwa. Ach, jak mam z kim, chętnie coś obejrzę, niemniej, sama się do tego nie zmuszę.

Jaka jest twoja idealna połówka?
Na pewno nie jest nią mój mąż Jaskier... W każdym razie, kiedyś myślałam, że to koń. Przystojny był - czarna grzywa, brązowa sierść i kropki na zadku. Serio, to było ciacho. Potem był pies. Złoty dzieciak, szalejący za samochodami i suczkami, ale przynajmniej miał ładny uśmiech. A teraz? Teraz mam chyba taką, jakiej szukałam, ale resztę może zostawię dla siebie.

Jaki masz rozmiar buta?
Dość mały. Z reguły wchodzę w 36/37, z rzadka wpadnie 38.

Czy masz rodzeństwo?
 Tak, siostrę, młodszą o aż czternaście miesięcy.

Czy masz już wszystko do szkoły?
My spiffy school bag by sanasstage
sanasstage.deviantart.com
Zapewne w chwili, gdy post zostanie opublikowany, odpowiedź będzie brzmiała tak, aczkolwiek nigdy nie szykuje siebie nie wiadomo jakiej wyprawki. Trochę zeszytów, ewentualnie zapas długopisów, nowy plecak, jeśli potrzebuje i książki. To tyle by było. Nie pojmuję kombinowania i kupowania setki nowych rzeczy, bo rok szkolny. Wolę wydać na swoje przyjemności.




Jaki jest twój numer w dzienniku?
W klasowym trzeci, aczkolwiek na każdej lekcji mam inną grupę, dlatego bywa z tym różnie. Wędruję od jedynki, do piątki.


Jak poprzednio, nie nominuję nikogo. Żywię jednak nadzieję, że przyjemnie czytało się Wam ten tag, mimo, że chyba nie był jakość szczególnie długi, czy odkrywczy :D

środa, 2 września 2015

Biblioteczka: Są filmy na bazie książek. Ale i książki na bazie filmów się znajdą!

Wpadłam na pomysł, by podzielić się z Wami moją biblioteczką - książkami, których nie zrecenzuje, bo czytałam je zbyt dawno, albo po prostu, nijak do recenzji się nadają, ale wspomnieć o nich jak najbardziej mogę, bo czemu nie.  Dziś chcę Wam przedstawić cztery książki, które znajdują się w mojej biblioteczce. Ich niezwykłość polega na tym, że powstały na bazie scenariuszów filmowych, czyli innymi słowy, najpierw był film, a potem książka o tej samej fabule. Co to za książki?


Okładka książki Jurassic Park III

Jurassic Park III, Scott Ciencin
Niezwykły park, ogromne dinozaury, krew i strach. Gdy Jurajski Park wyszedł, wzbudził powszechny zachwyt. Bo nie dość, że był dobrze zrobiony, to jeszcze... kto nie kocha dinozaurów? No kto? Film powstał na bazie książki, zaś jedno trzecia część również na takową została przerobiona. 




Okładka książki Mustang z dzikiej doliny

Mustang z Dzikiej Doliny, Kathleen Duey
Jako dzieciak, kochałam Mustanga. Ba, byłam nawet na blogowym opowiadaniu wzorowanym na tej bajce. Ucieszyłam się więc, mogąc mieć książeczkę na podstawie filmu u siebie. No, przynajmniej dopóki jej nie przeczytałam.






Okładka książki Madagaskar powieść filmowa

Madagaskar. Powieść filmowa, Louise Gikow
Historia czterech uciekinierów z Zoo w Nowym Jorku jest Wam pewnie całkiem dobrze znana. Oto więc książeczka, o tym samym tytule, oparta na scenariuszu, wraz z kilkoma fotkami z animacji wewnątrz. 






Okładka książki Shrek 2

Shrek 2, Jesse Leon McCann
Shrek to fenomen. Pierwsza część była oryginalną historią, która potrafiła nawet wzruszyć, druga część zaś przede wszystkim próbowała nas rozśmieszyć. I to właśnie miało zostać przekazane w książeczce... Nie powiem, by to autorce wyszło.






Wszystkie te książki czytałam już dość dawno, mimo to, co nieco o nich pamiętam. Przede wszystkim wszystkie charakteryzują się małą ilością stron (ok 100), w trzech na cztery przypadki brakiem nazwiska autora na okładce, a już bez żadnego wyjątku - na prawdę okropną treścią. I nie mówię, przerobienie czegoś na książkę z filmu to fajne przedsięwzięcie, na pewno zyskowne, tyle, że jeśli opisujemy w niej niemal słowo w słowo to, co widać na filmie... to przepraszam, coś nie gra. Książka powinna rozwijać wątki, oferować coś od siebie. Te tego nie robią. Jeśli zaś chodzi o komediowe pozycje - raczej nie da się przenieść żartu, który rozśmieszał nas na ekranie na kartki. Przepraszam, ale no, to nie jest wykonalne zadanie, szczególnie, gdy jak mówiłam, kopiujemy w słowo w słowo to, co widzimy. 
Cieszę się, że je mam - to fajna ciekawostka na półce, ale jeśli przypadkiem byście na jedną z powyższych wpadli... nawet nie próbujcie brać do ręki. Na prawdę, nie ma po co!
Wpadliście już kiedyś na książkę tego typu? Jeśli tak, była dobra? Co o tym sądzicie? 
Nomida zaczarowane-szablony